Piątek, 15 sierpnia 2014
"Rylaks"
Wolny dzień.
Wolna wola.
Spanie długie (to lubię, niezbędna sprawa dla każdego człowieka – dobrze się wyspać, a dla kolarza nawet takiego amatora jak ja, to jeszcze bardziej niezbędna sprawa).
Harmonia więc. Harmonia jednak ma to do siebie, że czasem bywa zakłócana, więc wiecznie nie trwa.
Przy spuszczaniu powietrza z opony zauważyłam, że … nie ma szprychy w przednim kole.
Ot niespodzianka… Ale ja wiem kiedy to się stało!
Wtedy kiedy uciekałam przed domniemanym dzikiem. Nigdy nie zdarzyło mi się (a sporo lat już jeżdżę) żeby pękła mi szprycha, ale jednak dźwięk, który usłyszałam podczas jazdy w środę, z tym właśnie mi się skojarzył.
Zbagatelizowałam go jednak bo ważniejsza była ucieczka przed dzikiem (domniemanym oczywiście, bo go nie widziałam, ale za to słyszałam. Nawet jeśli nie był to dzik, to było coś strasznego i czułam się jak bohaterka słynnego przed laty horroru pt Blair Witch Project). No, a potem zapomniałam, na rower nie patrzyłam… do domu bez problemów dojechałam.
No i cóż lekkie zaniepokojenie, bo byłam umówiona z Tomkiem na przejażdżkę, a tutaj szprychy nie ma, a Magnus czeka na nowe części – przymusowy odpoczynek ma.
Tomek obejrzał – powiedział, że jechać się da, no to pojechaliśmy. Spokojnie dzisiaj bardzo, bo przecież maraton w Wierchomli w niedzielę.
Początek jakoś ciężko, wiatr wiał, ale potem lepiej już było i dzisiaj dość fajnie mi się kręciło.
Przyjemna temperatura, więc i przyjemnie się jechało. Fragment wojnickiego maratonu objechaliśmy (z trzema bufetami na trasie).
Pierwszy bufet był w Lesie Milowskim (Tomek banan, ja żel), trochę zdjęć i w drogę. Po wyjeździe z Lasu Milowskiego grasowanie w malinach z pięknymi widokami na górki (drugi bufet).
Trzeci bufet był w Dębinie Zakrzowskiej, taki już bardziej konkretny. Na placu zabaw bardzo osobliwym wypiliśmy tzw mix piwa z lemoniadą i pohuśtaliśmy się trochę na wiszących huśtawkach.
Rylaks (jak mawia Piotr Żyła) pełną gębą. Jak przyjemnie!!!
Aaaa.. zapomniałam, że gwoździem programu było moje spotkanie z matką ziemią na jednym ze zjazdów. Malownicze zapewne to było, lądowanie na szczęście mięciutkie, w błotku. Żadnych uszczerbków ani na zdrowiu, ani na rowerze. Tylko morale podupadło . Wstyd mi było przed Tomkiem, tym bardziej, że mnie chwali, że lepiej zjeżdżam itd., a tu taka wtopa. No cóż… trochę się za bardzo rozpędziłam, zasadzki nie dostrzegłam i przyciąganie ziemskie zadziałało.
Tomek zapytał: cała jesteś?
A ja : tak, tak… rower… Tomek.. patrz na rower czy ok.
A tak swoją drogą to jeszcze muszę napisać o jednej scence rodzajowej ( bo mi się przypomniała), która rozegrała się w sklepie rowerowym w Mielcu, do którego kiedyś zaglądnęłam.
Pytam pana: - Ile kosztuje smar Rohloff?
Pan: a … on jest bardzo drogi..
Ja: wiem, że jest drogi, ale najlepszy.
Pan spojrzał na mnie zdumiony, pomyślałam: czy ja coś nie tak powiedziałam?
Pan: ale mnie pani zaskoczyła!
Ja: dlaczego?
Pan: tyle lat pracuje w sklepie rowerowym, wcześniej w Krakowie pracowałem, nigdy żadna kobieta nie chciała tego smaru, a już żadna nie powiedziała, że jest najlepszy, a rzeczywiście tak jest.
„ No cóż” – pomyślałam – „trafiał pan na nieodpowiednie kobiety”.
I jeszcze pomyślałam: „jak to łatwo zaskoczyć mężczyznę”:).
Dalszy ciąg rylaksu był taki, że w towarzystwie Pani Krystyny, Tomka i Oliwii udałam się do kina na całkiem przyjemny (chociaż przewidywalny bardzo film) pt Podróż na sto stóp.
Można iść… ale niekoniecznie… przyjemnie, czasem śmiesznie ale bez wzlotów. Potem jeszcze pizza w Rycerskiej. Rylaks jak się patrzy:).
Wolna wola.
Spanie długie (to lubię, niezbędna sprawa dla każdego człowieka – dobrze się wyspać, a dla kolarza nawet takiego amatora jak ja, to jeszcze bardziej niezbędna sprawa).
Harmonia więc. Harmonia jednak ma to do siebie, że czasem bywa zakłócana, więc wiecznie nie trwa.
Przy spuszczaniu powietrza z opony zauważyłam, że … nie ma szprychy w przednim kole.
Ot niespodzianka… Ale ja wiem kiedy to się stało!
Wtedy kiedy uciekałam przed domniemanym dzikiem. Nigdy nie zdarzyło mi się (a sporo lat już jeżdżę) żeby pękła mi szprycha, ale jednak dźwięk, który usłyszałam podczas jazdy w środę, z tym właśnie mi się skojarzył.
Zbagatelizowałam go jednak bo ważniejsza była ucieczka przed dzikiem (domniemanym oczywiście, bo go nie widziałam, ale za to słyszałam. Nawet jeśli nie był to dzik, to było coś strasznego i czułam się jak bohaterka słynnego przed laty horroru pt Blair Witch Project). No, a potem zapomniałam, na rower nie patrzyłam… do domu bez problemów dojechałam.
No i cóż lekkie zaniepokojenie, bo byłam umówiona z Tomkiem na przejażdżkę, a tutaj szprychy nie ma, a Magnus czeka na nowe części – przymusowy odpoczynek ma.
Tomek obejrzał – powiedział, że jechać się da, no to pojechaliśmy. Spokojnie dzisiaj bardzo, bo przecież maraton w Wierchomli w niedzielę.
Początek jakoś ciężko, wiatr wiał, ale potem lepiej już było i dzisiaj dość fajnie mi się kręciło.
Przyjemna temperatura, więc i przyjemnie się jechało. Fragment wojnickiego maratonu objechaliśmy (z trzema bufetami na trasie).
Pierwszy bufet był w Lesie Milowskim (Tomek banan, ja żel), trochę zdjęć i w drogę. Po wyjeździe z Lasu Milowskiego grasowanie w malinach z pięknymi widokami na górki (drugi bufet).
Trzeci bufet był w Dębinie Zakrzowskiej, taki już bardziej konkretny. Na placu zabaw bardzo osobliwym wypiliśmy tzw mix piwa z lemoniadą i pohuśtaliśmy się trochę na wiszących huśtawkach.
Rylaks (jak mawia Piotr Żyła) pełną gębą. Jak przyjemnie!!!
Aaaa.. zapomniałam, że gwoździem programu było moje spotkanie z matką ziemią na jednym ze zjazdów. Malownicze zapewne to było, lądowanie na szczęście mięciutkie, w błotku. Żadnych uszczerbków ani na zdrowiu, ani na rowerze. Tylko morale podupadło . Wstyd mi było przed Tomkiem, tym bardziej, że mnie chwali, że lepiej zjeżdżam itd., a tu taka wtopa. No cóż… trochę się za bardzo rozpędziłam, zasadzki nie dostrzegłam i przyciąganie ziemskie zadziałało.
Tomek zapytał: cała jesteś?
A ja : tak, tak… rower… Tomek.. patrz na rower czy ok.
A tak swoją drogą to jeszcze muszę napisać o jednej scence rodzajowej ( bo mi się przypomniała), która rozegrała się w sklepie rowerowym w Mielcu, do którego kiedyś zaglądnęłam.
Pytam pana: - Ile kosztuje smar Rohloff?
Pan: a … on jest bardzo drogi..
Ja: wiem, że jest drogi, ale najlepszy.
Pan spojrzał na mnie zdumiony, pomyślałam: czy ja coś nie tak powiedziałam?
Pan: ale mnie pani zaskoczyła!
Ja: dlaczego?
Pan: tyle lat pracuje w sklepie rowerowym, wcześniej w Krakowie pracowałem, nigdy żadna kobieta nie chciała tego smaru, a już żadna nie powiedziała, że jest najlepszy, a rzeczywiście tak jest.
„ No cóż” – pomyślałam – „trafiał pan na nieodpowiednie kobiety”.
I jeszcze pomyślałam: „jak to łatwo zaskoczyć mężczyznę”:).
Dalszy ciąg rylaksu był taki, że w towarzystwie Pani Krystyny, Tomka i Oliwii udałam się do kina na całkiem przyjemny (chociaż przewidywalny bardzo film) pt Podróż na sto stóp.
Można iść… ale niekoniecznie… przyjemnie, czasem śmiesznie ale bez wzlotów. Potem jeszcze pizza w Rycerskiej. Rylaks jak się patrzy:).
Z tego miejsca zdjęcie zawsze musi być:) © lemuriza1972
Tomek na czarnym pieszym szlaku w Lesie Milowskim © lemuriza1972
Bufet numer jeden © lemuriza1972
Na bufecie © lemuriza1972
Dorodne:) © lemuriza1972
Widoczki © lemuriza1972
Uzależnienie © lemuriza1972
Sielsko © lemuriza1972
Bufet numer 3 © lemuriza1972
Bufet numer dwa © lemuriza1972
- DST 55.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:58
- VAVG 18.54km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie żebym się czepiał ale "żółta kartka" za nieopłacony bufet malinowy.................. ha ha ha
kolos7 - 03:44 niedziela, 17 sierpnia 2014 | linkuj
To tylko jaja.
Radler - tfuuu! szkoda kasiorki.
A co do tego co było pierwsze...
innej odpowiedzi nie można było się spodziewać :) zołza - 14:14 sobota, 16 sierpnia 2014 | linkuj
Radler - tfuuu! szkoda kasiorki.
A co do tego co było pierwsze...
innej odpowiedzi nie można było się spodziewać :) zołza - 14:14 sobota, 16 sierpnia 2014 | linkuj
No widzisz... i tutaj się mylisz:)
Bo gleba była najpierw a mix piwa z lemoniadą był na zakończenie jazdy.
Co do zjazdów to fakt - sprowadziło mnie na ziemię.
Tomek mówił, że był zdziwiony, że tak szybko jadę, chyba rzeczywiście za szybko było. Lemuriza1972 - 10:31 sobota, 16 sierpnia 2014 | linkuj
Bo gleba była najpierw a mix piwa z lemoniadą był na zakończenie jazdy.
Co do zjazdów to fakt - sprowadziło mnie na ziemię.
Tomek mówił, że był zdziwiony, że tak szybko jadę, chyba rzeczywiście za szybko było. Lemuriza1972 - 10:31 sobota, 16 sierpnia 2014 | linkuj
Najpierw pyfko... potem gleba :((( Hehehe :))))
Góralko nie idz ta droga!
Piłaś - nie jedź!
Alkomaty ustawić, czy co? zolza - 08:21 sobota, 16 sierpnia 2014 | linkuj
Góralko nie idz ta droga!
Piłaś - nie jedź!
Alkomaty ustawić, czy co? zolza - 08:21 sobota, 16 sierpnia 2014 | linkuj
Bufetów jak na giga ;) A kolejna glebka to kolejne doświadczenie i kubeł zimnej wody, co by nie popadać w rutynę - w końcu nie każdy zjazd jest taki sam ;)
k4r3l - 07:29 sobota, 16 sierpnia 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!