Poniedziałek, 18 sierpnia 2014
Wierchomla by Gomola Trans Airco
To był gomolowy dzień na Cyklokarpatach, a będzie jeszcze bardziej gomolowo:).
Póki co przedstawiam bohaterów maratonu w Wierchomli:
Agnieszka Sobczak - dystrybutor Michałków © lemuriza1972
Andrzej (Italiano) Wytrwał © lemuriza1972
Krystyna Maciaszek - skandalistka z Cyklokarpat © lemuriza1972
Marcin - Złociutki- Czajka © lemuriza1972
Przemek Knap (budzący śpiące królewny jadące przed nim) © lemuriza1972
Wojtek Markiewka - Dr Chaos © lemuriza1972
Jacek Gil - GILU © lemuriza1972
W każdej drużynie musi być ktoś kto może nie jeździ super dobrze, ale za to skutecznie odstrasza przeciwników.
Iza - gomolowy strach na wróble:) © lemuriza1972
Maraton nr 52 Cyklokarpaty Wierchomla
Miejsce : kategoria 2/6
Kobiety Open: 4/12
Przewyższenie 1600m, km 43.
Przejechałam ten maraton bez snu i bez.. szprychy. No i dało się.
Na Wierchomlę czekałam z utęsknieniem. Dlaczego? Bo po pierwsze nie ukończyłam jej w ubiegłym roku, po drugie jedyna edycja Cyklo w Beskidzie Sądeckim, więc byłam ciekawa czy wreszcie będzie górska trasa, po trzecie :na tę edycja miała zjechać większa grupa pod wezwaniem GOMOLA TRANS AIRCO, po czwarte: ukochany, przydomowy Beskid Sądecki.
No niestety, w noc poprzedzającą maraton nie mogłam zasnąć. Bynajmniej to nie był stres. Stres przeżywałam w tym roku przed Złotym Stokiem i przed Karpaczem. Teraz było spokojnie, a jednak sen nie nadchodził. Godzina 1 w nocy, godzina 2, godzina 3. Kiedy nadeszła godzina 3 myślałam, ze się rozpłaczę i pomyślałam: no nie pojadę, bo przecież to nie ma sensu…
Godzina 6.00 budzik zadzwonił, wstałam na trzęsących się nogach. Totalne zamulenie.
Do auta wzięłam poduszkę, próbowałam zasnąć.. nic z tego. Dwie kawy też nie pomogły. Nawet nie miałam siły się rozgrzewać. Monia Podos jak mnie zobaczyła, powiedziała: wyglądasz jakbyś dopiero wstała…
Niewiele się pomyliła.. 2,5 godziny spania to zdecydowanie za mało jak na spanie przedstartowe. Czułam się po prostu okropnie. Przed żadnym startem w tym sezonie nie czułam się aż tak źle.
Początek wyścigu był szybki, delikatnie w dół. Doganiam Krysię, Agę Sobczak .. rozmawiają sobie. Krótka reprymenda (no bo co to za rozmowy:)) i dojeżdżam do Marcina (też reprymenda no bo co on robi w tej części stawki???).
Aga i on odjeżdżają. My z Krysią zostajemy i chwilę jedziemy razem.
Zaczyna się podjazd. To inny podjazd niż ubiegłoroczny. Znacznie ciekawszy i wymagający większej koncentracji.
Są momenty, kiedy trzeba się dość mocno sprężyć, żeby wyjechać. Jakieś 8 km ciągłego podjeżdżania. W całości wyjeżdżam. Jest mi przyjemnie kiedy przede mną JEDZIE a nie idzie Pani Krystyna, kiedy jadę ja, a wkoło wszyscy idą. Ale podjazd mnie męczy. Gdzieś tam pod koniec podjazdu wyprzedza mnie Przemek Knap i mówi: ale tutaj jest pięknie… super!!!
A ja czuję się fatalnie. Walczę jednak ze swoją niemocą, ze zmęczonym organizmem. Pierwszy żel po 10 km, picie, magnez. Powtarzam sobie: musisz wytrzymać, musisz… jeszcze 32 km i będziesz na mecie i będzie zrobiona generalka. Ale 32 km w górach, to nie jest taka prosta sprawa.
Gdzieś na zjeździe wyprzedza mnie dziewczyna. Mniej więcej poznaję kto to jest (tak mi się wydaje) i jestem zdziwiona, bo ona zwykle jeździ mini. No, ale może tym razem pojechała na mega. Więc włącza mi się sygnał do walki. Przed bufetem widzę.. Gośkę Budzyńską. Myślę sobie: co ona tutaj robi??? Dopiero tutaj?
Jest zjazd, w locie chwytam kubek z izo i pędzę na dół. Gośka nie zjeżdża dobrze, więc to moja szansa. Zjazd jest szybki, szutrowy. Nawet bardzo szybki. Jadę szybko i cały czas tasujemy się z dziewczyną z Sowa sport. Raz ona na przodzie, raz ja. Chyba trochę lepiej idzie mi to zjeżdżanie. W końcu ona zostaje z tyłu. Zjeżdżamy do asfaltu…już wiem gdzie jestem.
Dziewczyna do mnie dojeżdża, mocno ciśnie i już wiem co jest grane. Ona kończy jazdę, jedzie do mety bo jechała mini, a ja do góry na 5 kilometrowy podjazd pod Bacówkę na Wierchomli. Nudny to i mozolny podjazd, bez widoków, wszystko zasłaniają drzewa.
Jestem zmęczona. Bardzo zmęczona. Jadę. Walczę ze sobą, bo organizm naprawdę się buntuje. Słyszę za sobą kobiecy głos. Myślę sobie: na nic moja ucieczka, Gośka do mnie dojeżdża. I tak jest. Wyprzedza mnie mówiąc: Cześć.. Krysia… O… to nie Krysia… strój tylko taki sam.
Jedzie do góry. Jest zdecydowanie mocniejsza pod górę. I znowu słyszę za sobą głosy. Wyprzedza mnie Jacek z Krynicy. Myślę sobie: nie mogę się poddać… Ale naprawdę nie dam rady jechać mocniej. Jeszcze stać mnie jeden zryw, wyprzedzam go, potem on mnie i oddala się coraz bardziej. Wiem, że następny podjazd to będzie podejście pod wyciąg, więc moje szanse na dogonienie Jacka są mizerne. On szybko chodzi. W końcu 5-km podjazd kończy się, zatrzymuje się na bufecie i jazda w dół, znowu bardzo szybko, szeroką szutrówką. Mam jeszcze nikłe nadzieje, że dogonię Jacka.
Dojeżdżam do asfaltu (mocno w dół), a tam jakiś turysta krzyczy: „to nie tutaj….tam trzeba było skręcić”. Muszę zawrócić, kilkaset metrów pod górę… nikogo na tym skręcie nie było, kto pokazywałby drogę, jedynie strzałka namalowana na asfalcie. Trudno ją zauważyć jak się jedzie z góry 60 km/h. Patrzę do góry i widzę ścianę… ścianę usłaną kamieniami. Jadę, ale szybko schodzę z roweru. Zaczyna się gehenna. Nie wiem ile trwało to podchodzenie, ale dla mnie zdecydowanie za długo. Okropnie kiepsko podchodzę. Do tego mój rower waży jakieś 11,5 kg. To jest sporo. Nie jest to karbonowa maszyna, którą lżej pchać pod górę.
Czuję się potwornie wyczerpana. W dodatku kiedy się odwracam, widzę jaskrawe ubranko JMP. Jestem pewna, że to koleżanka z kategorii, która na poprzednim maratonie była na 4 miejscu, tuż przede mną. Jestem załamana. Myślałam, że sporo jej odjechałam. Myślę sobie: Iza, daj coś jeszcze z siebie… spróbuj. Idę, ale próbuję iść coraz szybciej chociaż organizm krzyczy: nie….!!! Myślę sobie: zaraz mnie wyprzedzi i stracę 3 miejsce (bo tak na oko liczę, że w tej chwili mam 3, skoro przede mną Gośka). Ale idę, idę.. a ona mnie nie wyprzedza. Podpych jest sakramencko długi. Nie wiem ile to było kilometrów, ale co najmniej dwa na pewno. Stromo i kamienie, po których w kolarskich butach chodzi się fatalnie. Jestem totalnie wyczerpana. Czuję , że zaraz będą skurcze w łydkach.
W końcu można wsiąść na rower. Jadę kawałek. Mijam jakichś turystów, jeden z nich mówi do mnie: teraz będzie bardzo stromo pod górę jakieś 500 m. Myślę sobie: znowu pod górę???? Jest… Stromo i mega błotniście (w ogóle było sporo błota na tym wyścigu). Nawet nie próbuję jechać. Idę. I wtedy mija mnie koleżanka z JMP. Rzuca : Cześć…odpowiadam: cześć…(ale jestem zła, to jest 36 km.. do mety już niedaleko, a ona wyprzedza mnie właśnie teraz). Ale myślę sobie: ok, to jeszcze nie koniec, ma przecież być na koniec trudny zjazd, zobaczymy. I trzymam się jej. Raz jedziemy, raz idziemy… jest dużo błota i powalone drzewa.
Nie wszędzie da się jechać. Raz ona z przodu, raz ja. Nie najgorzej jej idzie w tym błocie. Psychicznie to ciężka sprawa, tak łeb w łeb jechać. Momentami jedziemy albo idziemy obok siebie. W końcu wyjeżdżamy z lasu….i przed nami widzę Gośkę Budzyńską, mówią coś do siebie: narzekają na błoto, a ja sobie myślę: Iza, teraz twoja szansa (bo zaczyna się zjazd łąką, one jadą wolno). Wyprzedzam. Koleżanka z JMP trzyma się za mną, ale tylko do momentu kiedy zaczyna się naprawdę trudny fragment zjazdu. Fragment, którego nie powstydziłby się trasy mtb Marathonu. Jest bardzo mokro i kamieniście i stromo. Jadę. Jest trudno, ale jadę, bo wiem, że to moja jedyna szansa. Jeśli uda mi się uzyskać przewagę na tym zjeździe, to do mety będzie już chyba niedaleko. Może się uda. Ale jest ciężko, zjazd jest trudny. Muszę trochę się przespacerować. Akurat tam gdzie stoi z aparatem Tomek. Krzyczę: tylko żadnych zdjęć jak idę.. Pytam Tomka (jestem w strasznym ucieczkowym amoku): gdzie one są? Tomek: ale kto? Ja: no one..
Odwracam się. Nie widzę dziewczyn. Mówię do Tomka: muszę jechać, muszę jechać.. żeby im uciec muszę jechać… Wsiadam na rower i jadę… ciężko jest, ale widzę końcówkę. Potem kładka, szybko przez kładkę i zaczyna się asfalt. Nie wiem jak daleko jeszcze do mety (było ok 1 km), nogi strasznie ciężkie.. strasznie…pedałuję jak mogę najmocniej, ale chcę mi się już krzyczeć, płakać.. nie mogę.. chcę, ale nie mogę… nie da się mocniej. Odwracam się. Dziewczyn nie ma. Myślę sobie: jak mnie dojdą tuż przed metą, chyba się rozpłaczę…
Przejeżdżam przez mostek… zaczyna się delikatnie pod górę… Ile jeszcze? Nie mogę już… I wtedy łapie mnie potężny skurcz. Jaki ból!!! Jak ja dojadę do tej mety? – myślę.
Ale pedałuję, nie ma innego wyjścia. Trzeba walczyć. Po prostu trzeba. Przejeżdżam koło namiotu BB Oshee Team.. a więc już jest bardzo niedaleko. Wszystko mnie boli… Jeszcze 200 m, odwracam się, dziewczyn nie ma… patrzę na kreskę.. myślę: chcę już tam być..
Wjeżdżam.. kładę się na kierownicy… za chwilę odjeżdżam kawałek… i ….. nie pamiętam kiedy tak się cieszyłam… nie pamiętam.. chce mi się płakać ze szczęścia… Bo ile sił mnie kosztował ten maraton, wiem tylko ja. To nie był dobry dzień na jazdę, to nie był dobry dzień na walkę, a jednak walczyłam. Sms.. a w nim : miejsce 2 w kategorii, kobiety open 4.
Jakie to piękne! Szczęście, szczęście, szczęście! Trudno to opisać słowami. Dla takich chwil na mecie warto się tak męczyć.
Jak poszło reszcie gomolaków, dowiecie się ze zdjęć, a ja jeszcze tylko słówko o trasie.
Oczywiście w Beskidzie Sądeckim można zrobić zdecydowanie lepszą trasę, to pokazała chociażby Krynica w mtb marathonie, ale nie narzekam, bo to i tak moim zdaniem biorąc pod uwagę cyklokarpackie trasy,to zdecydowanie najlepsza trasa. Śladowa ilość asfaltu, naprawdę trudny zjazd (szkoda, że tylko jeden, ale żaden z dotychczasowych maratonów na Cyklo, które jechałam nie miał takiego). Kondycyjnie trasa też wyczerpująca. Oczywiście nie ma jej co porównywać do tras mtb marathonu, nie ta liga jeśli chodzi o stopień trudności. Ale ja mam nadzieję, że Grzesiek Prucnal i spółka będą podnosić poprzeczkę. Jeśli w przyszłym roku mtb marathon nie wystartuje (a wszystko na to wskazuje), to chcąc przyciągnąć zawodników tego cyklu, trzeba będzie uczynić trasy trudniejszymi. Jest o czym myśleć w zimie.
Jest ekipa... Załoga G (jak Gomola) i reszta świata © lemuriza1972
od lewej: Tomek, Andrzej, Marcin, Krysia, ja, Tosiek, Aśka.
I jeszcze raz Załoga G © lemuriza1972
" Byleby tylko nie zasnąć po drodze..." © lemuriza1972
Jak nie dwie głowy, to dwie ręce © lemuriza1972
( dwie ręce, po mojej prawicy).
Zjeżdżamy © lemuriza1972
Keep smiling:) © lemuriza1972
Gomola - dominator (ki) © lemuriza1972
Gomolątko wreszcie się doczekało.....
Chłopaki na podium © lemuriza1972
Dekoracja © lemuriza1972
( te deseczki w ramach nagrody to takie sobieeeee..... miny zawodniczek mówią wiele, zwłaszcza Gośki)
Wjazd na metę trzeba mieć odpowiedni © lemuriza1972
Czasem się płacze © lemuriza1972
( ze szczęścia tym razem)
Póki co przedstawiam bohaterów maratonu w Wierchomli:
Agnieszka Sobczak - dystrybutor Michałków © lemuriza1972
Andrzej (Italiano) Wytrwał © lemuriza1972
Krystyna Maciaszek - skandalistka z Cyklokarpat © lemuriza1972
Marcin - Złociutki- Czajka © lemuriza1972
Przemek Knap (budzący śpiące królewny jadące przed nim) © lemuriza1972
Wojtek Markiewka - Dr Chaos © lemuriza1972
Jacek Gil - GILU © lemuriza1972
W każdej drużynie musi być ktoś kto może nie jeździ super dobrze, ale za to skutecznie odstrasza przeciwników.
Iza - gomolowy strach na wróble:) © lemuriza1972
Maraton nr 52 Cyklokarpaty Wierchomla
Miejsce : kategoria 2/6
Kobiety Open: 4/12
Przewyższenie 1600m, km 43.
Przejechałam ten maraton bez snu i bez.. szprychy. No i dało się.
Na Wierchomlę czekałam z utęsknieniem. Dlaczego? Bo po pierwsze nie ukończyłam jej w ubiegłym roku, po drugie jedyna edycja Cyklo w Beskidzie Sądeckim, więc byłam ciekawa czy wreszcie będzie górska trasa, po trzecie :na tę edycja miała zjechać większa grupa pod wezwaniem GOMOLA TRANS AIRCO, po czwarte: ukochany, przydomowy Beskid Sądecki.
No niestety, w noc poprzedzającą maraton nie mogłam zasnąć. Bynajmniej to nie był stres. Stres przeżywałam w tym roku przed Złotym Stokiem i przed Karpaczem. Teraz było spokojnie, a jednak sen nie nadchodził. Godzina 1 w nocy, godzina 2, godzina 3. Kiedy nadeszła godzina 3 myślałam, ze się rozpłaczę i pomyślałam: no nie pojadę, bo przecież to nie ma sensu…
Godzina 6.00 budzik zadzwonił, wstałam na trzęsących się nogach. Totalne zamulenie.
Do auta wzięłam poduszkę, próbowałam zasnąć.. nic z tego. Dwie kawy też nie pomogły. Nawet nie miałam siły się rozgrzewać. Monia Podos jak mnie zobaczyła, powiedziała: wyglądasz jakbyś dopiero wstała…
Niewiele się pomyliła.. 2,5 godziny spania to zdecydowanie za mało jak na spanie przedstartowe. Czułam się po prostu okropnie. Przed żadnym startem w tym sezonie nie czułam się aż tak źle.
Początek wyścigu był szybki, delikatnie w dół. Doganiam Krysię, Agę Sobczak .. rozmawiają sobie. Krótka reprymenda (no bo co to za rozmowy:)) i dojeżdżam do Marcina (też reprymenda no bo co on robi w tej części stawki???).
Aga i on odjeżdżają. My z Krysią zostajemy i chwilę jedziemy razem.
Zaczyna się podjazd. To inny podjazd niż ubiegłoroczny. Znacznie ciekawszy i wymagający większej koncentracji.
Są momenty, kiedy trzeba się dość mocno sprężyć, żeby wyjechać. Jakieś 8 km ciągłego podjeżdżania. W całości wyjeżdżam. Jest mi przyjemnie kiedy przede mną JEDZIE a nie idzie Pani Krystyna, kiedy jadę ja, a wkoło wszyscy idą. Ale podjazd mnie męczy. Gdzieś tam pod koniec podjazdu wyprzedza mnie Przemek Knap i mówi: ale tutaj jest pięknie… super!!!
A ja czuję się fatalnie. Walczę jednak ze swoją niemocą, ze zmęczonym organizmem. Pierwszy żel po 10 km, picie, magnez. Powtarzam sobie: musisz wytrzymać, musisz… jeszcze 32 km i będziesz na mecie i będzie zrobiona generalka. Ale 32 km w górach, to nie jest taka prosta sprawa.
Gdzieś na zjeździe wyprzedza mnie dziewczyna. Mniej więcej poznaję kto to jest (tak mi się wydaje) i jestem zdziwiona, bo ona zwykle jeździ mini. No, ale może tym razem pojechała na mega. Więc włącza mi się sygnał do walki. Przed bufetem widzę.. Gośkę Budzyńską. Myślę sobie: co ona tutaj robi??? Dopiero tutaj?
Jest zjazd, w locie chwytam kubek z izo i pędzę na dół. Gośka nie zjeżdża dobrze, więc to moja szansa. Zjazd jest szybki, szutrowy. Nawet bardzo szybki. Jadę szybko i cały czas tasujemy się z dziewczyną z Sowa sport. Raz ona na przodzie, raz ja. Chyba trochę lepiej idzie mi to zjeżdżanie. W końcu ona zostaje z tyłu. Zjeżdżamy do asfaltu…już wiem gdzie jestem.
Dziewczyna do mnie dojeżdża, mocno ciśnie i już wiem co jest grane. Ona kończy jazdę, jedzie do mety bo jechała mini, a ja do góry na 5 kilometrowy podjazd pod Bacówkę na Wierchomli. Nudny to i mozolny podjazd, bez widoków, wszystko zasłaniają drzewa.
Jestem zmęczona. Bardzo zmęczona. Jadę. Walczę ze sobą, bo organizm naprawdę się buntuje. Słyszę za sobą kobiecy głos. Myślę sobie: na nic moja ucieczka, Gośka do mnie dojeżdża. I tak jest. Wyprzedza mnie mówiąc: Cześć.. Krysia… O… to nie Krysia… strój tylko taki sam.
Jedzie do góry. Jest zdecydowanie mocniejsza pod górę. I znowu słyszę za sobą głosy. Wyprzedza mnie Jacek z Krynicy. Myślę sobie: nie mogę się poddać… Ale naprawdę nie dam rady jechać mocniej. Jeszcze stać mnie jeden zryw, wyprzedzam go, potem on mnie i oddala się coraz bardziej. Wiem, że następny podjazd to będzie podejście pod wyciąg, więc moje szanse na dogonienie Jacka są mizerne. On szybko chodzi. W końcu 5-km podjazd kończy się, zatrzymuje się na bufecie i jazda w dół, znowu bardzo szybko, szeroką szutrówką. Mam jeszcze nikłe nadzieje, że dogonię Jacka.
Dojeżdżam do asfaltu (mocno w dół), a tam jakiś turysta krzyczy: „to nie tutaj….tam trzeba było skręcić”. Muszę zawrócić, kilkaset metrów pod górę… nikogo na tym skręcie nie było, kto pokazywałby drogę, jedynie strzałka namalowana na asfalcie. Trudno ją zauważyć jak się jedzie z góry 60 km/h. Patrzę do góry i widzę ścianę… ścianę usłaną kamieniami. Jadę, ale szybko schodzę z roweru. Zaczyna się gehenna. Nie wiem ile trwało to podchodzenie, ale dla mnie zdecydowanie za długo. Okropnie kiepsko podchodzę. Do tego mój rower waży jakieś 11,5 kg. To jest sporo. Nie jest to karbonowa maszyna, którą lżej pchać pod górę.
Czuję się potwornie wyczerpana. W dodatku kiedy się odwracam, widzę jaskrawe ubranko JMP. Jestem pewna, że to koleżanka z kategorii, która na poprzednim maratonie była na 4 miejscu, tuż przede mną. Jestem załamana. Myślałam, że sporo jej odjechałam. Myślę sobie: Iza, daj coś jeszcze z siebie… spróbuj. Idę, ale próbuję iść coraz szybciej chociaż organizm krzyczy: nie….!!! Myślę sobie: zaraz mnie wyprzedzi i stracę 3 miejsce (bo tak na oko liczę, że w tej chwili mam 3, skoro przede mną Gośka). Ale idę, idę.. a ona mnie nie wyprzedza. Podpych jest sakramencko długi. Nie wiem ile to było kilometrów, ale co najmniej dwa na pewno. Stromo i kamienie, po których w kolarskich butach chodzi się fatalnie. Jestem totalnie wyczerpana. Czuję , że zaraz będą skurcze w łydkach.
W końcu można wsiąść na rower. Jadę kawałek. Mijam jakichś turystów, jeden z nich mówi do mnie: teraz będzie bardzo stromo pod górę jakieś 500 m. Myślę sobie: znowu pod górę???? Jest… Stromo i mega błotniście (w ogóle było sporo błota na tym wyścigu). Nawet nie próbuję jechać. Idę. I wtedy mija mnie koleżanka z JMP. Rzuca : Cześć…odpowiadam: cześć…(ale jestem zła, to jest 36 km.. do mety już niedaleko, a ona wyprzedza mnie właśnie teraz). Ale myślę sobie: ok, to jeszcze nie koniec, ma przecież być na koniec trudny zjazd, zobaczymy. I trzymam się jej. Raz jedziemy, raz idziemy… jest dużo błota i powalone drzewa.
Nie wszędzie da się jechać. Raz ona z przodu, raz ja. Nie najgorzej jej idzie w tym błocie. Psychicznie to ciężka sprawa, tak łeb w łeb jechać. Momentami jedziemy albo idziemy obok siebie. W końcu wyjeżdżamy z lasu….i przed nami widzę Gośkę Budzyńską, mówią coś do siebie: narzekają na błoto, a ja sobie myślę: Iza, teraz twoja szansa (bo zaczyna się zjazd łąką, one jadą wolno). Wyprzedzam. Koleżanka z JMP trzyma się za mną, ale tylko do momentu kiedy zaczyna się naprawdę trudny fragment zjazdu. Fragment, którego nie powstydziłby się trasy mtb Marathonu. Jest bardzo mokro i kamieniście i stromo. Jadę. Jest trudno, ale jadę, bo wiem, że to moja jedyna szansa. Jeśli uda mi się uzyskać przewagę na tym zjeździe, to do mety będzie już chyba niedaleko. Może się uda. Ale jest ciężko, zjazd jest trudny. Muszę trochę się przespacerować. Akurat tam gdzie stoi z aparatem Tomek. Krzyczę: tylko żadnych zdjęć jak idę.. Pytam Tomka (jestem w strasznym ucieczkowym amoku): gdzie one są? Tomek: ale kto? Ja: no one..
Odwracam się. Nie widzę dziewczyn. Mówię do Tomka: muszę jechać, muszę jechać.. żeby im uciec muszę jechać… Wsiadam na rower i jadę… ciężko jest, ale widzę końcówkę. Potem kładka, szybko przez kładkę i zaczyna się asfalt. Nie wiem jak daleko jeszcze do mety (było ok 1 km), nogi strasznie ciężkie.. strasznie…pedałuję jak mogę najmocniej, ale chcę mi się już krzyczeć, płakać.. nie mogę.. chcę, ale nie mogę… nie da się mocniej. Odwracam się. Dziewczyn nie ma. Myślę sobie: jak mnie dojdą tuż przed metą, chyba się rozpłaczę…
Przejeżdżam przez mostek… zaczyna się delikatnie pod górę… Ile jeszcze? Nie mogę już… I wtedy łapie mnie potężny skurcz. Jaki ból!!! Jak ja dojadę do tej mety? – myślę.
Ale pedałuję, nie ma innego wyjścia. Trzeba walczyć. Po prostu trzeba. Przejeżdżam koło namiotu BB Oshee Team.. a więc już jest bardzo niedaleko. Wszystko mnie boli… Jeszcze 200 m, odwracam się, dziewczyn nie ma… patrzę na kreskę.. myślę: chcę już tam być..
Wjeżdżam.. kładę się na kierownicy… za chwilę odjeżdżam kawałek… i ….. nie pamiętam kiedy tak się cieszyłam… nie pamiętam.. chce mi się płakać ze szczęścia… Bo ile sił mnie kosztował ten maraton, wiem tylko ja. To nie był dobry dzień na jazdę, to nie był dobry dzień na walkę, a jednak walczyłam. Sms.. a w nim : miejsce 2 w kategorii, kobiety open 4.
Jakie to piękne! Szczęście, szczęście, szczęście! Trudno to opisać słowami. Dla takich chwil na mecie warto się tak męczyć.
Jak poszło reszcie gomolaków, dowiecie się ze zdjęć, a ja jeszcze tylko słówko o trasie.
Oczywiście w Beskidzie Sądeckim można zrobić zdecydowanie lepszą trasę, to pokazała chociażby Krynica w mtb marathonie, ale nie narzekam, bo to i tak moim zdaniem biorąc pod uwagę cyklokarpackie trasy,to zdecydowanie najlepsza trasa. Śladowa ilość asfaltu, naprawdę trudny zjazd (szkoda, że tylko jeden, ale żaden z dotychczasowych maratonów na Cyklo, które jechałam nie miał takiego). Kondycyjnie trasa też wyczerpująca. Oczywiście nie ma jej co porównywać do tras mtb marathonu, nie ta liga jeśli chodzi o stopień trudności. Ale ja mam nadzieję, że Grzesiek Prucnal i spółka będą podnosić poprzeczkę. Jeśli w przyszłym roku mtb marathon nie wystartuje (a wszystko na to wskazuje), to chcąc przyciągnąć zawodników tego cyklu, trzeba będzie uczynić trasy trudniejszymi. Jest o czym myśleć w zimie.
Jest ekipa... Załoga G (jak Gomola) i reszta świata © lemuriza1972
od lewej: Tomek, Andrzej, Marcin, Krysia, ja, Tosiek, Aśka.
I jeszcze raz Załoga G © lemuriza1972
" Byleby tylko nie zasnąć po drodze..." © lemuriza1972
Jak nie dwie głowy, to dwie ręce © lemuriza1972
( dwie ręce, po mojej prawicy).
Zjeżdżamy © lemuriza1972
Keep smiling:) © lemuriza1972
Gomola - dominator (ki) © lemuriza1972
Gomolątko wreszcie się doczekało.....
Chłopaki na podium © lemuriza1972
Dekoracja © lemuriza1972
( te deseczki w ramach nagrody to takie sobieeeee..... miny zawodniczek mówią wiele, zwłaszcza Gośki)
Wjazd na metę trzeba mieć odpowiedni © lemuriza1972
Czasem się płacze © lemuriza1972
( ze szczęścia tym razem)
- DST 43.00km
- Teren 40.00km
- Czas 03:48
- VAVG 11.32km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Ważna jest walka do końca. Gratulacje. A medale takie... hmm... proekologiczne ;]
marusia - 16:37 wtorek, 19 sierpnia 2014 | linkuj
Gratulacje. Mimo różnych trudności miejsce na mecie bardzo dobre. Brawo
Tuannika - 04:58 wtorek, 19 sierpnia 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!