Niedziela, 7 grudnia 2014
W krainie Tymbarku
Byliśmy dzisiaj z Mirkiem w górach.
Tzn nie do końca były to góry (jeśli stosować definicję Adama czyli, że góry zaczynają się dopiero w Tatrach), bo my byliśmy w Beskidzie Wyspowym
(Beskid Wyspowy (513.49) – część Beskidów Zachodnich położona pomiędzy doliną Raby a Kotliną Sądecką. Charakterystyczną cechą tego regionu południowej Polski jest występowanie odosobnionych, pojedynczych szczytów, od czego pochodzi jego nazwa. Najwyższym szczytem jest Mogielica (1170 m)[1].).
Beskid Wyspowy pasmo położone tak blisko Tarnowa, a jednak kompletnie mi nieznane (z wyjątkiem jednej rowerowej wycieczki czyli wyprawy na Jaworz).
Był pierwszy śnieg, dobre towarzystwo, mgła… tylko widoków nie było. Niestety. To co jest kwintesencją bywania w górach ominęło nas dzisiaj. Rozpłynęło się w mgle.
Wielka szkoda, bo od lata nie chodziłam po górach i liczyłam na dużo wrażeń. No cóż.. nie zawsze jest tak jakbyśmy tego chcieli.
Nie było chętnych na wyjazd dzisiaj, a niektórzy po prostu nie mogli, więc wyruszyliśmy we dwójkę. Mirek jak to Mirek siłę i wytrzymałość ma ogromną, więc gnał do przodu a ja ciągnęłam się za nim.
Dawno nie miałam okazji przez tyle godzin zmuszać organizmu do wysiłku (niespełna 5 godzin niby tylko w drodze, ale jednak...), więc tak do końca łatwo mi nie było, chociaż trasa raczej lajtowa. Poza dwoma trudniejszymi podejściami i jednym zejściem po kamieniach, raczej spokojnie.
Dotarliśmy na najwyższy szczyt tego pasma czyli Mogielicę (którą Mirek uparcie nazywał Mogielnicą, ale taka nazwa błędnie podobno występuję w literaturze). Mogielica nieco przypomina Radziejową w Beskidzie Sądeckim (nawet wysokościowo podobna) i ponieważ szczyt jest zalesiony, znajduje się na niej podobnie jak na Radziejowej wieża widokowa. Wdrapaliśmy się pełni nadziei na górę, bo przez chmury nieśmiało przebiło się słońce, ale niestety. Ani Tatr, ani Pienin, ani Beskidu Sądeckiego (wszystkie te góry podobno pięknie widać z Mogielicy) nie było widać.
Po krótkim ale kamienistym zejściu zaczęła się dość łatwa część trasy (w dół albo płasko), ale po jakimś czasie trzeba się było znowu „powspinać” na jeszcze jeden szczyt (nazwy nie pamiętam).
Trochę śniegu, trochę błota, trochę liści i zazdrość, że mają taką trasę biegową narciarską (bo mają). Po zejściu do cywilizacji Mirek stwierdził, że miejscowi mają tutaj zaburzone poczucie estetyki (fakt - jakieś takie zaniedbane obejścia), a ja z przerażeniem patrzyłam na śmieci w rowach. Na dystansie około dwóch kilometrów rowy były pokryte śmieciami. Czegoś takiego chyba nigdy nie widziałam. Stwierdziliśmy, że na podstawie tych śmieci można było zrobić badania pt nawyki żywieniowe mieszkańców miejscowości (nazwy nie wymienię z litości).
Czego tam nie było… Puszki po piwie (tych najwięcej), puszki po napojach energetycznych, opakowania po sokach, wodach mineralnych, papierosach, batonach, czipsach, butelki po wódce. Zgroza.
W tej Krainie Tymbarku (niedaleko byliśmy od tej miejscowości. Nie wiem jak w innych rejonach Polski, ale u nas soki Tymbark są bardzo popularne) próbowałam Mirkowi wytłumaczyć, że picie napoju owocowego pn Tymbark to nie najlepszy wybór (dwie takie butelki Mirek niósł w plecaku). Czy go przekonałam? Nie wiem:).
Zakończyliśmy wycieczkę obiadem w Melsztynie, w dawno nie odwiedzanej przeze mnie restauracji Podzamcze.
Niewiele się tam zmieniło. Jedzenie wciąż dobre, a wystrój ten sam od lat.
Pożyczyłam od Mirka wdzianko © lemuriza1972
(Beskid Wyspowy (513.49) – część Beskidów Zachodnich położona pomiędzy doliną Raby a Kotliną Sądecką. Charakterystyczną cechą tego regionu południowej Polski jest występowanie odosobnionych, pojedynczych szczytów, od czego pochodzi jego nazwa. Najwyższym szczytem jest Mogielica (1170 m)[1].).
Beskid Wyspowy pasmo położone tak blisko Tarnowa, a jednak kompletnie mi nieznane (z wyjątkiem jednej rowerowej wycieczki czyli wyprawy na Jaworz).
Był pierwszy śnieg, dobre towarzystwo, mgła… tylko widoków nie było. Niestety. To co jest kwintesencją bywania w górach ominęło nas dzisiaj. Rozpłynęło się w mgle.
Wielka szkoda, bo od lata nie chodziłam po górach i liczyłam na dużo wrażeń. No cóż.. nie zawsze jest tak jakbyśmy tego chcieli.
Nie było chętnych na wyjazd dzisiaj, a niektórzy po prostu nie mogli, więc wyruszyliśmy we dwójkę. Mirek jak to Mirek siłę i wytrzymałość ma ogromną, więc gnał do przodu a ja ciągnęłam się za nim.
Dawno nie miałam okazji przez tyle godzin zmuszać organizmu do wysiłku (niespełna 5 godzin niby tylko w drodze, ale jednak...), więc tak do końca łatwo mi nie było, chociaż trasa raczej lajtowa. Poza dwoma trudniejszymi podejściami i jednym zejściem po kamieniach, raczej spokojnie.
Dotarliśmy na najwyższy szczyt tego pasma czyli Mogielicę (którą Mirek uparcie nazywał Mogielnicą, ale taka nazwa błędnie podobno występuję w literaturze). Mogielica nieco przypomina Radziejową w Beskidzie Sądeckim (nawet wysokościowo podobna) i ponieważ szczyt jest zalesiony, znajduje się na niej podobnie jak na Radziejowej wieża widokowa. Wdrapaliśmy się pełni nadziei na górę, bo przez chmury nieśmiało przebiło się słońce, ale niestety. Ani Tatr, ani Pienin, ani Beskidu Sądeckiego (wszystkie te góry podobno pięknie widać z Mogielicy) nie było widać.
Po krótkim ale kamienistym zejściu zaczęła się dość łatwa część trasy (w dół albo płasko), ale po jakimś czasie trzeba się było znowu „powspinać” na jeszcze jeden szczyt (nazwy nie pamiętam).
Trochę śniegu, trochę błota, trochę liści i zazdrość, że mają taką trasę biegową narciarską (bo mają). Po zejściu do cywilizacji Mirek stwierdził, że miejscowi mają tutaj zaburzone poczucie estetyki (fakt - jakieś takie zaniedbane obejścia), a ja z przerażeniem patrzyłam na śmieci w rowach. Na dystansie około dwóch kilometrów rowy były pokryte śmieciami. Czegoś takiego chyba nigdy nie widziałam. Stwierdziliśmy, że na podstawie tych śmieci można było zrobić badania pt nawyki żywieniowe mieszkańców miejscowości (nazwy nie wymienię z litości).
Czego tam nie było… Puszki po piwie (tych najwięcej), puszki po napojach energetycznych, opakowania po sokach, wodach mineralnych, papierosach, batonach, czipsach, butelki po wódce. Zgroza.
W tej Krainie Tymbarku (niedaleko byliśmy od tej miejscowości. Nie wiem jak w innych rejonach Polski, ale u nas soki Tymbark są bardzo popularne) próbowałam Mirkowi wytłumaczyć, że picie napoju owocowego pn Tymbark to nie najlepszy wybór (dwie takie butelki Mirek niósł w plecaku). Czy go przekonałam? Nie wiem:).
Zakończyliśmy wycieczkę obiadem w Melsztynie, w dawno nie odwiedzanej przeze mnie restauracji Podzamcze.
Niewiele się tam zmieniło. Jedzenie wciąż dobre, a wystrój ten sam od lat.
Zwierzęca "przeszkoda" © lemuriza1972
Lodowisko © lemuriza1972
Dochodzimy do szczytu Mogielicy © lemuriza1972
Takie coś © lemuriza1972
Marchewkowiec w nagrodę © lemuriza1972
W krainie Tymbarku © lemuriza1972
Schodzimy © lemuriza1972
Pobłądziliśmy © lemuriza1972
Potok © lemuriza1972
Zielono © lemuriza1972
Komentarze
Sądząc po wyrazie twarzy -marchewkowiec smakował :] Może nie było obserwacji długodystansowych, ale mgliste klimaty w górach też maja swój urok, zwłaszcza w lesie.
marusia - 18:53 niedziela, 7 grudnia 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!