Środa, 6 maja 2015
Deszczowa dwudziestka
Cały dzień wisiały nad Tarnowem czarne chmury.
Przyszłam z pracy, przygotowałam sobie obiad, zjadłam i patrzyłam przez okno… nie wyglądało to dobrze.
Byłam jednak mocno zdeterminowana, ponieważ jutro niestety na żaden tzw „trening” nie będę miała czasu.
Zaklinałam deszcz, ale widocznie kiepska ze mnie czarownica, bo kiedy już przebrana i gotowa wychodziłam z domu, popatrzyłam jeszcze przez okno.. zobaczyłam ślady deszczu na chodniku.
Usiadłam na chwilę… nie padało bardziej, więc wyszłam.
Już kiedy dojeżdżałam do Zbylitowskiej Góry, padało coraz mocnej. Plan był taki, żeby nie odjeżdżać daleko od domu, tak aby w razie czego można było szybko wrócić. Wybór padł więc na asfaltowy podjazd od Dunajca do Zbylitowskiej Góry. To wielkie szczęście mieć taki podjazd 3 km od domu. Jest co prawda krótki (jakieś 500 m), ale nie taki łatwy, więc zmęczyć się można. Plan był taki, że podjadę go dużą ilość razy. Pierwszy raz.. nogi tak sobie kręcą, a deszcz pada coraz bardziej.
Drugi raz… leje… myślę sobie no cóż.. trzeba wracać do domu, bo to nie ma sensu. Ale żal.. skoro już się jakoś z tego domu "wygramoliłam"….
Myślę dalej: zrobię 5 razy i wrócę. Jestem przemoczona, woda chlupocze w butach. Mądre to nie jest. Wiem.
Zrobiłam 5 razy. Deszcz przestał padać (na chwilę), jestem przemoczona, ale myślę sobie: no dobra i tak już jestem przemoczona, to dociągnę do 10 razy. Zrobiłam 10, pomyślałam: ok, no to może 15? Zrobiłam 15. Znowu zaczęło dość mocno padać. Kiedy zrobiłam 15, pomyślałam: no ok, to zróbmy do 20, tak „okrągło” będzie. Zrobiłam. Być może było nawet trochę więcej, bo coś mi się wydaje, że się pogubiłam w liczeniu. Z matematyki zawsze byłam bardzo kiepska:).
Przyszłam z pracy, przygotowałam sobie obiad, zjadłam i patrzyłam przez okno… nie wyglądało to dobrze.
Byłam jednak mocno zdeterminowana, ponieważ jutro niestety na żaden tzw „trening” nie będę miała czasu.
Zaklinałam deszcz, ale widocznie kiepska ze mnie czarownica, bo kiedy już przebrana i gotowa wychodziłam z domu, popatrzyłam jeszcze przez okno.. zobaczyłam ślady deszczu na chodniku.
Usiadłam na chwilę… nie padało bardziej, więc wyszłam.
Już kiedy dojeżdżałam do Zbylitowskiej Góry, padało coraz mocnej. Plan był taki, żeby nie odjeżdżać daleko od domu, tak aby w razie czego można było szybko wrócić. Wybór padł więc na asfaltowy podjazd od Dunajca do Zbylitowskiej Góry. To wielkie szczęście mieć taki podjazd 3 km od domu. Jest co prawda krótki (jakieś 500 m), ale nie taki łatwy, więc zmęczyć się można. Plan był taki, że podjadę go dużą ilość razy. Pierwszy raz.. nogi tak sobie kręcą, a deszcz pada coraz bardziej.
Drugi raz… leje… myślę sobie no cóż.. trzeba wracać do domu, bo to nie ma sensu. Ale żal.. skoro już się jakoś z tego domu "wygramoliłam"….
Myślę dalej: zrobię 5 razy i wrócę. Jestem przemoczona, woda chlupocze w butach. Mądre to nie jest. Wiem.
Zrobiłam 5 razy. Deszcz przestał padać (na chwilę), jestem przemoczona, ale myślę sobie: no dobra i tak już jestem przemoczona, to dociągnę do 10 razy. Zrobiłam 10, pomyślałam: ok, no to może 15? Zrobiłam 15. Znowu zaczęło dość mocno padać. Kiedy zrobiłam 15, pomyślałam: no ok, to zróbmy do 20, tak „okrągło” będzie. Zrobiłam. Być może było nawet trochę więcej, bo coś mi się wydaje, że się pogubiłam w liczeniu. Z matematyki zawsze byłam bardzo kiepska:).
Taki był widok ze szczytu podjazdu.
W deszczu:) © Iza
Na koniec dojrzałam wzdłuż drogi fajny singielek. No to sobie wjechałam na niego i doprowadził mnie na szczyt góry, na osobliwe miejsce widokowe.
Widok z "platformy" widokowej © Iza
Sądząc po wygodnym siedzisku (a także po ilości butelek i kapsli z butelek z piwem – różne, przeróżne marki) miejscowi podziwiają widoki stamtąd bardzo często:) i w dobrych humorach.
Ja się im nie dziwię, bo widok jest przepiękny i jak sądzę przy dobrej pogodzie widać Tatry, a zakątek uroczy i doskonale "schowany".
Na tarsie widokowym © Iza
Wróciłam przez Buczynę bo jak już byłam taka przemoczona to było mi wszystko jedno. Na zjazdach przypominało mi się dojmujące uczucie zimna z maratonu w Piwnicznej.
Dzisiaj rozmawiałam z Andrzejem, mówił, ze w Przemyślu, aż tak źle nie było, bo nie było bardzo zimno. Ale odczuwanie zimna jest sprawą indywidualną. Mnie pewnie byłoby zimno.
Mam nadzieję, że po tym dzisiejszym tzw „treningu” nie rozchoruję się.
Taki cytat z książki M. Grzebałkowskiej „1945. Wojna i pokój”:
„Nigdy nie przyjdzie jej do głowy, że za 69 lat wciąż ją będą pamiętać we wsi. I to nie dlatego, że była pierwszą polską nauczycielką. Ludziom zapadnie w pamięć Maria Balińska, młoda kobieta, która raz zsiadając z roweru, zdumiała się całkiem serio:” Jak to jest, że jak jadę na rowerze i jest z górki, to nie muszę pedałować?”.
Dzisiaj rozmawiałam z Andrzejem, mówił, ze w Przemyślu, aż tak źle nie było, bo nie było bardzo zimno. Ale odczuwanie zimna jest sprawą indywidualną. Mnie pewnie byłoby zimno.
Mam nadzieję, że po tym dzisiejszym tzw „treningu” nie rozchoruję się.
Taki cytat z książki M. Grzebałkowskiej „1945. Wojna i pokój”:
„Nigdy nie przyjdzie jej do głowy, że za 69 lat wciąż ją będą pamiętać we wsi. I to nie dlatego, że była pierwszą polską nauczycielką. Ludziom zapadnie w pamięć Maria Balińska, młoda kobieta, która raz zsiadając z roweru, zdumiała się całkiem serio:” Jak to jest, że jak jadę na rowerze i jest z górki, to nie muszę pedałować?”.
- DST 30.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:52
- VAVG 16.07km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!