Niedziela, 5 lipca 2015
Pruchnik Cyklokarpaty - relacja
Maraton nr 59
Pruchnik Cyklokarpaty
miejsce kategoria: 3/4
Miejsce kobiety open: 4/9
Pisałam już, że w całej tej zabawie pn. MTB najważniejsi są dla mnie ludzie? Pisałam.
Wynik – tak, trasa –tak, przyjemność z jazdy –tak, ale LUDZIE – trzy razy TAK.
To była sobota spędzona z ludźmi z mojej drużyny – GOMOLA TRANS AIRCO. Oni (Paulina, Tadziu, Tomek) przyjechali ze Śląska już w piątek i spali u Pani Krystyny, a Paweł, Henio, Mateusz i Szczepan – dojechali do Pruchnika z Wisły rano.
To był kolejny dzień, który utwierdził mnie w przekonaniu, że jestem w najlepszym towarzystwie, najlepszej możliwej drużynie i nie zamieniłabym jej na żadną inną.
W ten weekend pojechaliśmy na występy do Pruchnika:).
Jechaliśmy jednym autem w piątkę co jest dodatkową przyjemnością. Jest wesoło po prostu. Zwłaszcza jak się już po zawodach wraca do domu. Jak kiedyś skończę z maratonami – to ludzi będzie mi najbardziej brakować. Zdecydowanie.
Paulina opowiadała jak kiedyś wracała pociągiem z maratonu w Wiśle i usłyszała jak jakaś pani mówi do kogoś przez telefon:
- byłam w Wiśle, był straszny tłok, bo jakieś występy rowerowe były.
Występy tej soboty były udane, chociaż upał nie ułatwił zadania. Dużo naszych indywidualnych sukcesów. Wszystkim mocno gratuluję!
Paulina wygrała swoją kategorię, Mietek również, Krysia 3 na giga, a to było upalne, długie giga.
Mateusz 5 na giga w M2. Tomek zaliczył swoje pierwsze giga w życiu.
Znowu nam się trafiła moc ciepła z nieba. Tak więc Pruchnik nie zaskoczył pogodą, bo taka zawsze bywa w Pruchniku.
Na rozgrzewkę jedziemy z Krysią i Pauliną pierwszy podjazd (3 km). Znam go z tamtego roku. Jedziemy sobie leniwie i spokojnie, a ja z lekkim niepokojem myślę o tym, że jak się zacznie wyścig to już na taki „spokój” nie będzie można sobie pozwolić. Słońce "dokazuje".
Nie ułatwi zadania tego dnia, ale pocieszam się tym, że przecież wiem, że trasa w dużej mierze wiedzie przez las. Pokonać pierwszy nasłoneczniony podjazd, a potem będzie już lepiej.
Pierwszy podjazd jedzie mi się dobrze, nie "szarpię" nadmiernie, więc nogi nie bolą. Wyprzedzam Paulinę, dojeżdżam do Krysi. Krysia mówi:
- już chce mi się pić…
Mówię: nie tylko tobie…
Krysia: ale mi tak sucho w gardle.. dziwnie.
( Ja czuję dokładnie to samo). Wyprzedzam Krysię, jedzie mi się dobrze, więc jadę dalej na tyle mocno na ile mogę. Po kilkuset metrach Krysia do mnie dojeżdża. Mocno jedzie.
Nawet nie mam siły mówić do niej. Skupiam się na pokonaniu tego pojazdu. Nie mam żadnej taktyki – chcę tylko w ten upalny dzień dojechać do mety i nie dać się objechać, tym którzy objechać mnie nie powinni.
Jadę cały czas za Krysią. Zaczyna się trudniejszy teren. Panowie schodzą z rowerów, Krysia, ja i jeszcze jedna dziewczyna jedziemy. Jakiś Pan za nami krzyczy:
- jedziemy dziewczyny, jedziemy.
Dość komicznie to wygląda. Trzy dziewczyny jadą, wszyscy faceci idą. Jadę cały czas za Krysią, chociaż tego dnia nie miałam specjalnego planu trzymania się za nią. Po prostu w tym upale, marzyłam tylko o dojechaniu do mety. Ale Krysia coraz bardziej przede mną.
Gdzieś około 15 km, słyszę głos Pauliny za sobą. Mówi, że ma dość, że jak jej odjechałyśmy na podjeździe miała kryzys, myślała o zjechaniu do mety i pojechaniu mini.
Mówię jej: - Damy radę, dojedziemy do tej mety.
Zaczynają się mocno interwałowe zjazdy, więc zdaję sobie sprawę, że Paulina na fullu pojedzie je sobie szybciej, usuwam się jej z drogi i mówię:
- Jedź!
Wyprzedza mnie. Od tamtego momentu sporo fragmentów jadę samotnie. Fizycznie czuję się dobrze, ale męczące jest zjeżdżanie (dużo hopek, dołów, kolein). Nie zjeżdża mi się fajnie i pewnie mści się za duże ciśnienie w oponach. Kiedy poprzedniego dnia dolewałam mleka do opon, miałam wrażenie, że z przedniego koła uchodzi powietrze, więc mocno dopompowałam tuż przed wyścigiem. Rower odbija się od podłoża jak piłka. Mało komfortowo.
Nawierzchnia (z niewielkimi wyjątkami, bo było trochę błota) twarda i wysuszona. Na 18 km wyprzedza mnie moja rywalka z kategorii Gośka Krajewska-Półtorak.
Mówi: Cześć.
Odpowiadam i staram się jechać tak długo jak mogę za nią, ale nie wystarcza mi sił. Na mecie jest 5 min. przede mną. Właściwie do końca dystansu jadę niemalże sama. Czasem do kogoś dojeżdżam, czasem ktoś mnie wyprzedza. Upał jest dotkliwy, ale nie tak bardzo jak mógłby być, gdyby trasa poprowadzona była w otwartym terenie.
Trasa jak zwykle w Pruchniku wzorcowo oznaczona – taśmy w lesie, kamienie, korzenie pomalowane pomarańczowym sprayem. Nie sposób się zgubić. Na trasie sporo osób z obsługi. Dobrze zaopatrzone bufety. Trasa nie jest trudna technicznie, ale na koleiny i doły trzeba bardzo uważać, bo można polec.
Na szczęście obywa się bez przygód. Marzę o dojechaniu do mety, marzę o zimnym piwie i odpoczynku, ale wciąż się mobilizuję powtarzając sobie:
jedź, do przodu, odpoczniesz na mecie, a teraz daj z siebie wszystko.
Na szczęście trasa jest stosunkowo krótka. To dobrze, bo jazda w upale, to nie jest to co lubię najbardziej. Jechałam tutaj w ubiegłym roku, w błocie jechało mi się znacznie lepiej.
Wiem, że na koniec czeka nas jeszcze słynna Golgota i że to nie będzie łatwe, bo ona akurat jest w pełnym słońcu. Początek dzielnie jadę, w najbardziej trudnym momencie schodzę, końcówkę znowu jadę. Na Golgocie wyprzedzam dwie panie z mini. Potwornie zmęczone, jedna wygląda wręcz na wyczerpaną.
Jestem na szczycie, teraz jeszcze krótki ale mało bezpieczny zjazd zaraz za wieżą widokową (końcówka trasy wygląda trochę inaczej niż w ub. roku, więcej podjeżdżania). No i jeszcze szybki zjazd, jakiś fragment ścieżką, przejazd przez mostek i już zmierzam do mety.
Tam czeka na mnie drużyna, zimne piwo (o jak smakowało) i dobry posiłek regeneracyjny.
Tutaj zawsze jest dobre jedzenie i piwo do niego w gratisie.
Do tego fajne nagrody, a każdy uczestnik dostaje plecak w prezencie.
Wynik mnie satysfakcjonuje, bo jest znowu podium. 3 miejsce w kategorii, 4 miejsce open wśród kobiet.
Oczekiwanie na dekorację i naszych gigowców zjeżdżających na metę w licznym, teamowym towarzystwie.
To był dobry dzień.
Mojej drużynie dziękuję za wyśmienite towarzystwo. Kochani, dajecie mi siłę nie tylko na pokonywanie kolejnych kilometrów!
PS. Na trasie Paulina przyłapała jednego z zawodników na śmieceniu. Zapytała go o co chodzi z tym rzucaniem w krzaki. Powiedział: jak chcesz, to idż i sama sobie to pozbieraj.
No cóż.. niektórzy muszą jeszcze sporo się nauczyć.
Z kolegą, z którym "szłam" w Polańczyku © Iza
Nie ma to jak drużyna:) © Iza
Dziewczyny z K4 © Iza
Teamowo raz jeszcze © Iza
Jeszcze jedno zdjęcie z dekoracji © Iza
Buziaki na podium © Iza
Na trasie © Iza
I jeszcze raz ten przyjemny moment © Iza
Pruchnik Cyklokarpaty
miejsce kategoria: 3/4
Miejsce kobiety open: 4/9
Pisałam już, że w całej tej zabawie pn. MTB najważniejsi są dla mnie ludzie? Pisałam.
Wynik – tak, trasa –tak, przyjemność z jazdy –tak, ale LUDZIE – trzy razy TAK.
To była sobota spędzona z ludźmi z mojej drużyny – GOMOLA TRANS AIRCO. Oni (Paulina, Tadziu, Tomek) przyjechali ze Śląska już w piątek i spali u Pani Krystyny, a Paweł, Henio, Mateusz i Szczepan – dojechali do Pruchnika z Wisły rano.
To był kolejny dzień, który utwierdził mnie w przekonaniu, że jestem w najlepszym towarzystwie, najlepszej możliwej drużynie i nie zamieniłabym jej na żadną inną.
W ten weekend pojechaliśmy na występy do Pruchnika:).
Jechaliśmy jednym autem w piątkę co jest dodatkową przyjemnością. Jest wesoło po prostu. Zwłaszcza jak się już po zawodach wraca do domu. Jak kiedyś skończę z maratonami – to ludzi będzie mi najbardziej brakować. Zdecydowanie.
Paulina opowiadała jak kiedyś wracała pociągiem z maratonu w Wiśle i usłyszała jak jakaś pani mówi do kogoś przez telefon:
- byłam w Wiśle, był straszny tłok, bo jakieś występy rowerowe były.
Występy tej soboty były udane, chociaż upał nie ułatwił zadania. Dużo naszych indywidualnych sukcesów. Wszystkim mocno gratuluję!
Paulina wygrała swoją kategorię, Mietek również, Krysia 3 na giga, a to było upalne, długie giga.
Mateusz 5 na giga w M2. Tomek zaliczył swoje pierwsze giga w życiu.
Znowu nam się trafiła moc ciepła z nieba. Tak więc Pruchnik nie zaskoczył pogodą, bo taka zawsze bywa w Pruchniku.
Na rozgrzewkę jedziemy z Krysią i Pauliną pierwszy podjazd (3 km). Znam go z tamtego roku. Jedziemy sobie leniwie i spokojnie, a ja z lekkim niepokojem myślę o tym, że jak się zacznie wyścig to już na taki „spokój” nie będzie można sobie pozwolić. Słońce "dokazuje".
Nie ułatwi zadania tego dnia, ale pocieszam się tym, że przecież wiem, że trasa w dużej mierze wiedzie przez las. Pokonać pierwszy nasłoneczniony podjazd, a potem będzie już lepiej.
Pierwszy podjazd jedzie mi się dobrze, nie "szarpię" nadmiernie, więc nogi nie bolą. Wyprzedzam Paulinę, dojeżdżam do Krysi. Krysia mówi:
- już chce mi się pić…
Mówię: nie tylko tobie…
Krysia: ale mi tak sucho w gardle.. dziwnie.
( Ja czuję dokładnie to samo). Wyprzedzam Krysię, jedzie mi się dobrze, więc jadę dalej na tyle mocno na ile mogę. Po kilkuset metrach Krysia do mnie dojeżdża. Mocno jedzie.
Nawet nie mam siły mówić do niej. Skupiam się na pokonaniu tego pojazdu. Nie mam żadnej taktyki – chcę tylko w ten upalny dzień dojechać do mety i nie dać się objechać, tym którzy objechać mnie nie powinni.
Jadę cały czas za Krysią. Zaczyna się trudniejszy teren. Panowie schodzą z rowerów, Krysia, ja i jeszcze jedna dziewczyna jedziemy. Jakiś Pan za nami krzyczy:
- jedziemy dziewczyny, jedziemy.
Dość komicznie to wygląda. Trzy dziewczyny jadą, wszyscy faceci idą. Jadę cały czas za Krysią, chociaż tego dnia nie miałam specjalnego planu trzymania się za nią. Po prostu w tym upale, marzyłam tylko o dojechaniu do mety. Ale Krysia coraz bardziej przede mną.
Gdzieś około 15 km, słyszę głos Pauliny za sobą. Mówi, że ma dość, że jak jej odjechałyśmy na podjeździe miała kryzys, myślała o zjechaniu do mety i pojechaniu mini.
Mówię jej: - Damy radę, dojedziemy do tej mety.
Zaczynają się mocno interwałowe zjazdy, więc zdaję sobie sprawę, że Paulina na fullu pojedzie je sobie szybciej, usuwam się jej z drogi i mówię:
- Jedź!
Wyprzedza mnie. Od tamtego momentu sporo fragmentów jadę samotnie. Fizycznie czuję się dobrze, ale męczące jest zjeżdżanie (dużo hopek, dołów, kolein). Nie zjeżdża mi się fajnie i pewnie mści się za duże ciśnienie w oponach. Kiedy poprzedniego dnia dolewałam mleka do opon, miałam wrażenie, że z przedniego koła uchodzi powietrze, więc mocno dopompowałam tuż przed wyścigiem. Rower odbija się od podłoża jak piłka. Mało komfortowo.
Nawierzchnia (z niewielkimi wyjątkami, bo było trochę błota) twarda i wysuszona. Na 18 km wyprzedza mnie moja rywalka z kategorii Gośka Krajewska-Półtorak.
Mówi: Cześć.
Odpowiadam i staram się jechać tak długo jak mogę za nią, ale nie wystarcza mi sił. Na mecie jest 5 min. przede mną. Właściwie do końca dystansu jadę niemalże sama. Czasem do kogoś dojeżdżam, czasem ktoś mnie wyprzedza. Upał jest dotkliwy, ale nie tak bardzo jak mógłby być, gdyby trasa poprowadzona była w otwartym terenie.
Trasa jak zwykle w Pruchniku wzorcowo oznaczona – taśmy w lesie, kamienie, korzenie pomalowane pomarańczowym sprayem. Nie sposób się zgubić. Na trasie sporo osób z obsługi. Dobrze zaopatrzone bufety. Trasa nie jest trudna technicznie, ale na koleiny i doły trzeba bardzo uważać, bo można polec.
Na szczęście obywa się bez przygód. Marzę o dojechaniu do mety, marzę o zimnym piwie i odpoczynku, ale wciąż się mobilizuję powtarzając sobie:
jedź, do przodu, odpoczniesz na mecie, a teraz daj z siebie wszystko.
Na szczęście trasa jest stosunkowo krótka. To dobrze, bo jazda w upale, to nie jest to co lubię najbardziej. Jechałam tutaj w ubiegłym roku, w błocie jechało mi się znacznie lepiej.
Wiem, że na koniec czeka nas jeszcze słynna Golgota i że to nie będzie łatwe, bo ona akurat jest w pełnym słońcu. Początek dzielnie jadę, w najbardziej trudnym momencie schodzę, końcówkę znowu jadę. Na Golgocie wyprzedzam dwie panie z mini. Potwornie zmęczone, jedna wygląda wręcz na wyczerpaną.
Jestem na szczycie, teraz jeszcze krótki ale mało bezpieczny zjazd zaraz za wieżą widokową (końcówka trasy wygląda trochę inaczej niż w ub. roku, więcej podjeżdżania). No i jeszcze szybki zjazd, jakiś fragment ścieżką, przejazd przez mostek i już zmierzam do mety.
Tam czeka na mnie drużyna, zimne piwo (o jak smakowało) i dobry posiłek regeneracyjny.
Tutaj zawsze jest dobre jedzenie i piwo do niego w gratisie.
Do tego fajne nagrody, a każdy uczestnik dostaje plecak w prezencie.
Wynik mnie satysfakcjonuje, bo jest znowu podium. 3 miejsce w kategorii, 4 miejsce open wśród kobiet.
Oczekiwanie na dekorację i naszych gigowców zjeżdżających na metę w licznym, teamowym towarzystwie.
To był dobry dzień.
Mojej drużynie dziękuję za wyśmienite towarzystwo. Kochani, dajecie mi siłę nie tylko na pokonywanie kolejnych kilometrów!
PS. Na trasie Paulina przyłapała jednego z zawodników na śmieceniu. Zapytała go o co chodzi z tym rzucaniem w krzaki. Powiedział: jak chcesz, to idż i sama sobie to pozbieraj.
No cóż.. niektórzy muszą jeszcze sporo się nauczyć.
Z kolegą, z którym "szłam" w Polańczyku © Iza
Nie ma to jak drużyna:) © Iza
Dziewczyny z K4 © Iza
Teamowo raz jeszcze © Iza
Jeszcze jedno zdjęcie z dekoracji © Iza
Buziaki na podium © Iza
Na trasie © Iza
I jeszcze raz ten przyjemny moment © Iza
- DST 42.00km
- Teren 36.00km
- Czas 03:10
- VAVG 13.26km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!