Poniedziałek, 20 lipca 2015
Maraton nr 60 - Wojnicz
Maraton nr 60
CK Wojnicz
miejsce kategoria 2/3
kobiety open 5/10
Wojnicką trasę znam dość dobrze, więc wiedziałam, że jeśli będzie upał, to będzie ciężko – sporo podjazdów w pełnym słońcu. Na szczęście maraton dość szybki, bo i przewyższenie niewielkie, więc aż tak długo na tym słońcu nie przebywaliśmy.
Tym razem aż 19 osób z GTA, więc to dodatkowo motywuje.
Byłam do tego startu nastawiona bardzo pozytywnie, wiedziałam, że jeśli ukończę ten maraton, to będzie mój 60 maraton na koncie. Tym razem planem nie było tylko przetrwanie upału – wyznaczyłam sobie cel – poprawienie czasu z ub. roku.
Cel został osiągnięty, ale pytanie o formę nadal pozostaje otwarte.
No bo tak… w ubiegłym roku było dość mokro, wczoraj bardzo sucho, w ubiegłym roku było upalnie, ale nie aż tak, w ubiegłym roku jechałam dzień po Stroniu Śląskim, ale też kompletnie tego nie odczuwałam, jechało mi się bardzo dobrze.
Więc nie wiem czy te 11 minut poprawy cokolwiek oznacza?
Na starcie stoimy z Wyrą, więc jest wesoło i nie ma nerwowego oczekiwania.
Start jak zwykle mocny, długa asfaltowa rozjazdówka (tam wyprzedzam Paulinę i Mambę, ale wciąż przede mną Krysia), a potem wjeżdżamy w Wąwóz Szwedzki, tam jest trochę pod górę, ale nawet niespecjalnie to zauważam. Jest szybko.
Dojeżdżam do Pani Krystyny i tak już spory fragment prawie aż do Melsztyna jedziemy w swojej okolicy.
Zaczyna się podjazd na Panieńską, to jest dość wymagający podjazd, ale jedzie mi się fajnie, nie czuję wielkiego zmęczenia i co najważniejsze bardzo się motywuje.
Tak zresztą było przez cały wyścig – nie pozwalałam sobie na chwilę marudzenia, zwątpienia. Po prostu powtarzałam sobie cały czas: jedź, odpoczniesz na mecie… może da się trochę mocniej?
Spróbuj. Ale łatwo nie było, upał bardzo dawał się we znaki. Pamiętałam więc o regularnym piciu i polewaniu się. Do 20 km czułam się naprawdę super i wszystko szło bardzo dobrze. Gdzieś właśnie ok 20 km a może trochę wcześniej dojechała do mnie Ada Jarczyk.
Ada…. Hm… była moim targetem przez wiele maratonów u Golonki. Dotrzymywałam jej koła przez pół wyścigu, potem mi odjeżdżała i była zwykle z 10 min me mecie przede mną. Z wielkim sentymentem to wspominam i miło było znowu spotkać się z Adą na trasie. Ada wyjechała z Polski więc już tutaj nie jeździ, powiedziałam jej wczoraj, ze brakuje mi tej naszej rywalizacji. Ada z Panią Krystyną nieznacznie mi odjechały, ale cały czas miałam je w zasięgu wzroku. Adę wyprzedziłam na błotnistym zjeździe przed Melsztynem. Trochę byłam zdziwiona bo sprowadzała tam, ale być może opony miała mało błotne, a to jest bardzo śliski zjazd. No bo Ada zjeżdżała kiedyś bardzo dobrze.
Szybko jednak Ada do mnie dojechała i już była przede mną. Na mecie chyba minutę przede mną. Ha… nigdy tak szybko za Adą nie udało mi się dojechać. No, ale to był stosunkowo łatwy maraton, a Ada kilka lat nie startowała.
Podpych pod ruiny zamku w Melsztynie (moje ulubione miejsce), tam stoi Tomek i robi zdjęcia. Jakims cudem jeszcze znajduje siły żeby mu powiedzieć, ze też sobie miejsce wybrał:).
Zjazd wąwozem jakiś łatwieszy niż zwykle, nie wiem ale miałam wrażenie, że ubyło tam kamieni, a może to po prostu kwestia tego, że było sucho. I potem dopada mnie lekki kryzys, jakieś 5 km jedzie mi się tak sobie, trochę siada psycha… czuję się wykończona upałem. Na szczęście dojeżdża do mnie Mamba.
Mamba… z Mambą znam się chyba od 2009r i maratonu krynickiego. Tam rozmawiałyśmy ze sobą po raz pierwszy. Wtedy jeździłyśmy w „swojej” okolicy, potem Mamba mi z formą odjechała. W Krynicy jechałyśmy długo razem i Mamba objechała mnie na samej mecie, o sekundy. No to przyszedł czas na spóźniony rewanż. Bardzo byłam zadowolona, że Mamba do mnie dojechała, bo raz, że miałam motywację, dwa że miałam towarzystwo.
Myślałam, że mi odjedzie, ale jakoś udawało mi się utrzymać koła i nawet na zjazdach nie zostawałam tak bardzo z tyłu.
I tak sobie jechałyśmy raz ona z przodu, raz ja, aż w końcu w którymś momencie mi odjechała i pomyślałam: no to już po ptakach…. Jechałam więc dalej, nagle odwracam się, a Mamba za mną. Myślę sobie: o co chodzi? Matrix jakiś.. przecież jechała przede mną. Okazało się, ze Mamba pomyliła trasę, skręciła gdzieś gdzie nie powinna.
No to dalej jedziemy razem. Pocieszam ją, że teraz już łatwiejsze kilometry do mety, tyle, że w pełnym słońcu. Jedzie przede mną, staram się cały czas trzymać dystans żeby mi za bardzo nie uciekła, bo wiem, że koncówka to płaski asfalt i w ub. Roku właśnie w końcówce uciekła mi Magda Winiarczyk.
Na ostatnim podjeździe w lesie polewam się wodą i gubię bidon, wracam po niego, Mama mi odjeżdża sporo, więc znowu muszę gonić. Dojeżdżam. I teraz już jest płaski asfalt, więc co sił w nogach… zbliżam się, dojeżdżam, wyprzedzam i widzę, ze dojeżdżamy do starej czwórki. Wiem, że teraz będzie płasko, szybko, ale jeszcze jakiś kilometr więc sporo sił trzeba będzie w ten finisz włożyć. Powtarzam sobie: pedałuj, jeszcze tylko kilometr, dasz radę.
Licznik pokazuje 40 km/h, Mamby nie „czuję” za sobą, ale się nawet nie odwracam, koncertuję się tylko na jeździe.
Odwracam się dopiero przed finiszem do mety (jakieś kilkaset metrów po skręcie z głownej drogi), widzę, ze jest dość daleko, więc już wiem, ze dojadę. Dojeżdżam.
Jest satysfakcja. Satysfakcja, że była walka, ze podobnie jak w ubiegłym roku byłam w stanie się zmusić do wysiłku. Że nie odpuściłam sobie.
Trasa kompletnie sucha z wyjątkiem zjazdu przed Melsztynem i może jakiegoś tam jeszcze fragmentu. Sucha.. ale tylko dla tych, którzy zdążyli dojechać przed nawałnicą.
Bo to co działo się potem trudno opisać słowami. Potężny huragan, walące się drzewa, pioruny, wiatr zrywający dachy z domów. A oni jechali… w tym nasza Ruda z GTA. Wielki szacunek.
Wyra na mecie powiedział, że ponieważ nie jechaliśmy w tej burzy to nic nie wiemy o życiu… Być może:).
Niektórzy dostali nowe ksywy. Np. Wierzba dostał ksywę „Kocyk”, ponieważ podobno otulał się jakimś kocykiem znalezionym w jakimś ogródku po drodze. Nasz Tadziu dostał ksywę Dziadek. Wychodził na podium za Mateusza Dziadka. Spiker zapytał: jest Mateusz Dziadek?, a na to Wierzba. Mateusza nie ma, ale jest Dziadek.
No i tak to jest w tym naszym teamie…:) A Miron znowu potrzebuje psychologa, bo tym razem zbłądził był gdzieś i zamiast na giga pojechał na mega… Wykończą go te Cyklokarpaty:).
Dzień zakończony u Pani Krystyny w dużym gomolowym towarzystwie.
Wielkie podziękowania dla Marcina Be, Lutka i wszystkich, którzy dołożyli starań, żeby Wojnicz jak zwykle pod względem organizacyjnym wypadł perfekcyjnie. Było naprawdę świetnie i możecie być pewni, ze do Was ludzie będą wracać dopóki będziecie robić ten maraton.
Z Kaśką i Wyrą na starcie © Iza
Z Wyrą © Iza
Na stracie © Iza
Drużyna © Iza
Na podium © Iza
Na podium za Panią Krystynę © Iza
Pani Krystyna i Marcin Be © Iza
- DST 52.00km
- Teren 30.00km
- Czas 03:27
- VAVG 15.07km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!