Poniedziałek, 17 sierpnia 2015
Dukla - relacja
Dukla CK
Maraton nr 62
Km: 63
Przewyższenie: 1400m
Czas: 4 h 35 min.
Miejsce : kategoria 5/5
Miejsce kobiety open :8/10
„Występu” w Dukli nie mogę zaliczyć do udanych, ale sam maraton bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.
Zmiana trasy (zwłaszcza w jej drugiej części, która była zdecydowanie trudniejsza niż pierwsza część) wyszła na wielki plus. Zanim przejdę do rzeczy, to chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz – świetne oznaczenie trasy i perfekcyjną obsługę na bufetach oraz podziękować tym wszystkim, którym chciało się stać gdzieś na poboczu i wspomagać nas bądź to kibicowaniem, bądź polewaniem z wężów i innych tego typu urządzeń. Przydało się tego dnia.
Psychiczne nastawienie na Duklę miałam bardzo złe i to myślę, że też zaowocowało taką a nie inną jazdą. Dodać do tego wyraźną obniżkę formy.. nie wiem czy spowodowaną już zmęczeniem, czy brakiem treningu, bo ostatnie dwa tygodnie, to niestety był jego brak, taka rzeczywistość. Dodać do tego upał i jest mieszanka „wybuchowa”.
Nie chciało mi się jechać do Dukli, na myśl o jeździe w upale robiło mi się niedobrze, a to co w pamięci miałam z zeszłorocznej trasy, też jakoś zniechęcało (dużo asfaltu). Liczę na to, że uda się jeszcze w tym sezonie przejechać jakiś wyścig bez upału i poczuć radość z jazdy (bo w upale jej kompletnie nie czuję).
Na maraton pojechaliśmy czwórką: Krysia, Paulina i nasz Menager Team – Tadziu. Spora była też grupa zawodników GTA, bo mieliśmy odrabiać straty w drużynówce. Nie do końca się udało – znowu pech – gumy itp. Na szczęście Miron wyszedł z potyczki cało, trasy nie pomylił, ręka wytrzymała – psychologa nie potrzebuje i dlatego dostał taką nagrodę na podium.
Dekoracja Mirona © Iza
Gomolanki trzy © Iza
Km: 63
Przewyższenie: 1400m
Czas: 4 h 35 min.
Miejsce : kategoria 5/5
Miejsce kobiety open :8/10
„Występu” w Dukli nie mogę zaliczyć do udanych, ale sam maraton bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.
Zmiana trasy (zwłaszcza w jej drugiej części, która była zdecydowanie trudniejsza niż pierwsza część) wyszła na wielki plus. Zanim przejdę do rzeczy, to chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz – świetne oznaczenie trasy i perfekcyjną obsługę na bufetach oraz podziękować tym wszystkim, którym chciało się stać gdzieś na poboczu i wspomagać nas bądź to kibicowaniem, bądź polewaniem z wężów i innych tego typu urządzeń. Przydało się tego dnia.
Psychiczne nastawienie na Duklę miałam bardzo złe i to myślę, że też zaowocowało taką a nie inną jazdą. Dodać do tego wyraźną obniżkę formy.. nie wiem czy spowodowaną już zmęczeniem, czy brakiem treningu, bo ostatnie dwa tygodnie, to niestety był jego brak, taka rzeczywistość. Dodać do tego upał i jest mieszanka „wybuchowa”.
Nie chciało mi się jechać do Dukli, na myśl o jeździe w upale robiło mi się niedobrze, a to co w pamięci miałam z zeszłorocznej trasy, też jakoś zniechęcało (dużo asfaltu). Liczę na to, że uda się jeszcze w tym sezonie przejechać jakiś wyścig bez upału i poczuć radość z jazdy (bo w upale jej kompletnie nie czuję).
Na maraton pojechaliśmy czwórką: Krysia, Paulina i nasz Menager Team – Tadziu. Spora była też grupa zawodników GTA, bo mieliśmy odrabiać straty w drużynówce. Nie do końca się udało – znowu pech – gumy itp. Na szczęście Miron wyszedł z potyczki cało, trasy nie pomylił, ręka wytrzymała – psychologa nie potrzebuje i dlatego dostał taką nagrodę na podium.
Dekoracja Mirona © Iza
Zaczęło się mocno, bo na początku był dość długi asfaltowy podjazd. Starałam się jechać szybko, ale nie było to jednak zbyt szybko (tak to oceniam, potrafię szybciej). Kaśka odjechała mi w mgnieniu oka, pognała jak torpeda na swoim Batmanie. Pomyślałam.. no cóż.. co zrobię, pewnych rzeczy się nie przeskoczy, trzeba jechać dalej.
Wyprzedziłam Gośkę Krajewską i dość długo jechałam przed nią, chociaż byłam raczej pewna, ze w końcu mnie dojdzie – tak się dzieje zawsze. Gośki nie było widać, ale gdzieś w mojej okolicy kręciły się dwie inne dziewczyny. Jedna, której nie znam.. dość nonszalancko się zachowywała, co mogło się skończyć wypadkiem. Ot np. na pełnej szybkości wepchała się na przejazd przez strumyk (masa kamieni), prawie wpadając we mnie.
Ok 9 kilometra w lesie, ujrzałam Wyrę. Szedł, bardzo powoli. Krzyknęłam:
- Co jest Wyra?!!! Idziemy! Idziemy na miasto!
Wyraz twarzy Wyry przeraził mnie. Nie wyglądał ciekawie. Powiedział mi, że bardzo źle się czuje, ze jest mu niedobrze i że dochodzi do bufetu, a potem schodzi z trasy. Upewniłam się czy na pewno da sobie radę i pojechałam dalej.
A było ciężko, upał skutecznie zniechęcał mnie do walki. Sił jakby w ogóle nie było. Tysiące złych myśli, słaba mobilizacja, ogólnie wiele na NIE. Nawet pojawiły się takie myśli: zejdę z trasy jak Wyra, też się źle czuję. No, ale zaraz potem:
przecież ja z trasy nie schodzę!!!
W końcu dojechała do mnie Gośka (chyba gdzieś ok 13, 14 km) i powiedziała mi:
- Dopiero 14 km przejechałam, a już mam dość…
Trochę ponarzekałyśmy na upał i jechałyśmy dalej. Długi czas trzymałam się jej na kole, ale zaczął się jakiś szutrowy podjazd i wymiękłam. Pot, zmęczenie, słońce…
Gdzieś po drodze stał policyjny wóz i policjant prze megafon zagrzewał nas (hm… niezłe słowo w tej temperaturze, co?) do walki. Krzyknął do mnie i do Gośki:
- Mocniej, mocniej…
Powiedziałam: proszę bardzo , zapraszam i wskazałam na rower…
- O nie, za gorąco – odpowiedział.
- No właśnie – powiedziałyśmy jednocześnie z Gośką.
Po czym ona mi odjechała, a ja zmagałam się już tylko z samą sobą, bo koleżanka z kategorii K2, z którą też się ścigałyśmy na którymś bufecie nie zatrzymała się i pognała przed siebie. Ja zatrzymywałam się na każdym (oprócz ostatniego), mając w pamięci suszę w bidonie z Zakopanego. Koleżanka niestety złapała kapcia i znowu jechałam przed nią, po czym na jakimś ciężkim leśnym kawałku dojechała do mnie i w momencie kiedy popełniłam błąd techniczny, wyprzedziła mnie. Siedziałam jej jednak cały czas na kole i żałowałam, ze ścieżka jest wąska, bo trochę lepiej sobie radziłam na tym technicznym fragmencie. Do czasu, bo potem nastąpił słynny lot w przepaść. Zanim do tego jednak doszło, na ostatnim bufecie zobaczyłam Panią Krystynę, przed sobą. Zaczął się podjazd łąką, a ona jechała przede mną. To mnie ostatecznie podłamało, bo byłam pewna, że oto objeżdża mnie jadąc giga i że ze mną jest naprawdę źle. Niby różnica między giga a mega wynosiła wczoraj tylko ok. 10 km, ale jednak. Nie wiedziałam wtedy, że giga w pewnym momencie odbija w lewo.
Moje morale kompletnie w tamtym momencie podupadło. Głowa wysiadła i już nawet nie chciało mi się ścigać z koleżanką z K2. Dopiero kiedy zobaczyłam ten skręt na giga wstąpiła we mnie nowa siła i pomyślałam, że się koleżance z K2 nie poddam.
Ale wcześniej był lot w przepaść. Techniczna ścieżka najeżdżona kamieniami, korzeniami, tuż nad przepaścią. Trzeba było objechać jakieś drzewo po sporych korzeniach. Koleżanka nie dała rady, a ja pomyślałam: przejadę to. No i przejechałam, tyle, ze po chwili nie utrzymałam równowagi i runęłam jak długa w dół. Próbowałam przytrzymać się drzewa, ale mi uciekło:) i… poleciałam. Lot zapewne musiał być widowiskowy, koledzy za mną byli lekko przerażeni. Poczułam ukłucie w łydce i pomyślałam: zerwałam mięsień (ale to chyba był tylko skurcz).
Przez chwilę nie wsiadałam na rower, więc któryś z idących za mną z troską pytał: czy mogę jechać? Powiedziałam, ze tak i w końcu wsiadłam na rower, bo martwiłby się bez końca:).
Końcowe fragmenty trasy były zupełnie inne niż w ubiegłym roku i naprawdę bardzo fajne. Dużo technicznych trudności, dość wymagające zjazdy. Jechałam cały czas za koleżanką z K2. Nieźle sobie radziła, ale mogłam zjeżdżać szybciej, niestety nie było jak wyprzedzić, a bałam się ryzykować i wyprzedzać, bo było wąsko. Pomyślałam więc, ze zaatakuję już na asfalcie. Ale końcówka była zupełnie inna niż w ubiegłym roku i trudno byłoby zaatakować bo asfalt prowadził w dół i dopiero kilkanaście km przed metą robiło się płasko.
Wjechałyśmy w jakiś koleiniasty zjazd i dziewczyna się przewróciła. Zapytałam dwa razy czy jest cała, powiedziała, że tak. Więc pojechałam dalej. A dalej był świetny zjazd. Już pod jego koniec, zobaczyłam, ze zawodnik przede mną się przewraca, wzmogłam więc czujność. No i faktycznie, w trawie był ogromny dół (szkoda, że nie oznaczony). No ale Pan Fox jak to Pan Fox, dał radę:). Reba – jestem pewna nie dałaby rady i nie wyszłabym z tego cało.
A potem już asfaltowy zjazd do mety, zakręt i słyszę dopingujących kolegów z Gomoli, spinam się więc bardzo i wyprzedzam Pana przede mną. To był dobry finisz, szkoda, że nie jeżdżę tak cały dystans:).
No i po Dukli. Dobra trasa jak na CK. Było dużo więcej wymagających technicznie fragmentów (moim zdaniem) niż np. w Zakopanem.
A na koniec filmik z tv RZESZÓW http://tnij.org/zz9nixx
Wyprzedziłam Gośkę Krajewską i dość długo jechałam przed nią, chociaż byłam raczej pewna, ze w końcu mnie dojdzie – tak się dzieje zawsze. Gośki nie było widać, ale gdzieś w mojej okolicy kręciły się dwie inne dziewczyny. Jedna, której nie znam.. dość nonszalancko się zachowywała, co mogło się skończyć wypadkiem. Ot np. na pełnej szybkości wepchała się na przejazd przez strumyk (masa kamieni), prawie wpadając we mnie.
Ok 9 kilometra w lesie, ujrzałam Wyrę. Szedł, bardzo powoli. Krzyknęłam:
- Co jest Wyra?!!! Idziemy! Idziemy na miasto!
Wyraz twarzy Wyry przeraził mnie. Nie wyglądał ciekawie. Powiedział mi, że bardzo źle się czuje, ze jest mu niedobrze i że dochodzi do bufetu, a potem schodzi z trasy. Upewniłam się czy na pewno da sobie radę i pojechałam dalej.
A było ciężko, upał skutecznie zniechęcał mnie do walki. Sił jakby w ogóle nie było. Tysiące złych myśli, słaba mobilizacja, ogólnie wiele na NIE. Nawet pojawiły się takie myśli: zejdę z trasy jak Wyra, też się źle czuję. No, ale zaraz potem:
przecież ja z trasy nie schodzę!!!
W końcu dojechała do mnie Gośka (chyba gdzieś ok 13, 14 km) i powiedziała mi:
- Dopiero 14 km przejechałam, a już mam dość…
Trochę ponarzekałyśmy na upał i jechałyśmy dalej. Długi czas trzymałam się jej na kole, ale zaczął się jakiś szutrowy podjazd i wymiękłam. Pot, zmęczenie, słońce…
Gdzieś po drodze stał policyjny wóz i policjant prze megafon zagrzewał nas (hm… niezłe słowo w tej temperaturze, co?) do walki. Krzyknął do mnie i do Gośki:
- Mocniej, mocniej…
Powiedziałam: proszę bardzo , zapraszam i wskazałam na rower…
- O nie, za gorąco – odpowiedział.
- No właśnie – powiedziałyśmy jednocześnie z Gośką.
Po czym ona mi odjechała, a ja zmagałam się już tylko z samą sobą, bo koleżanka z kategorii K2, z którą też się ścigałyśmy na którymś bufecie nie zatrzymała się i pognała przed siebie. Ja zatrzymywałam się na każdym (oprócz ostatniego), mając w pamięci suszę w bidonie z Zakopanego. Koleżanka niestety złapała kapcia i znowu jechałam przed nią, po czym na jakimś ciężkim leśnym kawałku dojechała do mnie i w momencie kiedy popełniłam błąd techniczny, wyprzedziła mnie. Siedziałam jej jednak cały czas na kole i żałowałam, ze ścieżka jest wąska, bo trochę lepiej sobie radziłam na tym technicznym fragmencie. Do czasu, bo potem nastąpił słynny lot w przepaść. Zanim do tego jednak doszło, na ostatnim bufecie zobaczyłam Panią Krystynę, przed sobą. Zaczął się podjazd łąką, a ona jechała przede mną. To mnie ostatecznie podłamało, bo byłam pewna, że oto objeżdża mnie jadąc giga i że ze mną jest naprawdę źle. Niby różnica między giga a mega wynosiła wczoraj tylko ok. 10 km, ale jednak. Nie wiedziałam wtedy, że giga w pewnym momencie odbija w lewo.
Moje morale kompletnie w tamtym momencie podupadło. Głowa wysiadła i już nawet nie chciało mi się ścigać z koleżanką z K2. Dopiero kiedy zobaczyłam ten skręt na giga wstąpiła we mnie nowa siła i pomyślałam, że się koleżance z K2 nie poddam.
Ale wcześniej był lot w przepaść. Techniczna ścieżka najeżdżona kamieniami, korzeniami, tuż nad przepaścią. Trzeba było objechać jakieś drzewo po sporych korzeniach. Koleżanka nie dała rady, a ja pomyślałam: przejadę to. No i przejechałam, tyle, ze po chwili nie utrzymałam równowagi i runęłam jak długa w dół. Próbowałam przytrzymać się drzewa, ale mi uciekło:) i… poleciałam. Lot zapewne musiał być widowiskowy, koledzy za mną byli lekko przerażeni. Poczułam ukłucie w łydce i pomyślałam: zerwałam mięsień (ale to chyba był tylko skurcz).
Przez chwilę nie wsiadałam na rower, więc któryś z idących za mną z troską pytał: czy mogę jechać? Powiedziałam, ze tak i w końcu wsiadłam na rower, bo martwiłby się bez końca:).
Końcowe fragmenty trasy były zupełnie inne niż w ubiegłym roku i naprawdę bardzo fajne. Dużo technicznych trudności, dość wymagające zjazdy. Jechałam cały czas za koleżanką z K2. Nieźle sobie radziła, ale mogłam zjeżdżać szybciej, niestety nie było jak wyprzedzić, a bałam się ryzykować i wyprzedzać, bo było wąsko. Pomyślałam więc, ze zaatakuję już na asfalcie. Ale końcówka była zupełnie inna niż w ubiegłym roku i trudno byłoby zaatakować bo asfalt prowadził w dół i dopiero kilkanaście km przed metą robiło się płasko.
Wjechałyśmy w jakiś koleiniasty zjazd i dziewczyna się przewróciła. Zapytałam dwa razy czy jest cała, powiedziała, że tak. Więc pojechałam dalej. A dalej był świetny zjazd. Już pod jego koniec, zobaczyłam, ze zawodnik przede mną się przewraca, wzmogłam więc czujność. No i faktycznie, w trawie był ogromny dół (szkoda, że nie oznaczony). No ale Pan Fox jak to Pan Fox, dał radę:). Reba – jestem pewna nie dałaby rady i nie wyszłabym z tego cało.
A potem już asfaltowy zjazd do mety, zakręt i słyszę dopingujących kolegów z Gomoli, spinam się więc bardzo i wyprzedzam Pana przede mną. To był dobry finisz, szkoda, że nie jeżdżę tak cały dystans:).
No i po Dukli. Dobra trasa jak na CK. Było dużo więcej wymagających technicznie fragmentów (moim zdaniem) niż np. w Zakopanem.
A na koniec filmik z tv RZESZÓW http://tnij.org/zz9nixx
Gomolanki trzy © Iza
- DST 63.00km
- Teren 40.00km
- Czas 04:34
- VAVG 13.80km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!