Czwartek, 3 września 2015
ZOO tarnowskie
Miałam być w sobotę w Straszęcinie na Czad Festiwalu. Taki był plan jeszcze sprzed kilku miesięcy, ale jak to z planami bywa czasem.. nic z planu nie wyszło.
No, ale może jesienią uda się pojechać na któryś z koncertów w okolicy: Gliwice, Kraków, Kielce? Zobaczymy.
Wszyscy przyjaciele łabędzia © Iza
Przyjaciele cd. dalszy © Iza
Przyjaciele raz jeszcze © Iza
Król podwórka © Iza
A teraz będzie o tym dlaczego naszła mnie ochota na Debrzę. Otóż jestem świeżo po lekturze książki o profesor Simonie Kossak, zupełnie wyjątkowej osobie. Córce Jerzego Kossaka, wnuczce Wojciecha Kossaka, bratanicy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Magdaleny Samozwaniec. Jednym słowem – była z tych Kossaków.
Tyle, że nie urodziła się chłopcem i to było jej największe przewinienie. Po skończeniu studiów, uciekła więc z Krakowa i zamieszkała w Puszczy Białowieskiej. W leśniczówce o wdzięcznej nazwie.. Dziedzinka.
Tak, książka zdecydowanie inspirująca. Oczarowała mnie:). Zdecydowanie.
Podobno Simona miała taką energię, że po spotkaniu z nią chciało się natychmiast coś robić, działać. Musiało tak być, bo spotkałam ją tylko pośrednio, a miałam ochotę działać natychmiast…:).
Poczytajcie, jeśli najdzie Was ochota na spotkanie z kimś ciekawym.
„Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak” Anna Kamińska.
A na zachętę kilka fragmentów z książki.
„Obserwując zachowania zwierząt, ja jestem przekonana, że najmniejszy pisk dziecka, jeśli się obudziło, nawet jak jest nakarmione i przewinęte, to ten pisk to nie jest fanaberia i rozpuszczenie, tylko brakuje im czegoś równie ważnego jak mleko matki. Kontaktu z matką. Im więcej będzie kontaktów z matką, tym lepszy będzie podkład dla zachowań socjalnych”.
„Dzięki badaniom nad skakuszkami, australijskimi gryzoniami, wiemy już dokąd prowadzi zimny chów. Otóż wniosek pierwszy, wysnuty na podstawie wyników eksperymentów: nieustanny życzliwy kontakt pomiędzy dorosłymi, a nowo narodzonymi dziećmi u gryzoni, nieustanne głaskanie, karmienie, czyszczenie, zabawy, bez odrzucania i karcenia jakiegokolwiek małego zwierzątka, i to we wczesnym dzieciństwie, od momentu przyjścia na świat, decydują o możliwości zawiązania w ogóle przyjacielskich układów z grupą tego samego gatunku. Gdy tego zabraknie w tym wczesnym dzieciństwie, nie nadrobi się tego już później żadnymi staraniami. Brak czułości i kontaktów z wieloma życzliwymi krewniakami równa się samotnictwo i przykry charakter w dorosłości. Kolejny wniosek: kontakty cielesne i zabawy dzieci z rodzicami są niezbędne przy późniejszym uczeniu się, w pracy, w grupie, dla dobra grupy. Przenieśmy to wszystko na ludzi.”
„ Simona z Leszkiem stworzyli na Dziedzince swój świat, taki raj. Pięknie przeżyli swoje życie. Nic nie było im potrzebne do szczęścia oprócz tego miejsca, siebie i swoich pasji. Wszyscy tak chcą, ale nie wszystkim się udaje. Simonie się udało, miała odwagę realizować swój model życia”.
Stawy krzyskie © Iza
Rezerwat Debrza © Iza
Debrza © Iza
Stawy krzyskie © Iza
No, ale może jesienią uda się pojechać na któryś z koncertów w okolicy: Gliwice, Kraków, Kielce? Zobaczymy.
A dzisiaj ruszyłam się wreszcie z domu (męczy mnie ostatnio jeden wirus i walczę z nim już ciężką bronią, można by rzec bronią najcięższego rażenia, może mi się uda wygrać). No, ale przez niego żadnego ekscesy rowerowe nie wchodzą w rachubę, maraton w Koninkach raczej też jest wykluczony. Nic to, zakończę sezon w Wierchomli.
Pojechałyśmy więc z Rudą na leniwą wycieczkę i właściwie to kręciłyśmy się w granicach Tarnowa (jedynie kilka kilometrów poza Tarnowem, kiedy jechałyśmy przez Białą).
Przyszło mi do głowy, że pokażę wreszcie Rudej Rezerwat Debrza. Pisałam kiedyś już o nim. Rzecz to unikatowa – rezerwat w granicach miasta. Kto nie był, a jest stąd – warto się wybrać.
Zanim napiszę dlaczego akurat chciałam do Debrzy, to jeszcze o jednej hecy.
Kiedy wyjechałam z domu, spostrzegłam, że dętki nie mam (jadąc do Mielca… miałam ją w plecaku i zapomniałam na sztycy przymocować).
Pomyślałam…. Uuuuu…. to zwiastuje kłopoty…. I nawet o tym Rudej napomknęłam, że dętki nie mam i pewnie będzie jakiś problem.
I kiedy mknęłyśmy ulicą Wiśniową… poczułam „dziwactwo” jakieś w tylnym kole. Zatrzymałam się, pomacałam i rzekłam:
- no i wykrakałam!
Ruda odrzekła: - żartujesz?
No nie żartowałam, wszak nie od dzisiaj wiadomo, że ona i ja to dwie tarnowskie czarownice, żeby nie powiedzieć Baby Jagi (tak mówi Sufa). Urokami rzucamy. Nawet na swoje opony (jak się nam coś pomyli).
Ruda pompkę wyciągnęła i zaczęła pompować, bo ona ma w sobie masę pokładów życzliwości wobec bliźniego. Ja zaś podziwiałam przyrodę i inne okoliczności. Ujrzałam tak lubianego przez Rudą ogrodowego łabędzia.
Krzyknęłam: - patrz, łabędź…
Ruda powiedziała: - phi, łabędź??? Ty lepiej popatrz tam!
Popatrzyłam. Hm… to był unikat na większą skalę niż Debrza. To było prawdziwe, najprawdziwsze tarnowskie ZOO. Zaznaczam, że pomimo starań nie udało mi się sfotografować całej menażerii (była jeszcze sowa na ten przykład i trochę innych zwierząt).
Nie chcąc zostać przyłapana na robieniu zdjęć, nakazałam Rudej:
- udawaj, że pompujesz! ( żeby odwracała uwagę).
Ruda odpowiedziała: ale ja wcale nie udaje…!!! Ja naprawdę pompuje.
- No dobra, to pompuj dłużej…
- opona ci pęknie…. (nie pękła).
Oto efekt moich działań.
Pojechałyśmy więc z Rudą na leniwą wycieczkę i właściwie to kręciłyśmy się w granicach Tarnowa (jedynie kilka kilometrów poza Tarnowem, kiedy jechałyśmy przez Białą).
Przyszło mi do głowy, że pokażę wreszcie Rudej Rezerwat Debrza. Pisałam kiedyś już o nim. Rzecz to unikatowa – rezerwat w granicach miasta. Kto nie był, a jest stąd – warto się wybrać.
Zanim napiszę dlaczego akurat chciałam do Debrzy, to jeszcze o jednej hecy.
Kiedy wyjechałam z domu, spostrzegłam, że dętki nie mam (jadąc do Mielca… miałam ją w plecaku i zapomniałam na sztycy przymocować).
Pomyślałam…. Uuuuu…. to zwiastuje kłopoty…. I nawet o tym Rudej napomknęłam, że dętki nie mam i pewnie będzie jakiś problem.
I kiedy mknęłyśmy ulicą Wiśniową… poczułam „dziwactwo” jakieś w tylnym kole. Zatrzymałam się, pomacałam i rzekłam:
- no i wykrakałam!
Ruda odrzekła: - żartujesz?
No nie żartowałam, wszak nie od dzisiaj wiadomo, że ona i ja to dwie tarnowskie czarownice, żeby nie powiedzieć Baby Jagi (tak mówi Sufa). Urokami rzucamy. Nawet na swoje opony (jak się nam coś pomyli).
Ruda pompkę wyciągnęła i zaczęła pompować, bo ona ma w sobie masę pokładów życzliwości wobec bliźniego. Ja zaś podziwiałam przyrodę i inne okoliczności. Ujrzałam tak lubianego przez Rudą ogrodowego łabędzia.
Krzyknęłam: - patrz, łabędź…
Ruda powiedziała: - phi, łabędź??? Ty lepiej popatrz tam!
Popatrzyłam. Hm… to był unikat na większą skalę niż Debrza. To było prawdziwe, najprawdziwsze tarnowskie ZOO. Zaznaczam, że pomimo starań nie udało mi się sfotografować całej menażerii (była jeszcze sowa na ten przykład i trochę innych zwierząt).
Nie chcąc zostać przyłapana na robieniu zdjęć, nakazałam Rudej:
- udawaj, że pompujesz! ( żeby odwracała uwagę).
Ruda odpowiedziała: ale ja wcale nie udaje…!!! Ja naprawdę pompuje.
- No dobra, to pompuj dłużej…
- opona ci pęknie…. (nie pękła).
Oto efekt moich działań.
Wszyscy przyjaciele łabędzia © Iza
Przyjaciele cd. dalszy © Iza
Przyjaciele raz jeszcze © Iza
Król podwórka © Iza
A teraz będzie o tym dlaczego naszła mnie ochota na Debrzę. Otóż jestem świeżo po lekturze książki o profesor Simonie Kossak, zupełnie wyjątkowej osobie. Córce Jerzego Kossaka, wnuczce Wojciecha Kossaka, bratanicy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Magdaleny Samozwaniec. Jednym słowem – była z tych Kossaków.
Tyle, że nie urodziła się chłopcem i to było jej największe przewinienie. Po skończeniu studiów, uciekła więc z Krakowa i zamieszkała w Puszczy Białowieskiej. W leśniczówce o wdzięcznej nazwie.. Dziedzinka.
Tak, książka zdecydowanie inspirująca. Oczarowała mnie:). Zdecydowanie.
Podobno Simona miała taką energię, że po spotkaniu z nią chciało się natychmiast coś robić, działać. Musiało tak być, bo spotkałam ją tylko pośrednio, a miałam ochotę działać natychmiast…:).
Poczytajcie, jeśli najdzie Was ochota na spotkanie z kimś ciekawym.
„Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak” Anna Kamińska.
A na zachętę kilka fragmentów z książki.
„Obserwując zachowania zwierząt, ja jestem przekonana, że najmniejszy pisk dziecka, jeśli się obudziło, nawet jak jest nakarmione i przewinęte, to ten pisk to nie jest fanaberia i rozpuszczenie, tylko brakuje im czegoś równie ważnego jak mleko matki. Kontaktu z matką. Im więcej będzie kontaktów z matką, tym lepszy będzie podkład dla zachowań socjalnych”.
„Dzięki badaniom nad skakuszkami, australijskimi gryzoniami, wiemy już dokąd prowadzi zimny chów. Otóż wniosek pierwszy, wysnuty na podstawie wyników eksperymentów: nieustanny życzliwy kontakt pomiędzy dorosłymi, a nowo narodzonymi dziećmi u gryzoni, nieustanne głaskanie, karmienie, czyszczenie, zabawy, bez odrzucania i karcenia jakiegokolwiek małego zwierzątka, i to we wczesnym dzieciństwie, od momentu przyjścia na świat, decydują o możliwości zawiązania w ogóle przyjacielskich układów z grupą tego samego gatunku. Gdy tego zabraknie w tym wczesnym dzieciństwie, nie nadrobi się tego już później żadnymi staraniami. Brak czułości i kontaktów z wieloma życzliwymi krewniakami równa się samotnictwo i przykry charakter w dorosłości. Kolejny wniosek: kontakty cielesne i zabawy dzieci z rodzicami są niezbędne przy późniejszym uczeniu się, w pracy, w grupie, dla dobra grupy. Przenieśmy to wszystko na ludzi.”
„ Simona z Leszkiem stworzyli na Dziedzince swój świat, taki raj. Pięknie przeżyli swoje życie. Nic nie było im potrzebne do szczęścia oprócz tego miejsca, siebie i swoich pasji. Wszyscy tak chcą, ale nie wszystkim się udaje. Simonie się udało, miała odwagę realizować swój model życia”.
Stawy krzyskie © Iza
Rezerwat Debrza © Iza
Debrza © Iza
Stawy krzyskie © Iza
- DST 30.00km
- Teren 17.00km
- Czas 01:50
- VAVG 16.36km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!