Niedziela, 8 listopada 2015
Łowczówek
Ze sportowego niebytu wyrwała mnie piękna, słoneczna, listopadowa pogoda oraz Pani Krystyna, Pan Adam i Piotrek.
Nie było to jednak łatwe doświadczenie, ponieważ przejechanie 60 km po takiej przerwie, przy dużym wietrze i po pagórkach, do łatwych zadań nie należy.
Ale jestem cała, zdrowa, bez upadków (a biorąc pod uwagę mokre liście i mokre podłoże pod nimi, jest to dla mnie pewien wyczyn).
Zaczęliśmy od podjazdu na Lubinkę od Szczepanowic (od kościoła).
Zapytałam: - Czy koniecznie muszę tędy jechać?
- Nie. Możesz iść – odpowiedział Pan Adam, albo Piotrek, nie pamiętam już który z nich to był.
Jakoś się jednak wturlałam, ale nie bez bólu jednak. Potem Pani Krystyna wymyśliła Dolinę Izy. Powiedziałam, że dopiero tam byłam (hm.. „dopiero” to nieco źle powiedziane, ponieważ minęło już 2 tygodnie). Pani Krystyna powiedziała, że nie jest to argument.
Towarzystwo wymyśliło, że będziemy zjeżdżać nie szutrem od szlabanu, a terenem od innego szlabanu. Hm.. pomyślałam, że będzie to ekscytujące doświadczenie biorąc pod uwagę, że zrobiło się listopadowo i większość liści już na ziemi.
Tak też było. Pani Krystyna powiedziała, że jedzie się jak po polu minowym. Co racja to racja. Spora dawka adrenaliny.
A potem przejazd przez potoczek (też spora dawka adrenaliny, bo ryzyko zamoczenia butów było, a zamoczyć buty w listopadzie to niefajna sprawa).
No i 3 km szutrowego podjazdu, dość mokrego dzisiaj. A potem pytanie co robić dalej. Pierwotny plan był, aby jechać do Łowczówka (tam dzisiaj były uroczystości patriotyczne). Fakt jednak, że będzie tam sporo osób dzisiaj, jakoś mi nie pasował, bo jednak mało komfortowo podczas takich uroczystości czuję się w rowerowym stroju.
No ale w końcu… sama jednak rzuciłam hasło, że jesteśmy już niedaleko Łowczówka, że trzeba tylko na Wał wjechać, a potem już w zasadzie z górki. Pojechaliśmy.
Tuż przed podjazdem na Wał (tym "najfajnieszym"), powiedziałam, że chyba się musi pomodlić do św. Andrzeja Boboli.
Pani Krystyna zapytała, dlaczego do niego.
- Bo to jest patron "od trudnych czasów" ...
Tak, doświadczył mnie ten podjazd... doświadczył.
Łowczówek. Sporo już tutaj pisałam na temat Cmentarza Legionistów, na temat Bitwy pod Łowczówkiem, więc nie będę się powtarzać. Może tylko tyle, że w każdą niedzielę poprzedzającą 11 listopada, odbywają się tutaj uroczystości. Jest msza, jest wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych, są insenizacje, jest żołnierska grochówka.
W Łowczówku sporo znajomych osób udało mi się spotkać. M.in. kolegę Jaśka, z którym to (m.in. z nim) odbyłam pierwszą prawdziwą wyprawę na rowerze górskim, na Liwocz.
Spotkałam też Anetę, moją koleżankę, z którą mieszkałyśmy w akademiku w Krakowie. Aneta mieszka w Łowczówku. Pamiętam kiedy się poznałyśmy i pytałam skąd jest, kiedy mi powiedziała, że z Łowczówka, powiedziałam:
- Bitwa pod Łowczówkiem…
Uśmiechnęła się, zadowolona, że wiem, że pamiętam. No tak, nie mieszkałam wtedy w Tarnowie, ale chodziłam do humanistycznej klasy w liceum i miałam dobrego nauczyciela historii.
Spotkaliśmy też Oliwię-harcerkę, córkę Pani Krystyny i Pana Adama.
Spróbowaliśmy grochówki. Jako, że pełna była mało akceptowalnej dla mnie kiełbasy i słoniny, stałam nieco bezradna z plastikową miską pełną tych rarytasów i powiedziałam (rozglądając się rozpaczliwie wokół) :
- Przydałby się jakiś pies…
Na co spokojnie Jasiek odpowiedział:
- Na mnie czasem mówią "pies"… (Jasiek jest policjantem).
Cóż.. wyszłam niechcący na tzw. mistrzynię taktu.
Z Łowczówka powrót do domu wzdłuż Białej.
Dobry dzień.
Nie było to jednak łatwe doświadczenie, ponieważ przejechanie 60 km po takiej przerwie, przy dużym wietrze i po pagórkach, do łatwych zadań nie należy.
Ale jestem cała, zdrowa, bez upadków (a biorąc pod uwagę mokre liście i mokre podłoże pod nimi, jest to dla mnie pewien wyczyn).
Zaczęliśmy od podjazdu na Lubinkę od Szczepanowic (od kościoła).
Zapytałam: - Czy koniecznie muszę tędy jechać?
- Nie. Możesz iść – odpowiedział Pan Adam, albo Piotrek, nie pamiętam już który z nich to był.
Jakoś się jednak wturlałam, ale nie bez bólu jednak. Potem Pani Krystyna wymyśliła Dolinę Izy. Powiedziałam, że dopiero tam byłam (hm.. „dopiero” to nieco źle powiedziane, ponieważ minęło już 2 tygodnie). Pani Krystyna powiedziała, że nie jest to argument.
Towarzystwo wymyśliło, że będziemy zjeżdżać nie szutrem od szlabanu, a terenem od innego szlabanu. Hm.. pomyślałam, że będzie to ekscytujące doświadczenie biorąc pod uwagę, że zrobiło się listopadowo i większość liści już na ziemi.
Tak też było. Pani Krystyna powiedziała, że jedzie się jak po polu minowym. Co racja to racja. Spora dawka adrenaliny.
A potem przejazd przez potoczek (też spora dawka adrenaliny, bo ryzyko zamoczenia butów było, a zamoczyć buty w listopadzie to niefajna sprawa).
No i 3 km szutrowego podjazdu, dość mokrego dzisiaj. A potem pytanie co robić dalej. Pierwotny plan był, aby jechać do Łowczówka (tam dzisiaj były uroczystości patriotyczne). Fakt jednak, że będzie tam sporo osób dzisiaj, jakoś mi nie pasował, bo jednak mało komfortowo podczas takich uroczystości czuję się w rowerowym stroju.
No ale w końcu… sama jednak rzuciłam hasło, że jesteśmy już niedaleko Łowczówka, że trzeba tylko na Wał wjechać, a potem już w zasadzie z górki. Pojechaliśmy.
Tuż przed podjazdem na Wał (tym "najfajnieszym"), powiedziałam, że chyba się musi pomodlić do św. Andrzeja Boboli.
Pani Krystyna zapytała, dlaczego do niego.
- Bo to jest patron "od trudnych czasów" ...
Tak, doświadczył mnie ten podjazd... doświadczył.
Łowczówek. Sporo już tutaj pisałam na temat Cmentarza Legionistów, na temat Bitwy pod Łowczówkiem, więc nie będę się powtarzać. Może tylko tyle, że w każdą niedzielę poprzedzającą 11 listopada, odbywają się tutaj uroczystości. Jest msza, jest wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych, są insenizacje, jest żołnierska grochówka.
W Łowczówku sporo znajomych osób udało mi się spotkać. M.in. kolegę Jaśka, z którym to (m.in. z nim) odbyłam pierwszą prawdziwą wyprawę na rowerze górskim, na Liwocz.
Spotkałam też Anetę, moją koleżankę, z którą mieszkałyśmy w akademiku w Krakowie. Aneta mieszka w Łowczówku. Pamiętam kiedy się poznałyśmy i pytałam skąd jest, kiedy mi powiedziała, że z Łowczówka, powiedziałam:
- Bitwa pod Łowczówkiem…
Uśmiechnęła się, zadowolona, że wiem, że pamiętam. No tak, nie mieszkałam wtedy w Tarnowie, ale chodziłam do humanistycznej klasy w liceum i miałam dobrego nauczyciela historii.
Spotkaliśmy też Oliwię-harcerkę, córkę Pani Krystyny i Pana Adama.
Spróbowaliśmy grochówki. Jako, że pełna była mało akceptowalnej dla mnie kiełbasy i słoniny, stałam nieco bezradna z plastikową miską pełną tych rarytasów i powiedziałam (rozglądając się rozpaczliwie wokół) :
- Przydałby się jakiś pies…
Na co spokojnie Jasiek odpowiedział:
- Na mnie czasem mówią "pies"… (Jasiek jest policjantem).
Cóż.. wyszłam niechcący na tzw. mistrzynię taktu.
Z Łowczówka powrót do domu wzdłuż Białej.
Dobry dzień.
Las na Lubince © Iza
Piotrek podjeżdża © Iza
Las na Lubince © Iza
W kierunku Doliny Izy © Iza
Po drodze © Iza
Trochę górek © Iza
W Dolinie Izy © Iza
Łowczówek - uroczystości © Iza
Z Oliwią © Iza
Łowczówek - uroczystości 2 © Iza
Oliwia nalewa herbatę © Iza
- DST 60.00km
- Teren 10.00km
- Czas 03:30
- VAVG 17.14km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!