Niedziela, 3 kwietnia 2016
Przełamywanie niechęci
Marna kondycja ma to do siebie, że zniechęca do jazdy.
Z kolei nie ma innego sposobu na to żeby poprawić marną kondycję, jak pokonać niechęć i jednak jechać.
Po dzisiejszych pierwszych 10 km niechęć była duża. Duża do tego stopnia, że miałam ochotę zawrócić. Powstrzymała mnie ładna pogoda, słońce, zapachy, objawy wiosny i Dunajec. Wytrwałam.
Pojechałam dalej i nie żałuję, jazda przy takiej pogodzie i z takimi widokami jakie mam w okolicy, to jest jednak TO.
Dość powiedzieć, że po wjeździe na Lubinkę dojrzałam zarys Tatr.
Niechęć jednak do wdrapywania się do góry była duża. Kiedy nie ma siły czuje się bezsilność, jakiś rodzaj wstydu nawet kiedy człowiek wdrapuje się w tempie ślimaka. Widoki jednak to rekompensują.
Po początkowej niechęci do wdrapywania się, postawiłam wszystko na jedną kartę i wjechałam w kierunku Lubinki podjazdem od krzyża, do Uroczyska. Jest mozolny, zwłaszcza w moim wykonaniu dzisiaj.
A potem nagle szaleńczy pomysł, aby zjechać do Doliny Izy od szlabanu czyli całkowitym terenem, który nigdy nie jest dla mnie całkowicie łatwy, a dzisiaj na Magnusie z nabitymi oponami był jeszcze trudniejszy. Ale ile radości! I znowu ta myśl: teren to jest jednak teren. Najczystsza z radości z jazdy. I nawet przez strumyk się jakoś przeprawiłam nie mocząc nóg, a strumyk nie płynął dzisiaj z wolna i był dość rozległy. Dość powiedzieć, że kiedy go przejechałam, to z góry zjechało dwóch chłopaków i stanęło przed nim zastanawiając się co robić. Powiedziałam: dacie radę i pojechałam do góry szutrem.
Pomyślałam: strumyk to nic, ale ile mozolnego, terenowego podjeżdżania ich potem czeka…:). Powinnam ich ostrzec?:).
I tym sposobem zaliczyłam pierwszą dłuższą jazdę po pagórkach, z dwoma dłuższymi podjazdami i dwoma zjazdami, bo zjechałam sobie lasem na Lubince pod kościół w Szczepanowicach, osiągając na tym zjeździe prędkość dotąd nie osiągalną czyli 50 km/h, co jak na szuterek i mnie jest sporo.
Będzie lepiej, powoli, powoli jakoś wydrapię się z tego dna.
Taki fragment wywiadu znalazłam:
"Nie lubię tego podkreślania, wytykania, że himalaiści i wspinacze myślą tylko o sobie, że ich pasja jest na pierwszym miejscu. Nigdy nie czułam, że żyję w cieniu gór. Nie trzeba być himalaistą, by stać się nieobecnym mężem. Znam wielu mężczyzn, którzy są cały czas na miejscu, a bywają bardziej wycofani. Nie uczestniczą w życiu rodzinnym, nie zajmują się dziećmi, nie wspierają. Powiem coś niepopularnego: uważam, że mimo wszystko miałam jak na tamte czasy partnerski związek" - z wywiadu z Ewą Berbeką ("Wysokie Obcasy").
I co? I racja czy nieracja? Kto to wie? Wszystko zależy od punktu widzenia, nici porozumienia i tego jakiego męża się ma, oraz jaką żonę się ma.
Z kolei nie ma innego sposobu na to żeby poprawić marną kondycję, jak pokonać niechęć i jednak jechać.
Po dzisiejszych pierwszych 10 km niechęć była duża. Duża do tego stopnia, że miałam ochotę zawrócić. Powstrzymała mnie ładna pogoda, słońce, zapachy, objawy wiosny i Dunajec. Wytrwałam.
Pojechałam dalej i nie żałuję, jazda przy takiej pogodzie i z takimi widokami jakie mam w okolicy, to jest jednak TO.
Dość powiedzieć, że po wjeździe na Lubinkę dojrzałam zarys Tatr.
Niechęć jednak do wdrapywania się do góry była duża. Kiedy nie ma siły czuje się bezsilność, jakiś rodzaj wstydu nawet kiedy człowiek wdrapuje się w tempie ślimaka. Widoki jednak to rekompensują.
Po początkowej niechęci do wdrapywania się, postawiłam wszystko na jedną kartę i wjechałam w kierunku Lubinki podjazdem od krzyża, do Uroczyska. Jest mozolny, zwłaszcza w moim wykonaniu dzisiaj.
A potem nagle szaleńczy pomysł, aby zjechać do Doliny Izy od szlabanu czyli całkowitym terenem, który nigdy nie jest dla mnie całkowicie łatwy, a dzisiaj na Magnusie z nabitymi oponami był jeszcze trudniejszy. Ale ile radości! I znowu ta myśl: teren to jest jednak teren. Najczystsza z radości z jazdy. I nawet przez strumyk się jakoś przeprawiłam nie mocząc nóg, a strumyk nie płynął dzisiaj z wolna i był dość rozległy. Dość powiedzieć, że kiedy go przejechałam, to z góry zjechało dwóch chłopaków i stanęło przed nim zastanawiając się co robić. Powiedziałam: dacie radę i pojechałam do góry szutrem.
Pomyślałam: strumyk to nic, ale ile mozolnego, terenowego podjeżdżania ich potem czeka…:). Powinnam ich ostrzec?:).
I tym sposobem zaliczyłam pierwszą dłuższą jazdę po pagórkach, z dwoma dłuższymi podjazdami i dwoma zjazdami, bo zjechałam sobie lasem na Lubince pod kościół w Szczepanowicach, osiągając na tym zjeździe prędkość dotąd nie osiągalną czyli 50 km/h, co jak na szuterek i mnie jest sporo.
Będzie lepiej, powoli, powoli jakoś wydrapię się z tego dna.
Taki fragment wywiadu znalazłam:
"Nie lubię tego podkreślania, wytykania, że himalaiści i wspinacze myślą tylko o sobie, że ich pasja jest na pierwszym miejscu. Nigdy nie czułam, że żyję w cieniu gór. Nie trzeba być himalaistą, by stać się nieobecnym mężem. Znam wielu mężczyzn, którzy są cały czas na miejscu, a bywają bardziej wycofani. Nie uczestniczą w życiu rodzinnym, nie zajmują się dziećmi, nie wspierają. Powiem coś niepopularnego: uważam, że mimo wszystko miałam jak na tamte czasy partnerski związek" - z wywiadu z Ewą Berbeką ("Wysokie Obcasy").
I co? I racja czy nieracja? Kto to wie? Wszystko zależy od punktu widzenia, nici porozumienia i tego jakiego męża się ma, oraz jaką żonę się ma.
Ulubione kwiaty Pani Krystyny © Iza
Dunajec © Iza
Widok z podjazdu na Uroczysko © Iza
W Dolinie Izy © Iza
W Dolnie Izy 2 © Iza
W Dolinie Izy 3 © Iza
W Dolnie Izy 4 © Iza
W Dolinie Izy 5 © Iza
Jeziorko © Iza
- DST 44.00km
- Teren 14.00km
- Czas 02:44
- VAVG 16.10km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!