Piątek, 21 sierpnia 2009
Piątek górki
Dwuosobowo.
Mirek i ja.
Mirek przed Pucharem Tarnowa, ja przed przymusową 3 dniową rowerową przerwą ( jutro wesele, pojutrze poprawiny, popojutrze zmeczenie + serwis roweru).
Moj rower dostał nowe łozyska do korby, nową kasetę i łancuch, ale dalej jest chory. Najprawdopodniej niestety piasta w tylnym kole.
Musi jakoś wytrzymać jeszcze...niefajnie sie jedzie z takim trzaskającym rowerem... ale coż, jak sie nie ma drugiego...
Dość spokojnie, asfalt.
Klasyka. Niebieski szlak wzdłuż Dunajca, podjazd na Lubinkę od Janowic, potem zjazd i za kościołem w Rzuchowej w lewo pod górę, aż do wąwozu co go niestety wyasfaltowali ( i to pewnie jeszcze Poldim haha).
Podjazd w normie, tzn. z blatu , chwilowa prędkość w przedziale 15,5 km/h - 22 km/h. Z reguły tak 18,20.
Momentami oczywiście podjazdowe zmeczenie i wtedy klasycznie... myśli... "i po co ci to kobieto?" ( konkurs: kto jest autorem tego zadawanego mi czesto pytania).
ale.. jak przyjadę do domu, a własciwie już na szczycie... jest zadowolenie ze "wspinaczki" i juz sa małe tęskonty za górkami.
Bo to jest tak.
Zaraziłam sie od Mirka czytaniem literatury górskiej.
jeden z alpinistow jakoś tak fajnie to tłumaczył.
Nie chodzi o te momenty kiedy sie wspinamy... wtedy jest źle, okropnie, męcząco itd.
Chodzi o ten moment kiedy juz jest sie u góry i już sie wie, ze to koniec:)
Ze nic sie nie musi , bo własnie osiagnęło sie cel.
Czy nie mozna tego odnieść do naszych podjazdów i zawodów?
Przecież samo pedałowanie pod górę.. przyjemne nie jest.. chodzi o ten moment kiedy człowiek znajdzie sie na szczycie...:)
3 dni bez roweru... ale będzie tęsknota:)
Mirek i ja.
Mirek przed Pucharem Tarnowa, ja przed przymusową 3 dniową rowerową przerwą ( jutro wesele, pojutrze poprawiny, popojutrze zmeczenie + serwis roweru).
Moj rower dostał nowe łozyska do korby, nową kasetę i łancuch, ale dalej jest chory. Najprawdopodniej niestety piasta w tylnym kole.
Musi jakoś wytrzymać jeszcze...niefajnie sie jedzie z takim trzaskającym rowerem... ale coż, jak sie nie ma drugiego...
Dość spokojnie, asfalt.
Klasyka. Niebieski szlak wzdłuż Dunajca, podjazd na Lubinkę od Janowic, potem zjazd i za kościołem w Rzuchowej w lewo pod górę, aż do wąwozu co go niestety wyasfaltowali ( i to pewnie jeszcze Poldim haha).
Podjazd w normie, tzn. z blatu , chwilowa prędkość w przedziale 15,5 km/h - 22 km/h. Z reguły tak 18,20.
Momentami oczywiście podjazdowe zmeczenie i wtedy klasycznie... myśli... "i po co ci to kobieto?" ( konkurs: kto jest autorem tego zadawanego mi czesto pytania).
ale.. jak przyjadę do domu, a własciwie już na szczycie... jest zadowolenie ze "wspinaczki" i juz sa małe tęskonty za górkami.
Bo to jest tak.
Zaraziłam sie od Mirka czytaniem literatury górskiej.
jeden z alpinistow jakoś tak fajnie to tłumaczył.
Nie chodzi o te momenty kiedy sie wspinamy... wtedy jest źle, okropnie, męcząco itd.
Chodzi o ten moment kiedy juz jest sie u góry i już sie wie, ze to koniec:)
Ze nic sie nie musi , bo własnie osiagnęło sie cel.
Czy nie mozna tego odnieść do naszych podjazdów i zawodów?
Przecież samo pedałowanie pod górę.. przyjemne nie jest.. chodzi o ten moment kiedy człowiek znajdzie sie na szczycie...:)
3 dni bez roweru... ale będzie tęsknota:)
- DST 43.00km
- Czas 01:39
- VAVG 26.06km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!