Poniedziałek, 31 sierpnia 2009
Maraton krakowski - relacja
Powerade MTB Maraton Kraków 30 sierpnia 2009 Maraton nr 18
Czas: 3 h 57 min
Miejsce w kat. 7
Bardzo obawiałam się tego maratonu. Dwa tygodnie przed maratonem naprawdę słabo jeździłam, ponieważ rower mocno szwankował.
Najpierw poszło łożysko w korbie, potem łańcuch się nie przyjął, trzeba było wymienić kasetę.
Po wymianie łożyska, coś dalej strzelało w rowerze.. Okazało się, ze piasta.
Jak piasta poszła do wymiany ,okazało się, że popękały szprychy…
Wszystkie trzeba było wymienić.
Ledwie zdążylam. Rower odebrałam o 13 w sobotę. W niedzielę maraton.
Padał deszcz wiec po południu w sobotę podjechałam jedna górkę żeby tylko sprawdzić czy w wszystko działa.
Do tego fatalna sobota… taki miałam nastrój, ze szok.
W ogóle nie miałam determinacji i chęci na jazdę w Krakowie.
Nie mogłam zasnąć, jak zasnęłam, spałam niespokojnie.
Bałam się żeby nie powtórzyła się Krynica.
Wieczorem jeszcze wymieniałyśmy maile z Pauliną z Krakowa. Tez miała problemy z rowerem i też jakoś brak ochoty na jazdę ( ostatecznie wygrała!!!!)
Ale… jakos rano było lepiej. Słońce świeciło i jak już na miejscu przebrałam się i trochę pokręciłam po Bloniach, jak stanęłam na starcie, usłyszałam muzyczkę tę golonkową… już było dobrze.
Powtarzałam sobie: Iza, przyjechałas tutaj żeby zawalczyc o jak najwięcej punktów do generalki. Nie myśl o miejscu, ono jest nieważne, ważne żeby strata do pierwszej nie była bardzo duża.
Jak to w Krakowie masa znajomych.
Na Błoniach zaczęlam średnio- mocno:), wiedziałam, ze nie wolno mi się zajechać na początku i nie dałam się podpuścić tym gnającym.
Efekt.. na asfalcie pierwsza kraksa, pewnie jakis niecierpliwy zahaczył kogoś przy wyprzedzaniu.
Ile razy już to widziałam!
Podjazd pod ZOO w normie.
Jadę mocno, bardzo mocno.
Jeszcze na asfalcie mijam Ankę z Bydgoszczy, potem Beatę z Kielc.
Cały czas mocno. Czy nie za mocno?
Patrzę na licznik po kilkunastu kilometrach , srednia prawie 20.
No nieżle.
Mijam Adę Jarczyk. Potem ona mija mnie, ale na zjeździe utrzymuje się tuz za nią:) co za niespodzianka, zawsze jechała szybciej.
I znowu ją mijam:)
Ale ok. 30 km zaczynam już czuć zmęczenie i pojawiają się pierwsze mysli pt: Kobieto… skoncz z tym ściganiem. To nie dla ciebie. Po co ty się tak meczysz? Po co ci te podjazdy?
Po co ci te maratony? Konczysz z tym.. zadnego ścigania w przyszłym roku…
To taki mój wewnętrzny diabeł się odzywa. Na szczęście jest też anioł. Anioł Stróż , który podpowiada: Iza, to tylko głowa, nogi jeszcze mogą.
Iza, walcz. Po to tu przyjechałaś.
Anioł, który podpowiada, za kazdym razem kiedy popatrzę na oznaczenie grupy krwi na mostku mam sobie przypomnieć: pełny obrót, pelny obrót, ciągnij:) będziesz szybciej jechać
( niestety chociaż jeżdzę w spd już trzeci rok to z tym obrotem jest jeszcze problem).
Mirek mi podowiedział, zebym znalazła taki punkt w rowerze, który będzie mi to przypominał.
Jak sobie przypominam i ciągnę pełny obrót jest moc:) czasem aż sama siebie zadziwiam jak ide pod górę:)
Gdzieś w okolicach Kryspinowa nietypowy nagi kibic płci męskiej krzyczy: wyścig pokoju był w maju.
Pierwszy zjazd z serii tych trudniejszych.. spokojnie.
To pokazuje mi jak wiele się nauczyłam w ciągu ostatniego roku.
Przeciez dwa lata temu to było dla mnie niemozliwe do przejechania tak spokojnie.
Niestety Wąwóz Kochanowski tym razem nie przejechany.
Chciałam spróbować, ale rozpędziłam się na poczatku i zamiast skręcić , pojechalam prosto, a potem to już musiałam początek schodzić.
Kiedy wsiadałam na rower i chciałam już zjeżdzać.. ktos przede mną zszedł z roweru bo wczesniej ktoś upadł.. i po jeździe.
Tutaj minęła mnie Ada i niestety już jej nie widziałam potem:)
Gdzieś w lesie na podjeździe znowu jakis maruder schodzi z roweru i ja też musze zejść, mija mnie Paweł Przybyło z MPECU i krzyczy: Iza nie pękaj..
Odpowiadam: to nie ja pękam, tylko ci przede mną.
I wsiadam tak szybko na rower jak mogę, krzycząc do jakiegoś chłopaka przede mną: Gonimy tego zielonego.
I gonimy.
Łatwo nie jest, ale zaczyna się podjazd i na tym podjeździe dojezdzam do Pawła, popychając go ręką i mówiąc: trzeba panu pomóc…
Paweł mówi: jakbym ważyl tyle co ty, też bym tak podjeżdzał.
Po prawek stronie widzę znajomą koszulkę: Madbikers Mielec, jeszcze tylko rzut oka na ramę i już wiem kto jedzie. Robert.
Podjeżdzam i mowię: temu panu też trzeba pomóc:) i popycham go lekko pod górę.
Rozmawiamy jeszcze chwilę z Pawłem, ale potem mi odjeżdza.
Na 40 km łapie mnie kolka, z ktorą nie mogę sobie poradzić już do końca.
Ciężko oddychać.
Jadę coraz wolniej, ale czas wciąż jest dobry i średnia niezła.
Na którymś ze zjazdów smierć zagląda mi w oczy. Rower rozpędzony wpada w jakąś koleinę, prędkośc jest ogromna.. o milimetry mijam drzewo, Aż mi się zimno zrobiło.
Gdybym na to drzewo wpadła z tą prędkoscią , nie byłoby chyba co zbierać.
No i jadę sobie.. wciąż się mobilizując i powtarzając w kółko: Głowa mowi nie, nóżki jeszcze mogą.
Iza jeszcze trochę i będzie upragniona meta. Masz dobry czas. Będzie lepszy niż w ub roku, tylko się trochę jeszcze postaraj.
10 km do mety.
Wiem, ze zbliżam się do zjazdu w Lasku Wolskim, którego jeszcze nie pokonalam jadąc maratony w Krakowie, a to było zadanie na ten rok.Pokonać bestię.
Sił już mało, koncentracja coraz słabsza…
Jest. Mój pogromca z lat ubiegłych.
Myślę: jechać? Nie jechac?
W koncu zapada decyzja: muszę spróbować…
Wybieram inną ścieżkę niż w ubieglych latach. Decyzja okaże się słuszna. Końcówka ciężka, mamroczę pod nosem: kurwa…. Co zapewne słyszą kibice.
Ale zjeżdzam!!!!
Zjeżdzam!!! Iza udało się, mowię do siebie… i mam łzy w oczach, ze szczęścia!
Jaka radość! Jeden glupi zjazd.
Teraz jeszcze trochę męczarni w Wolskim i … już majaczą się w głowie Błonia.
I jeszcze trochę mobilizacji… Iza możesz, jeszcze możesz. Już niedaleko.
Na Błoniach wyprzedzam jednego pana, ale niestety daje się wyprzedzić jednej pani… próbuje się ścigać, ale okazuje się.. mocniejsza. Niewiele ale jednak.
Na mecie wita mnie znajoma z Krakowa.
Potem spotykam jeszcze wielu znajomych, niektóre spotkania to bardzo mile niespodzianki.Np mój kolega z liceum:), ktory rok temu przeniósl sie do Krakowa.
Miejsce 7, ale już w domu okazuje się, ze to mój najlepszy punktowo tegoroczny wynik, ze w generalce wskoczyłam z 13 na 8 miejsce i ze na Istebną mam sektor.
Iza, było nieźle. Do ideału jeszcze sporo brakuje ale było nieźle.
Trasa miała być po deszczach trudna, ale blota prawie nie było, zaledwie kilka kałuz.
Rower jednak brudny, sama nie wiem kiedy się tak ubrudził:)
Czas: 3 h 57 min
Miejsce w kat. 7
Bardzo obawiałam się tego maratonu. Dwa tygodnie przed maratonem naprawdę słabo jeździłam, ponieważ rower mocno szwankował.
Najpierw poszło łożysko w korbie, potem łańcuch się nie przyjął, trzeba było wymienić kasetę.
Po wymianie łożyska, coś dalej strzelało w rowerze.. Okazało się, ze piasta.
Jak piasta poszła do wymiany ,okazało się, że popękały szprychy…
Wszystkie trzeba było wymienić.
Ledwie zdążylam. Rower odebrałam o 13 w sobotę. W niedzielę maraton.
Padał deszcz wiec po południu w sobotę podjechałam jedna górkę żeby tylko sprawdzić czy w wszystko działa.
Do tego fatalna sobota… taki miałam nastrój, ze szok.
W ogóle nie miałam determinacji i chęci na jazdę w Krakowie.
Nie mogłam zasnąć, jak zasnęłam, spałam niespokojnie.
Bałam się żeby nie powtórzyła się Krynica.
Wieczorem jeszcze wymieniałyśmy maile z Pauliną z Krakowa. Tez miała problemy z rowerem i też jakoś brak ochoty na jazdę ( ostatecznie wygrała!!!!)
Ale… jakos rano było lepiej. Słońce świeciło i jak już na miejscu przebrałam się i trochę pokręciłam po Bloniach, jak stanęłam na starcie, usłyszałam muzyczkę tę golonkową… już było dobrze.
Powtarzałam sobie: Iza, przyjechałas tutaj żeby zawalczyc o jak najwięcej punktów do generalki. Nie myśl o miejscu, ono jest nieważne, ważne żeby strata do pierwszej nie była bardzo duża.
Jak to w Krakowie masa znajomych.
Na Błoniach zaczęlam średnio- mocno:), wiedziałam, ze nie wolno mi się zajechać na początku i nie dałam się podpuścić tym gnającym.
Efekt.. na asfalcie pierwsza kraksa, pewnie jakis niecierpliwy zahaczył kogoś przy wyprzedzaniu.
Ile razy już to widziałam!
Podjazd pod ZOO w normie.
Jadę mocno, bardzo mocno.
Jeszcze na asfalcie mijam Ankę z Bydgoszczy, potem Beatę z Kielc.
Cały czas mocno. Czy nie za mocno?
Patrzę na licznik po kilkunastu kilometrach , srednia prawie 20.
No nieżle.
Mijam Adę Jarczyk. Potem ona mija mnie, ale na zjeździe utrzymuje się tuz za nią:) co za niespodzianka, zawsze jechała szybciej.
I znowu ją mijam:)
Ale ok. 30 km zaczynam już czuć zmęczenie i pojawiają się pierwsze mysli pt: Kobieto… skoncz z tym ściganiem. To nie dla ciebie. Po co ty się tak meczysz? Po co ci te podjazdy?
Po co ci te maratony? Konczysz z tym.. zadnego ścigania w przyszłym roku…
To taki mój wewnętrzny diabeł się odzywa. Na szczęście jest też anioł. Anioł Stróż , który podpowiada: Iza, to tylko głowa, nogi jeszcze mogą.
Iza, walcz. Po to tu przyjechałaś.
Anioł, który podpowiada, za kazdym razem kiedy popatrzę na oznaczenie grupy krwi na mostku mam sobie przypomnieć: pełny obrót, pelny obrót, ciągnij:) będziesz szybciej jechać
( niestety chociaż jeżdzę w spd już trzeci rok to z tym obrotem jest jeszcze problem).
Mirek mi podowiedział, zebym znalazła taki punkt w rowerze, który będzie mi to przypominał.
Jak sobie przypominam i ciągnę pełny obrót jest moc:) czasem aż sama siebie zadziwiam jak ide pod górę:)
Gdzieś w okolicach Kryspinowa nietypowy nagi kibic płci męskiej krzyczy: wyścig pokoju był w maju.
Pierwszy zjazd z serii tych trudniejszych.. spokojnie.
To pokazuje mi jak wiele się nauczyłam w ciągu ostatniego roku.
Przeciez dwa lata temu to było dla mnie niemozliwe do przejechania tak spokojnie.
Niestety Wąwóz Kochanowski tym razem nie przejechany.
Chciałam spróbować, ale rozpędziłam się na poczatku i zamiast skręcić , pojechalam prosto, a potem to już musiałam początek schodzić.
Kiedy wsiadałam na rower i chciałam już zjeżdzać.. ktos przede mną zszedł z roweru bo wczesniej ktoś upadł.. i po jeździe.
Tutaj minęła mnie Ada i niestety już jej nie widziałam potem:)
Gdzieś w lesie na podjeździe znowu jakis maruder schodzi z roweru i ja też musze zejść, mija mnie Paweł Przybyło z MPECU i krzyczy: Iza nie pękaj..
Odpowiadam: to nie ja pękam, tylko ci przede mną.
I wsiadam tak szybko na rower jak mogę, krzycząc do jakiegoś chłopaka przede mną: Gonimy tego zielonego.
I gonimy.
Łatwo nie jest, ale zaczyna się podjazd i na tym podjeździe dojezdzam do Pawła, popychając go ręką i mówiąc: trzeba panu pomóc…
Paweł mówi: jakbym ważyl tyle co ty, też bym tak podjeżdzał.
Po prawek stronie widzę znajomą koszulkę: Madbikers Mielec, jeszcze tylko rzut oka na ramę i już wiem kto jedzie. Robert.
Podjeżdzam i mowię: temu panu też trzeba pomóc:) i popycham go lekko pod górę.
Rozmawiamy jeszcze chwilę z Pawłem, ale potem mi odjeżdza.
Na 40 km łapie mnie kolka, z ktorą nie mogę sobie poradzić już do końca.
Ciężko oddychać.
Jadę coraz wolniej, ale czas wciąż jest dobry i średnia niezła.
Na którymś ze zjazdów smierć zagląda mi w oczy. Rower rozpędzony wpada w jakąś koleinę, prędkośc jest ogromna.. o milimetry mijam drzewo, Aż mi się zimno zrobiło.
Gdybym na to drzewo wpadła z tą prędkoscią , nie byłoby chyba co zbierać.
No i jadę sobie.. wciąż się mobilizując i powtarzając w kółko: Głowa mowi nie, nóżki jeszcze mogą.
Iza jeszcze trochę i będzie upragniona meta. Masz dobry czas. Będzie lepszy niż w ub roku, tylko się trochę jeszcze postaraj.
10 km do mety.
Wiem, ze zbliżam się do zjazdu w Lasku Wolskim, którego jeszcze nie pokonalam jadąc maratony w Krakowie, a to było zadanie na ten rok.Pokonać bestię.
Sił już mało, koncentracja coraz słabsza…
Jest. Mój pogromca z lat ubiegłych.
Myślę: jechać? Nie jechac?
W koncu zapada decyzja: muszę spróbować…
Wybieram inną ścieżkę niż w ubieglych latach. Decyzja okaże się słuszna. Końcówka ciężka, mamroczę pod nosem: kurwa…. Co zapewne słyszą kibice.
Ale zjeżdzam!!!!
Zjeżdzam!!! Iza udało się, mowię do siebie… i mam łzy w oczach, ze szczęścia!
Jaka radość! Jeden glupi zjazd.
Teraz jeszcze trochę męczarni w Wolskim i … już majaczą się w głowie Błonia.
I jeszcze trochę mobilizacji… Iza możesz, jeszcze możesz. Już niedaleko.
Na Błoniach wyprzedzam jednego pana, ale niestety daje się wyprzedzić jednej pani… próbuje się ścigać, ale okazuje się.. mocniejsza. Niewiele ale jednak.
Na mecie wita mnie znajoma z Krakowa.
Potem spotykam jeszcze wielu znajomych, niektóre spotkania to bardzo mile niespodzianki.Np mój kolega z liceum:), ktory rok temu przeniósl sie do Krakowa.
Miejsce 7, ale już w domu okazuje się, ze to mój najlepszy punktowo tegoroczny wynik, ze w generalce wskoczyłam z 13 na 8 miejsce i ze na Istebną mam sektor.
Iza, było nieźle. Do ideału jeszcze sporo brakuje ale było nieźle.
Trasa miała być po deszczach trudna, ale blota prawie nie było, zaledwie kilka kałuz.
Rower jednak brudny, sama nie wiem kiedy się tak ubrudził:)
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!