Niedziela, 20 września 2009
Porażka
Tak.. tyle (9 km) zdążylam przejechać na maratonie w Istebnej , zanim mój Magnus odmówił wspołpracy.
Zamiast radości, jest wiec wielki żal, zamiast miejsca 6 w generalce , jest miejsce 10 ( gorsze nie w ub roku).
Tyle pracy i.. łzy i żal.
Gdyby to sie stało później.. tobym moze jakoś doszła do mety... a tak.. trzeba było zglosić Panu w biurze: zgłaszam , ze numer 3572 juz nie jedzie...
Przytrafiło mi sie DNF po raz pierwszy w życiu...
Okropne uczucie, zwłaszcza jeśli wyścig jest decydujący.
A wszystko układało się fajnie.
Wyjechaliśmy o 16.00 z Tarnowa w przeddzień wyścigu. Co prawda jechało sie strasznie długo, ale towarzystwo fajne:)
Wizyta w Biurze Zawodów, potem wyprawa na pizzę ( gdzie spotykamy przemiłą pare kolarzy z Tarnowa w barwach AZS AE Subaru).
Potem lądujemy na naszej kwaterze. Dostajemy przepiekny drewniany domek ( cos pieknego) z salonem , kuchnią , łazienką i antresolą do spania.
Mam jednak straszne, okropne sny...
Zresztą myśl o tym ze w koncu moze przytrafić mi sie jakas awaria prześladowała mnie na długo przed tymi zawodami.
Bo przeciez jak do tej pory przejeżdzałam kazdy maraton bezawaryjnie.
Start.. stoje sobie na poczatku sektora III, co za komfort.
Swieci słonce, gra golonkowa muzyka.
Chwilę rozmawiam z Pauliną.
Dowiaduje sie ze dzisiaj na mega jedzie Justyna Frączek.. No cóż.. bedzie jedno miejsce gorzej na pewno:)
jest dobrze.
Ruszamy... najpierw jest bardzo ciasno, jakis długi asfaltowy podjazd.. jedzie sie jako tako.
Mijam jakąs strasznie mocno dyszacą dziewczynę i myślę: no to ze mną nie jest żle, owszem podjazd męczy ale az tak nie dyszę.
Potem zaczyna sie podjazd szutrowy.. tutaj już czuję mocne zmeczenie i pojawiają sie mysli charakterystczne: po co mi to? eee.. bez sensu... bede sobie tak jechać.. o jakiej walce ja myślałam, skoro już nie mam sily...
A potem pierwszy zjazd... oj, niebezpieczny... wąski taki hopkowaty i sliski... jadę ostrożnie , hamulce pracuują cały czas...
Zjazd konczy sie jakims potokiem, ale zeby go przejechać jest jeszcze stromo w dół , dwa warianty prawy, lewy, wybieram lewy, przejeżdzam, ktoś za mną jedzie i slyszę trask, huk i głosne kurwa.
Wiec ciesze sie ze mnie udało sie pokonac ten zjad.
Łapię rytm, jedzie sie dobrze. Myślę: jest ok.. juz pojadę...
I... zaczynają sie jakies asfaltowe płyty, wchodzę za szybko i pod złym katem w zakręt i koło wpada w szczelinę pomiedzy plytami... leżę jak dluga.. rozbite kolano, łokieć, biodro.
Ale to nic.. jest adrenalina wiec nie boli...
Tylko.. mija mnie z 50 osób chyba.. zanim zdołałam pozbierać bidony i siebie
Wsiadam na rower.. cos jest nie tak.. coś ociera w tylnym kole...
Staję, ale nic nie widze.. Jadę.. myślę; jakos dojadę...
Jest ostry zjazd łąką.. niebezpieczny ale jest ok.
Zaczyna sie podjazd.
Zrzucam ... i spada łancuch, klinuje sie... nie mogę sobie z nim poradzić, co założe, wypada za kasetę... Mijaja mnie chyba wszyscy...
w koncu zakładam...podjeżdzam 5 metrów... trzask.. łancuch smetnie zwisa..
Biorę go do dłoni i robie wtył zwrot.
Nie mam skuwacza, nie umiem skuwać, przerzutka chyba rozlegulowana, a ja nie umiem regulować...
Nikogo juz nie ma na trasie.. niby kto ma mi pomóc?
wiec w tył zwrot i myslę sobie: jest 9 km do startu.. dojdę...
I łzy płyną prawie.. bo juz wiem.. ze nici z dobrego miejsca w generalce, ze wypadnę z dziesiątki pewnie.
Szczescie w nieszczesciu spotykam jakiegos milego kierowcę, który ładuje rower do samochodu i podwozi mnie do Istebnej.
I siedzę na stracie/mecie, ktoś naprawia rower, ktos opatruje mi rany a mnie łzy ciekną.. z żalu, zlosci..
I tysiące myśli: gdybym umiałam to naprawiać, gdybym pojechała jeden wyścig wiecej...
gdyby, gdyby... gdyby...
Potem okazuje sie, ze pewnie byłabym 6 dzisiaj, nie wszystkie rywalki przyjechały. Ze wystarczyło mi .. po prostu przejechać.. zeby zając dobre miejsce w generalce.
Zal jest podwojny.
No ale jak to powiedział Mirek: jest jakiś cel na przyszły sezon.
Tak wiec nie udał sie i mnie i Magnusowi ten ostatni wspolny wyścig.
Kiepskie to było pożegnanie... ale coż...
Kiedyś cos takiego musiało sie zdarzyć...
Tylko dlaczego akurat wczoraj?
Podczas dekoracji nareszcie udało mi sie poznać "na żywo", a nie tylko przez internet Romka Pietruszkę - dumę wszystkich mieleckich kolarzy:)
Bardzo sympatyczny chłopak i bardzo mu kibicuję.
Zamiast radości, jest wiec wielki żal, zamiast miejsca 6 w generalce , jest miejsce 10 ( gorsze nie w ub roku).
Tyle pracy i.. łzy i żal.
Gdyby to sie stało później.. tobym moze jakoś doszła do mety... a tak.. trzeba było zglosić Panu w biurze: zgłaszam , ze numer 3572 juz nie jedzie...
Przytrafiło mi sie DNF po raz pierwszy w życiu...
Okropne uczucie, zwłaszcza jeśli wyścig jest decydujący.
A wszystko układało się fajnie.
Wyjechaliśmy o 16.00 z Tarnowa w przeddzień wyścigu. Co prawda jechało sie strasznie długo, ale towarzystwo fajne:)
Wizyta w Biurze Zawodów, potem wyprawa na pizzę ( gdzie spotykamy przemiłą pare kolarzy z Tarnowa w barwach AZS AE Subaru).
Potem lądujemy na naszej kwaterze. Dostajemy przepiekny drewniany domek ( cos pieknego) z salonem , kuchnią , łazienką i antresolą do spania.
Mam jednak straszne, okropne sny...
Zresztą myśl o tym ze w koncu moze przytrafić mi sie jakas awaria prześladowała mnie na długo przed tymi zawodami.
Bo przeciez jak do tej pory przejeżdzałam kazdy maraton bezawaryjnie.
Start.. stoje sobie na poczatku sektora III, co za komfort.
Swieci słonce, gra golonkowa muzyka.
Chwilę rozmawiam z Pauliną.
Dowiaduje sie ze dzisiaj na mega jedzie Justyna Frączek.. No cóż.. bedzie jedno miejsce gorzej na pewno:)
jest dobrze.
Ruszamy... najpierw jest bardzo ciasno, jakis długi asfaltowy podjazd.. jedzie sie jako tako.
Mijam jakąs strasznie mocno dyszacą dziewczynę i myślę: no to ze mną nie jest żle, owszem podjazd męczy ale az tak nie dyszę.
Potem zaczyna sie podjazd szutrowy.. tutaj już czuję mocne zmeczenie i pojawiają sie mysli charakterystczne: po co mi to? eee.. bez sensu... bede sobie tak jechać.. o jakiej walce ja myślałam, skoro już nie mam sily...
A potem pierwszy zjazd... oj, niebezpieczny... wąski taki hopkowaty i sliski... jadę ostrożnie , hamulce pracuują cały czas...
Zjazd konczy sie jakims potokiem, ale zeby go przejechać jest jeszcze stromo w dół , dwa warianty prawy, lewy, wybieram lewy, przejeżdzam, ktoś za mną jedzie i slyszę trask, huk i głosne kurwa.
Wiec ciesze sie ze mnie udało sie pokonac ten zjad.
Łapię rytm, jedzie sie dobrze. Myślę: jest ok.. juz pojadę...
I... zaczynają sie jakies asfaltowe płyty, wchodzę za szybko i pod złym katem w zakręt i koło wpada w szczelinę pomiedzy plytami... leżę jak dluga.. rozbite kolano, łokieć, biodro.
Ale to nic.. jest adrenalina wiec nie boli...
Tylko.. mija mnie z 50 osób chyba.. zanim zdołałam pozbierać bidony i siebie
Wsiadam na rower.. cos jest nie tak.. coś ociera w tylnym kole...
Staję, ale nic nie widze.. Jadę.. myślę; jakos dojadę...
Jest ostry zjazd łąką.. niebezpieczny ale jest ok.
Zaczyna sie podjazd.
Zrzucam ... i spada łancuch, klinuje sie... nie mogę sobie z nim poradzić, co założe, wypada za kasetę... Mijaja mnie chyba wszyscy...
w koncu zakładam...podjeżdzam 5 metrów... trzask.. łancuch smetnie zwisa..
Biorę go do dłoni i robie wtył zwrot.
Nie mam skuwacza, nie umiem skuwać, przerzutka chyba rozlegulowana, a ja nie umiem regulować...
Nikogo juz nie ma na trasie.. niby kto ma mi pomóc?
wiec w tył zwrot i myslę sobie: jest 9 km do startu.. dojdę...
I łzy płyną prawie.. bo juz wiem.. ze nici z dobrego miejsca w generalce, ze wypadnę z dziesiątki pewnie.
Szczescie w nieszczesciu spotykam jakiegos milego kierowcę, który ładuje rower do samochodu i podwozi mnie do Istebnej.
I siedzę na stracie/mecie, ktoś naprawia rower, ktos opatruje mi rany a mnie łzy ciekną.. z żalu, zlosci..
I tysiące myśli: gdybym umiałam to naprawiać, gdybym pojechała jeden wyścig wiecej...
gdyby, gdyby... gdyby...
Potem okazuje sie, ze pewnie byłabym 6 dzisiaj, nie wszystkie rywalki przyjechały. Ze wystarczyło mi .. po prostu przejechać.. zeby zając dobre miejsce w generalce.
Zal jest podwojny.
No ale jak to powiedział Mirek: jest jakiś cel na przyszły sezon.
Tak wiec nie udał sie i mnie i Magnusowi ten ostatni wspolny wyścig.
Kiepskie to było pożegnanie... ale coż...
Kiedyś cos takiego musiało sie zdarzyć...
Tylko dlaczego akurat wczoraj?
Podczas dekoracji nareszcie udało mi sie poznać "na żywo", a nie tylko przez internet Romka Pietruszkę - dumę wszystkich mieleckich kolarzy:)
Bardzo sympatyczny chłopak i bardzo mu kibicuję.
- DST 9.00km
- Teren 5.00km
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Hej
wspólczuję Ci takiego zakończenia sezonu u golonki... aż dziw bierze że nikt Ci nie pomógł, jakby wywiało wszystkich facetów z tego rejonu...
może dla pocieszenia ściągnij sobie paczkę ze zdjęciami ze Złotego Stoku, kiedy to jechałem chwilkę obok Ciebie z aparatem :) Niestety akurat wtedy miałem jakiegoś farfocla błotnego na obiektywie którego zauważyłem dopiero po kilkudziesięciu zdjęciach...
http://www.zabel.pl/Iza.rar
Pozdrówka! zabel - 21:41 czwartek, 24 września 2009 | linkuj
wspólczuję Ci takiego zakończenia sezonu u golonki... aż dziw bierze że nikt Ci nie pomógł, jakby wywiało wszystkich facetów z tego rejonu...
może dla pocieszenia ściągnij sobie paczkę ze zdjęciami ze Złotego Stoku, kiedy to jechałem chwilkę obok Ciebie z aparatem :) Niestety akurat wtedy miałem jakiegoś farfocla błotnego na obiektywie którego zauważyłem dopiero po kilkudziesięciu zdjęciach...
http://www.zabel.pl/Iza.rar
Pozdrówka! zabel - 21:41 czwartek, 24 września 2009 | linkuj
Współczuje super relacja ;)
Następnym sezonie będzie lepiej ;) Maks - 14:55 czwartek, 24 września 2009 | linkuj
Następnym sezonie będzie lepiej ;) Maks - 14:55 czwartek, 24 września 2009 | linkuj
Taką wybraliśmy sobie dyscyplinę i trzeba się liczyć z tym że nie zawsze idzie po myśli.Raz zawiedzie organizm ,drugim razem technika,a innym razem sprzęt.
Nie ma co wylewać łez.Wystarczy tylko troszkę liznąć spraw związanych z mechaniką,a wszystko załatwisz sobie sama na trasie.Koniecznie skuwacz wozić ze sobą.
Powodzenia w przyszłym roku. kondor - 05:34 wtorek, 22 września 2009 | linkuj
Nie ma co wylewać łez.Wystarczy tylko troszkę liznąć spraw związanych z mechaniką,a wszystko załatwisz sobie sama na trasie.Koniecznie skuwacz wozić ze sobą.
Powodzenia w przyszłym roku. kondor - 05:34 wtorek, 22 września 2009 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!