Poniedziałek, 5 lipca 2010
Maraton z blatu czyli Murowana
Maraton nr 25
Suzuki Powerade Marathon Murowana Goslina 4 lipca 2010
Dlaczego zdecydowałam się jechac na ten będący ( koledzy z Poznania – przepraszam) zaprzeczeniem mtb maraton?
Bo chciałam zobaczyć jak to jest ścigać się po płaskim, bo chcialam zobaczyć na co mnie stać na takiej trasie, jak szybko uda się pojechać.
Tuz przed maratonem doszedł jeszcze jeden powód: chciałam oderwać się od złych myśli.. które niestety krązyły.
Tydzien poprzedzający maraton był dla mnie bardzo trudny. Mało jadłam, mało spałam, problemy, duze problemy, zero treningu. Rower zszedł całkowicie na drugi plan.
Ale zdcydowałam się pojechać.
Forma psychiczna fatalna: przez całą drogę do Murowanej łzy pod powiekami, forma fizyczna – wielka niewiadoma.
Nocleg w gospodarstwie agroturystycznym Pana Czesia ( co za porażka, ile brudu !) tylko mnie pogrązył. Marzyłam już o tym żeby wrócić do domu.
Rano rozmawiam z Andżeliką. Płaczę rozmawiając, a ona mówi: Iza, nie jedź, jesteś zdekoncentrowana. Jeszcze cos się stanie..
Mówię : nie ma gdzie, jest płasko.
Jadę na start, ale żadnej chęci jazdy, żadnej motywacji, rezygnacja już na starcie.
Słońce pali niemiłosiernie, jest upał.
Mam pozyczone od Mirka kółka ( szersze , bezdętkowe Pythony), wiec w ogole nie wiem jak mi się będzie jechać. Nie było czasu ich wypróbować.
Na szczęscie mam sektor III, wiec nie musze się spieszyć na start i z tego wszystkiego o mało się nie spóźniam. Wchodze tuż przed zamknięciem sektorów.
Stoję z Monią i Mateuszem.
Start odbywa się niespodziewanie. Nie ma muzyki jak to zwykle u GG, nie słychac odliczania. Ruszamy wiec nieprzygotowani.
Krótki asfaltowy odcinek, gdzie można mknąć, a potem zaczyna się wielka piaskownica.
Na forum GG ktoś napisał: największa kuweta Wielkopolski.
I to jest bardzo trafne spostrzeżenie.
Pierwszy bardzo piaszczysty odcinek, trzeba pedałowac mocno żeby przez ten niewyobrażalny dla mnie piach w ogóle się przedostać. Niestety ktoś przede mną nie daje rady, muszę się zatrzymać… w takim piachu nie ma szans szybko ruszyć.
Więc biorę rower, szybko biegnę i wchodzę w las ( lewą stroną) tam da się jechać.
Strasznie goraco, strasznie płasko, strasznie szybko.
Myslę sobie: jak ja to wytrzymam? Jak wytrzymam w tym piachu i upale takie tempo.
Wjeżdzamy w las i wznoszą się tumany kurzu. Piach dostaje się wszędzie.. najwiecej mam go w oczach. Co za koszmar! Nie ma czym oddychać.
Ale staram się jechać na tyle szybko, na ile mogę.
Trasa cały czas płaska.. i cały czas pełna tego cholernego piachu.
Jak widzę za kolejnym zakrętem tony piachu robi mi się naprawdę niedobrze.
Ale nie jest tak źle ze mną – jakoś daje radę w tym piachu.owszem kilka razy muszę się zatrzymać bo jest źle, ale generalnie nie spodziewałabym się po sobie, ze tak w piachu sobie poradzę.
Niestety zaraz na początku jazdy tak ok. 5 km zupełnie mi się jej odechciewa.
Diabeł kusi.. zawróć.. póki jest jeszcze blisko do Murowanej… przecież nie dasz rady w tym upale , piachu i kurzu…nie jesteś w formie, nie jadłaś… cały tydzien prawie, zabraknie ci sił.
Ale zaraz też są inne mysli: taki kawał Polski przejechałaś żeby się tak poddać????
Więc mówię Diabłowi zdecydowane „Nie” i jadę dalej.
Im dalej tym cięzej. Piach wydaje się nie konczyć, słonce grzeje coraz mocniej. Piasek dostaje mi się do butów… palce u nóg bolą…Chce się pić, a własciwie nie ma kiedy wyciągnąc bidonu.
Prędkosci może nie dla mnie rekordowe, po Lesie Radłowskim potrafię jeździć znaczenie szybciej, ale to nie jest Las Radłowski z ubitymi drogami to jest jakaś pieprzona pustynia.
W któryms momencie dojeżdza do mnie jakaś dziewczyna. Patrzy niepokojąco na mój numer i mówi: jesteś z trójki?
Kiwam głową ale chyba nie słyszy.
Pyta: jesteś z kat. K3?
Mowię: tak…
Ona: a to jedź sobie….
No dobre sobie myślę… niezłe podjeście do rywalizacji.. jak już z innej kategorii to można odpuścić.
Dociskam mocniej i mijam ją. W konsewkencji jednak minie mnie potem gdzieś w momencie kiedy zakopuje się w piachu. Ona radzi sobie lepiej.
Co jeszcze pamietam z tego maratonu?
Jakąś dziewczynę która mówi mi, ze dobrze jadę.
Patrzę na nią zdziwiona bo ja wiem ŻE JADE ŹLE, ze stać mnie na zdecydowanie wiecej, ze po prostu odpusciłam psychicznie bo przytloczyło mnie zycie niestety i nie potrafiłam przed startem problemów wyrzucić z głowy.
Wiem ze jade na 60 , może 70 % mozliwości. Na mecie patrząc na czas wiem ze powinien być o jakies 15 min lepszy….
Wiem, ze przegrałam ten maraton w głowie. Nogi dałyby radę, ale głowa powiedziała im: nie.
Wiem, ze były momenty, kiedy po prostu mi się nie chciało..zwyczajnie nie chciało mocniej cisnąć.
Co jeszcze zapamietam?
Jakiegos chłopaka , który mijąc mnie powiedział: warto było gonić żeby zobaczyć takie zgrabne nogi…
Usmiechnęlam się, bo pomyslalam : chłopcze , mam krzywe nogi, zbyt duże łydki, a moje nogi są w siniakach i bliznach.
Zapamietam Arka Susia z Bydgoszczy, który dublował mnie jadąc giga i powiedział, ze Iza idzie jak szatan przez piach ( a ja ledwie pedałowałam, bo to była już koncówka).i krzyknełam do niego coś na temat tego piachu ( bardzo brzydko).
No i zapamietam Górę Dziewiczą jedyny fragment tego maratonu, który warto pamietać.
Techniczne rundki xc, kilka podjazdów i ciekawe zjazdy, gdzie można było zweryfikować swoje umiejetnosci zjazdowe ( udało mi się zjechać w tym piachu i to był jedyny moment kiedy byłam na trasie z siebie zadowolona).
Dojechałam do mety, jakoś dojechałam, chociaż kiedy mój licznik pokazał 68 km ( tyle miała liczyć trasa) a na dzrzewie ujrzałam napis: 5 km do mety , to przeklinałam GG.
Na mecie spotkałam Monię. Patrzę a ona ma całą twarz czarną. Pytam czy gdzieś wyglebiła, ale ona mówi: popatrz wszyscy tak wyglądamy.
Rzeczywiście wszyscy mają czarne twarze, czarne ręce, czarne nogi.
Zupełnie jakbyśmy pracowali w kopalni.
Jeszcze jedno: licznik pokazał mi 75 km, było chyba ok. 73, a ja zjadłam tylko 2 żele. Po prostu przez to tempo ( które u mnie wyraźnie siadło pod koniec) nie było kiedy jeść.
Pić musiałam chociaż też było trudno, ale w takim upale niepicie to byłaby śmierć.
Do gospodarstwa Pana Czesia ( 4 km od Murowanej) wracalismy w tempie 10 km /h.
Jak po drodze gdzieś na poboczu widzielismy piach zaraz rozlegało się głośne:
Błeeeee… piach.
Dlugo nie mogłam się go pozbyć z oczu. Pomogły dopiero krople.
Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Konkurencja była mała na tym wyścigu i udało mi się zając 6 m, a tym samym wskoczyłam na 6 m w generalce i utrzymałam sektor na Gluszycę.
Ale.. jest to „ale” bo wiem ze miejsce powinno być co najmniej 4. Myślę ze spokojnie było mnie na nie stać.
Koledzy z Poznania składam Wam szczere wyrazy wspołczucia naprawdę i błogosławię Tarnów:), to ze nie mam tu piachu i mam spore pagóry i jest gdzie jeździć.
Mam nadzieję ze się nie obrazicie, ale do Murowanej chyba już nigdy nie wrócę.
Ten piach mnie psychicznie pokonał, nie czuję radości z jazdy w takich warunkach.
Suzuki Powerade Marathon Murowana Goslina 4 lipca 2010
Dlaczego zdecydowałam się jechac na ten będący ( koledzy z Poznania – przepraszam) zaprzeczeniem mtb maraton?
Bo chciałam zobaczyć jak to jest ścigać się po płaskim, bo chcialam zobaczyć na co mnie stać na takiej trasie, jak szybko uda się pojechać.
Tuz przed maratonem doszedł jeszcze jeden powód: chciałam oderwać się od złych myśli.. które niestety krązyły.
Tydzien poprzedzający maraton był dla mnie bardzo trudny. Mało jadłam, mało spałam, problemy, duze problemy, zero treningu. Rower zszedł całkowicie na drugi plan.
Ale zdcydowałam się pojechać.
Forma psychiczna fatalna: przez całą drogę do Murowanej łzy pod powiekami, forma fizyczna – wielka niewiadoma.
Nocleg w gospodarstwie agroturystycznym Pana Czesia ( co za porażka, ile brudu !) tylko mnie pogrązył. Marzyłam już o tym żeby wrócić do domu.
Rano rozmawiam z Andżeliką. Płaczę rozmawiając, a ona mówi: Iza, nie jedź, jesteś zdekoncentrowana. Jeszcze cos się stanie..
Mówię : nie ma gdzie, jest płasko.
Jadę na start, ale żadnej chęci jazdy, żadnej motywacji, rezygnacja już na starcie.
Słońce pali niemiłosiernie, jest upał.
Mam pozyczone od Mirka kółka ( szersze , bezdętkowe Pythony), wiec w ogole nie wiem jak mi się będzie jechać. Nie było czasu ich wypróbować.
Na szczęscie mam sektor III, wiec nie musze się spieszyć na start i z tego wszystkiego o mało się nie spóźniam. Wchodze tuż przed zamknięciem sektorów.
Stoję z Monią i Mateuszem.
Start odbywa się niespodziewanie. Nie ma muzyki jak to zwykle u GG, nie słychac odliczania. Ruszamy wiec nieprzygotowani.
Krótki asfaltowy odcinek, gdzie można mknąć, a potem zaczyna się wielka piaskownica.
Na forum GG ktoś napisał: największa kuweta Wielkopolski.
I to jest bardzo trafne spostrzeżenie.
Pierwszy bardzo piaszczysty odcinek, trzeba pedałowac mocno żeby przez ten niewyobrażalny dla mnie piach w ogóle się przedostać. Niestety ktoś przede mną nie daje rady, muszę się zatrzymać… w takim piachu nie ma szans szybko ruszyć.
Więc biorę rower, szybko biegnę i wchodzę w las ( lewą stroną) tam da się jechać.
Strasznie goraco, strasznie płasko, strasznie szybko.
Myslę sobie: jak ja to wytrzymam? Jak wytrzymam w tym piachu i upale takie tempo.
Wjeżdzamy w las i wznoszą się tumany kurzu. Piach dostaje się wszędzie.. najwiecej mam go w oczach. Co za koszmar! Nie ma czym oddychać.
Ale staram się jechać na tyle szybko, na ile mogę.
Trasa cały czas płaska.. i cały czas pełna tego cholernego piachu.
Jak widzę za kolejnym zakrętem tony piachu robi mi się naprawdę niedobrze.
Ale nie jest tak źle ze mną – jakoś daje radę w tym piachu.owszem kilka razy muszę się zatrzymać bo jest źle, ale generalnie nie spodziewałabym się po sobie, ze tak w piachu sobie poradzę.
Niestety zaraz na początku jazdy tak ok. 5 km zupełnie mi się jej odechciewa.
Diabeł kusi.. zawróć.. póki jest jeszcze blisko do Murowanej… przecież nie dasz rady w tym upale , piachu i kurzu…nie jesteś w formie, nie jadłaś… cały tydzien prawie, zabraknie ci sił.
Ale zaraz też są inne mysli: taki kawał Polski przejechałaś żeby się tak poddać????
Więc mówię Diabłowi zdecydowane „Nie” i jadę dalej.
Im dalej tym cięzej. Piach wydaje się nie konczyć, słonce grzeje coraz mocniej. Piasek dostaje mi się do butów… palce u nóg bolą…Chce się pić, a własciwie nie ma kiedy wyciągnąc bidonu.
Prędkosci może nie dla mnie rekordowe, po Lesie Radłowskim potrafię jeździć znaczenie szybciej, ale to nie jest Las Radłowski z ubitymi drogami to jest jakaś pieprzona pustynia.
W któryms momencie dojeżdza do mnie jakaś dziewczyna. Patrzy niepokojąco na mój numer i mówi: jesteś z trójki?
Kiwam głową ale chyba nie słyszy.
Pyta: jesteś z kat. K3?
Mowię: tak…
Ona: a to jedź sobie….
No dobre sobie myślę… niezłe podjeście do rywalizacji.. jak już z innej kategorii to można odpuścić.
Dociskam mocniej i mijam ją. W konsewkencji jednak minie mnie potem gdzieś w momencie kiedy zakopuje się w piachu. Ona radzi sobie lepiej.
Co jeszcze pamietam z tego maratonu?
Jakąś dziewczynę która mówi mi, ze dobrze jadę.
Patrzę na nią zdziwiona bo ja wiem ŻE JADE ŹLE, ze stać mnie na zdecydowanie wiecej, ze po prostu odpusciłam psychicznie bo przytloczyło mnie zycie niestety i nie potrafiłam przed startem problemów wyrzucić z głowy.
Wiem ze jade na 60 , może 70 % mozliwości. Na mecie patrząc na czas wiem ze powinien być o jakies 15 min lepszy….
Wiem, ze przegrałam ten maraton w głowie. Nogi dałyby radę, ale głowa powiedziała im: nie.
Wiem, ze były momenty, kiedy po prostu mi się nie chciało..zwyczajnie nie chciało mocniej cisnąć.
Co jeszcze zapamietam?
Jakiegos chłopaka , który mijąc mnie powiedział: warto było gonić żeby zobaczyć takie zgrabne nogi…
Usmiechnęlam się, bo pomyslalam : chłopcze , mam krzywe nogi, zbyt duże łydki, a moje nogi są w siniakach i bliznach.
Zapamietam Arka Susia z Bydgoszczy, który dublował mnie jadąc giga i powiedział, ze Iza idzie jak szatan przez piach ( a ja ledwie pedałowałam, bo to była już koncówka).i krzyknełam do niego coś na temat tego piachu ( bardzo brzydko).
No i zapamietam Górę Dziewiczą jedyny fragment tego maratonu, który warto pamietać.
Techniczne rundki xc, kilka podjazdów i ciekawe zjazdy, gdzie można było zweryfikować swoje umiejetnosci zjazdowe ( udało mi się zjechać w tym piachu i to był jedyny moment kiedy byłam na trasie z siebie zadowolona).
Dojechałam do mety, jakoś dojechałam, chociaż kiedy mój licznik pokazał 68 km ( tyle miała liczyć trasa) a na dzrzewie ujrzałam napis: 5 km do mety , to przeklinałam GG.
Na mecie spotkałam Monię. Patrzę a ona ma całą twarz czarną. Pytam czy gdzieś wyglebiła, ale ona mówi: popatrz wszyscy tak wyglądamy.
Rzeczywiście wszyscy mają czarne twarze, czarne ręce, czarne nogi.
Zupełnie jakbyśmy pracowali w kopalni.
Jeszcze jedno: licznik pokazał mi 75 km, było chyba ok. 73, a ja zjadłam tylko 2 żele. Po prostu przez to tempo ( które u mnie wyraźnie siadło pod koniec) nie było kiedy jeść.
Pić musiałam chociaż też było trudno, ale w takim upale niepicie to byłaby śmierć.
Do gospodarstwa Pana Czesia ( 4 km od Murowanej) wracalismy w tempie 10 km /h.
Jak po drodze gdzieś na poboczu widzielismy piach zaraz rozlegało się głośne:
Błeeeee… piach.
Dlugo nie mogłam się go pozbyć z oczu. Pomogły dopiero krople.
Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Konkurencja była mała na tym wyścigu i udało mi się zając 6 m, a tym samym wskoczyłam na 6 m w generalce i utrzymałam sektor na Gluszycę.
Ale.. jest to „ale” bo wiem ze miejsce powinno być co najmniej 4. Myślę ze spokojnie było mnie na nie stać.
Koledzy z Poznania składam Wam szczere wyrazy wspołczucia naprawdę i błogosławię Tarnów:), to ze nie mam tu piachu i mam spore pagóry i jest gdzie jeździć.
Mam nadzieję ze się nie obrazicie, ale do Murowanej chyba już nigdy nie wrócę.
Ten piach mnie psychicznie pokonał, nie czuję radości z jazdy w takich warunkach.
- DST 73.00km
- Teren 68.00km
- Czas 03:31
- VAVG 20.76km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Hej Iza, mam fotkę z dekoracji z Murowanej. Jesli chcesz, to moge przesłać. Podaj jakiś adres mailowy, jesli jesteś zainteresowana:) Pozdrawiam
dotka - 07:39 czwartek, 8 lipca 2010 | linkuj
Wszystkiego potrzeba spróbować.To co trudne to nas wzmacnia.
Najważniejsze nie załamywać się gdy przez jakąś "kłodę" musimy
przeskoczyć.
Na osłodę tych piachów i zmartwień osobistych do oglądnięcia znany Ci podjazd.
http://www.youtube.com/user/wkondor#p/u/0/3kCQpian5Ic kondor - 07:23 środa, 7 lipca 2010 | linkuj
Najważniejsze nie załamywać się gdy przez jakąś "kłodę" musimy
przeskoczyć.
Na osłodę tych piachów i zmartwień osobistych do oglądnięcia znany Ci podjazd.
http://www.youtube.com/user/wkondor#p/u/0/3kCQpian5Ic kondor - 07:23 środa, 7 lipca 2010 | linkuj
Ja nie jestem obrażony.
Te piachy w Puszczy Zielonka to głównie zasługa lipcowego terminu - to nie był dobry pomysł.
No, i ja ten domowy wyścig nie zaliczę do udanych.
Pozdrawiam i do zobaczenia w Głuszycy :) JPbike - 19:33 poniedziałek, 5 lipca 2010 | linkuj
Te piachy w Puszczy Zielonka to głównie zasługa lipcowego terminu - to nie był dobry pomysł.
No, i ja ten domowy wyścig nie zaliczę do udanych.
Pozdrawiam i do zobaczenia w Głuszycy :) JPbike - 19:33 poniedziałek, 5 lipca 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!