Niedziela, 11 lipca 2010
Tarnów maraton - relacja
Maraton nr 26
Eska Bike Maraton 10 lipca 2010 Tarnów
Dystans mega
Miejsce w kat3
Czas: 4 h19 min
„Tarnów Polski biegun ciepła” takim sloganem "reklamowane" jest nasze miasto.
Uczestnicy maratonu w Tarnowie mogli się o tym przekonać na własnej skórze. W przenośni i dosłownie. Kto nie posmarował się jakiś kremem z filtrem, mógł bardzo ucierpieć.
Prognoza była bezlitosna – będzie upał.
To nie jest dobra wiadomość na tarnowski maraton, bowiem częsć trasy to mocno otwarte przestrzenie, duzo podjazdów w otwartym słoncu, dużo podjazdów asfaltowych. Duża część trasy wiedzie przez polne szutrówki.
Plan na ten rok był taki żeby przejechac giga, ale co tu duzo mówić, nie było jak ani kiedy do tego giga się przygotować.
Mimo wszystko postanowiłam sprobować, chociaż wiedziałam ze łatwo nie będzie.
Po tegorocznych maratonach ( Daleszyce, Karpacz, Złoty Stok czy Strzyzów), wiedziałam już ze jestem w stanie wytrzymać na rowerze grubo ponad 5 h.
Tylko ten upał… no i wiadomość o dosć wyśrubownym limicie czasowym wjazdu na giga, popsuła mi humor. Wiedziałam, ze będzie cięzko, ale postanowiłam sprobować.
Dzien wczesniej w burze zawodów udaje nam się z Krysią „załatwić” sektory, z racji dosc wysokich miejsc w generalce u GG. To już jest coś, bo w Esce wszystkie dystanse ruszają razem, wiec obawiam się sporych korków na Marcince i potem na pierwszym niezbyt bezpiecznym zjeździe z Zawady.
Rozgrzewka z Krysią, a potem już do sektorów. W sektorze dostrzegam Paulinę.
Ruszamy. Wiem co mnie czeka – Marcinka, wiec nie żyłuję się, tym bardziej ze jeśli się uda, przede mną 82 km w pełnym słoncu.
Dojeżdzam do Pauliny i ostrzegam ją ze teraz lepiej zrzucić na młynek. Co prawda odcinek od restauracji do asfaltu da się pokonać na średniej, ale na maratonie lepiej tak nie marnować sił. Podjazd na Marcince dosc fajnie, gdzies po drodze mijam Paulinę ( ale wiadomo ze potem i tak mnie dojdzie). Czuję ze nogi dobrze pracują. 2 km podjazdu i potem zjazd asfaltem. Staram się tu dokręcac jak mogę, bo jak nie tutaj to gdzie?
Zaczyna się szutrówka i potem w lewo będzie ten trawisto-koleiniasty zjazd, jadę ostroznie bo wiem ze tu łatwo o niepotrzebna glebę na poczatku dystansu.
Słonce pali niemiłosiernie, wypadamy na asfalt, kawalek podjazdu asfaltem a potem dość techniczny podjazd , krotki, ale siłowy, udaje mi się go podjechać, wielu panów schodzi z rowerów.
Tuz przed rozjazdem na mega /giga słyszę z tyłu Andżelike jak cos krzyczy do mnie. Pojedzie prosto na mini, a ja dalej w drogę.
Skrecamy w las i jest dosyc fajny zjazd w lesie i krótka leśna sekwencja, potem kawałek szutrówki. Tutaj mija mnie Kamil. Przed Piekiełkiem bufet, ale szybciutko nalewam wodę i zmykam, Kamil zostaje.
Piekielko wiadomo… krótko ale intensywnie, bardzo terenowo pod górę. Ciężko.
Potem znowu asfalt. I to słonce ciagle i ciągle…. Ależ chce się pić.
W Murowanej było gorąco, ale teraz to przechodzi wszelkie wyobrażenia.
I w koncu jest zapowiadana przez Pawła,autora trasy, kosa .
Trasa jest zmieniona , wiec wiele fragmentow to dla mnie po prostu nieodkryte tereny.
„Kosa” jest przednia, początek podjeżdzam, ale potem kapituluje i schodzę z roweru. To kosztowałoby zbyt wiele sił, bo wszystko znowu w otwartym słoncu, a nastromienie jest spore i pełno trawy, cięzko się jedzie.
Kiedy trochę się wypłaszcza wsiadam na rower.
Jadę spokojnie i nagle jakiś chłopak zjeżdza na mój tor, ja spadam w pokrzywy i z trudem ratuje się przed upadkiem w jakiś wielki rów.
A potem wciąż góra, dół, góra , dół i to slonce.
Z niepokojem spoglądam na licznik, kilometrów przybywa niewiele, a czas nieubłagannie biegnie.
Brzanka gdzieś na 30 km, rozjazd na 42 .
Wiem, ze jeśli dojadę do Brzanki w 2 h to może się uda, jeśli nie , będzie bardzo cięzko.
Podjazd na Brzankę w nowej wersji, dośc sporo polami ( po drodze strusia ferma), potem wypadamy na asfalt i zaraz już zaczyna się teren.
Niestety podjazd na Brzankę chociaż terenowy to szeroki i drzewa nie dają cienia, są zbyt daleko od drogi. Kilka kilometrów pod górę, bardzo mozolnie, znowu w pełnym słoncu.
Na szczycie Brzanki Monia z kolegą.
Kolega mowi : to co zaraz cię widzimy drugi raz?
( druga pętla to podjazd na Brzankę po raz drugi).
Mówię: nie wiem czy zdążę..
Monia: zdązysz, zdązysz…
Ale licznik pokazuje mi nieubłaganie 2 h 09 min.
Za długo jechałam.
Staram się docisnąć, ale jest bufet, musze uzupełnic płyny..
Niestety trzeba się obsłuzyć samemu, to też zajmuje czas.
I wsiadam na rower, gnam w stronę zjazdu. Przynajmniej czesciowo go znam, wiec wiem ze trzeba uważać. Zjazd taki golonkowy bardziej. Idzie mi dobrze, ale co z tego kiedy co rusz ktos mnie blokuje.
Jakaś dziewczyna na dośc łatwym odcinku zsiada z roweru, proszę ją żeby mnie przepuściła bo się spieszę.
I mkne w dół.
Zjazd jest długi, ale nie da się rozpedzić za bardzo, bo dużo kamieni, korzeni.
Koncówka przednia.. jechalismy tędy na wiosnę, wtedy nie zjechałam ( strasznie stromo). Teraz postanawiam sprobować i udaje się, rower ciagnie niesamowicie w doł , ale jadę.Mam dwóch młodych kibiców, wiec tym przyjemniej bo patrzą z podziwem.
Czas ucieka… a tu po zjeździe znowu podjazd, za chwilę nastepny i tym razem szutrowy, znowu w pełnym sloneczku…
I nastepny asfaltowy, i znowu asfaltowy…. Zdaje się ze ciągną się bez konca.
Patrzę na licznik, jeszcze z 5 km, a ja już nie mam zbyt wiele czasu. Ale jeszcze cisnę…
Jakaś dziewczyna pyta mnie o rozjazd.. mówię: raczej nie zdążymy.
Gdzies na podjeździe mija mnie.
Wjeżdzamy w las tuchowski i widzę tabliczkę: 22 km do mety i za chwilę następną 200 m do 2 rundy.
Ale kiedy dojeżdzam do rozjazdu jest już zamknięty:(
Widzę przed sobą tę dziewczynę , tez pojechała prosto, wiec nawet nie ma co pytać.
Niestety nie udało się.
Już nie chce mi się jechać.. plan nie wykonany…
Mozolnie wspinam się w lesie tuchowskim pod górę. To jest podjazd , który zwykle robię ze średniej, teraz zrzucam na młynek i jade sobie powolutku.. bo niby gdzie mam teraz się spieszyć. Planem było giga, mega nie bardzo mnie interesuje.
I tak turlam się do mety, jedynie momentami probuje jeszcze sama siebie mobilzować i mówię do siebie: Iza pociśnij jeszcze, jeszcze trochę…
Jeszcze ze dwa fajne zjazdy, potem znowu wspinany się na Marcinkę, na szczescie wiem ze to już niedaleko.
Przed ostatnim asfaltowym podjazdem znowu widze moją towarzyszke niedoli, która nie zdązyła na giga i postanawiam ją dogonić. Jade coraz szybciej i przepuszczam atak na podjeździe, mijam ja na zakręcie po wewnetrznej. Przede mna dwóch chłopaków> Krzyczę: jadę środkiem..
Troche chyba urażeni, ktoryś mówi: a jedź sobie...
Pedałuje mocno żeby utrzymać przewagę.
Potem już zjazd w lesie na Marcince, fajny ale trzeba uważać bo duzo korzeni i zakrętów a jest dosyć ciemno. Zjazd łąką, jeszcze kilka mocnych ruchów korbą na drodze wysypanej grysem i już wypadam na asfalt.
Strażak krzyczy : w lewo, w lewo… (za chwilę krzyczy) w prawo…
Na szczescie ja jestem stąd i wiem ze w prawo. Mknę do mety, tuz przed metą, słyszę Kamila jak krzyczy: dawaj Iza dawaj…
Jestem na mecie po raz 26 w zyciu.
Ale wielkiej satysfakcji nie ma.
Humor poprawia mi się trochę kiedy dostaje smsa z wiadomością, ze w K3 jestem 3.
Trasa rzeczywiscie mocno zmieniona, fajnie by się ją jechalo, gdyby było trochę chłodniej.
Niezbyt trudna technicznie, ale interwałowa.
P.S
napisali na mtb news:
Bez wątpienia można powiedzieć, że był to jeden z najcięższych maratonów w tym sezonie. Na zawodników startujących w ESKA Bike Maraton w Tarnowie czekała wymagająca trasa i palące słońce
Ciężka trasa oraz niemiłosiernie palące słońce dyktowały warunki. Tego dnia w cieniu było 35 st., a w większości trasa prowadziła otwartymi terenami. Dlatego też tego dnia o wyniku na mecie decydowała nie tylko dyspozycja zawodnika, a bardziej dobrze przygotowane bufety na trasie
Eska Bike Maraton 10 lipca 2010 Tarnów
Dystans mega
Miejsce w kat3
Czas: 4 h19 min
„Tarnów Polski biegun ciepła” takim sloganem "reklamowane" jest nasze miasto.
Uczestnicy maratonu w Tarnowie mogli się o tym przekonać na własnej skórze. W przenośni i dosłownie. Kto nie posmarował się jakiś kremem z filtrem, mógł bardzo ucierpieć.
Prognoza była bezlitosna – będzie upał.
To nie jest dobra wiadomość na tarnowski maraton, bowiem częsć trasy to mocno otwarte przestrzenie, duzo podjazdów w otwartym słoncu, dużo podjazdów asfaltowych. Duża część trasy wiedzie przez polne szutrówki.
Plan na ten rok był taki żeby przejechac giga, ale co tu duzo mówić, nie było jak ani kiedy do tego giga się przygotować.
Mimo wszystko postanowiłam sprobować, chociaż wiedziałam ze łatwo nie będzie.
Po tegorocznych maratonach ( Daleszyce, Karpacz, Złoty Stok czy Strzyzów), wiedziałam już ze jestem w stanie wytrzymać na rowerze grubo ponad 5 h.
Tylko ten upał… no i wiadomość o dosć wyśrubownym limicie czasowym wjazdu na giga, popsuła mi humor. Wiedziałam, ze będzie cięzko, ale postanowiłam sprobować.
Dzien wczesniej w burze zawodów udaje nam się z Krysią „załatwić” sektory, z racji dosc wysokich miejsc w generalce u GG. To już jest coś, bo w Esce wszystkie dystanse ruszają razem, wiec obawiam się sporych korków na Marcince i potem na pierwszym niezbyt bezpiecznym zjeździe z Zawady.
Rozgrzewka z Krysią, a potem już do sektorów. W sektorze dostrzegam Paulinę.
Ruszamy. Wiem co mnie czeka – Marcinka, wiec nie żyłuję się, tym bardziej ze jeśli się uda, przede mną 82 km w pełnym słoncu.
Dojeżdzam do Pauliny i ostrzegam ją ze teraz lepiej zrzucić na młynek. Co prawda odcinek od restauracji do asfaltu da się pokonać na średniej, ale na maratonie lepiej tak nie marnować sił. Podjazd na Marcince dosc fajnie, gdzies po drodze mijam Paulinę ( ale wiadomo ze potem i tak mnie dojdzie). Czuję ze nogi dobrze pracują. 2 km podjazdu i potem zjazd asfaltem. Staram się tu dokręcac jak mogę, bo jak nie tutaj to gdzie?
Zaczyna się szutrówka i potem w lewo będzie ten trawisto-koleiniasty zjazd, jadę ostroznie bo wiem ze tu łatwo o niepotrzebna glebę na poczatku dystansu.
Słonce pali niemiłosiernie, wypadamy na asfalt, kawalek podjazdu asfaltem a potem dość techniczny podjazd , krotki, ale siłowy, udaje mi się go podjechać, wielu panów schodzi z rowerów.
Tuz przed rozjazdem na mega /giga słyszę z tyłu Andżelike jak cos krzyczy do mnie. Pojedzie prosto na mini, a ja dalej w drogę.
Skrecamy w las i jest dosyc fajny zjazd w lesie i krótka leśna sekwencja, potem kawałek szutrówki. Tutaj mija mnie Kamil. Przed Piekiełkiem bufet, ale szybciutko nalewam wodę i zmykam, Kamil zostaje.
Piekielko wiadomo… krótko ale intensywnie, bardzo terenowo pod górę. Ciężko.
Potem znowu asfalt. I to słonce ciagle i ciągle…. Ależ chce się pić.
W Murowanej było gorąco, ale teraz to przechodzi wszelkie wyobrażenia.
I w koncu jest zapowiadana przez Pawła,autora trasy, kosa .
Trasa jest zmieniona , wiec wiele fragmentow to dla mnie po prostu nieodkryte tereny.
„Kosa” jest przednia, początek podjeżdzam, ale potem kapituluje i schodzę z roweru. To kosztowałoby zbyt wiele sił, bo wszystko znowu w otwartym słoncu, a nastromienie jest spore i pełno trawy, cięzko się jedzie.
Kiedy trochę się wypłaszcza wsiadam na rower.
Jadę spokojnie i nagle jakiś chłopak zjeżdza na mój tor, ja spadam w pokrzywy i z trudem ratuje się przed upadkiem w jakiś wielki rów.
A potem wciąż góra, dół, góra , dół i to slonce.
Z niepokojem spoglądam na licznik, kilometrów przybywa niewiele, a czas nieubłagannie biegnie.
Brzanka gdzieś na 30 km, rozjazd na 42 .
Wiem, ze jeśli dojadę do Brzanki w 2 h to może się uda, jeśli nie , będzie bardzo cięzko.
Podjazd na Brzankę w nowej wersji, dośc sporo polami ( po drodze strusia ferma), potem wypadamy na asfalt i zaraz już zaczyna się teren.
Niestety podjazd na Brzankę chociaż terenowy to szeroki i drzewa nie dają cienia, są zbyt daleko od drogi. Kilka kilometrów pod górę, bardzo mozolnie, znowu w pełnym słoncu.
Na szczycie Brzanki Monia z kolegą.
Kolega mowi : to co zaraz cię widzimy drugi raz?
( druga pętla to podjazd na Brzankę po raz drugi).
Mówię: nie wiem czy zdążę..
Monia: zdązysz, zdązysz…
Ale licznik pokazuje mi nieubłaganie 2 h 09 min.
Za długo jechałam.
Staram się docisnąć, ale jest bufet, musze uzupełnic płyny..
Niestety trzeba się obsłuzyć samemu, to też zajmuje czas.
I wsiadam na rower, gnam w stronę zjazdu. Przynajmniej czesciowo go znam, wiec wiem ze trzeba uważać. Zjazd taki golonkowy bardziej. Idzie mi dobrze, ale co z tego kiedy co rusz ktos mnie blokuje.
Jakaś dziewczyna na dośc łatwym odcinku zsiada z roweru, proszę ją żeby mnie przepuściła bo się spieszę.
I mkne w dół.
Zjazd jest długi, ale nie da się rozpedzić za bardzo, bo dużo kamieni, korzeni.
Koncówka przednia.. jechalismy tędy na wiosnę, wtedy nie zjechałam ( strasznie stromo). Teraz postanawiam sprobować i udaje się, rower ciagnie niesamowicie w doł , ale jadę.Mam dwóch młodych kibiców, wiec tym przyjemniej bo patrzą z podziwem.
Czas ucieka… a tu po zjeździe znowu podjazd, za chwilę nastepny i tym razem szutrowy, znowu w pełnym sloneczku…
I nastepny asfaltowy, i znowu asfaltowy…. Zdaje się ze ciągną się bez konca.
Patrzę na licznik, jeszcze z 5 km, a ja już nie mam zbyt wiele czasu. Ale jeszcze cisnę…
Jakaś dziewczyna pyta mnie o rozjazd.. mówię: raczej nie zdążymy.
Gdzies na podjeździe mija mnie.
Wjeżdzamy w las tuchowski i widzę tabliczkę: 22 km do mety i za chwilę następną 200 m do 2 rundy.
Ale kiedy dojeżdzam do rozjazdu jest już zamknięty:(
Widzę przed sobą tę dziewczynę , tez pojechała prosto, wiec nawet nie ma co pytać.
Niestety nie udało się.
Już nie chce mi się jechać.. plan nie wykonany…
Mozolnie wspinam się w lesie tuchowskim pod górę. To jest podjazd , który zwykle robię ze średniej, teraz zrzucam na młynek i jade sobie powolutku.. bo niby gdzie mam teraz się spieszyć. Planem było giga, mega nie bardzo mnie interesuje.
I tak turlam się do mety, jedynie momentami probuje jeszcze sama siebie mobilzować i mówię do siebie: Iza pociśnij jeszcze, jeszcze trochę…
Jeszcze ze dwa fajne zjazdy, potem znowu wspinany się na Marcinkę, na szczescie wiem ze to już niedaleko.
Przed ostatnim asfaltowym podjazdem znowu widze moją towarzyszke niedoli, która nie zdązyła na giga i postanawiam ją dogonić. Jade coraz szybciej i przepuszczam atak na podjeździe, mijam ja na zakręcie po wewnetrznej. Przede mna dwóch chłopaków> Krzyczę: jadę środkiem..
Troche chyba urażeni, ktoryś mówi: a jedź sobie...
Pedałuje mocno żeby utrzymać przewagę.
Potem już zjazd w lesie na Marcince, fajny ale trzeba uważać bo duzo korzeni i zakrętów a jest dosyć ciemno. Zjazd łąką, jeszcze kilka mocnych ruchów korbą na drodze wysypanej grysem i już wypadam na asfalt.
Strażak krzyczy : w lewo, w lewo… (za chwilę krzyczy) w prawo…
Na szczescie ja jestem stąd i wiem ze w prawo. Mknę do mety, tuz przed metą, słyszę Kamila jak krzyczy: dawaj Iza dawaj…
Jestem na mecie po raz 26 w zyciu.
Ale wielkiej satysfakcji nie ma.
Humor poprawia mi się trochę kiedy dostaje smsa z wiadomością, ze w K3 jestem 3.
Trasa rzeczywiscie mocno zmieniona, fajnie by się ją jechalo, gdyby było trochę chłodniej.
Niezbyt trudna technicznie, ale interwałowa.
P.S
napisali na mtb news:
Bez wątpienia można powiedzieć, że był to jeden z najcięższych maratonów w tym sezonie. Na zawodników startujących w ESKA Bike Maraton w Tarnowie czekała wymagająca trasa i palące słońce
Ciężka trasa oraz niemiłosiernie palące słońce dyktowały warunki. Tego dnia w cieniu było 35 st., a w większości trasa prowadziła otwartymi terenami. Dlatego też tego dnia o wyniku na mecie decydowała nie tylko dyspozycja zawodnika, a bardziej dobrze przygotowane bufety na trasie
rozgrzewka z Krysią© lemuriza1972
i zaczynamy maraton w Tarnowie:)© lemuriza1972
zaczyna się wspinaczka na Górę św. Marcina czyli naszą Marcinkę:)© lemuriza1972
gdzieś na trasie© lemuriza1972
Było ostro pod górę, niektórzy wymiękali© lemuriza1972
Zjazd do mety© lemuriza1972
wreszcie meta© lemuriza1972
I uwieńczenie "męczarni" w upale. Na podium Eski z koleżankami z Powerade Suzuki Mtb Maraton© lemuriza1972
I chwila radości:)© lemuriza1972
W oczekiwaniu na dekorację Krysi© lemuriza1972
Już po z Andżelika ( 1 miejsce na mini), Pauliną 1 miejsce na mega i Kiszonem 7 miejsce na mega© lemuriza1972
- DST 62.00km
- Teren 48.00km
- Czas 04:19
- VAVG 14.36km/h
- VMAX 58.00km/h
- Temperatura 35.0°C
- Podjazdy 1500m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Dla mnie też zjazdy to dość duże wyzwanie. Tym bardziej, że z v-brake'ami całe przedramienia i nadgarstki bolą... Trzeba by w hydrauliczne tarcze zainwestować. Chociaż pod koniec takiego powera dostałem, że nawet na zjazdach wizja pędzenia 50 km/h po skrawku ziemi, otoczynym z dwóch stron wielkimi koleinami, nie była straszna. ;)
ficus - 17:32 niedziela, 11 lipca 2010 | linkuj
Z tym zamkniętym rozjazdem to akurat głupi pomysł nie był, bo dekoracja giga i tak przedłużyła się do 18. Ale z drugiej strony rozumiem Twoje rozczarowanie. I ogromny szacunek ode mnie za zjechanie tego najbardziej stromego fragmentu terenowego w lesie, jeśli ten sam mam na myśli. :) Ja dwa razy wymiękłem i schodziłem, raz jeszcze z jednym Panem wymieniłem kilka zdań z wnioskiem, że życie ważniejsze. ;))
Mimo wszystko gratuluję podium! :) ficus - 16:28 niedziela, 11 lipca 2010 | linkuj
Mimo wszystko gratuluję podium! :) ficus - 16:28 niedziela, 11 lipca 2010 | linkuj
Jednym słowem Iza poległa na swoich terenach.
Okulary założysz i łez widać nie będzie. haha
Nie załamuj się najważniejsze to starty i pokonywanie kolejnych rywali.
Sama powiedz że fajnie jest tak kolejnych gości o grubych łydkach połykać na podjazdach. kondor - 13:46 niedziela, 11 lipca 2010 | linkuj
Okulary założysz i łez widać nie będzie. haha
Nie załamuj się najważniejsze to starty i pokonywanie kolejnych rywali.
Sama powiedz że fajnie jest tak kolejnych gości o grubych łydkach połykać na podjazdach. kondor - 13:46 niedziela, 11 lipca 2010 | linkuj
Oj widzę że powszednieje troszkę jazda;) Może warto spróbować czegoś ostrzejszego? np FR?:D
kundello21 - 10:48 niedziela, 11 lipca 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!