Czwartek, 2 grudnia 2010
Zimowa Marcinka
Dzisiaj było bardzo, bardzo zimowo.
Najpierw wracając w z pracy, tuż pod samym domem wycięłam bardzo malowniczego orła, a że byłam w krótkiej sukience, to musiało z boku to wygladać ogromnie ciekawie.
No i.. stukłam cudne, czerwone doniczki po które poszłam specjalnie do Rossmana.
A wieczorem pierwsza zimowa wyprawa na najwyższy szczyt w mieście czyli Marcinkę. W starym składzie czyli Mirek, Alek i ja.
Uwielbiam to zimowe łażenie i dlatego ubolewam, że czasu na to pewnie będzie trochę mniej, skoro chce chodzić na ściankę i na spinning i czasem pobiegać na nartach.
W mieście śnieg trochę dzisiaj topniał, ale na Marcince jak to na Marcince zaspy ogromne.
Temperatura przyjemna 5 stopni poniżej zera, a ponieważ dużo chodzenia pod górę, więc zimna nie czuło się w ogóle.
Mirek jak to Mirek wybierał najbardziej nieprzetarte szlaki, wąwozy, krzaki itp.
Podśpiewywał sobie z radości po nosem i powiedział, że coraz bardziej przekonuje się do tego, że zima to najfajaniejsza pora roku.
Momentami było naprawdę ciężko, bardzo pod górę i bardzo stromo, także trzeba było na czworakach się wspinać.
Smiać mi się chciało, bo w pewnym momencie czołgalismy się dosłownie i powiedziałam do Mirka: gdyby nas ktoś zobaczył…
A Mirek na to: no… dyrektor z poważnej firmy…
Ja: no… ja tez w poważnej firmie pracuję…
Mirek: niepoważni ludzie z poważnych firm.
Były wiec zaspy , było przełażenie przez wąwozy, był nawet taki moment , ze Mirek przechodzil po drzewie nad wąwozem ( ja się nie odwazyłam i poszlam dołem).
Przepiękny jest las na Marcince w zimie, nocą. Szkoda, że nie mam takiego aparatu żeby zrobić zdjęcia.
To jest fajny siłowy trening, nogi muszą się napracować żeby przez te zaspy się przedostawać.
Chłopaki są mocni, wiec momentami jak zostawałam z tyłu, musiałam podbiegać.
Mirek zapytał nas czy oglądaliśmy film „ Gułag”.
Powiedział, że tam dwóch gości uciekło z gułagu i wzięli ze sobą takiego słabeusza…
Jeden z tych ucieknierów zapytał drugiego: a po co go bierzemy? Jest taki słaby… będzie tylko opoźniał…
- Jak to po co? Będziemy mieć konserwę….
No i Mirek zadał pytanie: a kto z nas jest najsłabszy?
Odpowiedziałam: no ja..
Mirek: no własnie i dlatego cie wzielismy ze sobą.
I tak dostałam na ten wieczór ksywę „ jedzonko”.
Muszę jednak przyznać, ze chłopaki nie wybrali najlepiej, no wiele tego jedzonka nie ma.
A na Marcince są już tory do nart zrobione i w sobotę rano jedziemy pobiegać.
Piękna, cudowna zima, a ja myślę, że chyba z moją kondycją nie najgorzej. Pamietam jak 2 lata temu poszłam z chłopakami pierwszy raz… strasznie się męczyłam. Teraz jakby dużo, dużo mniej.
Było jakieś 1,5 godzinki intensywnego chodzenia.
Najpierw wracając w z pracy, tuż pod samym domem wycięłam bardzo malowniczego orła, a że byłam w krótkiej sukience, to musiało z boku to wygladać ogromnie ciekawie.
No i.. stukłam cudne, czerwone doniczki po które poszłam specjalnie do Rossmana.
A wieczorem pierwsza zimowa wyprawa na najwyższy szczyt w mieście czyli Marcinkę. W starym składzie czyli Mirek, Alek i ja.
Uwielbiam to zimowe łażenie i dlatego ubolewam, że czasu na to pewnie będzie trochę mniej, skoro chce chodzić na ściankę i na spinning i czasem pobiegać na nartach.
W mieście śnieg trochę dzisiaj topniał, ale na Marcince jak to na Marcince zaspy ogromne.
Temperatura przyjemna 5 stopni poniżej zera, a ponieważ dużo chodzenia pod górę, więc zimna nie czuło się w ogóle.
Mirek jak to Mirek wybierał najbardziej nieprzetarte szlaki, wąwozy, krzaki itp.
Podśpiewywał sobie z radości po nosem i powiedział, że coraz bardziej przekonuje się do tego, że zima to najfajaniejsza pora roku.
Momentami było naprawdę ciężko, bardzo pod górę i bardzo stromo, także trzeba było na czworakach się wspinać.
Smiać mi się chciało, bo w pewnym momencie czołgalismy się dosłownie i powiedziałam do Mirka: gdyby nas ktoś zobaczył…
A Mirek na to: no… dyrektor z poważnej firmy…
Ja: no… ja tez w poważnej firmie pracuję…
Mirek: niepoważni ludzie z poważnych firm.
Były wiec zaspy , było przełażenie przez wąwozy, był nawet taki moment , ze Mirek przechodzil po drzewie nad wąwozem ( ja się nie odwazyłam i poszlam dołem).
Przepiękny jest las na Marcince w zimie, nocą. Szkoda, że nie mam takiego aparatu żeby zrobić zdjęcia.
To jest fajny siłowy trening, nogi muszą się napracować żeby przez te zaspy się przedostawać.
Chłopaki są mocni, wiec momentami jak zostawałam z tyłu, musiałam podbiegać.
Mirek zapytał nas czy oglądaliśmy film „ Gułag”.
Powiedział, że tam dwóch gości uciekło z gułagu i wzięli ze sobą takiego słabeusza…
Jeden z tych ucieknierów zapytał drugiego: a po co go bierzemy? Jest taki słaby… będzie tylko opoźniał…
- Jak to po co? Będziemy mieć konserwę….
No i Mirek zadał pytanie: a kto z nas jest najsłabszy?
Odpowiedziałam: no ja..
Mirek: no własnie i dlatego cie wzielismy ze sobą.
I tak dostałam na ten wieczór ksywę „ jedzonko”.
Muszę jednak przyznać, ze chłopaki nie wybrali najlepiej, no wiele tego jedzonka nie ma.
A na Marcince są już tory do nart zrobione i w sobotę rano jedziemy pobiegać.
Piękna, cudowna zima, a ja myślę, że chyba z moją kondycją nie najgorzej. Pamietam jak 2 lata temu poszłam z chłopakami pierwszy raz… strasznie się męczyłam. Teraz jakby dużo, dużo mniej.
Było jakieś 1,5 godzinki intensywnego chodzenia.
- Czas 01:30
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
hehe, z ta konserwa dobre, ale gorzej, jakby was gdzies na odludziu odcielo ;)
klosiu - 20:58 czwartek, 2 grudnia 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!