Sobota, 2 lipca 2011
Pierwsza próba wspinu czyli na skale w Żurowej
I słowo stało się ciałem…
Dawno , dawno temu…będzie już ponad rok, napisałam gdzieś tutaj ( po wizycie na sztucznej sciance): chciałabym kiedyś spróbować w skałach.
I to było we mnie.. to marzenie…
Spełniło się. Dzisiaj.
Jak wiele innych wcześniej, co jest dowodem na to, że marzyć trzeba i próbować robić wszystko, żeby marzenia się spełniały.
Bo przecież to droga do celu jest najważniejsza. Ciągle w drodze... być trzeba:)
Krysia powiedziała: wspinanie się na sztucznej ścianie i w skałach jest jak jazda na rowerze stacjonarnym i jazda na powietrzu…
Ja pomyślałam dzisiaj: to jest jak Lubinka i Everest.
Taka to jest mniej wiecej różnica. a przecież sztuczna ściana też nie jest łatwa, na pewno nie dla wszystkich osiągalna, bo jednak trochę siły mieć trzeba.
A jednak.. różnica ogromna.
Pojechaliśmy do Żurowej. Żurowa do tej pory kojarzyła mi się z powiedzonkiem Pani Małgosi z UW ( poczatek mojej pracy zawodowej), która to Pani Małgosia o jednej pani mówiła: ona jest stara jak wieża kościoła w Żurowej.
A to właśnie w Żurowej, w naszym pięknym powiecie tarnowskim jest skała, po której można się wspinać.
To był wyjazd zaplanowany od dość dawna, ale szczerze mówiąc nie bardzo wierzyłam, ze dojdzie do skutku, bo prognozy były na dzisiaj niezbyt dobre. Miało padać.
Tak wiec w napięciu czekałam do godz 14 co będzie.
Kiedy o 13.15 zadzwonił Mirek i powiedział, ze będzie po mnie za pół godziny , prawie skakałam z radości.
Oto spełnienie marzenia było blisko.
Czarne chmury gdzieś tam jednak wisiały i bałam się, ze moze to radość przedwczesna.
Kiedy dojeżdzalismy do Żurowej zaczęło padać.
Patrzyłam jednak na piękne brzankowe okolice i widoki i jakoś bardzo mocno wierzyłam, ze deszcz zniknie. No i zniknął.
No i wreszcie jestesmy pod skałą. Robi wrażenie, imponuje wielkością.
Okazuje się, ze droga , którą mamy pokonać to szóstka czyli.. jak dla nas nowicjuszy po prostu b. trudna.
Adam zakłada stanowisko i pięknie się wspina. Przyjemnie popatrzeć jak to robi. Z taką lekkością.. to wszystko z dołu wydaje się takie proste. Tutaj krawędź, tu szczelinka.. wystarczy sięgnąć, podnieść nogę. Kiedy jest sie przylepionym do skały.. perspektywa ulega "spłaszczeniu" a kazdy ruch kosztuje masę wysiłku i niekoniecznie przynosi pożądany efekt.
Kiedy wchodzi Mirek i zaczyna mieć kłopoty, myślę sobie: o rany… jeśli taki mocarz jak Mirek nie daje rady, co będzie ze mną???
Sztuczna ścianka łatwa nie była, ale tutaj…
Wiedziałam, że będzie trudno, ale nie przypuszczałam , ze aż tak.
Zaczynam walkę ze skałą i już wiem…. Będzie okropnie trudno. Nie mam ani dostatecznej siły ani techniki. Na sztucznej ściance są chwyty.. tutaj.. wydaje mi się ze ta ściana jest całkiem płaska, nie ma się czego złapać, nie ma na czym oprzeć nogi, jakieś szczelinki, malutkie krawędzie „ Przecież tego nie da się przytrzymać????”
Próbuję .. ale nie zachodzę wysoko.
Druga próba jest bardziej udana. Jestem już blisko szczytu, ale nie daje rady… po prostu wiszę i nie widzę możliwości dalszego wspinania się… nie mam się czego chwycić… nie widzę miejsc gdzie można byłoby oprzeć nogę.
Potem próbuje jeszcze raz i jeszcze, ale nie udaje się wejśc tak wysoko jak za pierwszym razem.
Mirek też nie dochodzi do szczytu skały.
Wtedy zaczynamy rozumieć jak niewiele potrafimy i jaki to trudny sport, ale.. jest też motywacja.. jakiś cel przed nami.
Inna sprawa, ze to była naprawdę trudna droga jak na pierwszy raz.
Ale skała kusi przyciąga i chociaż poszło mi dosć kiepsko znowu bym tam pojechała...walczyć , probować.. przełamywać strach.
Bo strach był . Przy zjeździe.
Jakoś nie mogłam zaufać Adamowi że mam po prostu tak jakoś "rzucić" się w tę przepaść… jak patrzyłam w dół, słabo mi się robiło… zaraz sobie myślałam: lina nie wytrzyma… spadnę.. uderzę się o skałę i stałam i stałam i nie mogłam zrobić tego pierwszego kroku i wtedy Adam.. zepchnął mnie.. tak po prostu…, po prostu zepchnął mnie i już nie miałam wyjścia.
I powiedział, ze jak uczył ludzi na kursie, to często tak trzeba było robić, bo inaczej nigdy by się nie odwazyli.
Przypomniałam sobie swoje lekcje pływania z II kl podstawówki. Trener tak spychał niektórych z wieży jak nie chcieli skakać. Ja poszłam i skoczyłam odważnie, bo na trybunach był tato z mamą. Oni mysleli, ze ja to już kiedyś robiłam, a ja to zrobiłam pierwszy raz. pewnie się bałam, nie pamietam, ale chciałam , zeby byli ze mnie dumni.
Spróbowałam jeszcze raz zjazdu i jeszcze, ale za trzecim razem znowu spanikowałam. Strach mnie ogarnął i jak patrzyłam w dół to … lepiej nie będę pisać co myślałam…
Powiedziałam: nie zjeżdzam…
Adam: jak tego nie zrobisz, to zostanie ci w głowie. Bedzie taka trauma i następnym razem znowu będziesz sie bać.
Przekonał mnie tym.
Z duszą na ramieniu postawiłam najpierw jedną nogę na krawędzi, potem drugą i powoli… w tę "przepaść":)
Najtrudniejszy pierwszy krok.. tak śpiewa Anna Jantar.
I to jest prawda. Potem ten zjazd jest już nawet przyjemny.
Adam wspinał się pięknie, wcale nie widać było, że miał tyle lat przerwy. Jak on to robił? Nie wiem….ale bardzo mu zazdroszczę, że to potrafi.
To jest piękny sport! I bardzo dziękuję Adamowi, ze nam to wszystko pokazał.
Szczęscie to właśnie jest szczęscie , to co dzisiaj mnie spotkało!
Dawno , dawno temu…będzie już ponad rok, napisałam gdzieś tutaj ( po wizycie na sztucznej sciance): chciałabym kiedyś spróbować w skałach.
I to było we mnie.. to marzenie…
Spełniło się. Dzisiaj.
Jak wiele innych wcześniej, co jest dowodem na to, że marzyć trzeba i próbować robić wszystko, żeby marzenia się spełniały.
Bo przecież to droga do celu jest najważniejsza. Ciągle w drodze... być trzeba:)
Krysia powiedziała: wspinanie się na sztucznej ścianie i w skałach jest jak jazda na rowerze stacjonarnym i jazda na powietrzu…
Ja pomyślałam dzisiaj: to jest jak Lubinka i Everest.
Taka to jest mniej wiecej różnica. a przecież sztuczna ściana też nie jest łatwa, na pewno nie dla wszystkich osiągalna, bo jednak trochę siły mieć trzeba.
A jednak.. różnica ogromna.
Pojechaliśmy do Żurowej. Żurowa do tej pory kojarzyła mi się z powiedzonkiem Pani Małgosi z UW ( poczatek mojej pracy zawodowej), która to Pani Małgosia o jednej pani mówiła: ona jest stara jak wieża kościoła w Żurowej.
A to właśnie w Żurowej, w naszym pięknym powiecie tarnowskim jest skała, po której można się wspinać.
To był wyjazd zaplanowany od dość dawna, ale szczerze mówiąc nie bardzo wierzyłam, ze dojdzie do skutku, bo prognozy były na dzisiaj niezbyt dobre. Miało padać.
Tak wiec w napięciu czekałam do godz 14 co będzie.
Kiedy o 13.15 zadzwonił Mirek i powiedział, ze będzie po mnie za pół godziny , prawie skakałam z radości.
Oto spełnienie marzenia było blisko.
Czarne chmury gdzieś tam jednak wisiały i bałam się, ze moze to radość przedwczesna.
Kiedy dojeżdzalismy do Żurowej zaczęło padać.
Patrzyłam jednak na piękne brzankowe okolice i widoki i jakoś bardzo mocno wierzyłam, ze deszcz zniknie. No i zniknął.
No i wreszcie jestesmy pod skałą. Robi wrażenie, imponuje wielkością.
Okazuje się, ze droga , którą mamy pokonać to szóstka czyli.. jak dla nas nowicjuszy po prostu b. trudna.
Adam zakłada stanowisko i pięknie się wspina. Przyjemnie popatrzeć jak to robi. Z taką lekkością.. to wszystko z dołu wydaje się takie proste. Tutaj krawędź, tu szczelinka.. wystarczy sięgnąć, podnieść nogę. Kiedy jest sie przylepionym do skały.. perspektywa ulega "spłaszczeniu" a kazdy ruch kosztuje masę wysiłku i niekoniecznie przynosi pożądany efekt.
Kiedy wchodzi Mirek i zaczyna mieć kłopoty, myślę sobie: o rany… jeśli taki mocarz jak Mirek nie daje rady, co będzie ze mną???
Sztuczna ścianka łatwa nie była, ale tutaj…
Wiedziałam, że będzie trudno, ale nie przypuszczałam , ze aż tak.
Zaczynam walkę ze skałą i już wiem…. Będzie okropnie trudno. Nie mam ani dostatecznej siły ani techniki. Na sztucznej ściance są chwyty.. tutaj.. wydaje mi się ze ta ściana jest całkiem płaska, nie ma się czego złapać, nie ma na czym oprzeć nogi, jakieś szczelinki, malutkie krawędzie „ Przecież tego nie da się przytrzymać????”
Próbuję .. ale nie zachodzę wysoko.
Druga próba jest bardziej udana. Jestem już blisko szczytu, ale nie daje rady… po prostu wiszę i nie widzę możliwości dalszego wspinania się… nie mam się czego chwycić… nie widzę miejsc gdzie można byłoby oprzeć nogę.
Potem próbuje jeszcze raz i jeszcze, ale nie udaje się wejśc tak wysoko jak za pierwszym razem.
Mirek też nie dochodzi do szczytu skały.
Wtedy zaczynamy rozumieć jak niewiele potrafimy i jaki to trudny sport, ale.. jest też motywacja.. jakiś cel przed nami.
Inna sprawa, ze to była naprawdę trudna droga jak na pierwszy raz.
Ale skała kusi przyciąga i chociaż poszło mi dosć kiepsko znowu bym tam pojechała...walczyć , probować.. przełamywać strach.
Bo strach był . Przy zjeździe.
Jakoś nie mogłam zaufać Adamowi że mam po prostu tak jakoś "rzucić" się w tę przepaść… jak patrzyłam w dół, słabo mi się robiło… zaraz sobie myślałam: lina nie wytrzyma… spadnę.. uderzę się o skałę i stałam i stałam i nie mogłam zrobić tego pierwszego kroku i wtedy Adam.. zepchnął mnie.. tak po prostu…, po prostu zepchnął mnie i już nie miałam wyjścia.
I powiedział, ze jak uczył ludzi na kursie, to często tak trzeba było robić, bo inaczej nigdy by się nie odwazyli.
Przypomniałam sobie swoje lekcje pływania z II kl podstawówki. Trener tak spychał niektórych z wieży jak nie chcieli skakać. Ja poszłam i skoczyłam odważnie, bo na trybunach był tato z mamą. Oni mysleli, ze ja to już kiedyś robiłam, a ja to zrobiłam pierwszy raz. pewnie się bałam, nie pamietam, ale chciałam , zeby byli ze mnie dumni.
Spróbowałam jeszcze raz zjazdu i jeszcze, ale za trzecim razem znowu spanikowałam. Strach mnie ogarnął i jak patrzyłam w dół to … lepiej nie będę pisać co myślałam…
Powiedziałam: nie zjeżdzam…
Adam: jak tego nie zrobisz, to zostanie ci w głowie. Bedzie taka trauma i następnym razem znowu będziesz sie bać.
Przekonał mnie tym.
Z duszą na ramieniu postawiłam najpierw jedną nogę na krawędzi, potem drugą i powoli… w tę "przepaść":)
Najtrudniejszy pierwszy krok.. tak śpiewa Anna Jantar.
I to jest prawda. Potem ten zjazd jest już nawet przyjemny.
Adam wspinał się pięknie, wcale nie widać było, że miał tyle lat przerwy. Jak on to robił? Nie wiem….ale bardzo mu zazdroszczę, że to potrafi.
To jest piękny sport! I bardzo dziękuję Adamowi, ze nam to wszystko pokazał.
Szczęscie to właśnie jest szczęscie , to co dzisiaj mnie spotkało!
Na skale w Żurowej:)© lemuriza1972
Walczę:)© lemuriza1972
Znacznie trudniej niż na rowerze...© lemuriza1972
To naprawdę jest... walka© lemuriza1972
Ciężko...© lemuriza1972
I jeszcze kawałeczek...© lemuriza1972
i zjazd...© lemuriza1972
Mirek© lemuriza1972
Spider Adam:)© lemuriza1972
Stąd kazano mi zejść...© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
taki trening przed ustroniem. ja tez chce.rowery wezmiemy jako atrape.
ryszard4859 - 18:53 poniedziałek, 4 lipca 2011 | linkuj
Ten stabilizator to tak profilaktycznie, czy coś się znowu złego dzieje z lewym kolanem?
PS. Na szóstym zdjęciu wyglądasz bardzo profesjonalnie :) marusia - 15:12 niedziela, 3 lipca 2011 | linkuj
PS. Na szóstym zdjęciu wyglądasz bardzo profesjonalnie :) marusia - 15:12 niedziela, 3 lipca 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!