Sobota, 29 września 2012
Tatry i troche nowych dróg:)))
Tak dawno nie jeździłam na rowerze, a już w górkach to w ogóle, że po dzisiejszej w końcu niezbyt forsownej i nie jakiejś strasznie długiej jeździe, czuję, że odrobinę bolą mnie nogi.
Piękna pogoda, w sam raz na jazdę, a drzewa zaczynają nabierać tych pięknych jesiennych barw. Mam nadzieję, że znajdzie się jeszcze jakiś fajny , ciepły weekend i będzie można jechać gdzieś dalej.
Może nawet w góry. Z rowerem.
Mniej więcej rok temu wygrywaliśmy z Mirkiem Odyseję. Była podobna pogoda, nawet chyba cieplej. To był bardzo dobry dla mnie czas. Najlepszy.
Bardzo dużo się zmieniło.. co tak sobie jeszcze bardziej uświadomiłam kończąc jazdę, ale dlaczego .. to na końcu tego wpisu.
Dzisiaj z Konradem, z którym kiedyś miałam już przyjemność jechać. Wtedy towarzyszyła nam jeszcze córka Konrada. Konrad jest adptem rowerowania, jeśli tak to można nazwać, dlatego chciałam mu pokazać trochę nowych ścieżek, których jak mogłam domniemywać nie zna.
Zaczęlismy więc od Buczyny , a potem szutrowym podjazdem na Lubinkę. To nie jest łatwy podjazd pod względem siłowym, więc brawa dla Konrada, że próbował się z nim mierzyć.
Potem powolutku w kierunku szczytu Lubinki asfaltem.
Nagroda czekała u góry.
Tatry dzisiaj było widać. Może nie jakoś super pięknie ( widziałam je z naszych okolic czasem dużo wyraźniej), ale jednak.
Jeżdżąc w tym roku, niewiele miałam okazji je zobaczyć.. w sumie chyba tylko raz na wiosnę, więc sprawiły mi dzisiaj wiele radości.
To są takie chwilki w życiu, takie drobinki szczęścia, że cokolwiek by się nie działo – to ja wtedy bardzo cieszę się , że żyję.
Że mogę takie rzeczy widzieć…
Po prostu no.. tak zwyczajnie się zachwycam, przez jedną krótką chwilę w życiu.
Mój plan przewidywał pokazanie Konradowi Doliny Izy.
Kiedy wjechałam na początek drogi.. zobaczyłam jakieś 50 m przed sobą sarnę. Stała na drodze i patrzyła na mnie. Tam musi być ich dużo, bo to nie pierwszy raz kiedy właśnie tam je spotykam.
Myślałam, że Dolina Izy bardziej zabarwiona będzie kolorami jesieni, ale jeszcze nie.
Za jakieś dwa tygodnie myślę, że powinno być już pięknie.
Konradowi bardzo się tam podobało. Wcale się nie dziwię, bo kiedy wjechałam tam pierwszy raz, to prawie płakałam ze szczęścia, że jestem w takim pięknym miejscu. Tak już mam:)
Tym razem, zachęcona opisem Kolosa ( który kiedys podczas wtorku mtb odwiedził Doline Izy), postanowiłam nie wracać do góry, a próbować przedostać się przez las dalej.
W sumie to tylko raz chyba tak próbowałam i z tego co pamiętam wtedy było wiele wędrowania i przedzierania się przez jakieś krzaki itp.
Tym razem była dośś dobra droga. Trochę błota co prawda, ale w większości przejezdne. No i sporo dość ostrego podjeżdzania terenowego.
Kiedy wyjechaliśmy z tego lasu, powiedziałam Konradowi, ze tak właśnie mniej wiecej wyglądają maratonu, tylko do tego dochodzą jeszcze kamienie, korzenie i takie tam.
Kiedy wyjechalismy z lasu.. znowu piękne widoki na Beskid Sądecki ( Radziejową już poznaję bez problemu) i Tatry. Pojechaliśmy w kierunki Winnicy, bo tam są najpiękniejsze chyba widoki z góry na Dunajec i górki.
No i podkusiło mnie, żeby pojechać jedną taka drogą przez las, którą kiedyś zobaczyłam jadąc tamtędy i nawet powiedziałam do Tomka, że trzeba spróbować tamtędy pojechać kiedyś.
Świetny terenowy zjazd, który w końcowej części nawet był nie do końca dla mnie przejezdny, za stromo i zbyt sypka nawierzchnia, więc wolałam zejść z roweru.
Wyjechalismy wprost na niebieski szlak wzdłuż Dunajca.
Powrót przez Buczynę, w której pokazałam jeszcze Konradowi możliwości Buczyny.
A wyjeżdżając z Buczyny.. niespodzianka…
Jakiś peleton jechał, dziewczyny w kaskach.. więc się przyjrzałam, a tam znajoma koszulka niebiesko- żółta Saint Gobain Merida ( czy jakoś tam oni się tam kiedyś nazywali:)).
Ada Jarczyk.
Ada była kiedys dla mnie maratonowym motywatorem.
Młoda, ambitna, lepsza ode mnie, więc zawsze starałam się dotrzymać jej koła na maratonie i dzięki niej na pewno dużo lepiej jechałam.
Udawało mi się tak do połowy dystansu jechać za Adą, na mecie zwykle była przynajmniej 10 minut szybciej, a czasem i więcej.
Kiedy Ada wyjechała na studia za granicę, bardzo mi jej brakowało na maratonach. Tej jej niebiesko- żółtej koszulki przed sobą.
Pogadałysmy chwilę z Adą i przypomniały mi się tamte czasy. Ja wtedy w teamie Stalbomatu, Ada w śląskim teamie St . Gobain. Ale na maratony u GG Ada jeździła zawsze z nami. Całą ekipa jeździlismy, było fajnie, wesoło, gwarnie.
Byłam zmotywowana, miałam cel, duzo fajnego towarzystwa. To były bardzo dobre czasy. Minęły.
Bardzo dużo się zmieniło.
Ada popatrzyła na mnie i powiedziała: mam taką koszulkę w domu…
No tak.. miałam na sobie koszulkę z tarnowskiego maratonu u Grabka, bo dawno, dawno temu udało mi się wygrać ten maraton w swojej kategorii wiekowej, dzięki zbiegowi dziwnych okoliczności, a jedną z nagród była koszulka.
Więc Ada pewnie też wygrała, skoro ma taką koszulkę. Nie pamiętam już. Pamiętam tylko, że drugi tarnowski maraton jechała giga.
Z Adą jechał tez Kiszon i powiedział mi, ze wraca do ścigania.
Wraca… hm… jeździł przecież w Pucharze Tarnowa, chociaż prawie nie trenował.
Też chyba bym chciała wrócić, ale jest tyle okoliczności niesprzyjających.
Przypominam : jutro o 10 Rajd Sokołów.
Zbiórka w Mościcach przed Domem Kultury.
Potem ognisko, chłopaki z Sokołowa:) zapewniają jedzonko na ognisko i herbatkę.
Zapraszamy!
Piękna pogoda, w sam raz na jazdę, a drzewa zaczynają nabierać tych pięknych jesiennych barw. Mam nadzieję, że znajdzie się jeszcze jakiś fajny , ciepły weekend i będzie można jechać gdzieś dalej.
Może nawet w góry. Z rowerem.
Mniej więcej rok temu wygrywaliśmy z Mirkiem Odyseję. Była podobna pogoda, nawet chyba cieplej. To był bardzo dobry dla mnie czas. Najlepszy.
Bardzo dużo się zmieniło.. co tak sobie jeszcze bardziej uświadomiłam kończąc jazdę, ale dlaczego .. to na końcu tego wpisu.
Dzisiaj z Konradem, z którym kiedyś miałam już przyjemność jechać. Wtedy towarzyszyła nam jeszcze córka Konrada. Konrad jest adptem rowerowania, jeśli tak to można nazwać, dlatego chciałam mu pokazać trochę nowych ścieżek, których jak mogłam domniemywać nie zna.
Zaczęlismy więc od Buczyny , a potem szutrowym podjazdem na Lubinkę. To nie jest łatwy podjazd pod względem siłowym, więc brawa dla Konrada, że próbował się z nim mierzyć.
Potem powolutku w kierunku szczytu Lubinki asfaltem.
Nagroda czekała u góry.
Tatry dzisiaj było widać. Może nie jakoś super pięknie ( widziałam je z naszych okolic czasem dużo wyraźniej), ale jednak.
Jeżdżąc w tym roku, niewiele miałam okazji je zobaczyć.. w sumie chyba tylko raz na wiosnę, więc sprawiły mi dzisiaj wiele radości.
To są takie chwilki w życiu, takie drobinki szczęścia, że cokolwiek by się nie działo – to ja wtedy bardzo cieszę się , że żyję.
Że mogę takie rzeczy widzieć…
Po prostu no.. tak zwyczajnie się zachwycam, przez jedną krótką chwilę w życiu.
Mój plan przewidywał pokazanie Konradowi Doliny Izy.
Kiedy wjechałam na początek drogi.. zobaczyłam jakieś 50 m przed sobą sarnę. Stała na drodze i patrzyła na mnie. Tam musi być ich dużo, bo to nie pierwszy raz kiedy właśnie tam je spotykam.
Myślałam, że Dolina Izy bardziej zabarwiona będzie kolorami jesieni, ale jeszcze nie.
Za jakieś dwa tygodnie myślę, że powinno być już pięknie.
Konradowi bardzo się tam podobało. Wcale się nie dziwię, bo kiedy wjechałam tam pierwszy raz, to prawie płakałam ze szczęścia, że jestem w takim pięknym miejscu. Tak już mam:)
Tym razem, zachęcona opisem Kolosa ( który kiedys podczas wtorku mtb odwiedził Doline Izy), postanowiłam nie wracać do góry, a próbować przedostać się przez las dalej.
W sumie to tylko raz chyba tak próbowałam i z tego co pamiętam wtedy było wiele wędrowania i przedzierania się przez jakieś krzaki itp.
Tym razem była dośś dobra droga. Trochę błota co prawda, ale w większości przejezdne. No i sporo dość ostrego podjeżdzania terenowego.
Kiedy wyjechaliśmy z tego lasu, powiedziałam Konradowi, ze tak właśnie mniej wiecej wyglądają maratonu, tylko do tego dochodzą jeszcze kamienie, korzenie i takie tam.
Kiedy wyjechalismy z lasu.. znowu piękne widoki na Beskid Sądecki ( Radziejową już poznaję bez problemu) i Tatry. Pojechaliśmy w kierunki Winnicy, bo tam są najpiękniejsze chyba widoki z góry na Dunajec i górki.
No i podkusiło mnie, żeby pojechać jedną taka drogą przez las, którą kiedyś zobaczyłam jadąc tamtędy i nawet powiedziałam do Tomka, że trzeba spróbować tamtędy pojechać kiedyś.
Świetny terenowy zjazd, który w końcowej części nawet był nie do końca dla mnie przejezdny, za stromo i zbyt sypka nawierzchnia, więc wolałam zejść z roweru.
Wyjechalismy wprost na niebieski szlak wzdłuż Dunajca.
Powrót przez Buczynę, w której pokazałam jeszcze Konradowi możliwości Buczyny.
A wyjeżdżając z Buczyny.. niespodzianka…
Jakiś peleton jechał, dziewczyny w kaskach.. więc się przyjrzałam, a tam znajoma koszulka niebiesko- żółta Saint Gobain Merida ( czy jakoś tam oni się tam kiedyś nazywali:)).
Ada Jarczyk.
Ada była kiedys dla mnie maratonowym motywatorem.
Młoda, ambitna, lepsza ode mnie, więc zawsze starałam się dotrzymać jej koła na maratonie i dzięki niej na pewno dużo lepiej jechałam.
Udawało mi się tak do połowy dystansu jechać za Adą, na mecie zwykle była przynajmniej 10 minut szybciej, a czasem i więcej.
Kiedy Ada wyjechała na studia za granicę, bardzo mi jej brakowało na maratonach. Tej jej niebiesko- żółtej koszulki przed sobą.
Pogadałysmy chwilę z Adą i przypomniały mi się tamte czasy. Ja wtedy w teamie Stalbomatu, Ada w śląskim teamie St . Gobain. Ale na maratony u GG Ada jeździła zawsze z nami. Całą ekipa jeździlismy, było fajnie, wesoło, gwarnie.
Byłam zmotywowana, miałam cel, duzo fajnego towarzystwa. To były bardzo dobre czasy. Minęły.
Bardzo dużo się zmieniło.
Ada popatrzyła na mnie i powiedziała: mam taką koszulkę w domu…
No tak.. miałam na sobie koszulkę z tarnowskiego maratonu u Grabka, bo dawno, dawno temu udało mi się wygrać ten maraton w swojej kategorii wiekowej, dzięki zbiegowi dziwnych okoliczności, a jedną z nagród była koszulka.
Więc Ada pewnie też wygrała, skoro ma taką koszulkę. Nie pamiętam już. Pamiętam tylko, że drugi tarnowski maraton jechała giga.
Z Adą jechał tez Kiszon i powiedział mi, ze wraca do ścigania.
Wraca… hm… jeździł przecież w Pucharze Tarnowa, chociaż prawie nie trenował.
Też chyba bym chciała wrócić, ale jest tyle okoliczności niesprzyjających.
Przypominam : jutro o 10 Rajd Sokołów.
Zbiórka w Mościcach przed Domem Kultury.
Potem ognisko, chłopaki z Sokołowa:) zapewniają jedzonko na ognisko i herbatkę.
Zapraszamy!
Powoli zaczynają się jesienne kolorki© lemuriza1972
Tatry w oddali ( aż żal, że nie miałam porządnego aparatu)© lemuriza1972
Sarna na wjeździe do Doliny Izy© lemuriza1972
W Dolinie Izy© lemuriza1972
W lesie na Lubince© lemuriza1972
takie tam błotka,potoczki...© lemuriza1972
Podjazd© lemuriza1972
Tatry w oddali znowu...© lemuriza1972
Widok z okolic Winnicy© lemuriza1972
Coś kombinują nad Dunajcem:)© lemuriza1972
- DST 50.00km
- Teren 22.00km
- Czas 03:17
- VAVG 15.23km/h
- VMAX 51.00km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 1345kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
..."też chyba bym chciała wrócić,ale ... "
po prostu trzeba TO zrobić, a nie szukać wymówek. Jest tyle różnych zawodów i każdy może znaleźć coś dla siebie. Nie musi to być wcale ranga F1. Pisałaś kiedyś, że dalekie wyjazdy to czas, koszta. Wiadomo, coś za coś.
Najważniejsze, że się startuje a reszta sama przyjdzie. Gość - 09:26 poniedziałek, 1 października 2012 | linkuj
po prostu trzeba TO zrobić, a nie szukać wymówek. Jest tyle różnych zawodów i każdy może znaleźć coś dla siebie. Nie musi to być wcale ranga F1. Pisałaś kiedyś, że dalekie wyjazdy to czas, koszta. Wiadomo, coś za coś.
Najważniejsze, że się startuje a reszta sama przyjdzie. Gość - 09:26 poniedziałek, 1 października 2012 | linkuj
Dolina Izy...
juz o tym pewnie pisałam nieraz, ale tak pokrótce jej historia.
To było 4 lata temu.
Byłam z moją Mamą w pewnym gospodarstwie agroturystycznym w Dąbrówce Szczepanowskiej.
Mama jest chora, całe dnie spędza w domu, więc chciałam żeby trochę zazyła powietrza.
znalazłam gospodarstwo blisko Tarnowa, z ogródka można było wyjśc wprost nad Dunajec.
Miało dodatkową zaletę, położone przy niebieskim szlaku rowerowym nad Dunajcem, z masą podjazdów w okolicy. W tym Golgotą dosłownie kilka metrów od domu ( tarnowiacy wiedzą co to Golgota:)).
tak więc miałam świetne zgrupowanie przed maratonem w Krakowie. Robiłam po dwa treningi dziennie, Golgotę też co najmniej dwa razy dziennie.
I tak kiedyś po wjechaniu na Golgotę i pojechaniu dalej w kierunku szczytu Lubinki, zobaczyłam szlaban w lesie.
Moja dusza odkrywcy była silniejsza niż strach przed nieznanym i zagubieniem się w lesie.
Pojechałam.
Cudowny zjazd, szeroką szutrówką z pieknymi widokami, wąwozy, drzewa, jeziorko,przyroda... cud. Czułam się jak w Sudetach.
Pamietam , ze byłam wniebowzięta.
To był cięzki dla mnie czas wtedy i pamietam, ze pomimo tego.. prawie sie popłakałam ze szczęscia, że odkryłam cos tak cudownego.
wziełam tam na drugi dzien kolege, który przyjechał mnie odwiedzić do Dąbrowki i on tak jakoś potem wprowadził do użycia nazwę "dolina Izy".
A że czasem czyta tego bloga ktos z okolic Tarnowa, to chyba sie tak trochę upowszechniło.
Tak nieskromnie sobie myslę.. moze mnie już nie będzie na tym świecie a jakiś rowerzysta za lat np 40 , będzie jeździł do Doliny IZY:)
Fajnie jest mieć swoją dolinę.
Tak Kondorze, ogromnie lubie te niespodzianki na naszych rowerowych drogach i bezdrożach. lemuriza1972 - 14:59 niedziela, 30 września 2012 | linkuj
juz o tym pewnie pisałam nieraz, ale tak pokrótce jej historia.
To było 4 lata temu.
Byłam z moją Mamą w pewnym gospodarstwie agroturystycznym w Dąbrówce Szczepanowskiej.
Mama jest chora, całe dnie spędza w domu, więc chciałam żeby trochę zazyła powietrza.
znalazłam gospodarstwo blisko Tarnowa, z ogródka można było wyjśc wprost nad Dunajec.
Miało dodatkową zaletę, położone przy niebieskim szlaku rowerowym nad Dunajcem, z masą podjazdów w okolicy. W tym Golgotą dosłownie kilka metrów od domu ( tarnowiacy wiedzą co to Golgota:)).
tak więc miałam świetne zgrupowanie przed maratonem w Krakowie. Robiłam po dwa treningi dziennie, Golgotę też co najmniej dwa razy dziennie.
I tak kiedyś po wjechaniu na Golgotę i pojechaniu dalej w kierunku szczytu Lubinki, zobaczyłam szlaban w lesie.
Moja dusza odkrywcy była silniejsza niż strach przed nieznanym i zagubieniem się w lesie.
Pojechałam.
Cudowny zjazd, szeroką szutrówką z pieknymi widokami, wąwozy, drzewa, jeziorko,przyroda... cud. Czułam się jak w Sudetach.
Pamietam , ze byłam wniebowzięta.
To był cięzki dla mnie czas wtedy i pamietam, ze pomimo tego.. prawie sie popłakałam ze szczęscia, że odkryłam cos tak cudownego.
wziełam tam na drugi dzien kolege, który przyjechał mnie odwiedzić do Dąbrowki i on tak jakoś potem wprowadził do użycia nazwę "dolina Izy".
A że czasem czyta tego bloga ktos z okolic Tarnowa, to chyba sie tak trochę upowszechniło.
Tak nieskromnie sobie myslę.. moze mnie już nie będzie na tym świecie a jakiś rowerzysta za lat np 40 , będzie jeździł do Doliny IZY:)
Fajnie jest mieć swoją dolinę.
Tak Kondorze, ogromnie lubie te niespodzianki na naszych rowerowych drogach i bezdrożach. lemuriza1972 - 14:59 niedziela, 30 września 2012 | linkuj
..."Mój plan przewidywał pokazanie Konradowi Doliny Izy"...
Już myślałem że gdzieś do Rumuni Cię wygoniło.DOLINA IZY fajnie brzmi.
Jak to jest wyskakujemy z domu siadamy na rower nie przewidując nic ciekawego.
Niby las niby bezdroża,a tu niespodzianka.Rower klawy jest. kondor - 14:39 niedziela, 30 września 2012 | linkuj
Już myślałem że gdzieś do Rumuni Cię wygoniło.DOLINA IZY fajnie brzmi.
Jak to jest wyskakujemy z domu siadamy na rower nie przewidując nic ciekawego.
Niby las niby bezdroża,a tu niespodzianka.Rower klawy jest. kondor - 14:39 niedziela, 30 września 2012 | linkuj
Na przyszły weekend wybieramy się do Czchowa, powinna być już piękna jesień:)
Kajman - 06:53 niedziela, 30 września 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!