Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2016
Dystans całkowity: | 539.00 km (w terenie 40.00 km; 7.42%) |
Czas w ruchu: | 25:15 |
Średnia prędkość: | 19.13 km/h |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 44.92 km i 2h 17m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 5 kwietnia 2016
Constans
W wielkanocną sobotę świat zatrząsł się w posadach. Dosłownie. Nic już nie było i nie będzie takie samo. Wiele się zmieniło. Długo by snuć opowieść. Opowieści nie będzie. Nie wszystko można opowiedzieć.
Nie jest łatwo kiedy świat trzęsie się w posadach, a człowiek musi utrzymywać się na powierzchni. Musi? Jeśli ma świadomość bycia mocnym oparciem dla innych, to musi. Właśnie dla innych.
No nie jest łatwo. Nie jest mi łatwo też wyjechać na rower. Tak, tak paradoksalnie to co kiedyś było kołem ratunkowym… mniej przestało nim być…już tak nie ratuje i nie chroni. Ale jednak:).
Wyjechałam, chociaż zmagałam się z bezsilnością i brakiem chęci do czegokolwiek. Wyjechałam, bo wiedziałam, że wiosna, że zapachy, że widoki, że endorfiny. Że potrzebuję tej mieszanki.
Bo to jest tak. Wiosna. Przychodzi. Niezależnie od wszystkiego. Bywa, że nieproszona i niechciana. Bezczelnie wciska się do twojego świata, który właśnie drży w posadach. Myślisz wtedy: jak mogła? Tak jakby nic się nie stało. Jakby wszystko było jak dawniej. A przecież nie jest i dla niektórych już nie będzie. Nigdy.
Wdziera się z tymi kolorami, zapachami, drażni i irytuje. Ale wiecie co.. chociaż drażni i irytuje to.. dobrze. Musi być na tym świecie coś stałego, coś co przychodzi niezależnie od okoliczności. Np. wiosna. Stała jest też Lubinka.
Wdrapałam się. Znowu. Od Pit Stopu.
I wiecie co? Dzisiaj było lepiej. Mocno wierzę, że krok po kroku zbliżę się do jakiegoś stanu, który będzie oznaczał 100% zadowolenie z jazdy. I zbliżę się do stanu kiedy moja głowa dogada się z organizmem. Tylko cierpliwości.
Nie jest łatwo kiedy świat trzęsie się w posadach, a człowiek musi utrzymywać się na powierzchni. Musi? Jeśli ma świadomość bycia mocnym oparciem dla innych, to musi. Właśnie dla innych.
No nie jest łatwo. Nie jest mi łatwo też wyjechać na rower. Tak, tak paradoksalnie to co kiedyś było kołem ratunkowym… mniej przestało nim być…już tak nie ratuje i nie chroni. Ale jednak:).
Wyjechałam, chociaż zmagałam się z bezsilnością i brakiem chęci do czegokolwiek. Wyjechałam, bo wiedziałam, że wiosna, że zapachy, że widoki, że endorfiny. Że potrzebuję tej mieszanki.
Bo to jest tak. Wiosna. Przychodzi. Niezależnie od wszystkiego. Bywa, że nieproszona i niechciana. Bezczelnie wciska się do twojego świata, który właśnie drży w posadach. Myślisz wtedy: jak mogła? Tak jakby nic się nie stało. Jakby wszystko było jak dawniej. A przecież nie jest i dla niektórych już nie będzie. Nigdy.
Wdziera się z tymi kolorami, zapachami, drażni i irytuje. Ale wiecie co.. chociaż drażni i irytuje to.. dobrze. Musi być na tym świecie coś stałego, coś co przychodzi niezależnie od okoliczności. Np. wiosna. Stała jest też Lubinka.
Wdrapałam się. Znowu. Od Pit Stopu.
I wiecie co? Dzisiaj było lepiej. Mocno wierzę, że krok po kroku zbliżę się do jakiegoś stanu, który będzie oznaczał 100% zadowolenie z jazdy. I zbliżę się do stanu kiedy moja głowa dogada się z organizmem. Tylko cierpliwości.
Pit stop © Iza
Buczyna cała w zawilcach © Iza
Kaczńce w Buczynie © Iza
- DST 36.00km
- Teren 8.00km
- Czas 01:59
- VAVG 18.15km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 kwietnia 2016
Przełamywanie niechęci
Marna kondycja ma to do siebie, że zniechęca do jazdy.
Z kolei nie ma innego sposobu na to żeby poprawić marną kondycję, jak pokonać niechęć i jednak jechać.
Po dzisiejszych pierwszych 10 km niechęć była duża. Duża do tego stopnia, że miałam ochotę zawrócić. Powstrzymała mnie ładna pogoda, słońce, zapachy, objawy wiosny i Dunajec. Wytrwałam.
Pojechałam dalej i nie żałuję, jazda przy takiej pogodzie i z takimi widokami jakie mam w okolicy, to jest jednak TO.
Dość powiedzieć, że po wjeździe na Lubinkę dojrzałam zarys Tatr.
Niechęć jednak do wdrapywania się do góry była duża. Kiedy nie ma siły czuje się bezsilność, jakiś rodzaj wstydu nawet kiedy człowiek wdrapuje się w tempie ślimaka. Widoki jednak to rekompensują.
Po początkowej niechęci do wdrapywania się, postawiłam wszystko na jedną kartę i wjechałam w kierunku Lubinki podjazdem od krzyża, do Uroczyska. Jest mozolny, zwłaszcza w moim wykonaniu dzisiaj.
A potem nagle szaleńczy pomysł, aby zjechać do Doliny Izy od szlabanu czyli całkowitym terenem, który nigdy nie jest dla mnie całkowicie łatwy, a dzisiaj na Magnusie z nabitymi oponami był jeszcze trudniejszy. Ale ile radości! I znowu ta myśl: teren to jest jednak teren. Najczystsza z radości z jazdy. I nawet przez strumyk się jakoś przeprawiłam nie mocząc nóg, a strumyk nie płynął dzisiaj z wolna i był dość rozległy. Dość powiedzieć, że kiedy go przejechałam, to z góry zjechało dwóch chłopaków i stanęło przed nim zastanawiając się co robić. Powiedziałam: dacie radę i pojechałam do góry szutrem.
Pomyślałam: strumyk to nic, ale ile mozolnego, terenowego podjeżdżania ich potem czeka…:). Powinnam ich ostrzec?:).
I tym sposobem zaliczyłam pierwszą dłuższą jazdę po pagórkach, z dwoma dłuższymi podjazdami i dwoma zjazdami, bo zjechałam sobie lasem na Lubince pod kościół w Szczepanowicach, osiągając na tym zjeździe prędkość dotąd nie osiągalną czyli 50 km/h, co jak na szuterek i mnie jest sporo.
Będzie lepiej, powoli, powoli jakoś wydrapię się z tego dna.
Taki fragment wywiadu znalazłam:
"Nie lubię tego podkreślania, wytykania, że himalaiści i wspinacze myślą tylko o sobie, że ich pasja jest na pierwszym miejscu. Nigdy nie czułam, że żyję w cieniu gór. Nie trzeba być himalaistą, by stać się nieobecnym mężem. Znam wielu mężczyzn, którzy są cały czas na miejscu, a bywają bardziej wycofani. Nie uczestniczą w życiu rodzinnym, nie zajmują się dziećmi, nie wspierają. Powiem coś niepopularnego: uważam, że mimo wszystko miałam jak na tamte czasy partnerski związek" - z wywiadu z Ewą Berbeką ("Wysokie Obcasy").
I co? I racja czy nieracja? Kto to wie? Wszystko zależy od punktu widzenia, nici porozumienia i tego jakiego męża się ma, oraz jaką żonę się ma.
Z kolei nie ma innego sposobu na to żeby poprawić marną kondycję, jak pokonać niechęć i jednak jechać.
Po dzisiejszych pierwszych 10 km niechęć była duża. Duża do tego stopnia, że miałam ochotę zawrócić. Powstrzymała mnie ładna pogoda, słońce, zapachy, objawy wiosny i Dunajec. Wytrwałam.
Pojechałam dalej i nie żałuję, jazda przy takiej pogodzie i z takimi widokami jakie mam w okolicy, to jest jednak TO.
Dość powiedzieć, że po wjeździe na Lubinkę dojrzałam zarys Tatr.
Niechęć jednak do wdrapywania się do góry była duża. Kiedy nie ma siły czuje się bezsilność, jakiś rodzaj wstydu nawet kiedy człowiek wdrapuje się w tempie ślimaka. Widoki jednak to rekompensują.
Po początkowej niechęci do wdrapywania się, postawiłam wszystko na jedną kartę i wjechałam w kierunku Lubinki podjazdem od krzyża, do Uroczyska. Jest mozolny, zwłaszcza w moim wykonaniu dzisiaj.
A potem nagle szaleńczy pomysł, aby zjechać do Doliny Izy od szlabanu czyli całkowitym terenem, który nigdy nie jest dla mnie całkowicie łatwy, a dzisiaj na Magnusie z nabitymi oponami był jeszcze trudniejszy. Ale ile radości! I znowu ta myśl: teren to jest jednak teren. Najczystsza z radości z jazdy. I nawet przez strumyk się jakoś przeprawiłam nie mocząc nóg, a strumyk nie płynął dzisiaj z wolna i był dość rozległy. Dość powiedzieć, że kiedy go przejechałam, to z góry zjechało dwóch chłopaków i stanęło przed nim zastanawiając się co robić. Powiedziałam: dacie radę i pojechałam do góry szutrem.
Pomyślałam: strumyk to nic, ale ile mozolnego, terenowego podjeżdżania ich potem czeka…:). Powinnam ich ostrzec?:).
I tym sposobem zaliczyłam pierwszą dłuższą jazdę po pagórkach, z dwoma dłuższymi podjazdami i dwoma zjazdami, bo zjechałam sobie lasem na Lubince pod kościół w Szczepanowicach, osiągając na tym zjeździe prędkość dotąd nie osiągalną czyli 50 km/h, co jak na szuterek i mnie jest sporo.
Będzie lepiej, powoli, powoli jakoś wydrapię się z tego dna.
Taki fragment wywiadu znalazłam:
"Nie lubię tego podkreślania, wytykania, że himalaiści i wspinacze myślą tylko o sobie, że ich pasja jest na pierwszym miejscu. Nigdy nie czułam, że żyję w cieniu gór. Nie trzeba być himalaistą, by stać się nieobecnym mężem. Znam wielu mężczyzn, którzy są cały czas na miejscu, a bywają bardziej wycofani. Nie uczestniczą w życiu rodzinnym, nie zajmują się dziećmi, nie wspierają. Powiem coś niepopularnego: uważam, że mimo wszystko miałam jak na tamte czasy partnerski związek" - z wywiadu z Ewą Berbeką ("Wysokie Obcasy").
I co? I racja czy nieracja? Kto to wie? Wszystko zależy od punktu widzenia, nici porozumienia i tego jakiego męża się ma, oraz jaką żonę się ma.
Ulubione kwiaty Pani Krystyny © Iza
Dunajec © Iza
Widok z podjazdu na Uroczysko © Iza
W Dolinie Izy © Iza
W Dolnie Izy 2 © Iza
W Dolinie Izy 3 © Iza
W Dolnie Izy 4 © Iza
W Dolinie Izy 5 © Iza
Jeziorko © Iza
- DST 44.00km
- Teren 14.00km
- Czas 02:44
- VAVG 16.10km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 kwietnia 2016
Nieciecza
Moja koleżanka ma męża.
Mąż zasadniczo nie lubi ruszać się z domu.
Koleżanka po świętach mówi do mnie.
- Wiesz, udało mi się wyciągnąć męża z domu. Mówię: taka ładna pogoda, może byśmy pojechali gdzieś… gdzieś w kierunku Czchowa.
Mąż popatrzył na zegarek i powiedział: - Mamy mało czasu. Pojedziemy do Niecieczy. Obejrzeć stadion:).
Powiedziałam koleżance.
- Jest postęp – już gdzieś wyjechaliście. Jak tak dalej pójdzie, dojedziecie na Narodowy.
Ja już w Niecieczy byłam, ale to było dawno. Nie było jeszcze nowego stadionu. Pojechałam dzisiaj więc obejrzeć. Akurat Nieciecza szykowała się do meczu z Koroną Kielce. Mecz ten obchodził mnie niewiele. Dzisiaj obchodził mnie mecz Stal Mielec- Gryf Wejherowo (Stal lideruje rozgrywkom 2 ligi i jest bardzo blisko upragnionego awansu). Stadion w Niecieczy ładny, kameralny ale jakiś taki.. malutki.
Mąż zasadniczo nie lubi ruszać się z domu.
Koleżanka po świętach mówi do mnie.
- Wiesz, udało mi się wyciągnąć męża z domu. Mówię: taka ładna pogoda, może byśmy pojechali gdzieś… gdzieś w kierunku Czchowa.
Mąż popatrzył na zegarek i powiedział: - Mamy mało czasu. Pojedziemy do Niecieczy. Obejrzeć stadion:).
Powiedziałam koleżance.
- Jest postęp – już gdzieś wyjechaliście. Jak tak dalej pójdzie, dojedziecie na Narodowy.
Ja już w Niecieczy byłam, ale to było dawno. Nie było jeszcze nowego stadionu. Pojechałam dzisiaj więc obejrzeć. Akurat Nieciecza szykowała się do meczu z Koroną Kielce. Mecz ten obchodził mnie niewiele. Dzisiaj obchodził mnie mecz Stal Mielec- Gryf Wejherowo (Stal lideruje rozgrywkom 2 ligi i jest bardzo blisko upragnionego awansu). Stadion w Niecieczy ładny, kameralny ale jakiś taki.. malutki.
W Niecieczy © Iza
Stadion w Niecieczy © Iza
Wiosna. Na drzewach rosną kwiatki.
Kwitnąco © Iza
Rosną też kanapki. Takie cuda to tylko w okolicach Tarnowa.
A na drzewie rosną kanapki © Iza
Ulubione wiosenne kwiatki mojej mamy.
Fiołki © Iza
- DST 49.00km
- Czas 02:14
- VAVG 21.94km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze