Sobota, 31 sierpnia 2013
Bike Maraton Wisła
&feature=youtu.be
Bike Maraton Wisła
Maraton nr 41
Kategoria: miejsce 2
Open : 344
Jak już wspomniałam we wcześniejszym wpisie, ten maraton „wyszedł” mi trochę przypadkowo.
Pojechałam, bo skoro i tak miałyśmy być w Wiśle, pomyślałam, że skorzystam z okazji przejechania maratonu w górach. Tym bardziej, że Wierchomla mi nie wyszła.
Obawy były, bo chociaż technicznie nie bardzo trudno, to przewyższenie słuszne ( jak podawali na stronie orga prawie 1900m ) na 42 km.
Czyli jest co jechać.
W Wiśle byłyśmy wcześnie, ot dobrodziejstwo autostrady, którą teraz do Krakowa można dostać się tak szybko.
Niestety wyjątkowo tego dnia moje nastawienie psychiczne było złe.
Wczesna pobudka ( 4.30) dawała znać o sobie, chociaż to był najmniejszy problem. Poprzedniego wieczoru dotarły do mnie niezbyt dobre informacje z Mielca, a to spowodowało dość spory stres i napięcie i takie dość duże „oderwanie się” od tego maratonu.
Dość powiedzieć, że pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po przejechaniu mety był telefon do siostry. Przez całą trasę gdzieś tam z tyłu głowy była myśl. A takim napięciu nie jedzie się fajnie. Dawno nie czułam się tak źle prze maratonem. Z trudem przełykałam śniadanie, ręce mi się trzęsły.
Psychika z powodów powiedzmy pozasportowych tego dnia siadła mi nieco.
Ale to nie zmienia faktu, że fizycznie nie jestem do tego sezonu przygotowana i na trasie to odczuwam.
Jako, że to był mój pierwszy start u Grabka w tym roku ( ba, nawet od 3 lat), przypadł mi zaszczytny 7 sektor startowy. Co to oznacza przekonałam się dopiero jak peleton ruszył.
W sektorze staliśmy z Michałem Plebankiem z Tarnowa patrząc przed siebie i nie wierząc własnym oczom, że tyle osób mamy przed sobą. Nie wiem.. to było 400, 500?
U Grabka start wszystkich dystansów, nawet mini odbywa się jednocześnie.
Generalnie wyjeżdżając na rozgrzewkę , czułyśmy się trochę wyobcowane. Znajomych twarzy nie ma, atmosfera też trochę inna niż u GG i na Cyklo.
Jak zobaczyłyśmy żółto- czarne stroje teamu z Katowic ( znane nam z GG), to była radość.
I radość była kiedy w sektorze ktoś do mnie podszedł i powiedział:
Macham ci i macham, a ty nic.
Versus, krakowski Zielony, tym razem ubrany na niebiesko-czerwono w barwach swojego drugiego teamu. Powiedziałam mu, że maskuje się i dlaczego nie na zielono, a on na to: że w Rowerowaniu jeździ dla przyjemności, a dzisiaj przyjechał do roboty.
Był też Jaciu ( Topór) z synem,. I Versus i Jaciu jechali jako asysta z dziećmi na mini.
Pogoda dopisała, słonce, przyjemna temperatura, chociaż na pierwszym podjeździe grzało niemiłosiernie.
Ten start z 7 sektora, wraz z dzieciakami z mini, to był start jakiego jeszcze nie przeżyłam.
Ruszyliśmy wolno, byłam zdziwiona co tak wolno.. w końcu zaczęłam wyprzedzać, co łatwe na deptaku w Wiśle nie było, ale jakoś udawało się przemykać.
I tak niestety nie udało się zająć jakiejś dogodnej pozycji przed pierwszym podjazdem, bo sił to aż tyle nie mam, żeby tyle luda wyprzedzić. A podjazd po chwili zrobił się węższy i bardziej nastromiony i zaczęły się problemy.
Podobne jak na Obidzy w Piwnicznej, z tymże zwielokrotnione. Dla wielu osób to był podjazd zbyt siłowy, nie dawały sobie na nim rady, spadały z rowerów. Ja też musiałam schodzić, chyba ze 3 razy, kiedy nagle przede mną ktoś się zatrzymywał. Ciężko to opisać, ale no .. trudny początek.
Oczywiście ja to wszystko rozumiem, to jest przecież impreza amatorska i ludzie prezentują bardzo różny poziom i chwała im za to, ze wsiadają na rowery, ale puszczanie mini z mega i giga, to jednak nieporozumienie, za dużo stresu kosztuje to i tych z mini i tych z mega i giga i stwarza niebezpieczne sytuacje.
Ten pierwszy podjazd był asfaltowo-płytowy, miał 5 km, ale oceniam go na trudniejszy niż ten na Wierchomlę , chociaż na Wierchomlę był szuter. Nastromienie było jednak dużo mniejsze.
Potem zjazd i jestem na rozjeździe na mega. Martwiłam się, że nie zdążę ( limit czasu), ale spokojnie, ten limit był na tyle rozsądny, że naprawdę bez spinania się , można było zdążyć.
No i po rozjeździe zaczął się maraton. Przeludniło się, bo mini pojechało w swoją stronę , a na mega zaczęły się ostre podjazdy. Jeden za drugim.
Niby nietrudne technicznie, ale sztywne, a co za tym idzie męczące.
Między tymi podjazdami na szczęście było trochę zjazdów. I tu spotkała mnie niespodzianka, bo to nie były zjazdy szutrowe, takie jakich się spodziewałam i takie jakie ćwiczyłam w czwartek, a zjazdy z niedużymi, luźnymi, ostrymi kamieniami ( momentami przypominające te w okolicy Przehyby i Wlk. Rogacza), a takie zjazdy to ja bardzo lubię.
Na nich czuję się pewnie, jakoś dużo bezpieczniej czuję się na takich kamieniach, niż na drogach w całości szutrowych. Te zjazdy były fajne, urozmaicone i byłam mile zaskoczona, że u Grabka można sobie tak fajnie pozjeżdżać. Było parę fajnych singli, były korzenie.
Chyba idzie ten cykl w dobrym kierunku ( jeśli tak wyglądają pozostałe edycje).
Oczywiście do niektórych zjazdów z tras Golonki, to tym zjazdom dużo brakowało, ale było się gdzie „wyszaleć”. W mojej części stawki ludzie nie zjeżdżali rewelacyjnie, więc czułam się momentami jak mistrz zjazdu. Fajne uczucie.
Ale z podjeżdżaniem było zdecydowanie gorzej.
No tak to już jest w tym roku. Ale kiedy się mocy nie robi, kiedy nie ma podjazdowych treningów, tylko wycieczki, no to raczej trudno o jakąś moc.
A może są jakieś inne przyczyny? Nie wiem, myślę, zastanawiam się. Waga najgorsza nie jest, chociaż gdyby było 2 kg mniej to by pewnie było lepiej.
Wytrzymałościowo jest nieźle. To zapewne zasługa jazd z Adamem i Krysią, ale mocy nie ma wielkiej. Takiej jak kiedyś na pewno nie ma.
Ale i tak pomimo tego zdarzało mi się na podjazdach panów wyprzedzać.
W pewnym momencie ujrzałam kolegę Bikeholika, stał na poboczu. Okazało się, że złapał kapcia. Zaczął biec z rowerem. Potem spotkałam go raz jeszcze na trasie, przedstawił mi się, bo nie znaliśmy się wcześniej i powiedział, ze wtedy jak go mijałam nie miał dętki.
No szkoda, ze się nie zgadaliśmy, bo przecież dałabym mu swoją.
To w ogóle był maraton rekordowy chyba pod względem ilości złapanych gum.
Podejrzewam, że u wielu osób zaszwankował wybór ogumienia. Owszem było sucho, nawet bardzo, ale to są Beskidy i o tym trzeba pamiętać. Tu są ostre kamienie.
Naprawdę było gdzie przeciąć oponę, dobić.
W którymś momencie trasy spotkałam Michała Plebanka, jak wkładał dętkę. Zły jak osa. Nie dziwię się. Potem okazało się, że złapał dwie gumy tego dnia.
No i tak sobie jechałam, walcząc ze złymi myślami. Oddalając je od siebie. Jak mogłam mobilizowałam się, ale to była walka głownie z samą sobą, a nie z przeciwnikami. Na horyzoncie żadnej dziewczyny, więc trudniej o mobilizację, chociaż oczywiście widząc jakiegoś pana przed sobą, powtarzałam sobie: trzeba do niego dojechać, trzeba go minąć.
Czasem się udawało. Niestety za kolejnym bufetem zaczął się największy koszmarek tego dnia. Bardzo długiiiii , pewnie co najmniej kilometrowy ( nie potrafię sobie przypomnieć jak długo to mogło trwać) podpych po luźnych kamieniach. Stromy…
To było straszne… ja kiepsko chodzę, wolno, męczę się ogromnie chodząc z rowerem, który waży w końcu 11, 6 kg, więc trochę tego „żelastwa” podepchać trzeba. Na tym podpychu wyprzedziła mnie masa ludzi. No cóż.. trudno.
Oprócz pięknych krajobrazów, na które czasem udało mi się rzucić okiem ( a te tereny lubię wyjątkowo, bo to naprawdę piękne góry i doskonałe miejsce do jazdy na rowerze), było kilka bardzo miłych akcentów.
Np. Kibice, którzy bili brawo, dopingowali. Dwie Panie krzyczały do mnie: kobieta, kobieta… jest pani pierwsza…
Uśmiechnęłam się mówiąc: na pewno nie.
One: ale dla nas jest pani pierwsza.
Generalnie kibice bardzo miło zawsze reagują na widok kobiety jadącej w maratonie, doceniając jej wysiłek. To jest bardzo budujące, wtedy pomimo zmęczenia uśmiecham się zawsze i dziękuję.
Mijał mnie też jakiś chłopak mówiąc: Jak idzie? Ty jeździsz u Golonki, prawda?
Ja: no.. w zasadzie to w tym roku byłam tylko w Piwnicznej.
On: fajna pogoda była…prawda?
W którymś momencie, jakaś pani na mój widok powiedziała do dziecka: przejdziemy jak on przejedzie.
Dziecko oburzone: to nie on! To dziewczyna!
Była też niespodzianka w postaci ostatniego terenowego zjazdu, naprawdę bardzo fajnego, niełatwego.
No i do mety. Jadąc do niej, ostatnie kilometry ( pewnie jakieś 2), to był już asfalt, próbowałam dogonić kogoś jadącego przede mną i wpadłam na tę metę z impetem, ale dogonić mi się nie udało.
Na mecie Krysia ze swoimi Gomolami.
Okazało się, że była 3 w kategorii ( bardzo dobry czas! Jest mocarz, ja przy niej jestem cienias nad cieniasami).
Niestety na dekorację nie zdążyłyśmy. Byłyśmy przekonane, ze jest o 16, poszłyśmy się przebrać, jak wróciłyśmy było już po.
Na zakończenie dnia w Wiśle, pizza w towarzystwie Sufy i Marcina z Gomoli, którzy potem byli naszymi pilotami w drodze na Śląsk, a konkretnie do Chorzowa, gdzie miałyśmy spędzić noc.
Ale o tym w odcinku jutrzejszym
Cdn
PS Dzisiaj tylko krótki zwiastun jak było na Śląsku podczas kibicowania zawodnikom na Hołda Race
Bike Maraton Wisła
Maraton nr 41
Kategoria: miejsce 2
Open : 344
Jak już wspomniałam we wcześniejszym wpisie, ten maraton „wyszedł” mi trochę przypadkowo.
Pojechałam, bo skoro i tak miałyśmy być w Wiśle, pomyślałam, że skorzystam z okazji przejechania maratonu w górach. Tym bardziej, że Wierchomla mi nie wyszła.
Obawy były, bo chociaż technicznie nie bardzo trudno, to przewyższenie słuszne ( jak podawali na stronie orga prawie 1900m ) na 42 km.
Czyli jest co jechać.
W Wiśle byłyśmy wcześnie, ot dobrodziejstwo autostrady, którą teraz do Krakowa można dostać się tak szybko.
Niestety wyjątkowo tego dnia moje nastawienie psychiczne było złe.
Wczesna pobudka ( 4.30) dawała znać o sobie, chociaż to był najmniejszy problem. Poprzedniego wieczoru dotarły do mnie niezbyt dobre informacje z Mielca, a to spowodowało dość spory stres i napięcie i takie dość duże „oderwanie się” od tego maratonu.
Dość powiedzieć, że pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po przejechaniu mety był telefon do siostry. Przez całą trasę gdzieś tam z tyłu głowy była myśl. A takim napięciu nie jedzie się fajnie. Dawno nie czułam się tak źle prze maratonem. Z trudem przełykałam śniadanie, ręce mi się trzęsły.
Psychika z powodów powiedzmy pozasportowych tego dnia siadła mi nieco.
Ale to nie zmienia faktu, że fizycznie nie jestem do tego sezonu przygotowana i na trasie to odczuwam.
Jako, że to był mój pierwszy start u Grabka w tym roku ( ba, nawet od 3 lat), przypadł mi zaszczytny 7 sektor startowy. Co to oznacza przekonałam się dopiero jak peleton ruszył.
W sektorze staliśmy z Michałem Plebankiem z Tarnowa patrząc przed siebie i nie wierząc własnym oczom, że tyle osób mamy przed sobą. Nie wiem.. to było 400, 500?
U Grabka start wszystkich dystansów, nawet mini odbywa się jednocześnie.
Generalnie wyjeżdżając na rozgrzewkę , czułyśmy się trochę wyobcowane. Znajomych twarzy nie ma, atmosfera też trochę inna niż u GG i na Cyklo.
Jak zobaczyłyśmy żółto- czarne stroje teamu z Katowic ( znane nam z GG), to była radość.
I radość była kiedy w sektorze ktoś do mnie podszedł i powiedział:
Macham ci i macham, a ty nic.
Versus, krakowski Zielony, tym razem ubrany na niebiesko-czerwono w barwach swojego drugiego teamu. Powiedziałam mu, że maskuje się i dlaczego nie na zielono, a on na to: że w Rowerowaniu jeździ dla przyjemności, a dzisiaj przyjechał do roboty.
Był też Jaciu ( Topór) z synem,. I Versus i Jaciu jechali jako asysta z dziećmi na mini.
Pogoda dopisała, słonce, przyjemna temperatura, chociaż na pierwszym podjeździe grzało niemiłosiernie.
Ten start z 7 sektora, wraz z dzieciakami z mini, to był start jakiego jeszcze nie przeżyłam.
Ruszyliśmy wolno, byłam zdziwiona co tak wolno.. w końcu zaczęłam wyprzedzać, co łatwe na deptaku w Wiśle nie było, ale jakoś udawało się przemykać.
I tak niestety nie udało się zająć jakiejś dogodnej pozycji przed pierwszym podjazdem, bo sił to aż tyle nie mam, żeby tyle luda wyprzedzić. A podjazd po chwili zrobił się węższy i bardziej nastromiony i zaczęły się problemy.
Podobne jak na Obidzy w Piwnicznej, z tymże zwielokrotnione. Dla wielu osób to był podjazd zbyt siłowy, nie dawały sobie na nim rady, spadały z rowerów. Ja też musiałam schodzić, chyba ze 3 razy, kiedy nagle przede mną ktoś się zatrzymywał. Ciężko to opisać, ale no .. trudny początek.
Oczywiście ja to wszystko rozumiem, to jest przecież impreza amatorska i ludzie prezentują bardzo różny poziom i chwała im za to, ze wsiadają na rowery, ale puszczanie mini z mega i giga, to jednak nieporozumienie, za dużo stresu kosztuje to i tych z mini i tych z mega i giga i stwarza niebezpieczne sytuacje.
Ten pierwszy podjazd był asfaltowo-płytowy, miał 5 km, ale oceniam go na trudniejszy niż ten na Wierchomlę , chociaż na Wierchomlę był szuter. Nastromienie było jednak dużo mniejsze.
Potem zjazd i jestem na rozjeździe na mega. Martwiłam się, że nie zdążę ( limit czasu), ale spokojnie, ten limit był na tyle rozsądny, że naprawdę bez spinania się , można było zdążyć.
No i po rozjeździe zaczął się maraton. Przeludniło się, bo mini pojechało w swoją stronę , a na mega zaczęły się ostre podjazdy. Jeden za drugim.
Niby nietrudne technicznie, ale sztywne, a co za tym idzie męczące.
Między tymi podjazdami na szczęście było trochę zjazdów. I tu spotkała mnie niespodzianka, bo to nie były zjazdy szutrowe, takie jakich się spodziewałam i takie jakie ćwiczyłam w czwartek, a zjazdy z niedużymi, luźnymi, ostrymi kamieniami ( momentami przypominające te w okolicy Przehyby i Wlk. Rogacza), a takie zjazdy to ja bardzo lubię.
Na nich czuję się pewnie, jakoś dużo bezpieczniej czuję się na takich kamieniach, niż na drogach w całości szutrowych. Te zjazdy były fajne, urozmaicone i byłam mile zaskoczona, że u Grabka można sobie tak fajnie pozjeżdżać. Było parę fajnych singli, były korzenie.
Chyba idzie ten cykl w dobrym kierunku ( jeśli tak wyglądają pozostałe edycje).
Oczywiście do niektórych zjazdów z tras Golonki, to tym zjazdom dużo brakowało, ale było się gdzie „wyszaleć”. W mojej części stawki ludzie nie zjeżdżali rewelacyjnie, więc czułam się momentami jak mistrz zjazdu. Fajne uczucie.
Ale z podjeżdżaniem było zdecydowanie gorzej.
No tak to już jest w tym roku. Ale kiedy się mocy nie robi, kiedy nie ma podjazdowych treningów, tylko wycieczki, no to raczej trudno o jakąś moc.
A może są jakieś inne przyczyny? Nie wiem, myślę, zastanawiam się. Waga najgorsza nie jest, chociaż gdyby było 2 kg mniej to by pewnie było lepiej.
Wytrzymałościowo jest nieźle. To zapewne zasługa jazd z Adamem i Krysią, ale mocy nie ma wielkiej. Takiej jak kiedyś na pewno nie ma.
Ale i tak pomimo tego zdarzało mi się na podjazdach panów wyprzedzać.
W pewnym momencie ujrzałam kolegę Bikeholika, stał na poboczu. Okazało się, że złapał kapcia. Zaczął biec z rowerem. Potem spotkałam go raz jeszcze na trasie, przedstawił mi się, bo nie znaliśmy się wcześniej i powiedział, ze wtedy jak go mijałam nie miał dętki.
No szkoda, ze się nie zgadaliśmy, bo przecież dałabym mu swoją.
To w ogóle był maraton rekordowy chyba pod względem ilości złapanych gum.
Podejrzewam, że u wielu osób zaszwankował wybór ogumienia. Owszem było sucho, nawet bardzo, ale to są Beskidy i o tym trzeba pamiętać. Tu są ostre kamienie.
Naprawdę było gdzie przeciąć oponę, dobić.
W którymś momencie trasy spotkałam Michała Plebanka, jak wkładał dętkę. Zły jak osa. Nie dziwię się. Potem okazało się, że złapał dwie gumy tego dnia.
No i tak sobie jechałam, walcząc ze złymi myślami. Oddalając je od siebie. Jak mogłam mobilizowałam się, ale to była walka głownie z samą sobą, a nie z przeciwnikami. Na horyzoncie żadnej dziewczyny, więc trudniej o mobilizację, chociaż oczywiście widząc jakiegoś pana przed sobą, powtarzałam sobie: trzeba do niego dojechać, trzeba go minąć.
Czasem się udawało. Niestety za kolejnym bufetem zaczął się największy koszmarek tego dnia. Bardzo długiiiii , pewnie co najmniej kilometrowy ( nie potrafię sobie przypomnieć jak długo to mogło trwać) podpych po luźnych kamieniach. Stromy…
To było straszne… ja kiepsko chodzę, wolno, męczę się ogromnie chodząc z rowerem, który waży w końcu 11, 6 kg, więc trochę tego „żelastwa” podepchać trzeba. Na tym podpychu wyprzedziła mnie masa ludzi. No cóż.. trudno.
Oprócz pięknych krajobrazów, na które czasem udało mi się rzucić okiem ( a te tereny lubię wyjątkowo, bo to naprawdę piękne góry i doskonałe miejsce do jazdy na rowerze), było kilka bardzo miłych akcentów.
Np. Kibice, którzy bili brawo, dopingowali. Dwie Panie krzyczały do mnie: kobieta, kobieta… jest pani pierwsza…
Uśmiechnęłam się mówiąc: na pewno nie.
One: ale dla nas jest pani pierwsza.
Generalnie kibice bardzo miło zawsze reagują na widok kobiety jadącej w maratonie, doceniając jej wysiłek. To jest bardzo budujące, wtedy pomimo zmęczenia uśmiecham się zawsze i dziękuję.
Mijał mnie też jakiś chłopak mówiąc: Jak idzie? Ty jeździsz u Golonki, prawda?
Ja: no.. w zasadzie to w tym roku byłam tylko w Piwnicznej.
On: fajna pogoda była…prawda?
W którymś momencie, jakaś pani na mój widok powiedziała do dziecka: przejdziemy jak on przejedzie.
Dziecko oburzone: to nie on! To dziewczyna!
Była też niespodzianka w postaci ostatniego terenowego zjazdu, naprawdę bardzo fajnego, niełatwego.
No i do mety. Jadąc do niej, ostatnie kilometry ( pewnie jakieś 2), to był już asfalt, próbowałam dogonić kogoś jadącego przede mną i wpadłam na tę metę z impetem, ale dogonić mi się nie udało.
Na mecie Krysia ze swoimi Gomolami.
Okazało się, że była 3 w kategorii ( bardzo dobry czas! Jest mocarz, ja przy niej jestem cienias nad cieniasami).
Niestety na dekorację nie zdążyłyśmy. Byłyśmy przekonane, ze jest o 16, poszłyśmy się przebrać, jak wróciłyśmy było już po.
Na zakończenie dnia w Wiśle, pizza w towarzystwie Sufy i Marcina z Gomoli, którzy potem byli naszymi pilotami w drodze na Śląsk, a konkretnie do Chorzowa, gdzie miałyśmy spędzić noc.
Ale o tym w odcinku jutrzejszym
Cdn
PS Dzisiaj tylko krótki zwiastun jak było na Śląsku podczas kibicowania zawodnikom na Hołda Race
Na Hołda Race na zawodników czekała nie tylko trudna trasa, ale i inne niebezpieczeństwa:)© lemuriza1972
Hurra, udało mu się:)© lemuriza1972
Zjeżdżamy© lemuriza1972
Będzie na potem:)© lemuriza1972
Wisła BM - na trasie© lemuriza1972
Jedziemy w Wiśle© lemuriza1972
Na drugim planie© lemuriza1972
Chłopaki ze Śląska ( Marcin, Grześ, Sufa i NN), Krystyna z Tarnowa© lemuriza1972
Sufa odbiera medal© lemuriza1972
Gomola wygrywa© lemuriza1972
Po maratonie© lemuriza1972
- DST 42.00km
- Teren 32.00km
- Czas 03:53
- VAVG 10.82km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Gratki Iza za przejechanie beskidzkiego maratonu, no i 2 pozycję w kategorii :)
To Twój grabkowy start po 3 latach przerwy ? podobnie jak mój (po 2 latach) i dokładnie tak samo zauważyłem że Grabek poprawił swoje górskie trasy i na zjazdach czasem można poczuć namiastkę tego co serwuje nam GG :) JPbike - 21:43 poniedziałek, 2 września 2013 | linkuj
To Twój grabkowy start po 3 latach przerwy ? podobnie jak mój (po 2 latach) i dokładnie tak samo zauważyłem że Grabek poprawił swoje górskie trasy i na zjazdach czasem można poczuć namiastkę tego co serwuje nam GG :) JPbike - 21:43 poniedziałek, 2 września 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!