Niedziela, 6 października 2013
Piwo na Kokoczu
Pamiętacie tę piosenkę Stachury? Na pewno.
Bardzo mocno mi dzisiaj chodziła po głowie.
Jak widać na piwo niekoniecznie trzeba iść, można też pojechać co pokazał dzisiejszy dzień i to pojechać całkiem daleko i dość wysoko.
Tylko , że dzisiaj to mnie ktoś powinien zaśpiewać: ruszaj się Iza i jedź po piwo…niechybnie brakuje nam go.
No i w zasadzie chyba prawie tak było i mam nadzieję, że koledzy i koleżanka docenili jaką mają fajną koleżankę:)
Ale po kolei.
Początkowo miałam nie jechać dzisiaj, bo kolano wciąż boli, a i opona coś szwankuje i ciągle muszę dopompowywać. Trzeba ją gruntownie obejrzeć i zdiagnozować. Mleczko dopiero nalane, jak oglądałam ją ze wszystkich stron, wydawało się ok. Ale nie jest ok.
W końcu zdecydowałam się po wczorajszej próbie. Pomyślałam, że jeśli będę się źle czuć, to po prostu zawrócę do domu.
Zbiórka pod kościółkiem na Marcince i sam podjazd na Marcinkę pokazał mi , że łatwo nie będzie. Kolano rozbolało.
Humor mi więc znacząco „siadł”, tym bardziej, ze tempo było dość konkretne i ciężko było mi zachować dystans do peletonu, który co rusz to mi odjeżdżał. Gdzieś około 25 km kolano zaczęło doskwierać bardzo, sił specjalnie nie było i pomyślałam, że odłączę się od grupy, bo to nie ma sensu. Opóżniam ich, a sama żadnej radości z jazdy nie mam.
Poprosiłam więc Krzyśka, który był przewodnikiem grupy o wskazanie drogi powrotnej, bo nie bardzo wiedziałam gdzie jestem. „Odprowadzili” mnie do jakiegoś rozdroża. I kiedy już miałam odjeżdżać, Adam mnie namawiał żebym sobie podjechała na Kokocz, a Krzysiek rzucił hasło:
Iza, jedź po piwo , przyjedź na Kokocz i zaczekaj na nas.
Hm.. długo się nie zastanawiałam. Martwiłam się tylko tym, że 7 piw nie zmieści się w moim mini plecaku.
Ale jako, że dostałam misję i dalej już mogłam sobie jechać swoim powolnym tempem, to jakby urosły mi skrzydła. Pojechałam więc do Zalasowej ( kawałek to było), znalazłam sklep i poszłam po piwo.
Pani patrzyła na mnie dziwnie… strój sportowy, 7 piw…
Ale cóż.. jak to powiedział potem Krzysiek: trzeba było powiedzieć pani.. nie oglądała pani nigdy wyścigu? Przecież bufety muszą być…
No to upchałam 5 piw do plecaka, dwa do kieszonek w bluzie i pojechałam na Kokocz z tym dodatkowym obciążeniem.
Może tak należałoby od dzisiaj trenować?
W sumie to mogłabym się wynająć do dowożenia piwa na góry.. Byłoby przyjemne z pożytecznym.. Ja bym potrenowała z dodatkowym obciążeniem, a koledzy ( albo również koleżanki) mieliby Izotoniki podczas treningu.
No to wjechałam sobie na Kokocz podziwiając jesienne barwy.
Jako, ze moi towarzysze pojechali na Kokocz drogą okrężną i trudniejszą niż moja, miałam jeszcze chwilę czasu zanim przyjechali.
Ustawiłam piwa na kamieniu i czekałam.
Pierwszy pojawił się Adam, ciesząc się, ze jako zwycięzca będzie miał prawo wyboru.
Wybrał ŁOMŻING.
Potem przyjechał Krzysiek Łu, a za nim Pani Krystyna.
Muszę dodać, żeby nikt nas nie posądził o pijaństwo i jeżdżenie na rowerze po spożyciu, że wypadało po pół piwa na głowę.
A potem był fajny zjazd z Kokocza, różne skróty im Pana Adama dedykowane Mirkowi Sz, nowe drogi i dróżki, mi jakby trochę siły wróciły i jechało się lepiej.
A na koniec była jeszcze raz Marcinka ( brukiem), którą wjechałam ostatkiem sił.
W sumie ponad 80 km, dawno nie zrobiłam takiej długiej trasy.
Zalasowa to niezwykła wieś. Nie dość, że największa w Polsce, nie dość , że pięknie położona, nie dość, ze jedyna o takiej nazwie w Polsce, to popatrzcie .. tam nawet leśne drogi mają nazwy i to jakie!!!
Bardzo mocno mi dzisiaj chodziła po głowie.
Jak widać na piwo niekoniecznie trzeba iść, można też pojechać co pokazał dzisiejszy dzień i to pojechać całkiem daleko i dość wysoko.
Tylko , że dzisiaj to mnie ktoś powinien zaśpiewać: ruszaj się Iza i jedź po piwo…niechybnie brakuje nam go.
No i w zasadzie chyba prawie tak było i mam nadzieję, że koledzy i koleżanka docenili jaką mają fajną koleżankę:)
Ale po kolei.
Początkowo miałam nie jechać dzisiaj, bo kolano wciąż boli, a i opona coś szwankuje i ciągle muszę dopompowywać. Trzeba ją gruntownie obejrzeć i zdiagnozować. Mleczko dopiero nalane, jak oglądałam ją ze wszystkich stron, wydawało się ok. Ale nie jest ok.
W końcu zdecydowałam się po wczorajszej próbie. Pomyślałam, że jeśli będę się źle czuć, to po prostu zawrócę do domu.
Zbiórka pod kościółkiem na Marcince i sam podjazd na Marcinkę pokazał mi , że łatwo nie będzie. Kolano rozbolało.
Humor mi więc znacząco „siadł”, tym bardziej, ze tempo było dość konkretne i ciężko było mi zachować dystans do peletonu, który co rusz to mi odjeżdżał. Gdzieś około 25 km kolano zaczęło doskwierać bardzo, sił specjalnie nie było i pomyślałam, że odłączę się od grupy, bo to nie ma sensu. Opóżniam ich, a sama żadnej radości z jazdy nie mam.
Poprosiłam więc Krzyśka, który był przewodnikiem grupy o wskazanie drogi powrotnej, bo nie bardzo wiedziałam gdzie jestem. „Odprowadzili” mnie do jakiegoś rozdroża. I kiedy już miałam odjeżdżać, Adam mnie namawiał żebym sobie podjechała na Kokocz, a Krzysiek rzucił hasło:
Iza, jedź po piwo , przyjedź na Kokocz i zaczekaj na nas.
Hm.. długo się nie zastanawiałam. Martwiłam się tylko tym, że 7 piw nie zmieści się w moim mini plecaku.
Ale jako, że dostałam misję i dalej już mogłam sobie jechać swoim powolnym tempem, to jakby urosły mi skrzydła. Pojechałam więc do Zalasowej ( kawałek to było), znalazłam sklep i poszłam po piwo.
Pani patrzyła na mnie dziwnie… strój sportowy, 7 piw…
Ale cóż.. jak to powiedział potem Krzysiek: trzeba było powiedzieć pani.. nie oglądała pani nigdy wyścigu? Przecież bufety muszą być…
No to upchałam 5 piw do plecaka, dwa do kieszonek w bluzie i pojechałam na Kokocz z tym dodatkowym obciążeniem.
Może tak należałoby od dzisiaj trenować?
W sumie to mogłabym się wynająć do dowożenia piwa na góry.. Byłoby przyjemne z pożytecznym.. Ja bym potrenowała z dodatkowym obciążeniem, a koledzy ( albo również koleżanki) mieliby Izotoniki podczas treningu.
No to wjechałam sobie na Kokocz podziwiając jesienne barwy.
Jako, ze moi towarzysze pojechali na Kokocz drogą okrężną i trudniejszą niż moja, miałam jeszcze chwilę czasu zanim przyjechali.
Ustawiłam piwa na kamieniu i czekałam.
Pierwszy pojawił się Adam, ciesząc się, ze jako zwycięzca będzie miał prawo wyboru.
Wybrał ŁOMŻING.
Potem przyjechał Krzysiek Łu, a za nim Pani Krystyna.
Muszę dodać, żeby nikt nas nie posądził o pijaństwo i jeżdżenie na rowerze po spożyciu, że wypadało po pół piwa na głowę.
A potem był fajny zjazd z Kokocza, różne skróty im Pana Adama dedykowane Mirkowi Sz, nowe drogi i dróżki, mi jakby trochę siły wróciły i jechało się lepiej.
A na koniec była jeszcze raz Marcinka ( brukiem), którą wjechałam ostatkiem sił.
W sumie ponad 80 km, dawno nie zrobiłam takiej długiej trasy.
Na miejscu zbiórki© lemuriza1972
PO drodze na Kokocz© lemuriza1972
Cała ekipa© lemuriza1972
Zalasowa to niezwykła wieś. Nie dość, że największa w Polsce, nie dość , że pięknie położona, nie dość, ze jedyna o takiej nazwie w Polsce, to popatrzcie .. tam nawet leśne drogi mają nazwy i to jakie!!!
Leśna ulica w Zalasowej© lemuriza1972
Ktoś chce sprzedać Bozię!!!© lemuriza1972
Widoki z drogi na Kokocz© lemuriza1972
Gęsiego pod górę© lemuriza1972
Piwo na Kokoczu© lemuriza1972
Na Kokoczu© lemuriza1972
Przewodnik Krzysztof i jego grupa© lemuriza1972
Piwo na Kokoczu z Liwoczem w tle© lemuriza1972
Widok z Kokocza© lemuriza1972
- DST 80.00km
- Teren 20.00km
- Czas 04:30
- VAVG 17.78km/h
- VMAX 58.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Jedna decyzja i tyle radości.
A kolano się wyleczy. krotal - 19:24 poniedziałek, 7 października 2013 | linkuj
A kolano się wyleczy. krotal - 19:24 poniedziałek, 7 października 2013 | linkuj
Ech, żeby na każdym szczycie był taki bufet - pomarzyć fajna rzecz, hehe.
k4r3l - 16:58 niedziela, 6 października 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!