Czwartek, 7 sierpnia 2014
Mission impossible
Tytuł bynajmniej nie dotyczy ilości kilometrów, które udało mi się dzisiaj wykręcić.
Dotyczy pewnych poszukiwań.
Ale po kolei. Przez poszukiwania wyszła trzecia o ile liczę dobrze, setka w tym sezonie. Nie planowałam jej bynajmniej, ale było trochę jak z pobłądzeniem na trasie maratonu – kilometry w gratisie.
Wykończyłam też dzisiaj Magnusa (nie żeby był taki leniwy i mu się setki nie chciało robić, po prostu dzisiaj dał mi wyraźnie do zrozumienia, że więcej już nie pojedzie, zmęczenie materiału. Końcówkę trasy musiałam robić ze średniej tarczy, bo blat już nie funkcjonuje. Na szczęście nowe części zamówione wczoraj. Nastąpi zamiana. KTM dostanie nowe, Magnus te z KTM-a. Jak to powiedział Filip: biedny jest ten Magnus, jak młodsze dziecko, dostaje wszystko po starszym.
No…z tą różnicą, że Magnus jest starszy, ale mechanizm faktycznie właśnie taki.
Zaplanowałam sobie dzisiaj Czchów i może powrót przez Habalinę (z Habaliny ostatecznie nic nie wyszło, czas mi się skurczył przez poszukiwania a i burza nadchodziła).
Wyjechałam sobie o 11.30 pomimo, że pogoda była mało przewidywalna i raczej można było spodziewać się deszczu. Póki co jednak świeciło słońce.
Doszłam do wniosku, że po kilku dniach odpoczynku trzeba się w końcu do roboty. Tym bardziej, że maraton w Wierchomli zapowiada się na dość trudny (42 km, 1600 m przewyższenia). Chciałam więc pojeździć długo.
W Buczynie i nad Dunajcem mokro i błotniście, także szybko i ja i Magnus przestaliśmy ładnie wyglądać.
Gdzieś nad Dunajcem zatrzymałam się żeby zrobić kolejne zdjęcie i … w kieszonce nie było telefonu. Co prawda to telefon stary, bez karty, ale robi najlepsze zdjęcia. Ponieważ ujechałam już 12 km, pomyślałam, że to bez szans żeby go znaleźć, zwłaszcza, że nie ma karty i nie można do niego dzwonić. Bo gdyby można było, to byłoby go łatwiej znaleźć.
Smutno mi się zrobiło trochę, ale cóż.. pomyślałam: może nadszedł czas naszego rozstania?
Pomyślałam też, że jak będę wracać to się rozejrzę.
Pojechałam dalej. Ujechałam jakieś 5 km, ale coś ta jazda mi nie szła, nie chciało mi się, radość minęła przez utratę telefonu. Pomyślałam, że jak będę wracać będzie późno, może padać - telefon zmoknie, albo go ktoś weźmie. Wróciłam.
To była mission impossible. Krzaki, trawy, błoto, kałuże itp…. a ja nie wiem gdzie mi wypadł.
Przemierzyłam jakieś 6 km, dotarłam do miejsca gdzie miałam go ostatni raz. Przeczesałam trochę krzaków i traw. Nie ma. No cóż.. pomyślałam… to jadę z powrotem. Jeszcze raz popatrzę, co mi szkodzi.
I pojechałam. Z każdym mijanym kilometrem wiedziałam jakie to ciężkie zadanie i właściwie prawie godziłam się z tym, że nic z tego kiedy... go ujrzałam. Leżał sobie po prostu w trawie. Krzyknęłam z radości (chyba nikt nie cieszył się tak z odzyskania takiego starego telefonu). Nieustępliwość się opłaciła. Poświęciłam na jego szukanie jakąś godzinę. Z lżejszą duszą mogłam jechać dalej.
W Zakliczynie zjadłam lody i ruszyłam w kierunku Czchowa. Tam krótki postój na jedzenie i picie i z powrotem, bo zaczęło się mocno chmurzyć.Deszcz dopadł mnie w Zakliczynie, ale nie był bardzo szkodliwy. Za to Magnus zaczął nie domagać coraz bardziej i było coraz trudniej. Kiedy dojechałam do domu na zewnątrz zaczęła się regularna ulewa.
Fajna, spokojna jazda z pięknymi widokami.
W powodzi treningów, wyścigów zapominamy jaką wolność daje rower...
Dzisiaj to poczułam:). Tę wolność...
Dotyczy pewnych poszukiwań.
Ale po kolei. Przez poszukiwania wyszła trzecia o ile liczę dobrze, setka w tym sezonie. Nie planowałam jej bynajmniej, ale było trochę jak z pobłądzeniem na trasie maratonu – kilometry w gratisie.
Wykończyłam też dzisiaj Magnusa (nie żeby był taki leniwy i mu się setki nie chciało robić, po prostu dzisiaj dał mi wyraźnie do zrozumienia, że więcej już nie pojedzie, zmęczenie materiału. Końcówkę trasy musiałam robić ze średniej tarczy, bo blat już nie funkcjonuje. Na szczęście nowe części zamówione wczoraj. Nastąpi zamiana. KTM dostanie nowe, Magnus te z KTM-a. Jak to powiedział Filip: biedny jest ten Magnus, jak młodsze dziecko, dostaje wszystko po starszym.
No…z tą różnicą, że Magnus jest starszy, ale mechanizm faktycznie właśnie taki.
Zaplanowałam sobie dzisiaj Czchów i może powrót przez Habalinę (z Habaliny ostatecznie nic nie wyszło, czas mi się skurczył przez poszukiwania a i burza nadchodziła).
Wyjechałam sobie o 11.30 pomimo, że pogoda była mało przewidywalna i raczej można było spodziewać się deszczu. Póki co jednak świeciło słońce.
Doszłam do wniosku, że po kilku dniach odpoczynku trzeba się w końcu do roboty. Tym bardziej, że maraton w Wierchomli zapowiada się na dość trudny (42 km, 1600 m przewyższenia). Chciałam więc pojeździć długo.
W Buczynie i nad Dunajcem mokro i błotniście, także szybko i ja i Magnus przestaliśmy ładnie wyglądać.
Gdzieś nad Dunajcem zatrzymałam się żeby zrobić kolejne zdjęcie i … w kieszonce nie było telefonu. Co prawda to telefon stary, bez karty, ale robi najlepsze zdjęcia. Ponieważ ujechałam już 12 km, pomyślałam, że to bez szans żeby go znaleźć, zwłaszcza, że nie ma karty i nie można do niego dzwonić. Bo gdyby można było, to byłoby go łatwiej znaleźć.
Smutno mi się zrobiło trochę, ale cóż.. pomyślałam: może nadszedł czas naszego rozstania?
Pomyślałam też, że jak będę wracać to się rozejrzę.
Pojechałam dalej. Ujechałam jakieś 5 km, ale coś ta jazda mi nie szła, nie chciało mi się, radość minęła przez utratę telefonu. Pomyślałam, że jak będę wracać będzie późno, może padać - telefon zmoknie, albo go ktoś weźmie. Wróciłam.
To była mission impossible. Krzaki, trawy, błoto, kałuże itp…. a ja nie wiem gdzie mi wypadł.
Przemierzyłam jakieś 6 km, dotarłam do miejsca gdzie miałam go ostatni raz. Przeczesałam trochę krzaków i traw. Nie ma. No cóż.. pomyślałam… to jadę z powrotem. Jeszcze raz popatrzę, co mi szkodzi.
I pojechałam. Z każdym mijanym kilometrem wiedziałam jakie to ciężkie zadanie i właściwie prawie godziłam się z tym, że nic z tego kiedy... go ujrzałam. Leżał sobie po prostu w trawie. Krzyknęłam z radości (chyba nikt nie cieszył się tak z odzyskania takiego starego telefonu). Nieustępliwość się opłaciła. Poświęciłam na jego szukanie jakąś godzinę. Z lżejszą duszą mogłam jechać dalej.
W Zakliczynie zjadłam lody i ruszyłam w kierunku Czchowa. Tam krótki postój na jedzenie i picie i z powrotem, bo zaczęło się mocno chmurzyć.Deszcz dopadł mnie w Zakliczynie, ale nie był bardzo szkodliwy. Za to Magnus zaczął nie domagać coraz bardziej i było coraz trudniej. Kiedy dojechałam do domu na zewnątrz zaczęła się regularna ulewa.
Fajna, spokojna jazda z pięknymi widokami.
W powodzi treningów, wyścigów zapominamy jaką wolność daje rower...
Dzisiaj to poczułam:). Tę wolność...
Kwiaty i Dunajec © lemuriza1972
Nie wiem jak się nazywają, ale ładne są.. takie dzikie groszki © lemuriza1972
A to na pewno osty:) © lemuriza1972
I znowu połączenie perfekcyjnie : Dunajec i kwiaty © lemuriza1972
W drodze © lemuriza1972
Zapora w Czchowie © lemuriza1972
Jezioro Czchowskie
I jeszcze raz © lemuriza1972
Pajęczyna
Młaka
Baszta w Czchowie © lemuriza1972
- DST 103.00km
- Teren 15.00km
- Czas 05:07
- VAVG 20.13km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
zguby zawsze będą jak się jeździ w terenie.
No ja odzyskałam okulary prawie po roku:), ale zgubionej tylne bardzo fajnej lampki żal mi do dzisiaj. Lemuriza1972 - 11:05 piątek, 8 sierpnia 2014 | linkuj
No ja odzyskałam okulary prawie po roku:), ale zgubionej tylne bardzo fajnej lampki żal mi do dzisiaj. Lemuriza1972 - 11:05 piątek, 8 sierpnia 2014 | linkuj
Ech te zguby ;) Póki co tylko lampki tylnej nie odzyskałem, ale na plus: okulary i licznik ;)
k4r3l - 09:04 piątek, 8 sierpnia 2014 | linkuj
Solidna ilość kilometrów, ale trochę dużo asfaltu jak na górski rower i znowu "znikający" telefon. Kiedyś pójdzie swoją drogą, zobaczysz :)
Biedronka - 05:14 piątek, 8 sierpnia 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!