Sobota, 21 lutego 2015
Kobieta i MTB
Poćwiczone (na siłowni), pojeżdżone (na stacjonarnym).
Myślałam rano o rowerze, ale wiało dość mocno i to mnie zniechęciło. Może niepotrzebnie, bo kiedy wychodziłam z siłowni, pokazało się piękne słońce (i trochę było mi żal).
Będzie dzisiaj o kobiecie i MTB.
Do podjęcia tematu zainspirowała mnie czwartkowa rozmowa z Panią Krystyną, którą odbyłyśmy na siłowni. .
Krysia opowiadała jak przed jakimś długim, mozolnym podjazdem podczas maratonu w Szczawnicy, nawiązał się taki oto dialog z jadącym maraton panem (na bufecie rozmawiali).
Pan: o… kobieta, pani to ma łatwiej!
Krysia: w jakim sensie łatwiej?
Pan: no … mało kobiet jeździ, to wam łatwiej o lepsze miejsce.
Krysia: ale ja podobnie jak pan muszę zaraz wjechać na tę górę, taką samą trasę pokonać. No i… jechał pan kiedyś maraton mając okres?
(śmiech innych panów).
Krysia: no to jedziemy.. zapraszam do walki o to podium.
Pan przyjechał na metę pół godziny po Krysi. Gdyby był kobietą, na podium by się nie zmieścił.
Trochę irtytuję się kiedy słyszę takie wypowiedzi panów (a słyszę często). „Wam jest łatwiej, bo was jest mało”.
No tak, miejsce eksponowane na podium.. czy szerokim podium stoi przed nami otworem:).
Ale zanim się na to podium wdrapiemy (jak się niektórym wydaje, tylko dlatego, że jest nas mało), to jeszcze kilka rzeczy musimy zrobić.
Drodzy panowie, owszem jest nas mało w maratonach mtb.
Nie zastanawia Was dlaczego?
Nie czuję się jakoś szczególnie wyróżniona z powodu tego, że zajęłam się tym akurat sportem. Nie oczekuję hymnów pochwalnych, ale większego zrozumienia zwłaszcza kolegów, którzy tę samą pracę maratonową wykonują - to już tak.
Pisałam kiedyś – każdy sport wymaga wyrzeczeń, poświęceń i ciężkiej pracy. Niemniej jednak MTB (w moim przypadku maratony) to jest dla kobiety trudny sport.
Potrzebna jest spora siła, a tą natura na starcie obdarzyła nas w znacznie mniejszym zakresie niż was panowie.
Nie wiem czy to czujecie… ale pewnie to jest tak, że Wasze 20 kg do udźwignięcia na siłowni to dla mnie jest 40. W związku z tym żeby pokonać ten sam podjazd co Wy, potrzebuję dwa razy więcej energii (tak sobie "strzelam" przykładowo, że dwa razy więcej – nie wiem czy tak jest rzeczywiście, ale na pewno WIĘCEJ).
Potrzebna jest wytrzymałość, której pewnie też mam od natury trochę mniej.
Potrzebna jest odwaga (pomijam już karkołomne zjazdy:), ale przecież czasem jedziemy same, bez żadnego towarzystwa przez środek lasu, jako słabszej płci trudniej byłoby się nam obronić przed jakimś napastnikiem, który miałby zakusy na nasz rower). Musimy walczyć z tym o czym napisała Krysia, a uwierzcie jazda na zawodach w takich dniach może być podwójnie trudna. Nogi czasem w takich dniach są jak z waty, mięśnie bolą w specyficzny sposób. Odczuwa się spory ból.
Tak bywa.
Trzeba przyjąć do wiadomości, że ciało może znacznie ucierpieć (siniaki, obdarcia). To co mężczyźnie może dodać interesującego nieco łobuzerskiego image’u (co lubią w nich niektóre panie), kobiecie już uroku niekoniecznie dodaje (i przez wielu panów akceptowane nie jest).
Ile się czasem nasłuchałam tego jak koszmarnie wyglądam taka poobijana (od kolegów, od koleżanek). Ile razy musiałam, tym którzy mniej mnie znają - tłumaczyć, ze nikt mnie nie pobił, że nie miałam wypadku, tylko po prostu jeżdżę na rowerze.
Ile czasem musiałam się nakombinować w co się ubrać w letnie dni do pracy… żeby jakoś zakryć te siniaki na nogach.
Takie tam drobne trudności kobiety bawiącej się w MTB:).
Kiedyś podczas maratonu krakowskiego wyprzedzałam na podjeździe jednego z tarnowskich kolegów-kolarzy.
Powiedział mi wtedy: gdybym ważył tyle co ty, też bym tak podjeżdżał (moja waga była wtedy o jakieś 3 kg mniejsza niż teraz). Uśmiechnęłam się i powiedziałam, że siła sama nie przychodzi (mała waga zresztą tez, trzeba trochę nad nią popracować).
Panowie… przecież sami wiecie jak istotny przy podjeżdżaniu jest stosunek mocy do wagi. Sama mała waga nic nie da. Przecież ja z tą swoją kobiecą mniejszą siłą oprócz tej swojej wagi, mam do wtachania na górę rower o podobnej wadze jak wasz (a cześciej dużo cięższy, bo mój do najlżejszych nie należy). Czasem muszę go pchać na niepodjeżdżalnym podjeździe, czasem wziąć na plecy.
Maratony MTB przejeżdżamy na tych samych trasach. Nie tak jak xc gdzie kobiety jadą krócej , nie tak jak np. w biegach narciarskich gdzie kobiety biegną na 30 km, a mężczyźni na 50. Maraton to taka sama ilość kilometrów do przejechania i dla mężczyzn i dla kobiet.
Mam do podjechania dokładnie te same podjazdy, do zjechania te same zjazdy. Żeby się do zawodów przygotować, podejrzewam, że muszę włożyć w to tak przynajmniej 1/3 pracy więcej (zwłaszcza jeśli chodzi o trening siłowy).
Mam wielu kolegów-kolarzy i tylko jeden z nich, powiedział kiedyś: „ Jeśli kobieta jeździ podobnie do mnie, kończy zawody mniej więcej w tym samym czasie, to oznacza, że jest dużo lepsza ode mnie”
Sławku N – bardzo dziękuję Ci za to docenienie trudu kobiet i wieloletni szacunek okazywany mnie i moim koleżankom, które sportem się zajmują.
Myślę i mam nadzieję, że panów rozumiejących kwestie o których piszę jest znacznie więcej.
To nie dla Was ten tekst:).
Ten tekst jest dla tych, którzy wciąż jak mantrę powtarzają: wam jest łatwiej...
Nie piszę tego tekstu po to żebyście Panowie nasz wysiłek doceniali i bili przed nami pokłony. To nam do niczego w sumie nie jest potrzebne (chociaż wiadomo, ze pochwała i komplement to coś miłego), piszę to po to żebyście przestali wciąż powtarzać jak to nam na maratonach jest łatwiej…
Żebyście na siłowniach nie patrzyli podejrzliwie na dźwigane przez nas ciężary (z lekceważeniem), żebyście nie proponowali nam większych…z charakterystyczną pogardą w głosie (jak można być taką słabą, co to za ciężarek ona dźwiga!).
Nie zapominajcie, że kobieta tej siły ma znacznie, znacznie mniej.
A teraz ta, która nieodmiennie budzi mój podziw i szacunek ( i dlatego jest na mojej lodówce wciąż:)).
Jej tytaniczna praca, jej walka z przeciwnościami i… fanami Perfectu:), którym powiedziała zdecydowanie NIE.
Medalu jeszcze nie zdobyła, ale pokazała, że jest w grze. I myślę, że długo jeszcze będzie.
"Zostaję, bo uwielbiam swój zawód. A pierwszy słabszy sezon w życiu tylko mnie w tym przekonaniu utwierdził. Wszystkim, którzy wtrącają się do mojej pracy - czy to z troski, czy to z zazdrości - chcę wyraźnie powiedzieć, że potrafię sama podejmować decyzje. Ze sceny schodzić nie mam zamiaru, bo nawet na nią jeszcze nie wchodziłam. Harówka na biegówkach nie ma nic wspólnego z życiem w blasku reflektorów. Na szczęście. Nikomu miejsca nie blokuję. Niczyjego rozwoju nie zatrzymuję. Wręcz przeciwnie. Jestem kołem napędowym biegów w Polsce. Na domiar złego uprzedzam, że będę rozmieniać się na drobne. Mam zamiar pisać znacznie więcej - z Rosji napłynął właśnie świetny pomysł. Mam zamiar pomagać dalej Mukoludkom. Mam zamiar zadbać jeszcze o kilka innych ważnych dla mnie spraw. Uwielbiam wolność, na którą sobie ciężko zapracowałam. A wy, krytykanci wszelkiej maści, powinniście się cieszyć. Będziecie mieli przez kolejne trzy lata swoje mięso armatnie. Wilk syty, owca cała. Pełna symbioza."
Justyna Kowalczyk
A na koniec… film. Pani Krystyna otrzymała nominację od Pani Mamby (jak ja lubię być w Gomola Trans Airco!).
Krysia… jesteśmy w jednej drużynie, jesteśmy zaprzyjaźnione, ale nie dlatego to teraz piszę. Piszę, bo podobnie jak do Justyny mam do Pani Krystyny wielki szacunek.
To jest kobieta z której Tarnów powinien być dumny (niestety w żaden sposób nie została doceniona, chociaż myślę, ze jej specjalnie na tym nie zależy, ale kiedy widzę jak w innych miastach i miasteczkach docenia się amatorów startujących w MTB to trochę mi przykro, że nikt nigdy o Krysi nie pomyślał). 10 lat startów w maratonach (wszystko na dystansie giga). Trzy razy ukończone Trophy. Wątpię żeby w Tarnowie pojawia się jeszcze kiedyś taka zawodniczka.
Myślałam rano o rowerze, ale wiało dość mocno i to mnie zniechęciło. Może niepotrzebnie, bo kiedy wychodziłam z siłowni, pokazało się piękne słońce (i trochę było mi żal).
Będzie dzisiaj o kobiecie i MTB.
Do podjęcia tematu zainspirowała mnie czwartkowa rozmowa z Panią Krystyną, którą odbyłyśmy na siłowni. .
Krysia opowiadała jak przed jakimś długim, mozolnym podjazdem podczas maratonu w Szczawnicy, nawiązał się taki oto dialog z jadącym maraton panem (na bufecie rozmawiali).
Pan: o… kobieta, pani to ma łatwiej!
Krysia: w jakim sensie łatwiej?
Pan: no … mało kobiet jeździ, to wam łatwiej o lepsze miejsce.
Krysia: ale ja podobnie jak pan muszę zaraz wjechać na tę górę, taką samą trasę pokonać. No i… jechał pan kiedyś maraton mając okres?
(śmiech innych panów).
Krysia: no to jedziemy.. zapraszam do walki o to podium.
Pan przyjechał na metę pół godziny po Krysi. Gdyby był kobietą, na podium by się nie zmieścił.
Trochę irtytuję się kiedy słyszę takie wypowiedzi panów (a słyszę często). „Wam jest łatwiej, bo was jest mało”.
No tak, miejsce eksponowane na podium.. czy szerokim podium stoi przed nami otworem:).
Ale zanim się na to podium wdrapiemy (jak się niektórym wydaje, tylko dlatego, że jest nas mało), to jeszcze kilka rzeczy musimy zrobić.
Drodzy panowie, owszem jest nas mało w maratonach mtb.
Nie zastanawia Was dlaczego?
Nie czuję się jakoś szczególnie wyróżniona z powodu tego, że zajęłam się tym akurat sportem. Nie oczekuję hymnów pochwalnych, ale większego zrozumienia zwłaszcza kolegów, którzy tę samą pracę maratonową wykonują - to już tak.
Pisałam kiedyś – każdy sport wymaga wyrzeczeń, poświęceń i ciężkiej pracy. Niemniej jednak MTB (w moim przypadku maratony) to jest dla kobiety trudny sport.
Potrzebna jest spora siła, a tą natura na starcie obdarzyła nas w znacznie mniejszym zakresie niż was panowie.
Nie wiem czy to czujecie… ale pewnie to jest tak, że Wasze 20 kg do udźwignięcia na siłowni to dla mnie jest 40. W związku z tym żeby pokonać ten sam podjazd co Wy, potrzebuję dwa razy więcej energii (tak sobie "strzelam" przykładowo, że dwa razy więcej – nie wiem czy tak jest rzeczywiście, ale na pewno WIĘCEJ).
Potrzebna jest wytrzymałość, której pewnie też mam od natury trochę mniej.
Potrzebna jest odwaga (pomijam już karkołomne zjazdy:), ale przecież czasem jedziemy same, bez żadnego towarzystwa przez środek lasu, jako słabszej płci trudniej byłoby się nam obronić przed jakimś napastnikiem, który miałby zakusy na nasz rower). Musimy walczyć z tym o czym napisała Krysia, a uwierzcie jazda na zawodach w takich dniach może być podwójnie trudna. Nogi czasem w takich dniach są jak z waty, mięśnie bolą w specyficzny sposób. Odczuwa się spory ból.
Tak bywa.
Trzeba przyjąć do wiadomości, że ciało może znacznie ucierpieć (siniaki, obdarcia). To co mężczyźnie może dodać interesującego nieco łobuzerskiego image’u (co lubią w nich niektóre panie), kobiecie już uroku niekoniecznie dodaje (i przez wielu panów akceptowane nie jest).
Ile się czasem nasłuchałam tego jak koszmarnie wyglądam taka poobijana (od kolegów, od koleżanek). Ile razy musiałam, tym którzy mniej mnie znają - tłumaczyć, ze nikt mnie nie pobił, że nie miałam wypadku, tylko po prostu jeżdżę na rowerze.
Ile czasem musiałam się nakombinować w co się ubrać w letnie dni do pracy… żeby jakoś zakryć te siniaki na nogach.
Takie tam drobne trudności kobiety bawiącej się w MTB:).
Kiedyś podczas maratonu krakowskiego wyprzedzałam na podjeździe jednego z tarnowskich kolegów-kolarzy.
Powiedział mi wtedy: gdybym ważył tyle co ty, też bym tak podjeżdżał (moja waga była wtedy o jakieś 3 kg mniejsza niż teraz). Uśmiechnęłam się i powiedziałam, że siła sama nie przychodzi (mała waga zresztą tez, trzeba trochę nad nią popracować).
Panowie… przecież sami wiecie jak istotny przy podjeżdżaniu jest stosunek mocy do wagi. Sama mała waga nic nie da. Przecież ja z tą swoją kobiecą mniejszą siłą oprócz tej swojej wagi, mam do wtachania na górę rower o podobnej wadze jak wasz (a cześciej dużo cięższy, bo mój do najlżejszych nie należy). Czasem muszę go pchać na niepodjeżdżalnym podjeździe, czasem wziąć na plecy.
Maratony MTB przejeżdżamy na tych samych trasach. Nie tak jak xc gdzie kobiety jadą krócej , nie tak jak np. w biegach narciarskich gdzie kobiety biegną na 30 km, a mężczyźni na 50. Maraton to taka sama ilość kilometrów do przejechania i dla mężczyzn i dla kobiet.
Mam do podjechania dokładnie te same podjazdy, do zjechania te same zjazdy. Żeby się do zawodów przygotować, podejrzewam, że muszę włożyć w to tak przynajmniej 1/3 pracy więcej (zwłaszcza jeśli chodzi o trening siłowy).
Mam wielu kolegów-kolarzy i tylko jeden z nich, powiedział kiedyś: „ Jeśli kobieta jeździ podobnie do mnie, kończy zawody mniej więcej w tym samym czasie, to oznacza, że jest dużo lepsza ode mnie”
Sławku N – bardzo dziękuję Ci za to docenienie trudu kobiet i wieloletni szacunek okazywany mnie i moim koleżankom, które sportem się zajmują.
Myślę i mam nadzieję, że panów rozumiejących kwestie o których piszę jest znacznie więcej.
To nie dla Was ten tekst:).
Ten tekst jest dla tych, którzy wciąż jak mantrę powtarzają: wam jest łatwiej...
Nie piszę tego tekstu po to żebyście Panowie nasz wysiłek doceniali i bili przed nami pokłony. To nam do niczego w sumie nie jest potrzebne (chociaż wiadomo, ze pochwała i komplement to coś miłego), piszę to po to żebyście przestali wciąż powtarzać jak to nam na maratonach jest łatwiej…
Żebyście na siłowniach nie patrzyli podejrzliwie na dźwigane przez nas ciężary (z lekceważeniem), żebyście nie proponowali nam większych…z charakterystyczną pogardą w głosie (jak można być taką słabą, co to za ciężarek ona dźwiga!).
Nie zapominajcie, że kobieta tej siły ma znacznie, znacznie mniej.
A teraz ta, która nieodmiennie budzi mój podziw i szacunek ( i dlatego jest na mojej lodówce wciąż:)).
Jej tytaniczna praca, jej walka z przeciwnościami i… fanami Perfectu:), którym powiedziała zdecydowanie NIE.
Medalu jeszcze nie zdobyła, ale pokazała, że jest w grze. I myślę, że długo jeszcze będzie.
"Zostaję, bo uwielbiam swój zawód. A pierwszy słabszy sezon w życiu tylko mnie w tym przekonaniu utwierdził. Wszystkim, którzy wtrącają się do mojej pracy - czy to z troski, czy to z zazdrości - chcę wyraźnie powiedzieć, że potrafię sama podejmować decyzje. Ze sceny schodzić nie mam zamiaru, bo nawet na nią jeszcze nie wchodziłam. Harówka na biegówkach nie ma nic wspólnego z życiem w blasku reflektorów. Na szczęście. Nikomu miejsca nie blokuję. Niczyjego rozwoju nie zatrzymuję. Wręcz przeciwnie. Jestem kołem napędowym biegów w Polsce. Na domiar złego uprzedzam, że będę rozmieniać się na drobne. Mam zamiar pisać znacznie więcej - z Rosji napłynął właśnie świetny pomysł. Mam zamiar pomagać dalej Mukoludkom. Mam zamiar zadbać jeszcze o kilka innych ważnych dla mnie spraw. Uwielbiam wolność, na którą sobie ciężko zapracowałam. A wy, krytykanci wszelkiej maści, powinniście się cieszyć. Będziecie mieli przez kolejne trzy lata swoje mięso armatnie. Wilk syty, owca cała. Pełna symbioza."
Justyna Kowalczyk
A na koniec… film. Pani Krystyna otrzymała nominację od Pani Mamby (jak ja lubię być w Gomola Trans Airco!).
Krysia… jesteśmy w jednej drużynie, jesteśmy zaprzyjaźnione, ale nie dlatego to teraz piszę. Piszę, bo podobnie jak do Justyny mam do Pani Krystyny wielki szacunek.
To jest kobieta z której Tarnów powinien być dumny (niestety w żaden sposób nie została doceniona, chociaż myślę, ze jej specjalnie na tym nie zależy, ale kiedy widzę jak w innych miastach i miasteczkach docenia się amatorów startujących w MTB to trochę mi przykro, że nikt nigdy o Krysi nie pomyślał). 10 lat startów w maratonach (wszystko na dystansie giga). Trzy razy ukończone Trophy. Wątpię żeby w Tarnowie pojawia się jeszcze kiedyś taka zawodniczka.
- Aktywność Ciężary
Komentarze
W kwestii stosunku mocy do wagi -to przypomniał mi się Chiński Maharadża i rozważania Wojtka Kurtyki nad stosunkiem korby do torby :] Ja swego czasu po zejściu do 66 kg i ciągle mizernym (w każdym razie nie zadowalającym mnie) poziomie mocy stwierdziłem, że jednak najmniej stresujące i czasochłonne będzie odchudzanie roweru :] Osiągnąłem efekt. Placebo :]
marusia - 02:00 niedziela, 22 lutego 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!