Wtorek, 24 lutego 2015
Motywacje
Podczytuję sobie to tu, to tam jak inni trenują, co jedzą, na czym jeżdżą, co planują.
Mam lekki zamęt w głowie, bo jedni piszą, że trenują w 80% na asfalcie, drudzy w ogóle nie wjeżdżają na asfalt, jedni jedzą węglowodany, drudzy (jak np. Karolina Kozela) węglowodanów unikają, jedni jeżdżą na dużych kołach, drudzy piszą, że to nic nie daje itd., itp.
No i w co tu wierzyć? Co tu robić? Kogo naśladować i czy warto w ogóle naśladować?
No może i warto jeśli ma się przekonanie, że to dobra droga, bo chyba najgorsze jest bezmyślne małpowanie, wszak nie od dzisiaj wiadomo, że to co dobre dla jednego, niekoniecznie musi być dobre dla drugiego.
Dzisiaj przeczytałam wywiad z Mają Koman (to jest taka dziewczyna, która śpiewa taką piosenkę, która to była pewną formą żartu, ale niektórzy, ci którzy nie potrafią złapać dystansu i czytać między wierszami, a tacy są na świecie – oskarżali Maję o różne rzeczy). Piosenka to ta (jeśli macie ochotę posłuchać):
Mam lekki zamęt w głowie, bo jedni piszą, że trenują w 80% na asfalcie, drudzy w ogóle nie wjeżdżają na asfalt, jedni jedzą węglowodany, drudzy (jak np. Karolina Kozela) węglowodanów unikają, jedni jeżdżą na dużych kołach, drudzy piszą, że to nic nie daje itd., itp.
No i w co tu wierzyć? Co tu robić? Kogo naśladować i czy warto w ogóle naśladować?
No może i warto jeśli ma się przekonanie, że to dobra droga, bo chyba najgorsze jest bezmyślne małpowanie, wszak nie od dzisiaj wiadomo, że to co dobre dla jednego, niekoniecznie musi być dobre dla drugiego.
Dzisiaj przeczytałam wywiad z Mają Koman (to jest taka dziewczyna, która śpiewa taką piosenkę, która to była pewną formą żartu, ale niektórzy, ci którzy nie potrafią złapać dystansu i czytać między wierszami, a tacy są na świecie – oskarżali Maję o różne rzeczy). Piosenka to ta (jeśli macie ochotę posłuchać):
I w tymże wywiadzie Maja powiedziała:
„Nie leży mi w 100% żadna religia, żadna ideologia, żadna subkultura. Wszędzie jest trochę prawdy i trochę bełkotu”.
I tak chyba należy podejść do tych różnych rad, w 100% najlepszych metod treningowych, 100% najlepszej diety i sprzętu na którym jeździmy.
Będzie truizm ale (zwłaszcza w przypadku takich amatorów jak ja) po prostu trzeba iść swoją, własną drogą.
Więc ja tak sobie „trenuję” ( trenuje to ciągle słowo ujęte w cudzysłów), trenuję jak czuję, jak uważam za słuszne,ile mogę i ile daje radę mój organizm, jem co mi organizm podpowiada żeby jeść itd.
Zapewne błędy popełniam. Może nawet duże.
Jeśli te błędy w konsekwencji nie przyniosą dobrych wyników w zawodach, myślę, że wybaczy mi to moja drużyna, a ja mojej drużynie zrekompensuje to w inny sposób, wszak w naszej amatorsko - kolarskiej wspólnocie nie wynik jest najważniejszy. Wspólnota jest najważniejsza.
Tak sobie wracając wczoraj z siłowni, myślałam o tym, co jest dla mnie główną motywacją do „trenowania” na dzień dzisiejszy, przygotowywania się do sezonu i jak w ciągu kilku lat ta motywacja się zmieniała. Najpierw motywacją do trenowania było ukończenie maratonu. Potem motywacją było przejeżdżanie trudnych tras (w tle gdzieś tam była rywalizacja). Potem przejeżdżanie trudnych tras współistniało prawie na jednej płaszczyźnie z rywalizacją („prawie”, bo jednak zawsze ważniejsze było to pierwsze).
A co jest teraz? Teraz najważniejsi są ludzie. Ludzie i ta wspólnota, którą tworzymy w GTA. To głównie dlatego jeszcze mi się chce.
I to głównie dla tej wspólnoty chcę jeździć lepiej . Żeby mieli ze mnie pociechę:). Drużyna żeby miała pociechę.
To chyba fajna sprawa, dojść po kilku latach udziału w zawodach do takiej motywacji?
Nie każdemu jest dane, nie każdy ma taką FAJNĄ drużynę.
Wiem , że moja drużyna potrafi docenić nie tylko dobry wynik, ale i całokształt. To dla mnie ważne.
Motywację mam obecnie dużą, chęci do „treningów” ogromne (tym są większe im większe przeciwności losu i swiadomość, że różnie może być z tym sezonem, ale może to właśnie w ten sposób działa, że im trudniej, tym człowiek bardziej się stara i bardziej mu zależy).
W ostatnich dniach ogromną motywację dała mi Justyna Kowalczyk – ten jej niezłomny charakter. To jest człowiek, który pięknie pokazuje jak podnosić się nie tylko ze sportowego upadku. Takich ludzi warto naśladować. Nie w kwestii trenowania, diety itp. bo przecież w którym miejscu jest ona, w którym ja, ale w kwestii podnoszenia się z upadku, ze sportowego niebytu. W kwestii wiary, że się da.
Że rzetelną pracą po słabym początku sezonu, można dojść do sukcesu.
To jest największa sztuka - podnieść się po upadku. Nie każdy potrafi jej sprostać.
Kiedyś pod którymś wpisem na blogu Mamby, nawiązała się taka dyskusja. Ktoś napisał, że jeśli wynik nie jest najważniejszy to jest się tylko i wyłącznie turystą a nie kolarzem. Zaczęłam się zastanawiam kim wobec tego jestem. Ani kolarzem ani turystą. Na kolarza za mało, na turystę za dużo. Mini-kolarz czy maksi-turysta?
Czy to jednak ważne jak nazwą nas inni, jak sami siebie określimy w związku z uprawianym sportem?
Najważniejsze jest to, że „trening” przynosi satysfakcję, że wychodząc z siłowni uśmiecham się od ucha do ucha, bo wykonałam kawał dobrej roboty, bo czuję to fajne zmęczenie, bo są endorfiny, najważniejsze jest to, że znowu razem z moim rowerem byliśmy w górkach, najważniejsze jest to, że niebawem zobaczę tych wszystkich ludzi, którzy czują podobnie jak ja (mam nadzieję, że uda się, że chociaż kilka maratonów stanie się moim udziałem).
Bo to jest bardzo znacząca część mojego życia. I tak jak Justyna zostaje z nartami… tak ja zostaję z rowerem, zostaję z zawodami, dopóki mi wystarczy sił, zdrowia, pieniędzy i dopóki okoliczności będą pozwalały. Bo gdzie ja znajdę lepszych Przyjaciół, niż tych których znalazłam dzięki rowerowi?
Kilka dni temu zamieściłam wpis dla Panów, trochę nierozumiejących nas kobiet jeżdżących w maratonie MTB. Wiem, że są też ci, którzy rozumieją. I mam nadzieję, że jest to większość.
I niespodziewanie dla mnie, jeden z moich teamowych kolegów namówił mnie, żeby ten wpis przerobić na artykuł na Lovebikes. Przerobiłam. Ufam w mądrość panów, refleksję, zrozumienie, dystans do siebie i artykułu. Przecież i bez Was i bez nas kobiet, nie byłoby maratonów MTB. Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Zapraszam do przeczytania: http://goo.gl/5reAVJ
„Nie leży mi w 100% żadna religia, żadna ideologia, żadna subkultura. Wszędzie jest trochę prawdy i trochę bełkotu”.
I tak chyba należy podejść do tych różnych rad, w 100% najlepszych metod treningowych, 100% najlepszej diety i sprzętu na którym jeździmy.
Będzie truizm ale (zwłaszcza w przypadku takich amatorów jak ja) po prostu trzeba iść swoją, własną drogą.
Więc ja tak sobie „trenuję” ( trenuje to ciągle słowo ujęte w cudzysłów), trenuję jak czuję, jak uważam za słuszne,ile mogę i ile daje radę mój organizm, jem co mi organizm podpowiada żeby jeść itd.
Zapewne błędy popełniam. Może nawet duże.
Jeśli te błędy w konsekwencji nie przyniosą dobrych wyników w zawodach, myślę, że wybaczy mi to moja drużyna, a ja mojej drużynie zrekompensuje to w inny sposób, wszak w naszej amatorsko - kolarskiej wspólnocie nie wynik jest najważniejszy. Wspólnota jest najważniejsza.
Tak sobie wracając wczoraj z siłowni, myślałam o tym, co jest dla mnie główną motywacją do „trenowania” na dzień dzisiejszy, przygotowywania się do sezonu i jak w ciągu kilku lat ta motywacja się zmieniała. Najpierw motywacją do trenowania było ukończenie maratonu. Potem motywacją było przejeżdżanie trudnych tras (w tle gdzieś tam była rywalizacja). Potem przejeżdżanie trudnych tras współistniało prawie na jednej płaszczyźnie z rywalizacją („prawie”, bo jednak zawsze ważniejsze było to pierwsze).
A co jest teraz? Teraz najważniejsi są ludzie. Ludzie i ta wspólnota, którą tworzymy w GTA. To głównie dlatego jeszcze mi się chce.
I to głównie dla tej wspólnoty chcę jeździć lepiej . Żeby mieli ze mnie pociechę:). Drużyna żeby miała pociechę.
To chyba fajna sprawa, dojść po kilku latach udziału w zawodach do takiej motywacji?
Nie każdemu jest dane, nie każdy ma taką FAJNĄ drużynę.
Wiem , że moja drużyna potrafi docenić nie tylko dobry wynik, ale i całokształt. To dla mnie ważne.
Motywację mam obecnie dużą, chęci do „treningów” ogromne (tym są większe im większe przeciwności losu i swiadomość, że różnie może być z tym sezonem, ale może to właśnie w ten sposób działa, że im trudniej, tym człowiek bardziej się stara i bardziej mu zależy).
W ostatnich dniach ogromną motywację dała mi Justyna Kowalczyk – ten jej niezłomny charakter. To jest człowiek, który pięknie pokazuje jak podnosić się nie tylko ze sportowego upadku. Takich ludzi warto naśladować. Nie w kwestii trenowania, diety itp. bo przecież w którym miejscu jest ona, w którym ja, ale w kwestii podnoszenia się z upadku, ze sportowego niebytu. W kwestii wiary, że się da.
Że rzetelną pracą po słabym początku sezonu, można dojść do sukcesu.
To jest największa sztuka - podnieść się po upadku. Nie każdy potrafi jej sprostać.
Kiedyś pod którymś wpisem na blogu Mamby, nawiązała się taka dyskusja. Ktoś napisał, że jeśli wynik nie jest najważniejszy to jest się tylko i wyłącznie turystą a nie kolarzem. Zaczęłam się zastanawiam kim wobec tego jestem. Ani kolarzem ani turystą. Na kolarza za mało, na turystę za dużo. Mini-kolarz czy maksi-turysta?
Czy to jednak ważne jak nazwą nas inni, jak sami siebie określimy w związku z uprawianym sportem?
Najważniejsze jest to, że „trening” przynosi satysfakcję, że wychodząc z siłowni uśmiecham się od ucha do ucha, bo wykonałam kawał dobrej roboty, bo czuję to fajne zmęczenie, bo są endorfiny, najważniejsze jest to, że znowu razem z moim rowerem byliśmy w górkach, najważniejsze jest to, że niebawem zobaczę tych wszystkich ludzi, którzy czują podobnie jak ja (mam nadzieję, że uda się, że chociaż kilka maratonów stanie się moim udziałem).
Bo to jest bardzo znacząca część mojego życia. I tak jak Justyna zostaje z nartami… tak ja zostaję z rowerem, zostaję z zawodami, dopóki mi wystarczy sił, zdrowia, pieniędzy i dopóki okoliczności będą pozwalały. Bo gdzie ja znajdę lepszych Przyjaciół, niż tych których znalazłam dzięki rowerowi?
Kilka dni temu zamieściłam wpis dla Panów, trochę nierozumiejących nas kobiet jeżdżących w maratonie MTB. Wiem, że są też ci, którzy rozumieją. I mam nadzieję, że jest to większość.
I niespodziewanie dla mnie, jeden z moich teamowych kolegów namówił mnie, żeby ten wpis przerobić na artykuł na Lovebikes. Przerobiłam. Ufam w mądrość panów, refleksję, zrozumienie, dystans do siebie i artykułu. Przecież i bez Was i bez nas kobiet, nie byłoby maratonów MTB. Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Zapraszam do przeczytania: http://goo.gl/5reAVJ
- Aktywność Ciężary
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!