Czwartek, 16 kwietnia 2015
Lubinkowo terenowo
Pierwsze zawody zbliżają się wielkimi krokami, więc na dzisiaj zaplanowałam jazdę w terenie.
Prawie jej w ogóle nie było w tym roku, więc trzeba było przypomnieć sobie jak się zjeżdża i podjeżdża w terenie. Dzisiaj z Panią Krystyną.
Trochę się wahałysmy ponieważ ciemne chmury kłębiły się wokół Tarnowa, ale napisałam do Pani Krystyny, że trzeba jechać, najwyżej zawrócimy. No i umówiłyśmy się pod jedną kapliczką, po czym Pani Krystyna zmieniła miejsce spotkania pod stadniną w Zbylitowskiej Górze. Cwaniak z niej – zafundowała mi na początek podjazd. No, ale ok, pomyślałam – rozgrzeje się i jej pokażę:). ( żart taki).
Podjazd poszedł w miarę bezboleśnie, co mnie mile zaskoczyło, bo po wczorajszym treningu podjazdowym spodziewałam się kłopotów. Zjechałyśmy do Buczyny i trochę się nam „łyso” zrobiło, bo w Buczynie na cmentarzu było sporo ludzi, zapewne Żydów, bo dzisiaj ich sporo do Polski przyjechało. Odwiedzają ważne dla nich miejsca pamięci. Już kiedyś pomyślałam, że tam w okolicy cmentarza, chociaż są świetne tereny do ćwiczenia techniki, to chyba trzeba przestać w bliskiej okolicy cmentarza jeździć. Tam są zbiorowe mogiły 10 tys ludzi, więc trochę tak… nie bardzo.
W Buczynie naprawdę pięknie, Pani Krystyna powiedziała, że przez te dywany zawilców nie może się na jeździe skoncentrować (wspominałam już, ze ona ma słabość do tych kwiatów? I to wielką). Potem niebieskim wzdłuż Dunajca. Kiedy dojeżdżałyśmy do Szepanowic, Krysia powiedziała: tylko wybierz jakiś łagodny, w miarę płaski podjazd na Lubinkę (może nie były to dokładnie takie słowa, ale sens taki).
Popatrzyłam zdumiona i zaśmiałam się. Mission impossible mi zgotowała Pani Krystyna.
Kto zna Lubinkę no to wie, że nie ma alternatywy łagodnego podjazdu, zwłaszcza do strony Dunajca. Wybrałyśmy podjazd, którego podobno bardzo nie lubi Lutek, czyli szuter obok Pit Stopu.
Także miałam okazję przypomnieć sobie końcówkę mojego wczorajszego podjeżdżania.
Zjazd do Doliny Izy, zjazdem Adama. Sucho. Nawet bardzo sucho. Czy bezpiecznie? Nie do końca bo liście, patyki.
A ja.. muszę się znowu oswajać ze zjazdami. Tragedii nie ma, ale szału też nie ma. Jeszcze asekuracyjnie i wolno to idzie, ale na szczęście bez przygód.
Z podjeżdżaniem jest lepiej. Dzisiaj zrobiłyśmy jeden techniczny, długi podjazd i.. po raz pierwszy w życiu wjechałam go w całości. Być może dlatego, ze było sucho, więc łatwiej się kręciło, więcej sił miałam. Jest dość długi, męczący.
W Dolinie podjechałyśmy szutrem do szlabanu. Tam znalazłyśmy psa, który udawał dzika, a właściwie to pies nas znalazł, by następnie nas porzucić.
Na Lubince zdecydowałyśmy się pojechać w nieznane i wjechałyśmy w las, odkrywając świetny i niełatwy zjazdo-podjazd (najpierw w dół, potem w górę). My sieroty po Golonce (taki profil na FB ktoś stworzył, ale nie byłam to ja:)) szukamy w okolicy fragmentów mocno terenowego jeżdżenia.
No i udało się. Zjazdo-podjazd okazał był się być łącznikiem ze zjazdem Staszka. Zjazd Staszka suchy, ale mocno rozjeżdżony, więc był dla mnie dzisiaj wyzwaniem. Chyba pierwszy trudniejszy zjazd w tym roku. Ale bez wypadków, chociaż wolno.
Potem był wspomniany już podjazd, którym dojeżdża się do żółtego pieszego. Żółtym pieszym w dół do Pleśnej. Kiedy już zjechałam, zauważyłam, że mam amortyzator zablokowany. No brawo – pierwsze zjazdy tego roku i takie sobie sama atrakcje funduję. Jak już odblokuję amora, to dopiero będę fruwać:), (taki żart).
Potem Pleśna, powrót wzdłuż Białej, Woźniczna , Kłokowa i do domu. Pożyteczne jeżdżenie. Dużo terenu. A to jest to o co chodzi w roweraniu. Przynajmniej mnie o to chodzi. Średnia mało imponująca, ale było kilka kilometrów mozolnego podjeżdżania, no i jednak obydwie byłyśmy po wczorajszym podjazdowym treningu (Krysia też taki sobie wczoraj robiła).
Widok z szutrowego podjazdu © Iza
Prawie jej w ogóle nie było w tym roku, więc trzeba było przypomnieć sobie jak się zjeżdża i podjeżdża w terenie. Dzisiaj z Panią Krystyną.
Trochę się wahałysmy ponieważ ciemne chmury kłębiły się wokół Tarnowa, ale napisałam do Pani Krystyny, że trzeba jechać, najwyżej zawrócimy. No i umówiłyśmy się pod jedną kapliczką, po czym Pani Krystyna zmieniła miejsce spotkania pod stadniną w Zbylitowskiej Górze. Cwaniak z niej – zafundowała mi na początek podjazd. No, ale ok, pomyślałam – rozgrzeje się i jej pokażę:). ( żart taki).
Podjazd poszedł w miarę bezboleśnie, co mnie mile zaskoczyło, bo po wczorajszym treningu podjazdowym spodziewałam się kłopotów. Zjechałyśmy do Buczyny i trochę się nam „łyso” zrobiło, bo w Buczynie na cmentarzu było sporo ludzi, zapewne Żydów, bo dzisiaj ich sporo do Polski przyjechało. Odwiedzają ważne dla nich miejsca pamięci. Już kiedyś pomyślałam, że tam w okolicy cmentarza, chociaż są świetne tereny do ćwiczenia techniki, to chyba trzeba przestać w bliskiej okolicy cmentarza jeździć. Tam są zbiorowe mogiły 10 tys ludzi, więc trochę tak… nie bardzo.
W Buczynie naprawdę pięknie, Pani Krystyna powiedziała, że przez te dywany zawilców nie może się na jeździe skoncentrować (wspominałam już, ze ona ma słabość do tych kwiatów? I to wielką). Potem niebieskim wzdłuż Dunajca. Kiedy dojeżdżałyśmy do Szepanowic, Krysia powiedziała: tylko wybierz jakiś łagodny, w miarę płaski podjazd na Lubinkę (może nie były to dokładnie takie słowa, ale sens taki).
Popatrzyłam zdumiona i zaśmiałam się. Mission impossible mi zgotowała Pani Krystyna.
Kto zna Lubinkę no to wie, że nie ma alternatywy łagodnego podjazdu, zwłaszcza do strony Dunajca. Wybrałyśmy podjazd, którego podobno bardzo nie lubi Lutek, czyli szuter obok Pit Stopu.
Także miałam okazję przypomnieć sobie końcówkę mojego wczorajszego podjeżdżania.
Zjazd do Doliny Izy, zjazdem Adama. Sucho. Nawet bardzo sucho. Czy bezpiecznie? Nie do końca bo liście, patyki.
A ja.. muszę się znowu oswajać ze zjazdami. Tragedii nie ma, ale szału też nie ma. Jeszcze asekuracyjnie i wolno to idzie, ale na szczęście bez przygód.
Z podjeżdżaniem jest lepiej. Dzisiaj zrobiłyśmy jeden techniczny, długi podjazd i.. po raz pierwszy w życiu wjechałam go w całości. Być może dlatego, ze było sucho, więc łatwiej się kręciło, więcej sił miałam. Jest dość długi, męczący.
W Dolinie podjechałyśmy szutrem do szlabanu. Tam znalazłyśmy psa, który udawał dzika, a właściwie to pies nas znalazł, by następnie nas porzucić.
Na Lubince zdecydowałyśmy się pojechać w nieznane i wjechałyśmy w las, odkrywając świetny i niełatwy zjazdo-podjazd (najpierw w dół, potem w górę). My sieroty po Golonce (taki profil na FB ktoś stworzył, ale nie byłam to ja:)) szukamy w okolicy fragmentów mocno terenowego jeżdżenia.
No i udało się. Zjazdo-podjazd okazał był się być łącznikiem ze zjazdem Staszka. Zjazd Staszka suchy, ale mocno rozjeżdżony, więc był dla mnie dzisiaj wyzwaniem. Chyba pierwszy trudniejszy zjazd w tym roku. Ale bez wypadków, chociaż wolno.
Potem był wspomniany już podjazd, którym dojeżdża się do żółtego pieszego. Żółtym pieszym w dół do Pleśnej. Kiedy już zjechałam, zauważyłam, że mam amortyzator zablokowany. No brawo – pierwsze zjazdy tego roku i takie sobie sama atrakcje funduję. Jak już odblokuję amora, to dopiero będę fruwać:), (taki żart).
Potem Pleśna, powrót wzdłuż Białej, Woźniczna , Kłokowa i do domu. Pożyteczne jeżdżenie. Dużo terenu. A to jest to o co chodzi w roweraniu. Przynajmniej mnie o to chodzi. Średnia mało imponująca, ale było kilka kilometrów mozolnego podjeżdżania, no i jednak obydwie byłyśmy po wczorajszym podjazdowym treningu (Krysia też taki sobie wczoraj robiła).
Moje ulubione jeziorko w mojej ulubionej Dolinie © Iza
A na koniec moc wrażeń w filmie mojego teamowego kolegi Filipa (znanego miłośnika bardzo trudnych zagranicznych etapówek i innych ekstremalnych wyzwań np imprezy w Danielce:)).
https://vimeo.com/120901836
- DST 40.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:29
- VAVG 16.11km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Z tą słabością do zawilców trzeba uważać. Są trujące.
marusia - 21:58 czwartek, 16 kwietnia 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!