Piątek, 15 maja 2015
Wspomnienia
Smażąc naleśniki (z pieczarkami były i sosem czosnkowym), popijałam herbatę z sokiem malinowym.
Sok malinowy jest firmy KROKUS (najlepszy dostępny w sklepach, jedyny jaki smakiem przypomina domowy).
Przypomniał mi się smak soku malinowego mojej Babci. Babcia mieszkała w małym miasteczku nad Sanem. Ogród miała w dawnej dolinie Sanu. Olbrzymi. Były tam warzywa, owoce (maliny, truskawki, porzeczki). Babcia robiła przetwory i gotowała pyszne, proste obiady. Do dzisiaj wspominam smak jej zupy ogórkowej i jarzynowej. Nigdy potem nie jadłam tak dobrych zup. Szkoda, że wtedy pewnie nie doceniałam tego. Smaki dzieciństwa. Najlepsze, bo wszystko było z ogrodu, zdrowe, smaczne. Gotowane z sercem. Jeśli macie jeszcze Babcie, ale Mamy, które gotują pyszności, docencie to. Póki jeszcze macie czas...
Dzisiaj jazda z Mirkiem, luźna i spokojna. Sporo sobie pogadaliśmy. Pojeździliśmy biegowymi ścieżkami Mirka (najlepsze ścieżki w Lesie Radłowskim, najbardziej mtbowskie).
Dotarły. Ten z Bikemaratonu, pewnie pozostanie nieużyty. Planowałam przejechać Myślenice, może Wisłę. Zamiast do Wisły pojadę jednak do Strzyżowa (wiele względów o tym zadecydowało, okoliczności niezależne ode mnie, ale i to, że Wisłę już jechałam dwa razy, a Strzyżów co prawda na giga, ale wiele lat temu, kiedy trasa była łatwiejsza).
Sok malinowy jest firmy KROKUS (najlepszy dostępny w sklepach, jedyny jaki smakiem przypomina domowy).
Przypomniał mi się smak soku malinowego mojej Babci. Babcia mieszkała w małym miasteczku nad Sanem. Ogród miała w dawnej dolinie Sanu. Olbrzymi. Były tam warzywa, owoce (maliny, truskawki, porzeczki). Babcia robiła przetwory i gotowała pyszne, proste obiady. Do dzisiaj wspominam smak jej zupy ogórkowej i jarzynowej. Nigdy potem nie jadłam tak dobrych zup. Szkoda, że wtedy pewnie nie doceniałam tego. Smaki dzieciństwa. Najlepsze, bo wszystko było z ogrodu, zdrowe, smaczne. Gotowane z sercem. Jeśli macie jeszcze Babcie, ale Mamy, które gotują pyszności, docencie to. Póki jeszcze macie czas...
Dzisiaj jazda z Mirkiem, luźna i spokojna. Sporo sobie pogadaliśmy. Pojeździliśmy biegowymi ścieżkami Mirka (najlepsze ścieżki w Lesie Radłowskim, najbardziej mtbowskie).
Dotarły. Ten z Bikemaratonu, pewnie pozostanie nieużyty. Planowałam przejechać Myślenice, może Wisłę. Zamiast do Wisły pojadę jednak do Strzyżowa (wiele względów o tym zadecydowało, okoliczności niezależne ode mnie, ale i to, że Wisłę już jechałam dwa razy, a Strzyżów co prawda na giga, ale wiele lat temu, kiedy trasa była łatwiejsza).
Tegoroczne numery startowe © Iza
W czeluściach komputera znalazłam moje maratonowe notatki.
Oto wspomnienia z pierwszego maratonu przejechanego w górach. To był mój drugi sezon startowy. Nie prowadziłam jeszcze bloga, ale pisałam "wspomnienia" z maratonów.
Bardo , 9 maja 2008r. Powerade MTB Marathon
Bardo, miejscowość w okolicach Kotliny Kłodzkiej. Przepiękne góry, krajobrazy, zieleń o tej porze roku najsoczystsza z soczystych. Byłam już kiedyś w tych okolicach , ale wtedy jeszcze na crossowym rowerze, czysto wycieczkowo i niemalże wyłącznie po asfalcie. Tym razem - maraton, pierwszy górski maraton, bo wcześniejsze przeze mnie przejechane to były raczej po terenach pagórkowatych. Od kiedy w ub roku przejechałam pierwszy maraton, wymyśliłam sobie nowe wyzwanie - przejechać maraton w górach. Teraz mam następne - przejechać maraton w górach przy kiepskiej pogodzie - błocie itd.:).Ale to już nie ode mnie zależy, a od pogody. Już tak mam , ze jak już coś mi sie uda, wymyślałam następne. Jechałam z dużymi obawami na ten maraton, a to dlatego ze mało kilometrów miałam wyjechanie w tym roku, właściwie żadnej dłuższej górskiej traski. Czułam, ze jeszcze nie jestem gotowa i jak sie okazało miałam rację:). Na starcie prawie nie widzę kobiet (co napawa mnie lekkim lękiem , nie chciałabym być ostatnią kobietą kończącą maraton. Te które są (w liczbie 23) w większości z jakiś teamów, klubów. Jednym słowem " wycinary", a ja wciąż nowicjusz uczący sie jazdy na rowerze górskim, nie mówiąc już o startach. Zaczynam zdecydowanie za ostro, nie chce żeby mnie wyprzedzali, bo z doświadczenia wiem ze potem bardzo ciężko będzie wyprzedzać. Tętno oscyluje niebezpieczne wokół 180 i około 3 km. stwierdzam, że jestem już ugotowana... Takie myśli przychodzą mi do głowy: zawrócić do mety... Zaczyna sie mozolne wspinanie pod górę. 15 km do góry po szutrze, kamieniach, w lesie. Potem upragnione (ha,ha nie sądziłam, ze kiedyś to napiszę)zjazdy. Cieszę się, ze odpocznę:). Dobre sobie - zjazdy są niebezpieczne, bardzo szybkie, szutrowe, na takich najłatwiej o upadek. Ale zjazdy o dziwo udaje mi sie pokonywać dobrze, nawet wyprzedzać na nich facetów:). Odpuszczam dwa - jakąś rynnę z piachu i kamienie jak telewizory Droga Krzyżowa) pod koniec dystansu. Resztę przejeżdżam bez wypadku a niestety upadam na zakręcie, w który wjechałam zbyt szybko. Upadam z impetem na lewy bok, tłukę głowę, policzek. Dwóch chłopaków z obsługi pyta czy gdzieś dzwonić: myślę sobie.. no nie po to tu przyjechałam, żeby schodzić z trasy. Wsiadam na rower i jadę, chociaż głowa boli i policzek też. Ktoś jedzie obok mnie i pyta czy wszystko w porządku. Mówię, ze tak i ze za dobrze szło i coś w końcu musiało sie przydarzyć. Chłopak się śmieje i mówi: jak dasz rade mówić to jest ok:). Jadę dalej , ból mija ( powróci po minięciu mety i na drugi dzień). Mozolnie pod górę,po szutrze, kamieniach itd. Jak wyjeżdżamy od czasu do czasu z lasu pokazują sie piękne panoramy Sudetów. Przepiękna trasa. Trochę błota, które udaje mi sie przejeżdżać ( dobre opony:)). Jakiś niewielki strumyczek - ale frajda tak przez strumyczek na rowerze... Jestem potwornie zmęczona i odliczam każdy kilometr do mety. I znowu te myśli natrętne: no nie... jestem taka słaba, nie nadaję się... więcej już nie pojadę na maraton... Takie myśli towarzyszyły mi na każdym poprzednio przejechanym maratonie. 2 kilometry przed metą mijaja mnie 3 kobiety. Jestem wściekła, ale nie mam siły ich gonić. Ledwie jadę i znowu jest ostro pod górę. Łapie mnie kolka, coś niebywałego , w życiu nie przytrafiło mi się to na rowerze! NO i nas sam koniec ten zjazd po wielkich kamieniach... Stoi jakiś kibic. Zaczynam zjeżdżać, on mówi: nieźle... Ale po chwili czuję ze koło dostaje poślizgu, więc ratuje sie przed upadkiem i resztę zjazdu schodzę mamrocząc pod nosem: chyba ich porypało. To pod adresem tego co wymyślał trasę. Niestety jak dla mnie za trudny zjazd na koniec kiedy nie ma sie już sił, koncentracja mocno osłabiona. Docieram do mety, tuz przed metą ostatni zjazd. Tuż przed metą jakis facet próbuje mnie wyprzedzić. Myślę sobie: o nie, nie nie… Jadę ile sił w nogach i przyjeżdżam przed nim. Wjeżdząm na metę i dosłownie czuję, ze jestem wycieńczona.To chyba było jak do tej pory najcięższe 50 km na rowerze w moim życiu:), ale wiem, ze te jeszcze bardziej cięzkie przede mną. Przez 15 min mamroczę, ze juz nigdy nie pojadę na żaden maraton, nigdy... Po 15 min. już myślę... kiedy i gdzie jest następny:). Bo to tak działa:). Jakieś niesamowite szczęście przepełnia człowieka i poczucie spełnienia i sama nie wiem jak jeszcze to nazwać:) Moje drżenie duszy:). Niesamowite drżenie duszy i motyle w brzuchu:). I okazuje się, ze w tym doborowym wycinarskim towarzystwie ( i vice mistrz świata juniorów i czołówka krajowa) , jedzie tak mało kobiet, ze w w mojej kategorii wiekowej jestem 6 na 9 kobiet, a od 6 miejsca staje sie na pudle:). Przyjemne prawda? No bo to prestiżowa edycja, nie lokalny maraton. Oczywiście przyjechałam pod koniec stawki, ale to byli prawie sami faceci. 257 osób, ja gdzieś tam w pierwszej trzydziestce od końca:). Juz dokładnie miejsca nie pamietam. następny maraton w Krośnie 24 maja, dokładnie w moje urodziny 36 zresztą:) ( lokalny), robię przetarcie przed wielkim świętem czyli pierwszym w historii maratonem w Tarnowie 31 maja. No i tak to było... Ale już było i trzeba myśleć o tym co będzie i trochę potrenować i zbierać siły.
I pierwszy maraton w Cyklo. Jak wiele jeśli chodzi o ten cykl zmieniło się od tamtego czasu.
24 maja 2008r. Krosno Cyklokarapty
Wczoraj przejechałam mój 6 maraton, chociaż trudno to nazwać maratonem mtb. To był lokalny maraton w Krośnie z cyklu CykloKarpaty. Gdybym przejeździła cały ten cykl pewnie miałabym wielkie szanse na koncowy duzy sukces w generalce:), a to dlatego, ze kobiet jak na lekarstwo (wczoraj było 7 i bądźmy szczerzy zdecydowanie słabsze niż te które startują w dużych cyklach typu Powerade czy Mio Fuji Bike Maraton). Niestety regulamin nie pozwalał startować kobietom na dystans długi, wiec musiałam jechać na krótki ( wyszło 39 km). No i niefajne to było, bo to nie był maraton mtb a kurcze jakieś kryterium uliczne:). Asfalt, drogi szutrowe. Trochę podjazdów oczywiście było. Trzeba było jechać szybko. Zalozyłam sobie po cichu ( chociaż byłam zmeczona poprzednim intensywnie spedzonym dniem i niezbyt wyspana), że będę 1 w swojej kategorii. Gnałam wiec cały dystans i jak na mnie to chyba szybko go przejechałam. Srednia wyszła mi prawie 25 km/ha, na te 39 km i 700 m przewyższenia. Jechał przede mną 13 latek, świetnie jechał. Wyprzedzał mnie często na podjazdach. Potem ja go wyprzedzałam i tak tasowalismy się całą trasę. Trochę z nim pogadałam w trakcie. Nie trenuje w żadnym klubie, bo ma za daleko. Mieszka we Frysztaku, taka wies miedzy Jasłem a Krosnem. Niesamowice ambitny i z wielką pasją. Jechaliśmy łeb w łeb, dopiero koncówke już przed stadionem przycisnęłam i dojechałam z minutę przed nim. Musiał go ten dystans i to szarpanie pod górę sporo kosztować i już nie dał rady. ale zaczekałam na niego na mecie i pogratulowałam mu bo to niesamowite było:). Potem okazało sie, ze na długim dystansie jechał jego dziadek. Fajnie nie? Oczywiście trochę sie zmeczyłam nie powiem, ale no to nie ma porównania z tymi prawie 50 km w Bardo ( gdzie jechałam 3 h 39 min, a tutaj jechałam 1 h 37 min, wiec sam czas pokazuje jakie różne to były trasy). No i po takim łatwym maratonie nie ma takiej satysfakcji po ukonczeniu, jak po tym trudnym. Ale... no więc tak: wśród kobiet byłam 2:), wśród wszystkich gdzieś w połowie stawki, w swojej kategorii wiekowej 1, wiec dopięłam swego. Po raz pierwszy stanęłam na najwyższym stopniu podium i chociaż konkurencji nie było zbyt wielkiej to zawsze cieszy. No i nafajniejsze z tego wszystkiego to piękna nagroda, śliczny kask dobrej firmy i licznik rowerowy. Miałam calkiem udane urodziny:).
Bardo , 9 maja 2008r. Powerade MTB Marathon
Bardo, miejscowość w okolicach Kotliny Kłodzkiej. Przepiękne góry, krajobrazy, zieleń o tej porze roku najsoczystsza z soczystych. Byłam już kiedyś w tych okolicach , ale wtedy jeszcze na crossowym rowerze, czysto wycieczkowo i niemalże wyłącznie po asfalcie. Tym razem - maraton, pierwszy górski maraton, bo wcześniejsze przeze mnie przejechane to były raczej po terenach pagórkowatych. Od kiedy w ub roku przejechałam pierwszy maraton, wymyśliłam sobie nowe wyzwanie - przejechać maraton w górach. Teraz mam następne - przejechać maraton w górach przy kiepskiej pogodzie - błocie itd.:).Ale to już nie ode mnie zależy, a od pogody. Już tak mam , ze jak już coś mi sie uda, wymyślałam następne. Jechałam z dużymi obawami na ten maraton, a to dlatego ze mało kilometrów miałam wyjechanie w tym roku, właściwie żadnej dłuższej górskiej traski. Czułam, ze jeszcze nie jestem gotowa i jak sie okazało miałam rację:). Na starcie prawie nie widzę kobiet (co napawa mnie lekkim lękiem , nie chciałabym być ostatnią kobietą kończącą maraton. Te które są (w liczbie 23) w większości z jakiś teamów, klubów. Jednym słowem " wycinary", a ja wciąż nowicjusz uczący sie jazdy na rowerze górskim, nie mówiąc już o startach. Zaczynam zdecydowanie za ostro, nie chce żeby mnie wyprzedzali, bo z doświadczenia wiem ze potem bardzo ciężko będzie wyprzedzać. Tętno oscyluje niebezpieczne wokół 180 i około 3 km. stwierdzam, że jestem już ugotowana... Takie myśli przychodzą mi do głowy: zawrócić do mety... Zaczyna sie mozolne wspinanie pod górę. 15 km do góry po szutrze, kamieniach, w lesie. Potem upragnione (ha,ha nie sądziłam, ze kiedyś to napiszę)zjazdy. Cieszę się, ze odpocznę:). Dobre sobie - zjazdy są niebezpieczne, bardzo szybkie, szutrowe, na takich najłatwiej o upadek. Ale zjazdy o dziwo udaje mi sie pokonywać dobrze, nawet wyprzedzać na nich facetów:). Odpuszczam dwa - jakąś rynnę z piachu i kamienie jak telewizory Droga Krzyżowa) pod koniec dystansu. Resztę przejeżdżam bez wypadku a niestety upadam na zakręcie, w który wjechałam zbyt szybko. Upadam z impetem na lewy bok, tłukę głowę, policzek. Dwóch chłopaków z obsługi pyta czy gdzieś dzwonić: myślę sobie.. no nie po to tu przyjechałam, żeby schodzić z trasy. Wsiadam na rower i jadę, chociaż głowa boli i policzek też. Ktoś jedzie obok mnie i pyta czy wszystko w porządku. Mówię, ze tak i ze za dobrze szło i coś w końcu musiało sie przydarzyć. Chłopak się śmieje i mówi: jak dasz rade mówić to jest ok:). Jadę dalej , ból mija ( powróci po minięciu mety i na drugi dzień). Mozolnie pod górę,po szutrze, kamieniach itd. Jak wyjeżdżamy od czasu do czasu z lasu pokazują sie piękne panoramy Sudetów. Przepiękna trasa. Trochę błota, które udaje mi sie przejeżdżać ( dobre opony:)). Jakiś niewielki strumyczek - ale frajda tak przez strumyczek na rowerze... Jestem potwornie zmęczona i odliczam każdy kilometr do mety. I znowu te myśli natrętne: no nie... jestem taka słaba, nie nadaję się... więcej już nie pojadę na maraton... Takie myśli towarzyszyły mi na każdym poprzednio przejechanym maratonie. 2 kilometry przed metą mijaja mnie 3 kobiety. Jestem wściekła, ale nie mam siły ich gonić. Ledwie jadę i znowu jest ostro pod górę. Łapie mnie kolka, coś niebywałego , w życiu nie przytrafiło mi się to na rowerze! NO i nas sam koniec ten zjazd po wielkich kamieniach... Stoi jakiś kibic. Zaczynam zjeżdżać, on mówi: nieźle... Ale po chwili czuję ze koło dostaje poślizgu, więc ratuje sie przed upadkiem i resztę zjazdu schodzę mamrocząc pod nosem: chyba ich porypało. To pod adresem tego co wymyślał trasę. Niestety jak dla mnie za trudny zjazd na koniec kiedy nie ma sie już sił, koncentracja mocno osłabiona. Docieram do mety, tuz przed metą ostatni zjazd. Tuż przed metą jakis facet próbuje mnie wyprzedzić. Myślę sobie: o nie, nie nie… Jadę ile sił w nogach i przyjeżdżam przed nim. Wjeżdząm na metę i dosłownie czuję, ze jestem wycieńczona.To chyba było jak do tej pory najcięższe 50 km na rowerze w moim życiu:), ale wiem, ze te jeszcze bardziej cięzkie przede mną. Przez 15 min mamroczę, ze juz nigdy nie pojadę na żaden maraton, nigdy... Po 15 min. już myślę... kiedy i gdzie jest następny:). Bo to tak działa:). Jakieś niesamowite szczęście przepełnia człowieka i poczucie spełnienia i sama nie wiem jak jeszcze to nazwać:) Moje drżenie duszy:). Niesamowite drżenie duszy i motyle w brzuchu:). I okazuje się, ze w tym doborowym wycinarskim towarzystwie ( i vice mistrz świata juniorów i czołówka krajowa) , jedzie tak mało kobiet, ze w w mojej kategorii wiekowej jestem 6 na 9 kobiet, a od 6 miejsca staje sie na pudle:). Przyjemne prawda? No bo to prestiżowa edycja, nie lokalny maraton. Oczywiście przyjechałam pod koniec stawki, ale to byli prawie sami faceci. 257 osób, ja gdzieś tam w pierwszej trzydziestce od końca:). Juz dokładnie miejsca nie pamietam. następny maraton w Krośnie 24 maja, dokładnie w moje urodziny 36 zresztą:) ( lokalny), robię przetarcie przed wielkim świętem czyli pierwszym w historii maratonem w Tarnowie 31 maja. No i tak to było... Ale już było i trzeba myśleć o tym co będzie i trochę potrenować i zbierać siły.
I pierwszy maraton w Cyklo. Jak wiele jeśli chodzi o ten cykl zmieniło się od tamtego czasu.
24 maja 2008r. Krosno Cyklokarapty
Wczoraj przejechałam mój 6 maraton, chociaż trudno to nazwać maratonem mtb. To był lokalny maraton w Krośnie z cyklu CykloKarpaty. Gdybym przejeździła cały ten cykl pewnie miałabym wielkie szanse na koncowy duzy sukces w generalce:), a to dlatego, ze kobiet jak na lekarstwo (wczoraj było 7 i bądźmy szczerzy zdecydowanie słabsze niż te które startują w dużych cyklach typu Powerade czy Mio Fuji Bike Maraton). Niestety regulamin nie pozwalał startować kobietom na dystans długi, wiec musiałam jechać na krótki ( wyszło 39 km). No i niefajne to było, bo to nie był maraton mtb a kurcze jakieś kryterium uliczne:). Asfalt, drogi szutrowe. Trochę podjazdów oczywiście było. Trzeba było jechać szybko. Zalozyłam sobie po cichu ( chociaż byłam zmeczona poprzednim intensywnie spedzonym dniem i niezbyt wyspana), że będę 1 w swojej kategorii. Gnałam wiec cały dystans i jak na mnie to chyba szybko go przejechałam. Srednia wyszła mi prawie 25 km/ha, na te 39 km i 700 m przewyższenia. Jechał przede mną 13 latek, świetnie jechał. Wyprzedzał mnie często na podjazdach. Potem ja go wyprzedzałam i tak tasowalismy się całą trasę. Trochę z nim pogadałam w trakcie. Nie trenuje w żadnym klubie, bo ma za daleko. Mieszka we Frysztaku, taka wies miedzy Jasłem a Krosnem. Niesamowice ambitny i z wielką pasją. Jechaliśmy łeb w łeb, dopiero koncówke już przed stadionem przycisnęłam i dojechałam z minutę przed nim. Musiał go ten dystans i to szarpanie pod górę sporo kosztować i już nie dał rady. ale zaczekałam na niego na mecie i pogratulowałam mu bo to niesamowite było:). Potem okazało sie, ze na długim dystansie jechał jego dziadek. Fajnie nie? Oczywiście trochę sie zmeczyłam nie powiem, ale no to nie ma porównania z tymi prawie 50 km w Bardo ( gdzie jechałam 3 h 39 min, a tutaj jechałam 1 h 37 min, wiec sam czas pokazuje jakie różne to były trasy). No i po takim łatwym maratonie nie ma takiej satysfakcji po ukonczeniu, jak po tym trudnym. Ale... no więc tak: wśród kobiet byłam 2:), wśród wszystkich gdzieś w połowie stawki, w swojej kategorii wiekowej 1, wiec dopięłam swego. Po raz pierwszy stanęłam na najwyższym stopniu podium i chociaż konkurencji nie było zbyt wielkiej to zawsze cieszy. No i nafajniejsze z tego wszystkiego to piękna nagroda, śliczny kask dobrej firmy i licznik rowerowy. Miałam calkiem udane urodziny:).
- DST 30.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:28
- VAVG 20.45km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!