Poniedziałek, 7 grudnia 2015
Bieganie (6)
Z pamiętnika urzędnika:
„29 maja 2009r.
Jutro maraton w Szczawnicy. Jeszcze dzisiaj rano myślałam, że nie pojadę. Wczoraj mieliśmy kolizję z Mirkiem i podkręciłam nogę. Boli, ale zdecydowałam się jechać. Gorzej z rowerem. Nie jest do końca sprawny. To będzie trudny maraton. Pada. Będzie błoto, ślisko, niebezpiecznie. Ale spróbuję. Co tam. Może uda się skończyć.
31 maja 2009r.
Udało się!!! Jechałam prawie 5 godzin, ale 5 miejsce w kategorii. Jestem z siebie bardzo zadowolona. Było bardzo mokro, dużo błota, bardzo dużo niebezpiecznych zjazdów, które pokonałam!!! Na jednym bardzo gliniastym zjeździe był upadek, ale bardzo niegroźny. Na górze leżał śnieg!!! Było super!!!”
Czujecie ten entuzjazm? Tak, tak to było dawno temu. Nie pisałam jeszcze bloga, ale zapoczątkowała go właśnie relacja ze szczawnickiego maratonu. Przypomniały mi się te czasy bo Grzesiek Prucnal czyli organizator Cyklokarpat, zapowiedział Szczawnicę jako miejscówkę na przyszły sezon. Nie wiem czy to będzie podobna trasa, nie wiem czy pojadę (szczerze mówiąc nie wiem czy w ogóle przejadę jakiś maraton w przyszłym roku), ale .. serducho mi zabiło mocno jak zobaczyłam….. :).
Szczawnica… Wtedy było ze mną kiepsko, noga bolała i spuchła. Odwiedził mnie jeden z moich kolegów i powiedział:
- Jak jesteś twarda to jedź!
Pomyślałam „jestem więc pojadę” (dzisiaj już bym nie pojechała w takim stanie na maraton, ot człowiek przechodzi życiowe matamorfozy).
Wieczorem noga była jak bania. Rano padał deszcz, stopa ledwie weszła mi do buta, rower nie domagał. Było przeraźliwie zimno. W okolicy Przehyby 0 stopni i śnieg, a jednak…. A jednak kiedy zmarznięta i przemoczona, dotarłam do mety (a żeby do niej dotrzeć trzeba było przejechać na koniec przez Grajcarek), powiedziałam do Piotrka Klonowicza: jaka piękna trasa!
Bo to była piękna i wymagająca trasa i sprawiła mi masę radości. Dzisiaj już takiej odczuwać nie potrafię. To naturalna kolej rzeczy jeśli się jeździ od tylu lat, ale czasem bardzo mocno tęsknię do tamtych czasów, kiedy było we mnie tyle entuzjazmu, a przejechanie maratonu sprawiało taką euforyczną radość. Ale to chyba już niemożliwe, prawda? Czuć tak jak wtedy.
Na szczęście życie sprawia nam tyle niespodzianek. Stawia na naszej drodze nowych ludzi, nowe pasje, nowe marzenia.
Zaczytałam się w książce Tomka Kowalskiego i Agnieszki Korpal. Zaczytałam się, bo to jest jedna z tych książek od której trudno się oderwać. Kiedy czuje się żal bo trzeba iść spać, albo zamknąć ją bo autobus dojeżdża pod Starostwo i trzeba iść do pracy.
„ Każdy rodzaj sportu uczy konsekwencji i determinacji. Bez tego nie ma walki. Albo ciężko pracujesz i jesteś w grze, albo szukasz wymówek i jesteś na końcu stawki. To są cechy, które na szczęście wchodzą w krew i zaczynasz przenosić je w inne sfery życia. Zaczynasz doceniać ciężką pracę, swoją i innych ludzi, nie dziwią cię wzloty i upadki, gorsze i lepsze dni, szanujesz poświęcenie i zaangażowanie innych osób. Nie znosić postawy „nie chce mi się”. Nie lubisz słów: „nie mam już siły” ale wiesz, że bywa i tak, że ktoś nie może dawać rady. Świat staje się trochę prostszy. I Ty tę prostotę czujesz na własnej skórze, zaczynasz doceniać malutkie rzeczy, które wcześniej było codziennością, a dla wielu są oczywiste, że nawet się nad tym zastanawiają”.
Agnieszka z książki „Magisterkowalski”.
I jeszcze słowa Agnieszki z wywiadu, który ukazał się na Onecie niedawno. Przez wiele lat maratony były dla mnie nie tylko realizacją pasji, ale sposobem na radzenie sobie z niełatwą rzeczywistością. Trzymały mnie w ryzach. Agnieszka dobrze tłumaczy, dlaczego tak się dzieje.
„ Dlaczego "zmęczenie jest najlepszym lekarstwem"? Oczyszcza umysł. Zaczynasz myśleć o bólu, o tym, jak jest ciężko, o kolejnej górze, na którą trzeba wbiec. Inne problemy – czy to jest śmierć bliskiej osoby, czy milionowy kredyt do spłacenia – znikają i przed Tobą jest tylko ta jedna górka. Skupiasz się na rzeczach banalnych i prostych. Zmęczenie sprowadza Cię na normalne tory. Pokazuje, gdzie są granice i na co kogo stać. Nie umiem tego lepiej wytłumaczyć, niż opisałam w książce. Dobrze wiesz, że to jedna z tych rzeczy, które najtrudniej wyjaśnić. Tak jest z pasjami – trzeba je pokochać i z nimi się zmierzyć; nieważne czy to sport, himalaizm, czy gra na gitarze. Sportowiec i muzyk zawsze się dogadają, bo emocje towarzyszące bieganiu i grze na puzonie są podobne. Pytania "po co?" stawiane przez osoby, które nie poświęciły na to minuty i odrobiny energii, są z góry skazane na porażkę. Nie zrozumieją, dlaczego kogoś cieszy wydeptywanie ścieżek w lesie.”
Dzisiaj wydeptywałam ścieżki w Mościach biegając. W mżawce ponownie. I jak wytłumaczyć komuś kto nie lubi sportu ja dobrze na mnie działa to zmęczenie?
„29 maja 2009r.
Jutro maraton w Szczawnicy. Jeszcze dzisiaj rano myślałam, że nie pojadę. Wczoraj mieliśmy kolizję z Mirkiem i podkręciłam nogę. Boli, ale zdecydowałam się jechać. Gorzej z rowerem. Nie jest do końca sprawny. To będzie trudny maraton. Pada. Będzie błoto, ślisko, niebezpiecznie. Ale spróbuję. Co tam. Może uda się skończyć.
31 maja 2009r.
Udało się!!! Jechałam prawie 5 godzin, ale 5 miejsce w kategorii. Jestem z siebie bardzo zadowolona. Było bardzo mokro, dużo błota, bardzo dużo niebezpiecznych zjazdów, które pokonałam!!! Na jednym bardzo gliniastym zjeździe był upadek, ale bardzo niegroźny. Na górze leżał śnieg!!! Było super!!!”
Czujecie ten entuzjazm? Tak, tak to było dawno temu. Nie pisałam jeszcze bloga, ale zapoczątkowała go właśnie relacja ze szczawnickiego maratonu. Przypomniały mi się te czasy bo Grzesiek Prucnal czyli organizator Cyklokarpat, zapowiedział Szczawnicę jako miejscówkę na przyszły sezon. Nie wiem czy to będzie podobna trasa, nie wiem czy pojadę (szczerze mówiąc nie wiem czy w ogóle przejadę jakiś maraton w przyszłym roku), ale .. serducho mi zabiło mocno jak zobaczyłam….. :).
Szczawnica… Wtedy było ze mną kiepsko, noga bolała i spuchła. Odwiedził mnie jeden z moich kolegów i powiedział:
- Jak jesteś twarda to jedź!
Pomyślałam „jestem więc pojadę” (dzisiaj już bym nie pojechała w takim stanie na maraton, ot człowiek przechodzi życiowe matamorfozy).
Wieczorem noga była jak bania. Rano padał deszcz, stopa ledwie weszła mi do buta, rower nie domagał. Było przeraźliwie zimno. W okolicy Przehyby 0 stopni i śnieg, a jednak…. A jednak kiedy zmarznięta i przemoczona, dotarłam do mety (a żeby do niej dotrzeć trzeba było przejechać na koniec przez Grajcarek), powiedziałam do Piotrka Klonowicza: jaka piękna trasa!
Bo to była piękna i wymagająca trasa i sprawiła mi masę radości. Dzisiaj już takiej odczuwać nie potrafię. To naturalna kolej rzeczy jeśli się jeździ od tylu lat, ale czasem bardzo mocno tęsknię do tamtych czasów, kiedy było we mnie tyle entuzjazmu, a przejechanie maratonu sprawiało taką euforyczną radość. Ale to chyba już niemożliwe, prawda? Czuć tak jak wtedy.
Na szczęście życie sprawia nam tyle niespodzianek. Stawia na naszej drodze nowych ludzi, nowe pasje, nowe marzenia.
Zaczytałam się w książce Tomka Kowalskiego i Agnieszki Korpal. Zaczytałam się, bo to jest jedna z tych książek od której trudno się oderwać. Kiedy czuje się żal bo trzeba iść spać, albo zamknąć ją bo autobus dojeżdża pod Starostwo i trzeba iść do pracy.
„ Każdy rodzaj sportu uczy konsekwencji i determinacji. Bez tego nie ma walki. Albo ciężko pracujesz i jesteś w grze, albo szukasz wymówek i jesteś na końcu stawki. To są cechy, które na szczęście wchodzą w krew i zaczynasz przenosić je w inne sfery życia. Zaczynasz doceniać ciężką pracę, swoją i innych ludzi, nie dziwią cię wzloty i upadki, gorsze i lepsze dni, szanujesz poświęcenie i zaangażowanie innych osób. Nie znosić postawy „nie chce mi się”. Nie lubisz słów: „nie mam już siły” ale wiesz, że bywa i tak, że ktoś nie może dawać rady. Świat staje się trochę prostszy. I Ty tę prostotę czujesz na własnej skórze, zaczynasz doceniać malutkie rzeczy, które wcześniej było codziennością, a dla wielu są oczywiste, że nawet się nad tym zastanawiają”.
Agnieszka z książki „Magisterkowalski”.
I jeszcze słowa Agnieszki z wywiadu, który ukazał się na Onecie niedawno. Przez wiele lat maratony były dla mnie nie tylko realizacją pasji, ale sposobem na radzenie sobie z niełatwą rzeczywistością. Trzymały mnie w ryzach. Agnieszka dobrze tłumaczy, dlaczego tak się dzieje.
„ Dlaczego "zmęczenie jest najlepszym lekarstwem"? Oczyszcza umysł. Zaczynasz myśleć o bólu, o tym, jak jest ciężko, o kolejnej górze, na którą trzeba wbiec. Inne problemy – czy to jest śmierć bliskiej osoby, czy milionowy kredyt do spłacenia – znikają i przed Tobą jest tylko ta jedna górka. Skupiasz się na rzeczach banalnych i prostych. Zmęczenie sprowadza Cię na normalne tory. Pokazuje, gdzie są granice i na co kogo stać. Nie umiem tego lepiej wytłumaczyć, niż opisałam w książce. Dobrze wiesz, że to jedna z tych rzeczy, które najtrudniej wyjaśnić. Tak jest z pasjami – trzeba je pokochać i z nimi się zmierzyć; nieważne czy to sport, himalaizm, czy gra na gitarze. Sportowiec i muzyk zawsze się dogadają, bo emocje towarzyszące bieganiu i grze na puzonie są podobne. Pytania "po co?" stawiane przez osoby, które nie poświęciły na to minuty i odrobiny energii, są z góry skazane na porażkę. Nie zrozumieją, dlaczego kogoś cieszy wydeptywanie ścieżek w lesie.”
Dzisiaj wydeptywałam ścieżki w Mościach biegając. W mżawce ponownie. I jak wytłumaczyć komuś kto nie lubi sportu ja dobrze na mnie działa to zmęczenie?
MTB Marathon Szczawnica 2009r © Iza
- Aktywność Bieganie
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!