Czwartek, 26 maja 2016
Pleśnianki Pleśnieńskie
Zrezygnowałam z jak to nazwał już post factum Kolos – treningu z Panią Krystyną, Panem Adamem, Piotrkiem i Kolosem. Ale to dobrze, bo bym im zaniżyła średnią wieku, a tak to dzisiaj myślę, że wzrosła do 50:).
Unikam treningów, jeżdżę wycieczki. Na nic innego mnie obecnie nie stać, bo jeżdżę powoli. Dobrze mi jednak z tym leniwym tempem i podziwianiem świata. Poza tym nie chciało mi się tak rano wstawać. I w sumie wygrałam na tym, bo oni wyjeżdżali o 9, a wtedy było tak sobie, a ja wyjechałam o 11.30 i wtedy było już bardzo fajnie i słońce się pokazywało.
Było dość ryzykownie ponieważ tak jakoś burzowo i prognozy zapowiadały deszcz, ale udało mi się objechać sucho.
Dzisiaj nadszedł czas na Pleśnianki Pleśnieńskie w Pleśnej. Jechałam, tutaj w górę chyba dwa razy (dzisiaj był trzeci). Kiedyś jednak jechałam w dół i zapamiętam to na zawsze, bowiem wtedy Pleśnianki to było osuwisko i wpadłam w jakąś kosmiczną dziurę i sama nie wiem jak to się stało, że mój amortyzator sobie poradził, gdyby nie dał rady, to nie wiem co byłoby.
Zanim jednak dojechałam do Pleśnianek to była Marcinka (nasza tarnowska święta góra do której ja nie mam sentymentu jednak wielkiego, dlatego byłam tam po raz pierwszy w tym sezonie), a potem Słona.
Na Marcinkę szutrówką powoli o dostojnie więc nie sprawiła mi żadnej trudności, a poza tym mam wrażenie, że dzisiaj nogi kręciły ok, z wyjątkiem początku, kiedy to bardzo bolała mnie łąkotka w moim chorym kolanie. Zastanawiałam się nawet czy dam radę jechać, ale przestało boleć.
Z Marcinki moim ulubionym pieszym czerwonym szlakiem w kierunku Słonej. Na Słoną podjechałam czerwonym pieszym szlakiem.
Podjazd doskonale mi znany, bardziej jednak znany jako zjazd. Trudny ale tylko na pierwszych metrach, a potem…. Potem wielkie rozczarowanie. To był kiedyś Zjazd przez duże Z (tam uczyłam się zjeżdżać, tam kiedyś Tomek na chwilę pożyczył mi swojego fulla żeby zobaczyła jak to jest zjeżdżać na fullu). Tam były koleiny, kamienie itp. Teraz jest asfalt. Prawie do samego końca. Płakać mi się chciało. I po co? Tam nie ma domów, tam na szczycie tylko jest gospodarstwo agroturystyczne i Dom Weselny, ale do nich można dojechać przez Piotrkowice. Więc dlaczego?
Nie spotkałam tam ani jednego auta.
Końcówka to tylko kilkaset metrów szutrówki. Smutno. Ok, mogłabym kiedyś kupić szosówkę, ale nie w tym rzecz. Ja kocham terenową jazdę, las, błoto, koleiny, kamienie.
Ze Słonej zjechałam zjazdem Kolosa (co za radość zjeżdżać w lesie, w dodatku nie do końca łatwo było bo mocno mokro). Muszę w końcu ruszyć w jakiś teren.
Pojechałam „na Pleśnianki”. Trochę było to ryzykowne, bo ciemne chmury nie wróżyły nic dobrego. No więc Pleśnianki są bardzo trudne, ale tylko przez pierwsze kilkaset metrów (bardzo, bardzo stromo i trzeba mocno się spinać), potem jest już lżej, co nie znaczy, że łatwo.
Spróbujcie. Warto. Od głównej drogi na Wał, w prawo.
Dojechałam do żółtego pieszego i coś na tym żółtym mi się nie podoba. Czyżby jakaś droga się budowała? Pleśna – Mekkę kolarzy szosowych, ale…. Niech coś zostanie dla MTB-owców, bo niedługo zostaną tylko wspomnienia.
Na szczęście na całości szlaku raczej nie da się drogi wybudować. To mnie pociesza.
Zółtym do góry, przyjemnie, wiosennie, pachnąco z widokami. A potem już do domu bo bałam się, że złapie mnie deszcz. Cudowny dzień. Tak przyjemnie, pachnąco, letnio prawie, z pięknymi widokami. Uwielbiam takie dobre dni!
Unikam treningów, jeżdżę wycieczki. Na nic innego mnie obecnie nie stać, bo jeżdżę powoli. Dobrze mi jednak z tym leniwym tempem i podziwianiem świata. Poza tym nie chciało mi się tak rano wstawać. I w sumie wygrałam na tym, bo oni wyjeżdżali o 9, a wtedy było tak sobie, a ja wyjechałam o 11.30 i wtedy było już bardzo fajnie i słońce się pokazywało.
Było dość ryzykownie ponieważ tak jakoś burzowo i prognozy zapowiadały deszcz, ale udało mi się objechać sucho.
Dzisiaj nadszedł czas na Pleśnianki Pleśnieńskie w Pleśnej. Jechałam, tutaj w górę chyba dwa razy (dzisiaj był trzeci). Kiedyś jednak jechałam w dół i zapamiętam to na zawsze, bowiem wtedy Pleśnianki to było osuwisko i wpadłam w jakąś kosmiczną dziurę i sama nie wiem jak to się stało, że mój amortyzator sobie poradził, gdyby nie dał rady, to nie wiem co byłoby.
Zanim jednak dojechałam do Pleśnianek to była Marcinka (nasza tarnowska święta góra do której ja nie mam sentymentu jednak wielkiego, dlatego byłam tam po raz pierwszy w tym sezonie), a potem Słona.
Na Marcinkę szutrówką powoli o dostojnie więc nie sprawiła mi żadnej trudności, a poza tym mam wrażenie, że dzisiaj nogi kręciły ok, z wyjątkiem początku, kiedy to bardzo bolała mnie łąkotka w moim chorym kolanie. Zastanawiałam się nawet czy dam radę jechać, ale przestało boleć.
Z Marcinki moim ulubionym pieszym czerwonym szlakiem w kierunku Słonej. Na Słoną podjechałam czerwonym pieszym szlakiem.
Podjazd doskonale mi znany, bardziej jednak znany jako zjazd. Trudny ale tylko na pierwszych metrach, a potem…. Potem wielkie rozczarowanie. To był kiedyś Zjazd przez duże Z (tam uczyłam się zjeżdżać, tam kiedyś Tomek na chwilę pożyczył mi swojego fulla żeby zobaczyła jak to jest zjeżdżać na fullu). Tam były koleiny, kamienie itp. Teraz jest asfalt. Prawie do samego końca. Płakać mi się chciało. I po co? Tam nie ma domów, tam na szczycie tylko jest gospodarstwo agroturystyczne i Dom Weselny, ale do nich można dojechać przez Piotrkowice. Więc dlaczego?
Nie spotkałam tam ani jednego auta.
Końcówka to tylko kilkaset metrów szutrówki. Smutno. Ok, mogłabym kiedyś kupić szosówkę, ale nie w tym rzecz. Ja kocham terenową jazdę, las, błoto, koleiny, kamienie.
Ze Słonej zjechałam zjazdem Kolosa (co za radość zjeżdżać w lesie, w dodatku nie do końca łatwo było bo mocno mokro). Muszę w końcu ruszyć w jakiś teren.
Pojechałam „na Pleśnianki”. Trochę było to ryzykowne, bo ciemne chmury nie wróżyły nic dobrego. No więc Pleśnianki są bardzo trudne, ale tylko przez pierwsze kilkaset metrów (bardzo, bardzo stromo i trzeba mocno się spinać), potem jest już lżej, co nie znaczy, że łatwo.
Spróbujcie. Warto. Od głównej drogi na Wał, w prawo.
Dojechałam do żółtego pieszego i coś na tym żółtym mi się nie podoba. Czyżby jakaś droga się budowała? Pleśna – Mekkę kolarzy szosowych, ale…. Niech coś zostanie dla MTB-owców, bo niedługo zostaną tylko wspomnienia.
Na szczęście na całości szlaku raczej nie da się drogi wybudować. To mnie pociesza.
Zółtym do góry, przyjemnie, wiosennie, pachnąco z widokami. A potem już do domu bo bałam się, że złapie mnie deszcz. Cudowny dzień. Tak przyjemnie, pachnąco, letnio prawie, z pięknymi widokami. Uwielbiam takie dobre dni!
Makowo © Iza
Widok z szutrowego podjazdu na Marcinkę © Iza
Widok z Marcinki © Iza
Kwiatowo na czerwonym szlaku pieszym © Iza
Początek podjazdu © Iza
Mocno kwiatowo © Iza
Wiodk na Marcinkę ze Słonej © Iza
Wiodk na Marcinkę ze Słonej © Iza
Kiwaty na Słonej © Iza
Zjazd Kolosa © Iza
Moc rumianków © Iza
Rumianki na Słonej © Iza
Pleśnianki Pleśnieńskie w Pleśnej © Iza
Początek Pleśnianek © Iza
Już na górze © Iza
Coraz wyżej © Iza
Coraz bliżej szczytu © Iza
Zbliżamy się ze szczytu © Iza
Na szczycie © Iza
Rumiankowo © Iza
Widok z żółtego szlaku © Iza
- DST 47.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:58
- VAVG 15.84km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!