Środa, 8 czerwca 2016
Po Lubince
Ostatnimi czasy, kiedy nie muszę trenować, raczej rzadko jeżdżę dzień po dniu.
Tym razem wyjechałam, ponieważ na czwartek zapowiadano deszcz.
Jednak w związku z wtorkową dość mocną jazdą, myślałam, że jakoś tak bardziej lajtowo pojeżdżę.
Kiedy wyjechałam zorientowałam się, że jedzie mi się o wiele lepiej niż wczoraj, więc lajtowo nie było.
Pojechałam najpierw przez Buczynę i naddunajcowym. Tam też w którymś miejscu natknęłam się na dziewczynę z dzieckiem ( i rowerem). Dziecko kiedy mnie zobaczyło (haha), uciekało w popłochu.
Powiedziałam do niego: nie bój się, widzę cię.
I wtedy dziewczyna nieśmiało zapytała: - Iza?
Zatrzymałam się, popatrzyłam na nią i nic.. pustka.. nie wiem kto to. Konsternacja.
Ona (chyba widząc moją nie do końca wyrażną minę) powiedziała: Natalia…
Niagara myśli w głowie: Natalia?
Jedyna Natalia jaka przyszła mi do głowy to Natalia Kołodziej.
- Natalia.. z MPEC- u.
Aaaa.. naturalnie Natalia. Natalię zwykle widywałam w kasku, okularach i całym tym naszym rowerowym rynsztunku, więc nic dziwnego, że nie poznałam. Pogadałyśmy miło i odjechałam w swoją stronę. Miło było zobaczyć Natalię po dość długim okresie niewidzenia. Zapomniałam jej powiedzieć, że dnia poprzedniego jadąc na Słoną myślałam o niej. Kilka lat temu spotkałam tam ją i jakąs jej koleżankę. Jechałam dokładnie ten sam podjazd i zapraszałam, żeby pojechały ze mną. Nie chciały… próbowałam przekonać, że jadę naprawdę powoli itd., ale kręciły głowami, że nie, że one sobie powolutku. Że ze mną to NIE!
Pojechałam podjazd od kościoła w Szczepanowicach. Ten podjazd pewnie wszyscy znają (albo znać powinni). Jeśli wybiorą się tam szosowcy, to albo podjadą i zjadą, albo potem czeka ich tak ok. 3 km spacer pod górę przez las). Podjazd prowadzi zielonym szlakiem pieszym, więc łatwo na niego trafić. Jest taki.. hnm.. dziwny. Poczatek w miarę, potem jest trudno, potem chwilę łatwiej, a potem znowu b. trudno (to wszystko dot. fragmentu asfaltowego, bo ten terenowy to osobna historia).
Ja niespecjalnie lubię tę część asfaltową, pewnie dlatego, ze rzadko jeżdżę tam sama, zwykle z kimś i wtedy jest „ściganctwo”, no i łatwo nie jest.
Potem przez las jest długo, ale nietrudno, bo to przyjemny szuter bez żadnych terenowych trudności. Razem tak jakoś ok. 3 czy 4 km. Miałam wracać do domu po tym podjeździe, ale jakoś tak pomyślałam.. a podjadę sobie jeszcze Morawy.
Tamże tuż po trudnym początku podjazdu… jakaś pani powiedziała:
- Trzeba było jak ta pani… i kiwnęła głową w moją stronę. Powiedziała to do jakiejś pani i dziewczynki, które właśnie podeszły pod jej dom, prowadząc rowery.
Jedna z prowadzących powiedziała: nie mamy takiego sprzętu…
Uff… no tak sprzęt miały gorszy zapewne niż mój (ale mój to też żaden rarytas, ktoś kiedyś powiedział o nim brzydko.. złom… faktem jest, że ma 10 lat).
Hm.. tym co nie wjeżdżają na rowerze pod górę.. zawsze wydaje się, że pod górę to ten super sprzęt sam wjeżdża. Otóż nie drodzy państwo. Owszem ułatwia sprawę, ale bez siły mięśni nic się nie zdziała. Wiem bo miałam okazję dwa sezony przejeździć po górkach na ciężkim rowerze marki City Best czy jakoś tak się nazywał. Ważył chyba z 15 kg a zrobił ze mną sporo podjazdów. I nie prowadziłam go bynajmniej:)
Kręciłam się w okolicach Lubinki, ponieważ Pani Krystyna zapowiadała, ze tego dnia będzie robić trening podjazdowy właśnie tam. Nie było jej jednak. Ruszyłam już w kierunku domu (ale byłam jeszcze na Lubince) kiedy przed sobą dojrzałam gomolowy mundurek i sunącą (naprawdę szybko) Panią Krystynę. Nie rzuca słów na wiatr. Miał być trening, był trening. Sufa może być spokojny, czuwam nad jego czelendżową partnerką.
Tym razem wyjechałam, ponieważ na czwartek zapowiadano deszcz.
Jednak w związku z wtorkową dość mocną jazdą, myślałam, że jakoś tak bardziej lajtowo pojeżdżę.
Kiedy wyjechałam zorientowałam się, że jedzie mi się o wiele lepiej niż wczoraj, więc lajtowo nie było.
Pojechałam najpierw przez Buczynę i naddunajcowym. Tam też w którymś miejscu natknęłam się na dziewczynę z dzieckiem ( i rowerem). Dziecko kiedy mnie zobaczyło (haha), uciekało w popłochu.
Powiedziałam do niego: nie bój się, widzę cię.
I wtedy dziewczyna nieśmiało zapytała: - Iza?
Zatrzymałam się, popatrzyłam na nią i nic.. pustka.. nie wiem kto to. Konsternacja.
Ona (chyba widząc moją nie do końca wyrażną minę) powiedziała: Natalia…
Niagara myśli w głowie: Natalia?
Jedyna Natalia jaka przyszła mi do głowy to Natalia Kołodziej.
- Natalia.. z MPEC- u.
Aaaa.. naturalnie Natalia. Natalię zwykle widywałam w kasku, okularach i całym tym naszym rowerowym rynsztunku, więc nic dziwnego, że nie poznałam. Pogadałyśmy miło i odjechałam w swoją stronę. Miło było zobaczyć Natalię po dość długim okresie niewidzenia. Zapomniałam jej powiedzieć, że dnia poprzedniego jadąc na Słoną myślałam o niej. Kilka lat temu spotkałam tam ją i jakąs jej koleżankę. Jechałam dokładnie ten sam podjazd i zapraszałam, żeby pojechały ze mną. Nie chciały… próbowałam przekonać, że jadę naprawdę powoli itd., ale kręciły głowami, że nie, że one sobie powolutku. Że ze mną to NIE!
Pojechałam podjazd od kościoła w Szczepanowicach. Ten podjazd pewnie wszyscy znają (albo znać powinni). Jeśli wybiorą się tam szosowcy, to albo podjadą i zjadą, albo potem czeka ich tak ok. 3 km spacer pod górę przez las). Podjazd prowadzi zielonym szlakiem pieszym, więc łatwo na niego trafić. Jest taki.. hnm.. dziwny. Poczatek w miarę, potem jest trudno, potem chwilę łatwiej, a potem znowu b. trudno (to wszystko dot. fragmentu asfaltowego, bo ten terenowy to osobna historia).
Ja niespecjalnie lubię tę część asfaltową, pewnie dlatego, ze rzadko jeżdżę tam sama, zwykle z kimś i wtedy jest „ściganctwo”, no i łatwo nie jest.
Potem przez las jest długo, ale nietrudno, bo to przyjemny szuter bez żadnych terenowych trudności. Razem tak jakoś ok. 3 czy 4 km. Miałam wracać do domu po tym podjeździe, ale jakoś tak pomyślałam.. a podjadę sobie jeszcze Morawy.
Tamże tuż po trudnym początku podjazdu… jakaś pani powiedziała:
- Trzeba było jak ta pani… i kiwnęła głową w moją stronę. Powiedziała to do jakiejś pani i dziewczynki, które właśnie podeszły pod jej dom, prowadząc rowery.
Jedna z prowadzących powiedziała: nie mamy takiego sprzętu…
Uff… no tak sprzęt miały gorszy zapewne niż mój (ale mój to też żaden rarytas, ktoś kiedyś powiedział o nim brzydko.. złom… faktem jest, że ma 10 lat).
Hm.. tym co nie wjeżdżają na rowerze pod górę.. zawsze wydaje się, że pod górę to ten super sprzęt sam wjeżdża. Otóż nie drodzy państwo. Owszem ułatwia sprawę, ale bez siły mięśni nic się nie zdziała. Wiem bo miałam okazję dwa sezony przejeździć po górkach na ciężkim rowerze marki City Best czy jakoś tak się nazywał. Ważył chyba z 15 kg a zrobił ze mną sporo podjazdów. I nie prowadziłam go bynajmniej:)
Kręciłam się w okolicach Lubinki, ponieważ Pani Krystyna zapowiadała, ze tego dnia będzie robić trening podjazdowy właśnie tam. Nie było jej jednak. Ruszyłam już w kierunku domu (ale byłam jeszcze na Lubince) kiedy przed sobą dojrzałam gomolowy mundurek i sunącą (naprawdę szybko) Panią Krystynę. Nie rzuca słów na wiatr. Miał być trening, był trening. Sufa może być spokojny, czuwam nad jego czelendżową partnerką.
Po drodze © Iza
Dunajec rzecz jasna © Iza
Poczatek podjazdu © Iza
Wyżej © Iza
Wyżej © Iza
Widok z podjazdu od Szczepanowic © Iza
Widok z Moraw © Iza
Moja zawodniczka:) © Iza
- DST 43.00km
- Teren 9.00km
- Czas 02:10
- VAVG 19.85km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!