Wtorek, 5 lipca 2016
Rowerowy chillout
Chillout.. takie angielskie słówko.
Ładne, aczkolwiek szukałam polskiego odpowiednika, czegoś co mogłoby je zastąpić .
Relaks? Nie. Nieładne. Takie twarde, nie kojarzy się z odpoczynkiem.
Błogość? Nasycenie spokojem?
Patrzę sobie jak „chillout” zatacza coraz szersze kręgi. I dobrze. Ludzie powinni umieć zatrzymać się. Odpocząć, porozmawiać z drugim człowiekiem, popatrzeć na świat. Nie zapominać o uważności na świat, na drugiego człowieka, podelektować się spokojem, ciszą, przyrodą.
Mościce. Obok „Domu Kultury” (ciągle zapominam jak brzmi oficjalna nazwa tej instytucji) leżaki, na nich odpoczywają ludzie, na trawie kocyk , dziewczyny siedzą. Myślę sobie: o proszę jaki chillout. Faaaajjjnnnniiiiieeeeeeeeee…..
I przypomina mi się, że my z Agą taki chillout uprawiałyśmy będąc dziećmi. Przed blokiem było asfaltowe podwórko, „za blokiem” (tak się mówiło: idę za blok), był trawnik i drzewa. Teraz Pani Hajdukowa uprawia tam ogródek, ale wtedy była trawa, więc z Agą rozkładałyśmy kocyk.
Co tam robiłyśmy? Nie wiem, nie pamiętam, to było w czasach tak starożytnych, że po prostu nie pamiętam. Potem kiedy byłyśmy już za „stare” na taki chillout (nie wypadało już leżeć na kocyku „za blokiem”), przeniosłyśmy się na basen. Tam nie było chilloutu, tam była szaleńskość.
Z chilloutem kojarzy mi się Anna Maria Jopek. Ela, moja kochana, dzięki której słucham AMJ, przywiozła mi całą stertę płyt. Chilloutowe jest teraz moje jeżdżenie na rowerze. Tak, właśnie tak. Wczoraj w środku Lasu spotkałam koleżankę. Kiedyś prawie w ogóle nie jeździła na rowerze, dzisiaj „gna” tak, że pewnie na płaskim ciężko byłoby mi dotrzymać jej koła.
Pomyślałam: kiedyś tak jeździłam… Kiedyś.
I świat często mijał pewnie niedostrzeżony. Teraz jeżdżę wolniej, dostojniej i więcej widzę. Dzięki temu. Wszystko ma swój czas. Tamto jeżdżenie miało sens, bo chciałam jeździć w zawodach. I zawody miały sens, bo przynosiły RADOŚĆ, SZCZĘŚCIE. Pomimo zmęczenia było w nich coś z chilloutu.
Dzisiaj jest jeszcze inaczej.
Pojechałam podjazdem do Rychwałdu czyli na Wał. Uwielbiam ten podjazd chociaż asfaltowy, chociaż auta dość często jeżdżą, a jednak on ma klimat górskich podjazdów i jest jednym z najdłuższych w okolicy. Te drzewa, te wzgórza… Bajka po prostu. Wolność, zapachy i wszystko naraz. Zjeżdżając z góry skręciłam do przysiółka Staszówki. Zjechałam w dół, a potem podjechałam sobie tym podjazdem. Kilometr, niespecjalnie trudno, ale warto spróbować. Jak tam trafić? Droga do Tuchowa (ta po tej stronie Białej gdzie jedzie się do Cm. Legionistów) i po prawej stronie mały cmentarzyk wojenny, chyba nr 172) i do góry! Powodzenia. A tak w ogóle dosyć fajnie mi się podjeżdżało. Jakoś tak w miarę lekko, jak na tak małą ilośc km wykręconych w tym roku. Oj to będzie chyba rekordowo „niski” rok pod względem kilometrów na rowerze. Pewnie „dociągnę” do 3 tys. i to będzie tyle. A może trochę więcej? Zobaczymy.
Ładne, aczkolwiek szukałam polskiego odpowiednika, czegoś co mogłoby je zastąpić .
Relaks? Nie. Nieładne. Takie twarde, nie kojarzy się z odpoczynkiem.
Błogość? Nasycenie spokojem?
Patrzę sobie jak „chillout” zatacza coraz szersze kręgi. I dobrze. Ludzie powinni umieć zatrzymać się. Odpocząć, porozmawiać z drugim człowiekiem, popatrzeć na świat. Nie zapominać o uważności na świat, na drugiego człowieka, podelektować się spokojem, ciszą, przyrodą.
Mościce. Obok „Domu Kultury” (ciągle zapominam jak brzmi oficjalna nazwa tej instytucji) leżaki, na nich odpoczywają ludzie, na trawie kocyk , dziewczyny siedzą. Myślę sobie: o proszę jaki chillout. Faaaajjjnnnniiiiieeeeeeeeee…..
I przypomina mi się, że my z Agą taki chillout uprawiałyśmy będąc dziećmi. Przed blokiem było asfaltowe podwórko, „za blokiem” (tak się mówiło: idę za blok), był trawnik i drzewa. Teraz Pani Hajdukowa uprawia tam ogródek, ale wtedy była trawa, więc z Agą rozkładałyśmy kocyk.
Co tam robiłyśmy? Nie wiem, nie pamiętam, to było w czasach tak starożytnych, że po prostu nie pamiętam. Potem kiedy byłyśmy już za „stare” na taki chillout (nie wypadało już leżeć na kocyku „za blokiem”), przeniosłyśmy się na basen. Tam nie było chilloutu, tam była szaleńskość.
Z chilloutem kojarzy mi się Anna Maria Jopek. Ela, moja kochana, dzięki której słucham AMJ, przywiozła mi całą stertę płyt. Chilloutowe jest teraz moje jeżdżenie na rowerze. Tak, właśnie tak. Wczoraj w środku Lasu spotkałam koleżankę. Kiedyś prawie w ogóle nie jeździła na rowerze, dzisiaj „gna” tak, że pewnie na płaskim ciężko byłoby mi dotrzymać jej koła.
Pomyślałam: kiedyś tak jeździłam… Kiedyś.
I świat często mijał pewnie niedostrzeżony. Teraz jeżdżę wolniej, dostojniej i więcej widzę. Dzięki temu. Wszystko ma swój czas. Tamto jeżdżenie miało sens, bo chciałam jeździć w zawodach. I zawody miały sens, bo przynosiły RADOŚĆ, SZCZĘŚCIE. Pomimo zmęczenia było w nich coś z chilloutu.
Dzisiaj jest jeszcze inaczej.
Pojechałam podjazdem do Rychwałdu czyli na Wał. Uwielbiam ten podjazd chociaż asfaltowy, chociaż auta dość często jeżdżą, a jednak on ma klimat górskich podjazdów i jest jednym z najdłuższych w okolicy. Te drzewa, te wzgórza… Bajka po prostu. Wolność, zapachy i wszystko naraz. Zjeżdżając z góry skręciłam do przysiółka Staszówki. Zjechałam w dół, a potem podjechałam sobie tym podjazdem. Kilometr, niespecjalnie trudno, ale warto spróbować. Jak tam trafić? Droga do Tuchowa (ta po tej stronie Białej gdzie jedzie się do Cm. Legionistów) i po prawej stronie mały cmentarzyk wojenny, chyba nr 172) i do góry! Powodzenia. A tak w ogóle dosyć fajnie mi się podjeżdżało. Jakoś tak w miarę lekko, jak na tak małą ilośc km wykręconych w tym roku. Oj to będzie chyba rekordowo „niski” rok pod względem kilometrów na rowerze. Pewnie „dociągnę” do 3 tys. i to będzie tyle. A może trochę więcej? Zobaczymy.
Rzeka Biała © Iza
Rzeka Biała © Iza
- DST 42.00km
- Czas 01:55
- VAVG 21.91km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!