Sobota, 10 września 2016
Jamna
Szczęście to pojęcie względne.
Nie wszystko w moim życiu jest tak jak być powinno (o nie, wróć nie „być powinno”, bo nikt mi nie dawał żadnej gwarancji, ani nikt nie obiecał), więc nie wszystko jest tak jakbym chciała, ale pomimo tego są chwile kiedy czuję się szczęśliwa.
Kiedy jadę na rowerze i dzięki temu „dotykam” gór, przyrody – jestem szczęśliwa.
Kiedy nie wszystko jest tak jakby się chciało i kiedy na pewne sprawy nie ma się absolutnie żadnego wpływu, trzeba się z nimi po prostu pogodzić. Żyć w jakiejś symbiozie, jakkolwiek by to nie brzmiało. I robić wszystko, żeby wyciszać niepokoje. Szukać swoich sposobów na „wyciszenie”.
Jamna była dla mnie zawsze bardzo terapeutyczna. Była do momentu, kiedy przestałam na nią jeździć tak po prostu turystycznie, a stała się celem treningów przed maratonami. Straciła wtedy swoją moc kuszenia.
Bo kiedy się człowiek spina, żeby nadążyć za grupą, kiedy nie ma czasu żeby pooddychać klimatem miejsca, żeby się zatrzymać i zrobić zdjęcia, żeby COŚ zauważyć, to trudno mówić o funkcji terapeutycznej.
Wróciła dzisiaj MOJA Jamna. Ta którą pokochałam od pierwszego wejrzenia, kiedy wiele, wiele lat temu dotarłam tam po raz pierwszy, w pewien piękny jesienny dzień. Żyłam klimatem Jamnej jeszcze przez kilka dni. Nie potrafiłam sobie wytłumaczyć jej fenomenu, ale tam inaczej się oddychało, inaczej czuło. To na Jamnej poznałyśmy się lepiej z Panią Krystyną. Znałyśmy się wcześniej ze sklepu Mirka, z jakichś zawodów, ale była to znajomość hm… przelotna. Aż tu którejś soboty, wieczorem zadzwoniła Krysia (zdobyła mój numer od któregoś z kolegów) i zaproponowała wyprawę na Jamną. Poszalałyśmy wtedy, ok. stu niełatwych kilometrów. To była z pewnością pierwsza historyczna kobieca wyprawa na Jamną. Krysia już od wielu lat wówczas zajmowała się MTB i nigdy nie miała koleżanki. Zawsze z facetami, na rowerze. Nigdy nie byłam na Jamnej sama (chyba, chociaż pewności nie mam). Byłyśmy kiedyś we dwie z Andżeliką. Dzisiejsza moja Jamna była nieco w wersji lajt, bo do Zakliczyna i z Zakliczyna dojeżdżałam niebieskim szlakiem naddunajcowym. Pomimo tego wyszło prawie 90 km. Podjazd na Jamną leśnym szlakiem niebieskim rowerowym. Uwielbiam ten podjazd, te zapachy.. tę przyrodę na wyciągnięcie ręki. Serducho biło bardzo radośnie kiedy wjechałam do lasu. Na Jamnej posiedziałam spokojnie obserwując to co wkoło, a zwłaszcza zwierzaki z osłem Januszem na czele. Droga powrotna to najpierw czarny szlak rowerowy, sporo leśnych kawałków. Potem przesiadka na zielony rowerowy. Na moment zboczyłam na zielony pieszy i dojechałam do Policht. Zawróciłam jednak, bo jazda do Gromnika jakoś mi nie pasowała.
Po zjeżdzie do Zakliczyna ujrzałam przepiękny cmenatrz wojenny. Podobno jedyny w Małopolsce samodzielny cmenatrz wojskowy gdzie pochowani są żołnierze wyznania mojżeszowego.
Dojechałam zielonym do Zakliczyna, tam lody na Rynku i tradycyjny powrót to domu. "Wspinania" wiele nie było, ale nie w tym rzecz. O klimat chodzi. Znowu go poczułam. Jamna zaczyna się robić jesiennie kolorowa, dobrze byłoby pojechać tam jeszcze w październiku. Wtedy jest najpiękniej. A teraz idę robić ciasto ze śliwkami!
W drodze © Iza
Nie wszystko w moim życiu jest tak jak być powinno (o nie, wróć nie „być powinno”, bo nikt mi nie dawał żadnej gwarancji, ani nikt nie obiecał), więc nie wszystko jest tak jakbym chciała, ale pomimo tego są chwile kiedy czuję się szczęśliwa.
Kiedy jadę na rowerze i dzięki temu „dotykam” gór, przyrody – jestem szczęśliwa.
Kiedy nie wszystko jest tak jakby się chciało i kiedy na pewne sprawy nie ma się absolutnie żadnego wpływu, trzeba się z nimi po prostu pogodzić. Żyć w jakiejś symbiozie, jakkolwiek by to nie brzmiało. I robić wszystko, żeby wyciszać niepokoje. Szukać swoich sposobów na „wyciszenie”.
Jamna była dla mnie zawsze bardzo terapeutyczna. Była do momentu, kiedy przestałam na nią jeździć tak po prostu turystycznie, a stała się celem treningów przed maratonami. Straciła wtedy swoją moc kuszenia.
Bo kiedy się człowiek spina, żeby nadążyć za grupą, kiedy nie ma czasu żeby pooddychać klimatem miejsca, żeby się zatrzymać i zrobić zdjęcia, żeby COŚ zauważyć, to trudno mówić o funkcji terapeutycznej.
Wróciła dzisiaj MOJA Jamna. Ta którą pokochałam od pierwszego wejrzenia, kiedy wiele, wiele lat temu dotarłam tam po raz pierwszy, w pewien piękny jesienny dzień. Żyłam klimatem Jamnej jeszcze przez kilka dni. Nie potrafiłam sobie wytłumaczyć jej fenomenu, ale tam inaczej się oddychało, inaczej czuło. To na Jamnej poznałyśmy się lepiej z Panią Krystyną. Znałyśmy się wcześniej ze sklepu Mirka, z jakichś zawodów, ale była to znajomość hm… przelotna. Aż tu którejś soboty, wieczorem zadzwoniła Krysia (zdobyła mój numer od któregoś z kolegów) i zaproponowała wyprawę na Jamną. Poszalałyśmy wtedy, ok. stu niełatwych kilometrów. To była z pewnością pierwsza historyczna kobieca wyprawa na Jamną. Krysia już od wielu lat wówczas zajmowała się MTB i nigdy nie miała koleżanki. Zawsze z facetami, na rowerze. Nigdy nie byłam na Jamnej sama (chyba, chociaż pewności nie mam). Byłyśmy kiedyś we dwie z Andżeliką. Dzisiejsza moja Jamna była nieco w wersji lajt, bo do Zakliczyna i z Zakliczyna dojeżdżałam niebieskim szlakiem naddunajcowym. Pomimo tego wyszło prawie 90 km. Podjazd na Jamną leśnym szlakiem niebieskim rowerowym. Uwielbiam ten podjazd, te zapachy.. tę przyrodę na wyciągnięcie ręki. Serducho biło bardzo radośnie kiedy wjechałam do lasu. Na Jamnej posiedziałam spokojnie obserwując to co wkoło, a zwłaszcza zwierzaki z osłem Januszem na czele. Droga powrotna to najpierw czarny szlak rowerowy, sporo leśnych kawałków. Potem przesiadka na zielony rowerowy. Na moment zboczyłam na zielony pieszy i dojechałam do Policht. Zawróciłam jednak, bo jazda do Gromnika jakoś mi nie pasowała.
Po zjeżdzie do Zakliczyna ujrzałam przepiękny cmenatrz wojenny. Podobno jedyny w Małopolsce samodzielny cmenatrz wojskowy gdzie pochowani są żołnierze wyznania mojżeszowego.
Dojechałam zielonym do Zakliczyna, tam lody na Rynku i tradycyjny powrót to domu. "Wspinania" wiele nie było, ale nie w tym rzecz. O klimat chodzi. Znowu go poczułam. Jamna zaczyna się robić jesiennie kolorowa, dobrze byłoby pojechać tam jeszcze w październiku. Wtedy jest najpiękniej. A teraz idę robić ciasto ze śliwkami!
W drodze 2 © Iza
Po drodze © Iza
Słoneczniki (w oddali) © Iza
Strumyk na Jamnej © Iza
Podjazd na Jamną © Iza
Podjazd na Jamną 2 © Iza
Na podjeździe © Iza
Jeszcze raz podjazd © Iza
Na Jamnej © Iza
Na Jamnej 2 © Iza
Na Jamnej 3 © Iza
Zwierzaki na czele z Januszem © Iza
Widoczki © Iza
Taka szopka © Iza
Raz jeszcze Jamna © Iza
Na czarnym szlaku © Iza
Na czarnym szlaku 2 © Iza
W drodze powrotnej © Iza
Kapliczka © Iza
Ścieżka Budzyń © Iza
Przydrożony krzyż © Iza
Info o młace © Iza
Młaka © Iza
Na zielonym szlaku pieszym do Policht © Iza
W drodze powrotnej 2 © Iza
Widoki © Iza
Cmentarz z I wś w Zakliczynie © Iza
- DST 88.00km
- Teren 20.00km
- Czas 04:47
- VAVG 18.40km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!