Wtorek, 18 października 2016
Bieganie (2)... i Sprawiedliwi zdrajcy
Drugie bieganie tej jesieni.
O pierwszym, jakoś zabrakło czasu żeby napisać. Weekend w Mielcu.
Nie mogę powiedzieć, że biegało się fajnie. Nie wiem czym ludzie palą w piecach, ale strasznie to coś dzisiaj zaległo w powietrzu. Trzeba byłoby biegać w masce.
Ale zasadniczo dzisiaj chciałam o czymś innym...
Byłam na filmu "Wołyń". Potem przeczytałam recenzję jednej książki w Tygodniku Powszechnym. Szukając informacji o tej książce, natknęłam się na inny tytuł. Entuzjastyczne opinie czytelników, przekonały mnie i kupiłam. Nie żałuję. Wręcz przeciwnie - jestem szczęśliwa, że spotkałam w swoim życiu tę książkę.
"Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia" Witolda Szabłowskiego.
Czytajcie, zdecydowanie czytajcie.
A ja kopiuję to co napisałam na FB.
Zło i dobro. Jedno wyklucza drugie. W parze raczej nie idą, ale.. równoległe to już tak.
Bo tam gdzie byli banderowcy, byli też inni Ukraińcy. Ci dla których najważniejszy był CZŁOWIEK. Dla których ważne było, żeby pomóc, uratować. A nie było to łatwe. Skończyć mogło się tak jak dla Polaków mogło skończyć się pomaganie Żydom. Banderowcy rzadko wybaczali.
„Gdy jedni mordują, drudzy rzucają się, by ratować” – tak brzmi zdanie z okładki książki.
Czytam sporo reportaży, jednak tak ważnego, tak poruszającego jak „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia” Witolda Szabłowskiego nie czytałam dawno. Po prostu JEST mocno w mojej głowie, myślach, świadomości.
To jest zbiór nie tylko cennej wiedzy, ale zbiór historii o ocalonych i ich wybawcach, czasem tak nieprawdopodobnych, że trudno w nie uwierzyć.
„… ale pani Ola się dziwi. Jakby ratowanie ludzi w czasie pożogi nie było czymś najbardziej naturalnym na świecie. Banalnym jak jabłka w sierpniu. Jak zielony barszcz wiosną, gdy łąki toną w szczawiu. - Trzeba było, to się ratowało – wzrusza ramionami i przeprasza mnie, ale musi wracać do pracy. Wojna wojną, ale oderwałem ją od kóz”.
To opowieść o złych ludziach i dobrych ludziach. Nie złych i dobrych Ukraińcach, ale o ludziach, bo jak widać ani zło ani dobro nie ma narodowości i nie jest raz na zawsze przypisane do określonej nacji.
I takie wydaje mi się, jest przesłanie tej opowieści. Dlatego uważam, że to taka ważna książka, ważniejsza od filmu Smarzowskiego.
W dzisiejszym wywiadzie dla onetu, prof. Grzegorz Motyka powiedział:
"Wołyń" jest jednak filmem przede wszystkim antynacjonalistycznym. Smarzowski nam pokazuje, co się dzieje, kiedy ludzie przesuwają granice patriotyzmu czy idei narodowej tak daleko, że pojawia się gotowość do zbrodni. To przed takim mechanizmem "Wołyń" nas ostrzega – sądzę, że niezależnie od tego, kto jest tu sprawcą, a kto ofiarą”.
Zgadza się. Ja też tak odebrałam film, ale już wychodząc z kina miałam obawy, że może zostać źle odebrany przez cześć widowni. Że obróci się przeciwko Ukraińcom. Że może spowodować wzrost nastrojów nacjonalistycznych.
A Szabłowski wchodzi w problem mocniej i bardziej wnikliwie.
Tak bardzo wprost i ostro pokazuje nam, że że zło nie ma narodowości. I dobro również.
Przypomina też o tym, że pamięć należy się nie tylko ofiarom, że pamięć należy się również tym, którzy ratowali. Wymowne są te słowa:
„Nas w naszej historii tylko mordowali, nie ma miejsca na takich co próbowali ratować, ani takich, którzy się modlą i którzy nam wieszają ruczniki i poprawiają, jak ktoś zerwie. Nie dajemy swoim sprawiedliwym medali, nie sadzimy drzewek. Nie dajemy im też telewizorów. Szczerze mówiąc to o nich nie pamiętamy”.
Szabłowski przywraca pamięć. Nie tylko ofiarom, nie tylko ocalonym, ale i wybawcom. To ważne – w budowaniu świadomości o tamtych wydarzeniach– bardzo ważne.
Gdyby tylko ludzie zechcieli to przeczytać….
„W wyniku rzezi na Wołyniu, w Galicji Wschodniej i na Lubelszczyźnie zginęło ok. 100 tys. Polaków. W polskich akcjach odwetowych zginęło kilkanaście tysięcy Ukraińców. Nie wiadomo, ilu Polaków uratowali ich ukraińscy sąsiedzi. Na pewno chodzi o tysiące ludzi”.
To były wielkie emocje, czytanie tej książki.
I ona mimo wszystko daje pewien rodzaj pociechy.
Bo kiedy czyta się o tych dobrych ludziach, którzy ratowali, o pani Szurze, która modli się za zamordowanych Polaków, która modli się za Ukrainę i za Polskę, za Ukraińców i Polaków, trudno się nie wzruszać i nie mieć nadziei.
Nadziei na to, że jeśli nadejdą trudne czasy, to tak jak wtedy w trudnych czasach II wojny światowej, znajdą się tacy przyzwoici, szlachetni i odważni ludzie.
O pierwszym, jakoś zabrakło czasu żeby napisać. Weekend w Mielcu.
Nie mogę powiedzieć, że biegało się fajnie. Nie wiem czym ludzie palą w piecach, ale strasznie to coś dzisiaj zaległo w powietrzu. Trzeba byłoby biegać w masce.
Ale zasadniczo dzisiaj chciałam o czymś innym...
Byłam na filmu "Wołyń". Potem przeczytałam recenzję jednej książki w Tygodniku Powszechnym. Szukając informacji o tej książce, natknęłam się na inny tytuł. Entuzjastyczne opinie czytelników, przekonały mnie i kupiłam. Nie żałuję. Wręcz przeciwnie - jestem szczęśliwa, że spotkałam w swoim życiu tę książkę.
"Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia" Witolda Szabłowskiego.
Czytajcie, zdecydowanie czytajcie.
A ja kopiuję to co napisałam na FB.
Zło i dobro. Jedno wyklucza drugie. W parze raczej nie idą, ale.. równoległe to już tak.
Bo tam gdzie byli banderowcy, byli też inni Ukraińcy. Ci dla których najważniejszy był CZŁOWIEK. Dla których ważne było, żeby pomóc, uratować. A nie było to łatwe. Skończyć mogło się tak jak dla Polaków mogło skończyć się pomaganie Żydom. Banderowcy rzadko wybaczali.
„Gdy jedni mordują, drudzy rzucają się, by ratować” – tak brzmi zdanie z okładki książki.
Czytam sporo reportaży, jednak tak ważnego, tak poruszającego jak „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia” Witolda Szabłowskiego nie czytałam dawno. Po prostu JEST mocno w mojej głowie, myślach, świadomości.
To jest zbiór nie tylko cennej wiedzy, ale zbiór historii o ocalonych i ich wybawcach, czasem tak nieprawdopodobnych, że trudno w nie uwierzyć.
„… ale pani Ola się dziwi. Jakby ratowanie ludzi w czasie pożogi nie było czymś najbardziej naturalnym na świecie. Banalnym jak jabłka w sierpniu. Jak zielony barszcz wiosną, gdy łąki toną w szczawiu. - Trzeba było, to się ratowało – wzrusza ramionami i przeprasza mnie, ale musi wracać do pracy. Wojna wojną, ale oderwałem ją od kóz”.
To opowieść o złych ludziach i dobrych ludziach. Nie złych i dobrych Ukraińcach, ale o ludziach, bo jak widać ani zło ani dobro nie ma narodowości i nie jest raz na zawsze przypisane do określonej nacji.
I takie wydaje mi się, jest przesłanie tej opowieści. Dlatego uważam, że to taka ważna książka, ważniejsza od filmu Smarzowskiego.
W dzisiejszym wywiadzie dla onetu, prof. Grzegorz Motyka powiedział:
"Wołyń" jest jednak filmem przede wszystkim antynacjonalistycznym. Smarzowski nam pokazuje, co się dzieje, kiedy ludzie przesuwają granice patriotyzmu czy idei narodowej tak daleko, że pojawia się gotowość do zbrodni. To przed takim mechanizmem "Wołyń" nas ostrzega – sądzę, że niezależnie od tego, kto jest tu sprawcą, a kto ofiarą”.
Zgadza się. Ja też tak odebrałam film, ale już wychodząc z kina miałam obawy, że może zostać źle odebrany przez cześć widowni. Że obróci się przeciwko Ukraińcom. Że może spowodować wzrost nastrojów nacjonalistycznych.
A Szabłowski wchodzi w problem mocniej i bardziej wnikliwie.
Tak bardzo wprost i ostro pokazuje nam, że że zło nie ma narodowości. I dobro również.
Przypomina też o tym, że pamięć należy się nie tylko ofiarom, że pamięć należy się również tym, którzy ratowali. Wymowne są te słowa:
„Nas w naszej historii tylko mordowali, nie ma miejsca na takich co próbowali ratować, ani takich, którzy się modlą i którzy nam wieszają ruczniki i poprawiają, jak ktoś zerwie. Nie dajemy swoim sprawiedliwym medali, nie sadzimy drzewek. Nie dajemy im też telewizorów. Szczerze mówiąc to o nich nie pamiętamy”.
Szabłowski przywraca pamięć. Nie tylko ofiarom, nie tylko ocalonym, ale i wybawcom. To ważne – w budowaniu świadomości o tamtych wydarzeniach– bardzo ważne.
Gdyby tylko ludzie zechcieli to przeczytać….
„W wyniku rzezi na Wołyniu, w Galicji Wschodniej i na Lubelszczyźnie zginęło ok. 100 tys. Polaków. W polskich akcjach odwetowych zginęło kilkanaście tysięcy Ukraińców. Nie wiadomo, ilu Polaków uratowali ich ukraińscy sąsiedzi. Na pewno chodzi o tysiące ludzi”.
To były wielkie emocje, czytanie tej książki.
I ona mimo wszystko daje pewien rodzaj pociechy.
Bo kiedy czyta się o tych dobrych ludziach, którzy ratowali, o pani Szurze, która modli się za zamordowanych Polaków, która modli się za Ukrainę i za Polskę, za Ukraińców i Polaków, trudno się nie wzruszać i nie mieć nadziei.
Nadziei na to, że jeśli nadejdą trudne czasy, to tak jak wtedy w trudnych czasach II wojny światowej, znajdą się tacy przyzwoici, szlachetni i odważni ludzie.
- Aktywność Bieganie
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!