Poniedziałek, 5 października 2009
Jasło maraton
Maraton nr 19
Jasło 4 października 2009 Cyklokarpaty
To miał być maraton numer 10 tego sezonu. I byłby gdybym ukonczyła Istebną.
Ale w Istebnej zawiódł rower, a może raczej moje mierne umiejetnosci rowerowego mechanika:), tak wiec Jasło było maratonem numer 9.
Było w planie nawet giga, ale… nowy rower, plus spadek formy, plus lekkie przeziebienie przed maratonem i plany się zmienily. Było mega.
W ogóle długo się zastanawiałam : jechać, nie jechać…
W srodę zadzwoniła Krysia z pytaniem: z kim jadę do Jasła?
Powiedziałam, ze nie wiem czy w ogóle pojadę.
Krysia ( a jeszcze w niedziele mówila, ze zmeczona jest sezonem) powiedziała, ze brakuje jej adrenaliny i chce jechac do Jasła:)
Powiedziała jeszcze jedno magiczne zdanie: lepiej żałować ze się pojechało, niż załować ze się nie pojechało.
Tak wiec w czwartek zapadła decyzja: jadę.
Zapakowałyśmy rowery do auta i w drogę. Pojechał z nami jeszcze Łukasz vel Perfum.
Trochę kłopotów ze znalezieniem stadionu Mosiru było:).
Krązylismy po Jaśle a za nami Andżelika i Tomek ( chyba mysleli ze znamy drogę).
W koncu jest stadion:) Na parkingu znajomi: chłopaki z Sokoła, Furman z Kowa i inni:)
Przyjeżdza Marcin z samochodem pełnym chłopaków z Wojnicza. Krysia się smieje: grzywki jadą:) ( kto zna Adriana i Jaworka wie o co chodzi)
Zimno…brrrrr… wieje mocny wiatr i długo się zastanawiam jak się ubrać.
Wiekszość wybiera wersję długą… ale ja tak strasznie nie lubie się przegrzewać…
Decyduje się jechać na krótko plus rekawki. Wybór okazuje się sluszny, na podjazdach nawet zsuwam rekawki,.
Niestety spóźniamy się troche na start i ruszamy z samego konca.
Ulicami miasta, jak zwykle bezpiecznie to nie jest , w takim tłumie jedzie się źle.
Ja dodatkowo staram się wyprzedzić jadące przede mną kobiety, bo wszystkie poustawiały sie na stracie przede mną. Udaje się wyprzedzić wiekszośc, ale jak się później okazało nie wszystkie.
Poczatek… jak zwykle dosyc cięzko pierwszy podjazd, ale już wiem, ze zawsze tak jest, wiec za bardzo się nie przejmuję. Powtarzam sobie: rozgrzejesz się zaraz, wejdziesz w swój rytm, będzie ok.
Niestety coś szwankuje tylna przerzutka, męczę się trochę bo musze jechać na średniej tarczy, a niektóre podjazdy pasowały pomielić:).
W któryms momencie dojeżdza do mnie jakiś chłopak i mówi; fajnie się za panią jedzie…
Pytam: a dlaczego?
Dobre tempo.
Może i było dobre… ale do czasu.
Gdzies przed Liwoczem skrecam na ostry podjazd, próbuje zrzucić na mlynek, spada łancuch.
Ktoś mnie mija i krzyczy: dawaj Iza.
Potem pyta: pomóc ci?
Mówie, ze nie i zakładam łancuch.
Okazuje się ze to był Tomek ( Bielu), spotykam go potem przy drodze jak ściąga bluzę ( za gorąco).
Podjazd na Liwocz robimy razem.
Mozolnie pod górę, ale nie najgorzej. Technicznie ten podjazd nie sprawia problemów ale męczy a jakże
Zreszta byłam już tutaj kiedyś z ekipą policyjną pod wodzą Janusza Tyńskiego.
Tuż przed szczytem ktos bije brawo i mówi: brawo dla pani…
Za chwilę slyszę jak dodaje: o pani jest z Tarnowa…
Tomek mowi: znają cię:)
Ale ja nie widziałam kto to był, skupiona byłam na jeździe i nawet nie spojrzałam.
Potem okazało się, ze wspołorganizator Pucharu tarnowa.
Zjazd z Liwocza dosyć koleiniasty. Wpadam w jedną z kolein, ale bez upadku, niestety upada ( przeze mnie Tomek), pewnie jechał za bliskoi nie zdązył wyhamować.
Zjazdy idą mi tak sobie.. jeszcze pracuje nad rowerem.. nie do konca go czuję.
Tomek wyprzedza mnie na ktoryms zjeździe i w zasadzie cieszę się, bo mam świadomość ze go blokuje.
Jest jako tako, chociaz za Liwoczem czuję się już zmeczona.
I wtedy przytrafia mi się koszmar…
Patrzę na licznik i już wiem co będzie.. Cyfry na liczniku się zamazują…
Będzie migrena.. na samą myśl.. robi mi się niedobrze.
Jadę.
Widze coraz gorzej, mroczki przed oczami, ciemno…
Ale jadę co mam zrobić… czuję nagly spadek siły… Jadę w zasadzie na oślep… najgorzej jest na zjazdach.. kiedy nie widzę gdzie jadę,w co wjeżdzam, czy mam przed sobą jakis korzeń, kamień.
Ale jadę.. bo co mam zrobić?
Z doświadczenia już wiem, ze te mroczki, ten rozmazany obraz mija dopiero po co najmniej półgodzinie, wiec co?Mam siedzieć i czekać?.
Jadę, jest coraz gorzej, zaczyna bolec głowa, noga ledwie podaje…
Tuz przed zjazdem na giga dojeżdza do mnie Krysia, mówię jej: Krysia nic nie widzę… nie wiem jak dalej jechać.. masakra…
Krysia mówi: zaliczyłam takiego dzwona… bark mnie boli.
Ale jedzie dalej dzielnie.
Ja zjezdzam na mega.
Kilkakrotnie myle drogę. Nie jestem w stanie skoncentrować się na niczym.. nie widze strzałek… prawie ciemność przede mną… Jadę tępo przed siebie, chyba wyglądam jak zombi..
Jadę. Muszę wyglądać jak zombi..:) na pewno:) pod górę strasznie cięzko, a mimo tego na ktoryms podjeździe mijam dwóch facetów.
Na zjazdach strasznie niebezpiecznie…
Jakies 10 km przed metą… ciemność ustepuje.. już widzę normalnie, ale bardzo boli głowa, jestem strasznie slaba.
Ale jadę. Musze dojechać do mety.
Znowu mylę drogę, który to już raz dzisiaj? 5.
Tuż przed metą… jakaś maskryczna droga.. po takich wertepach nie jechałam w zyciu.
Potem okazuje się ze to tory kolejowe, zarosniete trawą.
Nieporozumienie.
Ktoś mi mówi: tylko 2 km do mety.
Myslę sobie: człowieku.. czy ty wiesz co to znaczy 2 km.. w momencie takiego zmeczenia, migreny i po takich wertepach????
No ale jest wreszcie ta meta…
Dojeżdzam.. dlugo stoję.. ledwie zywa.. potem padam na trawę i z bólu przykładam głowę do trawy.
Boli tak strasznie… tak strasznie. Mam wrazenie, ze zwymiotuję.
Na mecie jestem 3 open, 1 w kategorii, ale czas… 3 h 38 min pozostawia wiele do życzenia.
Gdyby nie ta migrenowa przygoda myślę, ze spokojnie mogloby być z 15 min lepiej.
Ból jest tak straszny, ze ide do karetki i proszę o zastrzyk.
Dzisiaj ponad 24 h po maratonie dalej czuję się fatalnie:)
Podczas tego wyścigu miałam straszne mysli. Dawno tak źle, niepozytywnie nie myslałam podczas maratonu.
Pojawiła się nawet mysl: niepotrzebnie kupiłam nowy rower, bo NIE BĘDĘ JUŻ JEŹDZIĆ NA MARATONY!
Jestem słaba, bardzo słaba, marny ze mnie kolarz.
Trasa nie była trudna, interwałowa, troche podobna do tarnowskiej.
Troche za dużo asfaltu ( a ja załozyłam bulldogi, myslałam ze będzie mokro).
Było sucho. Nie lubie takich suchych zjazdów.
Dosyć łatwa technicznie, jakichś specjalnie trudnych elementów nie było.
Przejezdna niemalże w całości.
Ten maraton to było cierpienie i droga przez mękę.
W czasie jazdy żałowałam ze jadę, ze się zdecydowałam.
Na mecie byłam wsciekła, ze wynik kiepski.
Dzisiaj.. dzisiaj myślę inaczej.
Tak źle się czuje dzisiaj cały dzień, tak odchorowuje tę migrenę.. ze myślę, ze ukończenie tego maratonu w takim stanie to sukces.
I nawet udało mi się wyprzedzić chyba ( o ile dobrze policzyłam) 6 dziewczyn.
Krysia jako jedyna kobieta ukonczyła giga. Brawo!
Poza tym to bylo zakonczenie sezonu wiec była dekoracja klasyfikacji generalnej.
Krysi udało sie wskoczyc na 2 miejsce na giga w generalce,za Magdą Balaną, ja dzięki 3 m w Przemyslu na giga, byłam 6, a na mega w swojej kategorii dzięki dwóm zywcięstwom 4 w generalce.
Koniec sezonu.
Hurra???
Chyba nie.
Jestem zmeczona, ale wiem, ze strasznie bedzie mi brakowac tej adrenaliny.
Do zobaczenia na maratonowych trasach w przyszłym roku.
O ile finanse pozwolą stawiam na Golonkę i okazyjnie Cyklkarpaty.
No i Eska w Tarnowie, to wiadomo.
P.S Tomek podczas maratonu w Jaśle przejechał kurę...
P.S 2 Jedziemy. ja i mój Ktemek:)
http://www.galeria.cyklokarpaty.pl/?z=10&szukaj=175
Jasło 4 października 2009 Cyklokarpaty
To miał być maraton numer 10 tego sezonu. I byłby gdybym ukonczyła Istebną.
Ale w Istebnej zawiódł rower, a może raczej moje mierne umiejetnosci rowerowego mechanika:), tak wiec Jasło było maratonem numer 9.
Było w planie nawet giga, ale… nowy rower, plus spadek formy, plus lekkie przeziebienie przed maratonem i plany się zmienily. Było mega.
W ogóle długo się zastanawiałam : jechać, nie jechać…
W srodę zadzwoniła Krysia z pytaniem: z kim jadę do Jasła?
Powiedziałam, ze nie wiem czy w ogóle pojadę.
Krysia ( a jeszcze w niedziele mówila, ze zmeczona jest sezonem) powiedziała, ze brakuje jej adrenaliny i chce jechac do Jasła:)
Powiedziała jeszcze jedno magiczne zdanie: lepiej żałować ze się pojechało, niż załować ze się nie pojechało.
Tak wiec w czwartek zapadła decyzja: jadę.
Zapakowałyśmy rowery do auta i w drogę. Pojechał z nami jeszcze Łukasz vel Perfum.
Trochę kłopotów ze znalezieniem stadionu Mosiru było:).
Krązylismy po Jaśle a za nami Andżelika i Tomek ( chyba mysleli ze znamy drogę).
W koncu jest stadion:) Na parkingu znajomi: chłopaki z Sokoła, Furman z Kowa i inni:)
Przyjeżdza Marcin z samochodem pełnym chłopaków z Wojnicza. Krysia się smieje: grzywki jadą:) ( kto zna Adriana i Jaworka wie o co chodzi)
Zimno…brrrrr… wieje mocny wiatr i długo się zastanawiam jak się ubrać.
Wiekszość wybiera wersję długą… ale ja tak strasznie nie lubie się przegrzewać…
Decyduje się jechać na krótko plus rekawki. Wybór okazuje się sluszny, na podjazdach nawet zsuwam rekawki,.
Niestety spóźniamy się troche na start i ruszamy z samego konca.
Ulicami miasta, jak zwykle bezpiecznie to nie jest , w takim tłumie jedzie się źle.
Ja dodatkowo staram się wyprzedzić jadące przede mną kobiety, bo wszystkie poustawiały sie na stracie przede mną. Udaje się wyprzedzić wiekszośc, ale jak się później okazało nie wszystkie.
Poczatek… jak zwykle dosyc cięzko pierwszy podjazd, ale już wiem, ze zawsze tak jest, wiec za bardzo się nie przejmuję. Powtarzam sobie: rozgrzejesz się zaraz, wejdziesz w swój rytm, będzie ok.
Niestety coś szwankuje tylna przerzutka, męczę się trochę bo musze jechać na średniej tarczy, a niektóre podjazdy pasowały pomielić:).
W któryms momencie dojeżdza do mnie jakiś chłopak i mówi; fajnie się za panią jedzie…
Pytam: a dlaczego?
Dobre tempo.
Może i było dobre… ale do czasu.
Gdzies przed Liwoczem skrecam na ostry podjazd, próbuje zrzucić na mlynek, spada łancuch.
Ktoś mnie mija i krzyczy: dawaj Iza.
Potem pyta: pomóc ci?
Mówie, ze nie i zakładam łancuch.
Okazuje się ze to był Tomek ( Bielu), spotykam go potem przy drodze jak ściąga bluzę ( za gorąco).
Podjazd na Liwocz robimy razem.
Mozolnie pod górę, ale nie najgorzej. Technicznie ten podjazd nie sprawia problemów ale męczy a jakże
Zreszta byłam już tutaj kiedyś z ekipą policyjną pod wodzą Janusza Tyńskiego.
Tuż przed szczytem ktos bije brawo i mówi: brawo dla pani…
Za chwilę slyszę jak dodaje: o pani jest z Tarnowa…
Tomek mowi: znają cię:)
Ale ja nie widziałam kto to był, skupiona byłam na jeździe i nawet nie spojrzałam.
Potem okazało się, ze wspołorganizator Pucharu tarnowa.
Zjazd z Liwocza dosyć koleiniasty. Wpadam w jedną z kolein, ale bez upadku, niestety upada ( przeze mnie Tomek), pewnie jechał za bliskoi nie zdązył wyhamować.
Zjazdy idą mi tak sobie.. jeszcze pracuje nad rowerem.. nie do konca go czuję.
Tomek wyprzedza mnie na ktoryms zjeździe i w zasadzie cieszę się, bo mam świadomość ze go blokuje.
Jest jako tako, chociaz za Liwoczem czuję się już zmeczona.
I wtedy przytrafia mi się koszmar…
Patrzę na licznik i już wiem co będzie.. Cyfry na liczniku się zamazują…
Będzie migrena.. na samą myśl.. robi mi się niedobrze.
Jadę.
Widze coraz gorzej, mroczki przed oczami, ciemno…
Ale jadę co mam zrobić… czuję nagly spadek siły… Jadę w zasadzie na oślep… najgorzej jest na zjazdach.. kiedy nie widzę gdzie jadę,w co wjeżdzam, czy mam przed sobą jakis korzeń, kamień.
Ale jadę.. bo co mam zrobić?
Z doświadczenia już wiem, ze te mroczki, ten rozmazany obraz mija dopiero po co najmniej półgodzinie, wiec co?Mam siedzieć i czekać?.
Jadę, jest coraz gorzej, zaczyna bolec głowa, noga ledwie podaje…
Tuz przed zjazdem na giga dojeżdza do mnie Krysia, mówię jej: Krysia nic nie widzę… nie wiem jak dalej jechać.. masakra…
Krysia mówi: zaliczyłam takiego dzwona… bark mnie boli.
Ale jedzie dalej dzielnie.
Ja zjezdzam na mega.
Kilkakrotnie myle drogę. Nie jestem w stanie skoncentrować się na niczym.. nie widze strzałek… prawie ciemność przede mną… Jadę tępo przed siebie, chyba wyglądam jak zombi..
Jadę. Muszę wyglądać jak zombi..:) na pewno:) pod górę strasznie cięzko, a mimo tego na ktoryms podjeździe mijam dwóch facetów.
Na zjazdach strasznie niebezpiecznie…
Jakies 10 km przed metą… ciemność ustepuje.. już widzę normalnie, ale bardzo boli głowa, jestem strasznie slaba.
Ale jadę. Musze dojechać do mety.
Znowu mylę drogę, który to już raz dzisiaj? 5.
Tuż przed metą… jakaś maskryczna droga.. po takich wertepach nie jechałam w zyciu.
Potem okazuje się ze to tory kolejowe, zarosniete trawą.
Nieporozumienie.
Ktoś mi mówi: tylko 2 km do mety.
Myslę sobie: człowieku.. czy ty wiesz co to znaczy 2 km.. w momencie takiego zmeczenia, migreny i po takich wertepach????
No ale jest wreszcie ta meta…
Dojeżdzam.. dlugo stoję.. ledwie zywa.. potem padam na trawę i z bólu przykładam głowę do trawy.
Boli tak strasznie… tak strasznie. Mam wrazenie, ze zwymiotuję.
Na mecie jestem 3 open, 1 w kategorii, ale czas… 3 h 38 min pozostawia wiele do życzenia.
Gdyby nie ta migrenowa przygoda myślę, ze spokojnie mogloby być z 15 min lepiej.
Ból jest tak straszny, ze ide do karetki i proszę o zastrzyk.
Dzisiaj ponad 24 h po maratonie dalej czuję się fatalnie:)
Podczas tego wyścigu miałam straszne mysli. Dawno tak źle, niepozytywnie nie myslałam podczas maratonu.
Pojawiła się nawet mysl: niepotrzebnie kupiłam nowy rower, bo NIE BĘDĘ JUŻ JEŹDZIĆ NA MARATONY!
Jestem słaba, bardzo słaba, marny ze mnie kolarz.
Trasa nie była trudna, interwałowa, troche podobna do tarnowskiej.
Troche za dużo asfaltu ( a ja załozyłam bulldogi, myslałam ze będzie mokro).
Było sucho. Nie lubie takich suchych zjazdów.
Dosyć łatwa technicznie, jakichś specjalnie trudnych elementów nie było.
Przejezdna niemalże w całości.
Ten maraton to było cierpienie i droga przez mękę.
W czasie jazdy żałowałam ze jadę, ze się zdecydowałam.
Na mecie byłam wsciekła, ze wynik kiepski.
Dzisiaj.. dzisiaj myślę inaczej.
Tak źle się czuje dzisiaj cały dzień, tak odchorowuje tę migrenę.. ze myślę, ze ukończenie tego maratonu w takim stanie to sukces.
I nawet udało mi się wyprzedzić chyba ( o ile dobrze policzyłam) 6 dziewczyn.
Krysia jako jedyna kobieta ukonczyła giga. Brawo!
Poza tym to bylo zakonczenie sezonu wiec była dekoracja klasyfikacji generalnej.
Krysi udało sie wskoczyc na 2 miejsce na giga w generalce,za Magdą Balaną, ja dzięki 3 m w Przemyslu na giga, byłam 6, a na mega w swojej kategorii dzięki dwóm zywcięstwom 4 w generalce.
Koniec sezonu.
Hurra???
Chyba nie.
Jestem zmeczona, ale wiem, ze strasznie bedzie mi brakowac tej adrenaliny.
Do zobaczenia na maratonowych trasach w przyszłym roku.
O ile finanse pozwolą stawiam na Golonkę i okazyjnie Cyklkarpaty.
No i Eska w Tarnowie, to wiadomo.
P.S Tomek podczas maratonu w Jaśle przejechał kurę...
P.S 2 Jedziemy. ja i mój Ktemek:)
http://www.galeria.cyklokarpaty.pl/?z=10&szukaj=175
- DST 57.00km
- Teren 38.00km
- Czas 03:38
- VAVG 15.69km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
No wpsóluczuję.. ja raz przejechałam tylko.. jaszczurkę... a i tak źle sie z tym czułam.
Tak te mroczki przed oczami to koszmar.. przeżywasz to samo ... więc mnie rozumiesz...:)
Jeszcze dzisiaj jak sobie przypomnę od razu robi mi sie niedobrze na samą myśl, a tę migrenę odchorowywałam 2 dni...
Dzisiaj wiem, ze to CUD ze dojechałam, bo bylo ze mna bardzo kiepsko. Iza - 06:26 czwartek, 8 października 2009 | linkuj
Tak te mroczki przed oczami to koszmar.. przeżywasz to samo ... więc mnie rozumiesz...:)
Jeszcze dzisiaj jak sobie przypomnę od razu robi mi sie niedobrze na samą myśl, a tę migrenę odchorowywałam 2 dni...
Dzisiaj wiem, ze to CUD ze dojechałam, bo bylo ze mna bardzo kiepsko. Iza - 06:26 czwartek, 8 października 2009 | linkuj
Z kurą jak z kotem, otrzepała się i pobiegła dalej a mi ciśnienie opadało przez długi czas ;) Raz jeszcze gratuluję wytrwałości, bo wiem co taka czarna plama przed oczami oznacza!
Tomek - 05:56 czwartek, 8 października 2009 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!