Poniedziałek, 3 maja 2010
Karpacz relacja
Przewyższenie ok 1700 m
Km ( na moim liczniku) 53
To był mój 10 maraton u Grzegorza Golonki.
To był mój „pierwszy” Karpacz.
Lubię jeździć po nowych trasach. Jest zawsze obawa co się na niej zastanie, ale nie jest nudno.
Obawiałam się tego maratonu bardzo.
Forma bardzo daleka od ideału.
Niewiele km w tym sezonie przejeźdżonych w terenie, niewiele w ogóle.
Czas kiedy powinnam robić bazę to była walka z chorobą ( ponad miesięczna) i wykorzystywanie ( mało efektywne ) luk pomiędzy okresami całkiem złej kondycji zdrowotnej żeby chociaż trochę pokręcić.
Czułam to i wiedziałam, że będzie ciężko.
Postawiłam sobie jednak cel – przejechać spokojnie bez szarpania , po prostu mieć z radość z jazdy.
Długa droga do Karpacza i przepiękne góry ze śniegiem na szczytach. Szkoda, ze nie udało mi się na nie napatrzeć.
Kiedy obudziłam się rano i spojrzałam na rower stojący obok łóżka pomyślałam: Iza, myśl pozytywnie, będzie dobrze, masz nowy rower, nowy amor, będzie się lepiej zjeżdżać.
Zjazdy to mój problem a po zimie jakby od nowa muszę sobie przypominać jak się zjeżdża i odblokować się psychicznie.
Niestety w tym sezonie oprócz maratonu w Daleszycach ( gdzie trudnych zjazdów prawie nie było) i kilku zjazdów w okolicy Tarnowa, nie miałam szansy zbyt wiele pozjeżdżać tej wiosny.
Niepokój więc był duży i od godz 9.00 kręcąc wokół stadionu mocno się denerwowałam.
Spotkałam Paulinę z Kowa, chłopaków z Poznania, a ok. 10.30 ustawiłam się w sektorze ( niestety IV).
Jeszcze przed startem zobaczyłam Kamila, krzyknął: Iza ja tam daleko za toba stoję, ale zaraz cie dogonię.
Uśmiechnęłam się i powiedziałam: no myślę…
Strat z sektora IV nie należy do przyjemności ( a mam porównanie bo dwa razy startowałam z III i to naprawdę jest komfort). No ale cóz.. na III sektor trzeba będzie sobie zapracować.
Maraton rozpoczął się 5 km podjazdem asfaltem …
I tu pierwsze „ zgrzyty”. Nie podjeżdża mi się zbyt fajnie i pojawiają się pierwsze czarne mysli pt: no nie… po co mi to?:)
( ale wiem, ze prawie każdy je ma i wiem… ze mijają, wiec jeszcze nie dramatyzuję).
Ale za chwilę zaczynają się wydobywać z roweru jakieś dziwne dźwięki ( z kazdym obrotem korbą są jakieś cykania). Korba, pedał, sztyca?
Nie wiem… ale wkurza mnie to okropnie.
Podjazd się konczy i zaczyna się jakis delikatny zjazd.
Próbuje odblokować amora… blokada nie działa.. Sprawdzam amora.. nie działa… jest sztywny..Dramat… Przede mną prawie 50 km w górach.. a mnie nie działa amortyzator…
Mija mnie Kamil krzycząć: Iza.. dawaj, dawaj…
Mówię: Kamil.. amor nie działa..
Kamil: masz strasznie mało powietrza ( no tak.. do transportu spuściliśmy powietrze.. widocznie za mało napompowany jest), myslę.. na ktorymś bufecie jest serwis ( może jakos dotrwam…).
Płakać mi się chce.. Majstruje przy manetce.. nic.. nie rusza.. kompletnie…
Siada mi psychika.. radości z jazdy już nie ma…
Zjazd.. przewracam się… szybko podnosze się bo ktos jadący z góry krzyczy: zbieraj się dziewczyno… więc biorę rower i w nogi na bok…
I mija mnie jeden, drugi, trzeci.. przestaje liczyć.. ale cięzko się włączyć do ruchu bo ścieżka wąska..
I nie mam odwagi zjeżdzać.., schodze powoli i znowu mija mnie jeden, drugi, trzeci…
Katastrofa… myslę co robić, co dalej… jechać , wycofać się…
Wycofać się? Nie Iza, to nie jest w twoim stylu mówi moje bardziej ambitne ja.
To mniej ambitne podpowiada.. zabijesz się gdzieś tu… nic tu nie „ugrasz”, przecież nie pojedziesz…
Ale jadę.
Tylko jechac jakby się nie chciało…
Mijają mnie kolejne dziewczyny, a ja nie próbuje nawet walczyć. Kiedy mija mnie dziewczyna ze sztywnym widelcem i z platformami mam ochotę się rozpłakać…
Co ja tu robię???
Pojawiają się mysli” jestem w tak kiepskiej formie, ze nie nadaje się w tym roku na Golonkę.
Musze to powiedzieć Krysi.. trudno.. nie będę jeździć.
Znowu mnie ktoś mija… jeden, drugi, a mnie się nawet podjeżdzać już nie chce… chociaż w tym amor nie przeszkadza…
I tu największy żal mam do siebie: tak poddać się nie można! Po prostu nie!
Nie wolno marudzić, narzekać.
Wybrałam taki sport, że musze się liczyć z tym, ze nie wszystko zależy ode mnie.
I dlatego trzeba to brać pod uwagę podczas każdego startu i nie marudzić tylko robić co się może.
Dojeżdzam do bufetu, gdzie stacjonuje serwisant.
Dopompowuje mi amora, ale na niewiele się to zdaje. On dalej nie działa.
Ale ja sobie myślę… pierdo… tego amora… zjeżdzam.. trudno.. będę próbować zjeżdzać, bo schodząc to do 19 nie dojadę do mety.
I zaczynym zjeżdzać.
A zjazdy jak to w górach są cięźkie. Duże kamienie, czasem nawet bardzo duże, korzenie itd.
Kto jeździ w górach to wie.
Ręce bolą okropnie…ale jadę.
Na ktorymś zjeździe przed jakims wielkim kamieniem wyhamowuje a jadacy za mną chłopak mowi: nie hamować.. zamknąć oczy i jechać..
Myslę sobie: trudno.. wynik będzie słaby, pewnie taki jak kiedyś w Krynicy ale dojadę.
Na ktorymś z podjazdów jakis turysta pyta:
A wy to tak z całej Polski jesteście?
Tak sobie towarzyskie jedziecie czy jak?
Jeszcze przed podjazdem na Chomontówkę ( jakos tak to się nazywało) w trasie spotykam Beatę z Goleniowa ( nie wiem czy ona mnie pamięta, ale ja ją tak, ścigalysmy się w ub roku na Parkowej w Krynicy, udało mi się wygrac wtedy). Cos mówi do mnie, a ja jej mówię ze amor nie działa.
Zatrzymujemy się, próbuje mi pomóc, jest odrobinę lepiej, ale mówi: o faktycznie prawie się nie ugina…
Jestem jej wdzięczna za to ze się zatrzymała:)
Długo jedziemy równo, ale gdzies na Chomontówce mija mnie i na miecie jest przede mną ok. 5 min.
Podjazd strasznie się dluzy ( chyba jakiś 4 km) i chociaz nie jest specjalnie trudny technicznie, to wyczerpujący.
Mija mnie jakiś chłopak i mowi: teraz przynajmniej można podziwiać widoki..
Mówię: tak.. ale ja już nie mam siły.
A panorama rzeczywiście przepiękna..
Boli mnie pupa.. jakos tak dziwnie.. patrzę na siodełko.. a ono przekrzywione.. jak dlugo tak jechalam? Od upadku czyli od niemalże początku???
Mam profil trasy na mostku, wiec wiem ze to ostatni taki długi pojazd, potem będzie już w dół.
Tak… było i owszem, ale za to jak w dół.
Na sam koniec totalny hardocere…
Ale próbuje zjeżdzać początek, mijam dziewczynę na sztywnym widelcu. Mówię jej tylko: współczuję ci, wiem co to znaczy, bo prawie cały maraton jadę w zasadzie na sztywniaku…
Potem już schodzę, bo kamienie są wielkosci telewizorów a własciwie plazm:)
A potem już do mety.. szybką szutrówką i wjazd do Karpacza.
Oddycham z ulgą: teraz już blisko jest asfalt , można jechac szybko.
I niespodzianka, tuz po skręcie w prawo.. jeszcze podjazd…
Tuż przed wjazdem na stadion mijam jakiegoś chłopaka i już mknę do mety.
Zatrzymuje się i brzydko przeklinam na mój amortyzator. Mam nadzieję, ze nikt tego nie słyszał:).
Jestem zła, rozdrażniona….i trzyma mnie jakąś chwilę.
Ale za moment pojawia się w głowie myśl: że ja to jeszcze pomszczę…
Na pewno pomszczę.
Trasa cudowna, prawdziwie górska i stąd mój wielki żal , ze nie miałam z tej jazdy żadnej radości.
Czas 5 h 13 min
Miejsce w kategorii 12 ( co za porażka).
Refleksje na dzień dzisiejszy: przejechałam moj kolejny maraton w górach. Znowu poczułam smak prawdziwego mtb i na pewno CZEGOŚ sie nauczyłam.
Dziekuję ekipie GG za takie trasy!
Km ( na moim liczniku) 53
To był mój 10 maraton u Grzegorza Golonki.
To był mój „pierwszy” Karpacz.
Lubię jeździć po nowych trasach. Jest zawsze obawa co się na niej zastanie, ale nie jest nudno.
Obawiałam się tego maratonu bardzo.
Forma bardzo daleka od ideału.
Niewiele km w tym sezonie przejeźdżonych w terenie, niewiele w ogóle.
Czas kiedy powinnam robić bazę to była walka z chorobą ( ponad miesięczna) i wykorzystywanie ( mało efektywne ) luk pomiędzy okresami całkiem złej kondycji zdrowotnej żeby chociaż trochę pokręcić.
Czułam to i wiedziałam, że będzie ciężko.
Postawiłam sobie jednak cel – przejechać spokojnie bez szarpania , po prostu mieć z radość z jazdy.
Długa droga do Karpacza i przepiękne góry ze śniegiem na szczytach. Szkoda, ze nie udało mi się na nie napatrzeć.
Kiedy obudziłam się rano i spojrzałam na rower stojący obok łóżka pomyślałam: Iza, myśl pozytywnie, będzie dobrze, masz nowy rower, nowy amor, będzie się lepiej zjeżdżać.
Zjazdy to mój problem a po zimie jakby od nowa muszę sobie przypominać jak się zjeżdża i odblokować się psychicznie.
Niestety w tym sezonie oprócz maratonu w Daleszycach ( gdzie trudnych zjazdów prawie nie było) i kilku zjazdów w okolicy Tarnowa, nie miałam szansy zbyt wiele pozjeżdżać tej wiosny.
Niepokój więc był duży i od godz 9.00 kręcąc wokół stadionu mocno się denerwowałam.
Spotkałam Paulinę z Kowa, chłopaków z Poznania, a ok. 10.30 ustawiłam się w sektorze ( niestety IV).
Jeszcze przed startem zobaczyłam Kamila, krzyknął: Iza ja tam daleko za toba stoję, ale zaraz cie dogonię.
Uśmiechnęłam się i powiedziałam: no myślę…
Strat z sektora IV nie należy do przyjemności ( a mam porównanie bo dwa razy startowałam z III i to naprawdę jest komfort). No ale cóz.. na III sektor trzeba będzie sobie zapracować.
Maraton rozpoczął się 5 km podjazdem asfaltem …
I tu pierwsze „ zgrzyty”. Nie podjeżdża mi się zbyt fajnie i pojawiają się pierwsze czarne mysli pt: no nie… po co mi to?:)
( ale wiem, ze prawie każdy je ma i wiem… ze mijają, wiec jeszcze nie dramatyzuję).
Ale za chwilę zaczynają się wydobywać z roweru jakieś dziwne dźwięki ( z kazdym obrotem korbą są jakieś cykania). Korba, pedał, sztyca?
Nie wiem… ale wkurza mnie to okropnie.
Podjazd się konczy i zaczyna się jakis delikatny zjazd.
Próbuje odblokować amora… blokada nie działa.. Sprawdzam amora.. nie działa… jest sztywny..Dramat… Przede mną prawie 50 km w górach.. a mnie nie działa amortyzator…
Mija mnie Kamil krzycząć: Iza.. dawaj, dawaj…
Mówię: Kamil.. amor nie działa..
Kamil: masz strasznie mało powietrza ( no tak.. do transportu spuściliśmy powietrze.. widocznie za mało napompowany jest), myslę.. na ktorymś bufecie jest serwis ( może jakos dotrwam…).
Płakać mi się chce.. Majstruje przy manetce.. nic.. nie rusza.. kompletnie…
Siada mi psychika.. radości z jazdy już nie ma…
Zjazd.. przewracam się… szybko podnosze się bo ktos jadący z góry krzyczy: zbieraj się dziewczyno… więc biorę rower i w nogi na bok…
I mija mnie jeden, drugi, trzeci.. przestaje liczyć.. ale cięzko się włączyć do ruchu bo ścieżka wąska..
I nie mam odwagi zjeżdzać.., schodze powoli i znowu mija mnie jeden, drugi, trzeci…
Katastrofa… myslę co robić, co dalej… jechać , wycofać się…
Wycofać się? Nie Iza, to nie jest w twoim stylu mówi moje bardziej ambitne ja.
To mniej ambitne podpowiada.. zabijesz się gdzieś tu… nic tu nie „ugrasz”, przecież nie pojedziesz…
Ale jadę.
Tylko jechac jakby się nie chciało…
Mijają mnie kolejne dziewczyny, a ja nie próbuje nawet walczyć. Kiedy mija mnie dziewczyna ze sztywnym widelcem i z platformami mam ochotę się rozpłakać…
Co ja tu robię???
Pojawiają się mysli” jestem w tak kiepskiej formie, ze nie nadaje się w tym roku na Golonkę.
Musze to powiedzieć Krysi.. trudno.. nie będę jeździć.
Znowu mnie ktoś mija… jeden, drugi, a mnie się nawet podjeżdzać już nie chce… chociaż w tym amor nie przeszkadza…
I tu największy żal mam do siebie: tak poddać się nie można! Po prostu nie!
Nie wolno marudzić, narzekać.
Wybrałam taki sport, że musze się liczyć z tym, ze nie wszystko zależy ode mnie.
I dlatego trzeba to brać pod uwagę podczas każdego startu i nie marudzić tylko robić co się może.
Dojeżdzam do bufetu, gdzie stacjonuje serwisant.
Dopompowuje mi amora, ale na niewiele się to zdaje. On dalej nie działa.
Ale ja sobie myślę… pierdo… tego amora… zjeżdzam.. trudno.. będę próbować zjeżdzać, bo schodząc to do 19 nie dojadę do mety.
I zaczynym zjeżdzać.
A zjazdy jak to w górach są cięźkie. Duże kamienie, czasem nawet bardzo duże, korzenie itd.
Kto jeździ w górach to wie.
Ręce bolą okropnie…ale jadę.
Na ktorymś zjeździe przed jakims wielkim kamieniem wyhamowuje a jadacy za mną chłopak mowi: nie hamować.. zamknąć oczy i jechać..
Myslę sobie: trudno.. wynik będzie słaby, pewnie taki jak kiedyś w Krynicy ale dojadę.
Na ktorymś z podjazdów jakis turysta pyta:
A wy to tak z całej Polski jesteście?
Tak sobie towarzyskie jedziecie czy jak?
Jeszcze przed podjazdem na Chomontówkę ( jakos tak to się nazywało) w trasie spotykam Beatę z Goleniowa ( nie wiem czy ona mnie pamięta, ale ja ją tak, ścigalysmy się w ub roku na Parkowej w Krynicy, udało mi się wygrac wtedy). Cos mówi do mnie, a ja jej mówię ze amor nie działa.
Zatrzymujemy się, próbuje mi pomóc, jest odrobinę lepiej, ale mówi: o faktycznie prawie się nie ugina…
Jestem jej wdzięczna za to ze się zatrzymała:)
Długo jedziemy równo, ale gdzies na Chomontówce mija mnie i na miecie jest przede mną ok. 5 min.
Podjazd strasznie się dluzy ( chyba jakiś 4 km) i chociaz nie jest specjalnie trudny technicznie, to wyczerpujący.
Mija mnie jakiś chłopak i mowi: teraz przynajmniej można podziwiać widoki..
Mówię: tak.. ale ja już nie mam siły.
A panorama rzeczywiście przepiękna..
Boli mnie pupa.. jakos tak dziwnie.. patrzę na siodełko.. a ono przekrzywione.. jak dlugo tak jechalam? Od upadku czyli od niemalże początku???
Mam profil trasy na mostku, wiec wiem ze to ostatni taki długi pojazd, potem będzie już w dół.
Tak… było i owszem, ale za to jak w dół.
Na sam koniec totalny hardocere…
Ale próbuje zjeżdzać początek, mijam dziewczynę na sztywnym widelcu. Mówię jej tylko: współczuję ci, wiem co to znaczy, bo prawie cały maraton jadę w zasadzie na sztywniaku…
Potem już schodzę, bo kamienie są wielkosci telewizorów a własciwie plazm:)
A potem już do mety.. szybką szutrówką i wjazd do Karpacza.
Oddycham z ulgą: teraz już blisko jest asfalt , można jechac szybko.
I niespodzianka, tuz po skręcie w prawo.. jeszcze podjazd…
Tuż przed wjazdem na stadion mijam jakiegoś chłopaka i już mknę do mety.
Zatrzymuje się i brzydko przeklinam na mój amortyzator. Mam nadzieję, ze nikt tego nie słyszał:).
Jestem zła, rozdrażniona….i trzyma mnie jakąś chwilę.
Ale za moment pojawia się w głowie myśl: że ja to jeszcze pomszczę…
Na pewno pomszczę.
Trasa cudowna, prawdziwie górska i stąd mój wielki żal , ze nie miałam z tej jazdy żadnej radości.
Czas 5 h 13 min
Miejsce w kategorii 12 ( co za porażka).
Refleksje na dzień dzisiejszy: przejechałam moj kolejny maraton w górach. Znowu poczułam smak prawdziwego mtb i na pewno CZEGOŚ sie nauczyłam.
Dziekuję ekipie GG za takie trasy!
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Masz rację Furman, trzeba "łotać " km, tylko na razie nie mam za bardzo na czym.
Wlasnie tych km zabrakło w marcu i kwietniu, to wiem.
Ale przyczyny były mocno niezależne ode mnie.
Bo chęci u mnie są.
No i masz racje - to dopiero początek. Iza - 06:16 środa, 5 maja 2010 | linkuj
Wlasnie tych km zabrakło w marcu i kwietniu, to wiem.
Ale przyczyny były mocno niezależne ode mnie.
Bo chęci u mnie są.
No i masz racje - to dopiero początek. Iza - 06:16 środa, 5 maja 2010 | linkuj
To dopiero początek całej zabawy.
Trzeba teraz łotać kilometry to formy musi przyjść. Furman - 04:58 środa, 5 maja 2010 | linkuj
Trzeba teraz łotać kilometry to formy musi przyjść. Furman - 04:58 środa, 5 maja 2010 | linkuj
Z opisu wnioskuję że jesteś pozytywnie zmotywowana na kolejne starty.
Widać z tego że pozostała Ci wielka chęć wygrywania wyniesiona z siatkówki.
Każdy sportowiec który poważnie traktuje dyscyplinę jaką uprawia będzie ziemię(parkiet) gryzł gdy mu po myśli nie idzie.
Pamiętajmy że zawsze znajdzie się ktoś lepszy od nas i nie możemy się załamywać.
Powodzenia kondor - 17:19 wtorek, 4 maja 2010 | linkuj
Widać z tego że pozostała Ci wielka chęć wygrywania wyniesiona z siatkówki.
Każdy sportowiec który poważnie traktuje dyscyplinę jaką uprawia będzie ziemię(parkiet) gryzł gdy mu po myśli nie idzie.
Pamiętajmy że zawsze znajdzie się ktoś lepszy od nas i nie możemy się załamywać.
Powodzenia kondor - 17:19 wtorek, 4 maja 2010 | linkuj
Amor do przeglądu i w Złotym Stoku powalczysz :) Będzie gites :)
zabel - 10:37 wtorek, 4 maja 2010 | linkuj
Będzie dobrze Iza!Z każdym startem będzie coraz lepiej :).
paulina - 18:36 poniedziałek, 3 maja 2010 | linkuj
hahaha:)ten turysta co to pytal ,czy wy tu z całej Polski i towarzysko to chyba Ci humorek na moment poprawil?:)
ten amor to jakiś pechowy
trzymam kciuki za kolejny maraton!! Anonimowa karla76 - 18:14 poniedziałek, 3 maja 2010 | linkuj
ten amor to jakiś pechowy
trzymam kciuki za kolejny maraton!! Anonimowa karla76 - 18:14 poniedziałek, 3 maja 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!