Niedziela, 18 lipca 2010
Błąd
a podobno człowiek uczy się na błędach. Dziwne, bo w moim przypadku to sie nie bardzo sprawdza.
Ale po kolei.
Miał być fajny rowerowy dzień, chociaz upał nie odpuszcza, to zatęskniłam za górkami i pojechałam.
Plan był taki zeby tym razem mój ulubiony zjazd żółtym pieszym na Wał podjechać.
Nie było lekko, początek jest bardzo trudny , bardzo dużo korzeni, stąd ze dwa razy zrzuciło mnie z roweru, a pot lał sie ze mnie strumieniami. ale dałam rady jakoś dwa km pociągnąć pod tę górkę, cały czas terenem, lasem na szczeście, wiec słonce nie grzało bezpośrednio na mnie.
Niestety gdzieś w lesie zboczyłam ze szlaku i wyjechałam na asfalt, pewnie jakies 5 km przed koncem zjazdu. Plan sie nie powiódł, ale pomyślałam: przynajmniej odkryje jakieś nowe tereny.
Widok z góry był przecudny, wiec na zjeździe nie puszczałam hamulców tylko podziwiałam widoki. I to mnie chyba uratowalo, bo nie wiedziałam ze jadę drogą która w czasie powodzi sie osuwała.. i nagle przede mną pojawił się uskok potęzny. Jakoś sie wyratowałam, ale.. co ma wisiec nie utonie. sprawdziło się.
wyjechalam na poczatek podjazdu asfaltowego na Wał, nie bardzo mi sie usmiechało podjeżdzać w tym pełnym słoncu, ale.. pojechałam, bo postanowiłam zjechać ulubionym zjazdem. No wiec 5 km pod górę.
Potem znowu przepiekne cudne, górskie widoczki.
I zjazd.
zaczelam w miarę ostrożnie i to był chyba błąd, gdybym jechała normalnie ( bo przeciez ten zjazd robie juz bez problemów) to moze nic by sie nie stało.
a jechałam jakoś tak asekuracyjnie , a kamieni luźnych było wyjątkowo dużo i dużo piachu i kurzu, no i.. chyba przyhamowałam w któryms momencie za bardzo.
Jak sie skonczyło? niełatwo sie domyslic. Malownicze otb. uderzyłam głową o kamienie. Kierownica dosc solidnie przyładowała mi w klatkę piersiową, tak ze w pierwszej chwili myslałam ze cos połamałam.
Pierwsza mysl: o nie.. o nie.,. wreszcie zaczełam wyglądać jak kobieta i znowu będą obtarcia, zadrapania.
Szybko poszukałam liści babki ( tak babcia zawsze leczyla nasze dziecięce rany), przyłozyłam gdzie trzeba.
Już w domu po umyciu sie okazało się ze nie jest tak źle, rany groźne nie są, trochę łokieć rozbity.
Najbardziej boli to stluczenie w okolicach klatki piersiowej, ale mam nadzieję, ze przejdzie.
Z dalszej czesci zjazdu zrezygnowałam , skreciłam w prawo, ale tam też nie było łatwo. znowu masa luznych kamieni.
Byłam jednak zbyt oszołomiona, zeby jazdę zjazdem zółtym pieszym kontynuować.
Tak wiec zjazd z Wału asfaltem i spokojnie do domu.
Dość szybko wrócił mi dobry humoru i pomyslałam: no tak droga pani bo trzeba miec wiecej pokory wobec górek.. już ci sie wydawało, ze w miarę dobrze zjeżdzasz, a uważac trzeba zawsze i ciągle.
Pomyslałam tez: dobrze ze tak sie skonczyło, przeciez musze dzisiaj Mamę odwieźć do Mielca, co byłoby gdybym sie połamała?
Mama powiedziała dzisiaj: no.. Ty dobrze jeździsz na tym rowerze ( hahaha szkoda ze nie widziała mnie dzisiaj), w siatkówkę dobrze gralaś, pływałaś bardzo dobrze.
No pływałam ale to mama staneła na drodze mojej pływackiej kariery, bo kiedy trenerzy chcieli mnie przeniesc do szkoły sportowej, do klasy pływackiej, powiedziała: nie.
No to jeżdzę na rowerze i dalej sie rozbijam i znowu wyglądam jak rozrabiaka a nie jak kobieta.
nawet na czole mam lekkie obtarcie.
ale mimo wszystko wyjazd na plus. Pewnie z 10 km podjazdu, nawet nieźle mi sie podjeżdzało.
Ale po kolei.
Miał być fajny rowerowy dzień, chociaz upał nie odpuszcza, to zatęskniłam za górkami i pojechałam.
Plan był taki zeby tym razem mój ulubiony zjazd żółtym pieszym na Wał podjechać.
Nie było lekko, początek jest bardzo trudny , bardzo dużo korzeni, stąd ze dwa razy zrzuciło mnie z roweru, a pot lał sie ze mnie strumieniami. ale dałam rady jakoś dwa km pociągnąć pod tę górkę, cały czas terenem, lasem na szczeście, wiec słonce nie grzało bezpośrednio na mnie.
Niestety gdzieś w lesie zboczyłam ze szlaku i wyjechałam na asfalt, pewnie jakies 5 km przed koncem zjazdu. Plan sie nie powiódł, ale pomyślałam: przynajmniej odkryje jakieś nowe tereny.
Widok z góry był przecudny, wiec na zjeździe nie puszczałam hamulców tylko podziwiałam widoki. I to mnie chyba uratowalo, bo nie wiedziałam ze jadę drogą która w czasie powodzi sie osuwała.. i nagle przede mną pojawił się uskok potęzny. Jakoś sie wyratowałam, ale.. co ma wisiec nie utonie. sprawdziło się.
wyjechalam na poczatek podjazdu asfaltowego na Wał, nie bardzo mi sie usmiechało podjeżdzać w tym pełnym słoncu, ale.. pojechałam, bo postanowiłam zjechać ulubionym zjazdem. No wiec 5 km pod górę.
Potem znowu przepiekne cudne, górskie widoczki.
I zjazd.
zaczelam w miarę ostrożnie i to był chyba błąd, gdybym jechała normalnie ( bo przeciez ten zjazd robie juz bez problemów) to moze nic by sie nie stało.
a jechałam jakoś tak asekuracyjnie , a kamieni luźnych było wyjątkowo dużo i dużo piachu i kurzu, no i.. chyba przyhamowałam w któryms momencie za bardzo.
Jak sie skonczyło? niełatwo sie domyslic. Malownicze otb. uderzyłam głową o kamienie. Kierownica dosc solidnie przyładowała mi w klatkę piersiową, tak ze w pierwszej chwili myslałam ze cos połamałam.
Pierwsza mysl: o nie.. o nie.,. wreszcie zaczełam wyglądać jak kobieta i znowu będą obtarcia, zadrapania.
Szybko poszukałam liści babki ( tak babcia zawsze leczyla nasze dziecięce rany), przyłozyłam gdzie trzeba.
Już w domu po umyciu sie okazało się ze nie jest tak źle, rany groźne nie są, trochę łokieć rozbity.
Najbardziej boli to stluczenie w okolicach klatki piersiowej, ale mam nadzieję, ze przejdzie.
Z dalszej czesci zjazdu zrezygnowałam , skreciłam w prawo, ale tam też nie było łatwo. znowu masa luznych kamieni.
Byłam jednak zbyt oszołomiona, zeby jazdę zjazdem zółtym pieszym kontynuować.
Tak wiec zjazd z Wału asfaltem i spokojnie do domu.
Dość szybko wrócił mi dobry humoru i pomyslałam: no tak droga pani bo trzeba miec wiecej pokory wobec górek.. już ci sie wydawało, ze w miarę dobrze zjeżdzasz, a uważac trzeba zawsze i ciągle.
Pomyslałam tez: dobrze ze tak sie skonczyło, przeciez musze dzisiaj Mamę odwieźć do Mielca, co byłoby gdybym sie połamała?
Mama powiedziała dzisiaj: no.. Ty dobrze jeździsz na tym rowerze ( hahaha szkoda ze nie widziała mnie dzisiaj), w siatkówkę dobrze gralaś, pływałaś bardzo dobrze.
No pływałam ale to mama staneła na drodze mojej pływackiej kariery, bo kiedy trenerzy chcieli mnie przeniesc do szkoły sportowej, do klasy pływackiej, powiedziała: nie.
No to jeżdzę na rowerze i dalej sie rozbijam i znowu wyglądam jak rozrabiaka a nie jak kobieta.
nawet na czole mam lekkie obtarcie.
ale mimo wszystko wyjazd na plus. Pewnie z 10 km podjazdu, nawet nieźle mi sie podjeżdzało.
- DST 44.00km
- Teren 4.00km
- Czas 02:10
- VAVG 20.31km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Najważniejsze że wszystko jest ok, zadrapania miną. Żebra bolą dość długo.
Maks - 21:22 niedziela, 18 lipca 2010 | linkuj
dżizas... dobrze że sobie nic powaznego nie zrobiłaś...
zabel - 17:59 niedziela, 18 lipca 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!