Poniedziałek, 2 sierpnia 2010
Głuszyca relacja
Maraton nr 27
Powerade Suzuki MTB Maraton
Głuszyca 1 sierpnia 2010
Miejsce w kategorii 6
Przewyższenie: 2010 m
A to było tak:)
W niedzielę Gorlice, 70 km w deszczu, prawie 2000 m przewyższenia.
W poniedziałek wieczorem zaczynam się źle czuć… noc koszmar, wymioty, i wiadomo co… przeczyszcza mi organizm dokumentnie.
We wtorek jestem strasznie słaba, w środę czuję się lepiej, ale tylko do wieczora, wieczorem dolegliwosci wracają i przezywam jedną z najcieższych nocy w zyciu. Potworne bóle brzucha i co chwilę wc. Czwartek leżę w łózku.. jestem tak słaba ze szok. Wieczorem przychodzi Tomek wymienic mi klocki i okazuje się ze klocki zdrate do blachy a w hamulcach nie ma płynu:(. Jestem tak słaba, ze przy odpinaniu koła się męczę:(
Ja idę w piątek do pracy ( Jezu jaka jestem słaba), a Tomek jedzie z hamulcami do Mirka Bieniasza. W piątek wieczorem zakłada.
Ja dalej słaba.. nie wiem co robić. Pije duzo, probuje jesc, decyduję: jadę…
W sobotę na chwilę biorę rower na osiedlowe uliczki żeby popróbować hamulce. Chyba dziwnie wyglądam hamując co 10 m:).
Tydzien bez treningu, organizm „ oczyszczony „ do granic mozliwości, a przede wg mnie jeden z najtrudniejszych maratonów w Polsce. Boję się jak nigdy.
Nie wiem jak będą pracować mięśnie czy nie jestem zbyt odwodniona, co zdarzy się na trasie.
Przed startem spotkamy wielu znajomych. Jest JPbike i Maks i nowo poznany kolega z pszółkowego teamu ( tak o nich mówi Krysia), rzecz jasna Monia i Mateusz.
Na starcie stoję z Ryszardem z Rowerów Rybczyński. Przynajmniej dzieki niemu zapomniałam o przedstartowej tremie ( dużo żartów i smiechu). Hm… to mój 3 sezon u GG i zaczynam tu się czuć jak w rodzinie, coraz wiecej znajomych. Ryszard mówi, ze też się boi:)
No to zaczynamy…
Dość spory asfaltowy odcinek. Nie jadę jakoś specjalnie mocno, ale wyprzedzam najpierw Monię, potem Paulinę ( ale przecież wiem ze tylko na chwilę):).Nie minie ze 2 km już są przede mną.
Ale postanawiam: nie gonię absolutnie, dzisiaj mam jechać spokojnie, organizm jest bardzo osłabiony, jeśli chce przejechac ten maraton, musze jechać bardzo, bardzo spokojnie.
I tak też staram się jechać cały czas.
Nie ścigam się tym razem…
Nie jest to łatwe, kiedy się widzi mijające mnie dziewczyny, nie jest łatwo schować wszystkie ambicje do kieszeni.. Naprawdę.
Ale czasem po prostu nie ma wyjścia.
Gdzieś na poboczu stoi Olek z zerwanym łancuchem i pyta o skuwacz.
On to ma pecha! Co maraton to jakieś przygody.
Pierwszy zjazd.. szuter okropnie nieprzyjemny… nienawidzę takich… okrąglaki luźne…
Jadę asekuracyjnie, bo wiem ze upadki na takich szutrach są najbardziej niebezpieczne ( własnie na czyms takim wydzwoniłam dwa tygodnie temu w naszych okolicach).
W ktoryms momencie dojeżdza do mnie Maks, zadowolony ze mnie dogonił. Jedzie do przodu, staram się go nie tracić z pola widzenia i trochę się tasujemy, ale potem odpuszczam, bo wiem… nie wolno mi dzisiaj…
Oj jakie to trudne, naprawdę…
Pierwsze zjazdy, blokada puszcza, jest ok., dużo sekwencji z kamieniami ale jedzie mi się fajnie, pewnie.
Jest niezłe rodeo.
Podjazdy długie, ale na razie niezbyt wymagające technicznie.
Pierwsza częśc trasy chyba zmieniona w stosunku do ubiegłego roku, ponieważ pamietam ze w ub roku po 20 km byłam bardzo zmeczona, a tutaj czuję ze jest dobrze, wiec cos mi się to nie podoba:)
Po 20 km dojezdza do mnie Łukasz.
Pyta: daleko jeszcze ? ( z uśmiechem).
Mowię: oj daleko Łukasz, a najgorsze przed nami.
Ja wiem, bo już tu jechałam, on nie wie…i mocno dociska pod górę, a ja mysle: za mocno… powinieneś oszczedzać siły…
Mam Łukasza cały czas w zasięgu wzroku, w koncu spotykamy się na bufecie.
Widzę ze jest zmęczony, ja jadę dalej pod górę.. on zostaje.
Wiecej na trasie się już nie widzielismy.
Jadę ten maraton spokojnie, ale mimo wszystko staram się podjeżdzać tak duzo jak mogę. Naprawdę niewiele było kawałków , które podchodziłam. Miałam wiec chwilę satysfakcji kiedy jechałam tam gdzie moi towarzysze szli jak jeden mąż.
Na jednym z tych okropnie sztywnych podjazdów ( tym który prowadzi asfaltem w słoneczku) zabawna sytuacja.
Jadę.. okropnie wolno ( chyba 3 albo 4 km /h), ale jadę, wiekszosc idzie.
Idzie dziewczynka z mamą.
Dziewczynka: Mamo… a dlaczego skoro oni się wyscigują to jadą tak wolno?
( pot kapie mi z czoła, ledwie krecę, a niech to co za pytania!)
Mama: bo jest pod górę…
Dziewczynka: no to co?
Mama: pod górę jest ciezej..
Dziewczynka: Tak?????
Mimo zmęczenia usmiecham się.
No jest cięzej, jest nie da się ukryć..Zwłaszcza na Wielką Sowę po tych kamieniach.
Tam jest moment ze schodzę. Mija mnie Ewelina Ortyl, jedzie twardo, ale już wiem ze jedzie tym razem druga ( na giga rzecz jasna), bo duzo wczesniej minęła mnie Justyna Frączek.
No i tradycyjnie w Głuszycy mam przyjemnośc być dublowana przez Marka Galińskiego:)
Zjazdy po prostu bajka.
Widoki po prostu bajka.
Nie mogę sobie odmówić przyjemności żeby nawet na zjeździe.. tym idącym zboczem z wystającymi kamieniami, na chwilę odwrócić głowe i popatrzeć…
Urzekające Góry Sowie!
Naprawdę dla mnie trasa number one.
Ale jest cięzko, cholernie ciężko.
Wciąż podjazd za podjazdem, a zjazdy wymagające dużej koncentracji, nie ma gdzie odpocząć. Naprawde istne rodeo, ale im wiecej potrafię na zjazdach tym bardziej mi się podoba. Niewiele schodzę, wiekszośc zjeżdzam.
Jest cięzko, ale jakoś mysli samobojczych tym razem nie mam.
Przyświeca mi tylko jedna: dojechac do mety!
Mija mnie coraz wiecej ludzi z giga, wiec uswiadamiam sobie ze jade w ogonie mega.
Ale to przyjemność przepuszczać tych z giga na zjazdach naprawdę.
Gdzieś na jakies 10 km przed metą mija mnie JPbike. Jak ładnie jedzie, a przecież jedzie giga.
Szacunek!
I kiedy mam na liczniku 60 km ( a miało być jakoś 65).pytam jakiegos kolegi: ile jeszcze?
Odpowiada : 8…
O nie…. Ogarnia mnie rozpacz i myslę sobie: ja chce już do domu.. ja już nie chce na rowerze.. ja chce do domu…
A tu kolejny podjazd, tym razem blotnisty, nie ma sil żeby jechać.. dopiero na koncówce wsiadam na rower, inni jeszcze idą, ja staram się gdzie mogę jechać bo nienawidzę tachać rowera do góry.
Na tym podjeździe spotykam kolegę z pszółkowego teamu ( jedzie giga), pyta jak leci…
Mówię, ze ani b. dobrze ani beznadziejnie, tak średnio.
Mówi, ze już mamy chyba tylko pare km…
Mówię: z tego co pamietam z ub roku przez ten las będziemy jeszcze długo jechać..
Okazuje się ze mam rację.
Ale kiedy zaczyna się szybki zjazd wiem ze to już koncówka, pamietam to!
I tu niespodzianka, zamiast do mety wypadam na jakąś droge a tam ktoś mi pokazuje ze mam jechać w lewo.. pod górę..
O nie, co za sadyzm… masakra!
Ale po jakichs 500 metrach jestem na mecie.
Co za radość! Prawie płaczę ze szcześcia.
Wiem, ze czas kiepski ( jechałam 6 h 2 min), ale jednoczesnie wiem ile kosztowało mnie samozaparcia i walki z własną psychiką żeby po moich przejściach z żołądkiem przejechać tę naprawde trudną trasę.
Więc jest wielka radość i satysfakcji jakiej nie było dawno.
I o to przecież w tym chodzi, prawda?
Było ciepło, nawet momentami za ciepło, pogoda nam dopisała, blota stosunkowo niedużo.
Głuszyca w ub roku była trudna, w tym roku była trudna i jeszcze dłuższa, o jakię prawie 10 km.
Podsumowując: jak dla mnie najładniejsza i najtrudniejsza trasa jaką dotąd udało mi się przejechać.
To jest drogi bikerze i bikerko taki maraton , ze jak już go przejedziesz to:
Po pierwsze: będziesz miał wielką satysfakcję, ze się udało
Po drugie: będziesz bardzo zmęczony:)
Po trzecie: to na zawsze pozostanie cudnym wspomnieniem.
Po czwarte: to już zawsze będzie jakiś punkt odniesienia….
Życzę wszystkim jeżdzącym w maratonach a dotąd nie mających na swoim koncie Głuszycy, żeby kiedyś im też się udało!
P.S Jak mogłam zapomnieć :
zero upadków, zero obrażeń:)
No i.. fajnie bylo jechać mając hamulce:)
Powerade Suzuki MTB Maraton
Głuszyca 1 sierpnia 2010
Miejsce w kategorii 6
Przewyższenie: 2010 m
A to było tak:)
W niedzielę Gorlice, 70 km w deszczu, prawie 2000 m przewyższenia.
W poniedziałek wieczorem zaczynam się źle czuć… noc koszmar, wymioty, i wiadomo co… przeczyszcza mi organizm dokumentnie.
We wtorek jestem strasznie słaba, w środę czuję się lepiej, ale tylko do wieczora, wieczorem dolegliwosci wracają i przezywam jedną z najcieższych nocy w zyciu. Potworne bóle brzucha i co chwilę wc. Czwartek leżę w łózku.. jestem tak słaba ze szok. Wieczorem przychodzi Tomek wymienic mi klocki i okazuje się ze klocki zdrate do blachy a w hamulcach nie ma płynu:(. Jestem tak słaba, ze przy odpinaniu koła się męczę:(
Ja idę w piątek do pracy ( Jezu jaka jestem słaba), a Tomek jedzie z hamulcami do Mirka Bieniasza. W piątek wieczorem zakłada.
Ja dalej słaba.. nie wiem co robić. Pije duzo, probuje jesc, decyduję: jadę…
W sobotę na chwilę biorę rower na osiedlowe uliczki żeby popróbować hamulce. Chyba dziwnie wyglądam hamując co 10 m:).
Tydzien bez treningu, organizm „ oczyszczony „ do granic mozliwości, a przede wg mnie jeden z najtrudniejszych maratonów w Polsce. Boję się jak nigdy.
Nie wiem jak będą pracować mięśnie czy nie jestem zbyt odwodniona, co zdarzy się na trasie.
Przed startem spotkamy wielu znajomych. Jest JPbike i Maks i nowo poznany kolega z pszółkowego teamu ( tak o nich mówi Krysia), rzecz jasna Monia i Mateusz.
Na starcie stoję z Ryszardem z Rowerów Rybczyński. Przynajmniej dzieki niemu zapomniałam o przedstartowej tremie ( dużo żartów i smiechu). Hm… to mój 3 sezon u GG i zaczynam tu się czuć jak w rodzinie, coraz wiecej znajomych. Ryszard mówi, ze też się boi:)
No to zaczynamy…
Dość spory asfaltowy odcinek. Nie jadę jakoś specjalnie mocno, ale wyprzedzam najpierw Monię, potem Paulinę ( ale przecież wiem ze tylko na chwilę):).Nie minie ze 2 km już są przede mną.
Ale postanawiam: nie gonię absolutnie, dzisiaj mam jechać spokojnie, organizm jest bardzo osłabiony, jeśli chce przejechac ten maraton, musze jechać bardzo, bardzo spokojnie.
I tak też staram się jechać cały czas.
Nie ścigam się tym razem…
Nie jest to łatwe, kiedy się widzi mijające mnie dziewczyny, nie jest łatwo schować wszystkie ambicje do kieszeni.. Naprawdę.
Ale czasem po prostu nie ma wyjścia.
Gdzieś na poboczu stoi Olek z zerwanym łancuchem i pyta o skuwacz.
On to ma pecha! Co maraton to jakieś przygody.
Pierwszy zjazd.. szuter okropnie nieprzyjemny… nienawidzę takich… okrąglaki luźne…
Jadę asekuracyjnie, bo wiem ze upadki na takich szutrach są najbardziej niebezpieczne ( własnie na czyms takim wydzwoniłam dwa tygodnie temu w naszych okolicach).
W ktoryms momencie dojeżdza do mnie Maks, zadowolony ze mnie dogonił. Jedzie do przodu, staram się go nie tracić z pola widzenia i trochę się tasujemy, ale potem odpuszczam, bo wiem… nie wolno mi dzisiaj…
Oj jakie to trudne, naprawdę…
Pierwsze zjazdy, blokada puszcza, jest ok., dużo sekwencji z kamieniami ale jedzie mi się fajnie, pewnie.
Jest niezłe rodeo.
Podjazdy długie, ale na razie niezbyt wymagające technicznie.
Pierwsza częśc trasy chyba zmieniona w stosunku do ubiegłego roku, ponieważ pamietam ze w ub roku po 20 km byłam bardzo zmeczona, a tutaj czuję ze jest dobrze, wiec cos mi się to nie podoba:)
Po 20 km dojezdza do mnie Łukasz.
Pyta: daleko jeszcze ? ( z uśmiechem).
Mowię: oj daleko Łukasz, a najgorsze przed nami.
Ja wiem, bo już tu jechałam, on nie wie…i mocno dociska pod górę, a ja mysle: za mocno… powinieneś oszczedzać siły…
Mam Łukasza cały czas w zasięgu wzroku, w koncu spotykamy się na bufecie.
Widzę ze jest zmęczony, ja jadę dalej pod górę.. on zostaje.
Wiecej na trasie się już nie widzielismy.
Jadę ten maraton spokojnie, ale mimo wszystko staram się podjeżdzać tak duzo jak mogę. Naprawdę niewiele było kawałków , które podchodziłam. Miałam wiec chwilę satysfakcji kiedy jechałam tam gdzie moi towarzysze szli jak jeden mąż.
Na jednym z tych okropnie sztywnych podjazdów ( tym który prowadzi asfaltem w słoneczku) zabawna sytuacja.
Jadę.. okropnie wolno ( chyba 3 albo 4 km /h), ale jadę, wiekszosc idzie.
Idzie dziewczynka z mamą.
Dziewczynka: Mamo… a dlaczego skoro oni się wyscigują to jadą tak wolno?
( pot kapie mi z czoła, ledwie krecę, a niech to co za pytania!)
Mama: bo jest pod górę…
Dziewczynka: no to co?
Mama: pod górę jest ciezej..
Dziewczynka: Tak?????
Mimo zmęczenia usmiecham się.
No jest cięzej, jest nie da się ukryć..Zwłaszcza na Wielką Sowę po tych kamieniach.
Tam jest moment ze schodzę. Mija mnie Ewelina Ortyl, jedzie twardo, ale już wiem ze jedzie tym razem druga ( na giga rzecz jasna), bo duzo wczesniej minęła mnie Justyna Frączek.
No i tradycyjnie w Głuszycy mam przyjemnośc być dublowana przez Marka Galińskiego:)
Zjazdy po prostu bajka.
Widoki po prostu bajka.
Nie mogę sobie odmówić przyjemności żeby nawet na zjeździe.. tym idącym zboczem z wystającymi kamieniami, na chwilę odwrócić głowe i popatrzeć…
Urzekające Góry Sowie!
Naprawdę dla mnie trasa number one.
Ale jest cięzko, cholernie ciężko.
Wciąż podjazd za podjazdem, a zjazdy wymagające dużej koncentracji, nie ma gdzie odpocząć. Naprawde istne rodeo, ale im wiecej potrafię na zjazdach tym bardziej mi się podoba. Niewiele schodzę, wiekszośc zjeżdzam.
Jest cięzko, ale jakoś mysli samobojczych tym razem nie mam.
Przyświeca mi tylko jedna: dojechac do mety!
Mija mnie coraz wiecej ludzi z giga, wiec uswiadamiam sobie ze jade w ogonie mega.
Ale to przyjemność przepuszczać tych z giga na zjazdach naprawdę.
Gdzieś na jakies 10 km przed metą mija mnie JPbike. Jak ładnie jedzie, a przecież jedzie giga.
Szacunek!
I kiedy mam na liczniku 60 km ( a miało być jakoś 65).pytam jakiegos kolegi: ile jeszcze?
Odpowiada : 8…
O nie…. Ogarnia mnie rozpacz i myslę sobie: ja chce już do domu.. ja już nie chce na rowerze.. ja chce do domu…
A tu kolejny podjazd, tym razem blotnisty, nie ma sil żeby jechać.. dopiero na koncówce wsiadam na rower, inni jeszcze idą, ja staram się gdzie mogę jechać bo nienawidzę tachać rowera do góry.
Na tym podjeździe spotykam kolegę z pszółkowego teamu ( jedzie giga), pyta jak leci…
Mówię, ze ani b. dobrze ani beznadziejnie, tak średnio.
Mówi, ze już mamy chyba tylko pare km…
Mówię: z tego co pamietam z ub roku przez ten las będziemy jeszcze długo jechać..
Okazuje się ze mam rację.
Ale kiedy zaczyna się szybki zjazd wiem ze to już koncówka, pamietam to!
I tu niespodzianka, zamiast do mety wypadam na jakąś droge a tam ktoś mi pokazuje ze mam jechać w lewo.. pod górę..
O nie, co za sadyzm… masakra!
Ale po jakichs 500 metrach jestem na mecie.
Co za radość! Prawie płaczę ze szcześcia.
Wiem, ze czas kiepski ( jechałam 6 h 2 min), ale jednoczesnie wiem ile kosztowało mnie samozaparcia i walki z własną psychiką żeby po moich przejściach z żołądkiem przejechać tę naprawde trudną trasę.
Więc jest wielka radość i satysfakcji jakiej nie było dawno.
I o to przecież w tym chodzi, prawda?
Było ciepło, nawet momentami za ciepło, pogoda nam dopisała, blota stosunkowo niedużo.
Głuszyca w ub roku była trudna, w tym roku była trudna i jeszcze dłuższa, o jakię prawie 10 km.
Podsumowując: jak dla mnie najładniejsza i najtrudniejsza trasa jaką dotąd udało mi się przejechać.
To jest drogi bikerze i bikerko taki maraton , ze jak już go przejedziesz to:
Po pierwsze: będziesz miał wielką satysfakcję, ze się udało
Po drugie: będziesz bardzo zmęczony:)
Po trzecie: to na zawsze pozostanie cudnym wspomnieniem.
Po czwarte: to już zawsze będzie jakiś punkt odniesienia….
Życzę wszystkim jeżdzącym w maratonach a dotąd nie mających na swoim koncie Głuszycy, żeby kiedyś im też się udało!
P.S Jak mogłam zapomnieć :
zero upadków, zero obrażeń:)
No i.. fajnie bylo jechać mając hamulce:)
Start maratonu w Głuszycy© lemuriza1972
na trasie w Głuszycy© lemuriza1972
- DST 65.00km
- Teren 55.00km
- Czas 06:02
- VAVG 10.77km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 2010m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
tak się Iza martwiłaś a pięknie dałaś radę objechać ten nietuzinkowy maratonik :) gratulacje!
ps. to ja jestem tym od pszczółek ;)
pozdrawiam AdAmUsO - 08:44 czwartek, 5 sierpnia 2010 | linkuj
ps. to ja jestem tym od pszczółek ;)
pozdrawiam AdAmUsO - 08:44 czwartek, 5 sierpnia 2010 | linkuj
Moje gratulacje przede wszystkim za wytrwałość, za to że nie zrezygnowałaś mimo osłabienia ;)
Maks - 12:12 środa, 4 sierpnia 2010 | linkuj
Brawo, przejechalas to dobrze i rowno, to sie liczy, czasem trzeba sobie sciganie odpuscic.
klosiu - 10:24 środa, 4 sierpnia 2010 | linkuj
Gratulacje Iza za pokonanie takiej wymagającej i w pełni MTB-owskiej trasy !
Twarda z Ciebie bikerka, tak trzymać :)
To, co opisałaś na temat trasy, w Głuszycy to w 100% się z Tobą zgadzam :)
Twoja fotka - klik :) JPbike - 21:20 poniedziałek, 2 sierpnia 2010 | linkuj
Twarda z Ciebie bikerka, tak trzymać :)
To, co opisałaś na temat trasy, w Głuszycy to w 100% się z Tobą zgadzam :)
Twoja fotka - klik :) JPbike - 21:20 poniedziałek, 2 sierpnia 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!