Sobota, 5 marca 2011
Szczęście na 2291 m npm czyli w poszukiwaniu kaszy na Kozim Wierchu ( tytuł dla wtajemniczonych)
Zaczęłam od tej króciutkiej piosenki, mojego ulubionego IB ( ulubionego za optymizm w piosenkach, piekne słowa i tę muzykę, no i tego magnetycznego Gutka).
Tak się czułam własnie dzisiaj stojąc na szczycie Koziego Wierchu.
„Zapatrzeć się, zasłuchać się….
A oprócz tego chleb
I łyk herbaty do popicia
Czego tu więcej chcieć od życia?”
Patrzyłam , sluchałam, nalałam sobie herbatki z termosu i czułam pełną ekstazę , jakiej niewiele rzeczy na świecie jest w stanie dostarczyć.
Pisałam już , jeden mój kolega napisał mi: to jest lepsze niż seks..
Teza ryzykowna, ale do dyskusji:)
Dzisiaj pewnie będzie ogromnie długooooooo…… ale nie mogę inaczej, bo szczęscie we mnie buzuje, pod powiekami takie obrazy, ze na próżno szukać ich w książkach, tv…
Ani telewizja , ani fotografie nie oddadzą przecież tego co widzi się tuż przed sobą….
Chyba dzisiaj nie zasnę…
Ponad dwa lata temu dostałam od Mirka książkę „ Okrutny szczyt” ( o kobietach na K2). Pomyślałam… eee… nie wiem czy chce to czytać. Co mnie tam obchodzi zdobywanie jakiejś trudnej góry…
Ale zaczęłam czytać i… przepadłam. Kompletnie przepadłam.
Potem przed oczami.. Himalaje i najwyższe szczyty świata. Przed oczami i w marzeniach.
Mirek wtedy napisał mi dedykację:
„Ideały są jak gwiazdy, nie można ich dosięgnąc, ale można się nimi kierować”
Wtedy odnosiłam to bardziej do moich startów w maratonach, teraz wiem… to trzeba było od razu odnieść do całego życia.
Zaczęło się czytanie o górach i zaczęły się marzenia.
Tak sobie stopniowo.. no bo jak to? Ja? Nielubiąca zimy, z uszkodzonym kolanem… Przecież ja mogę tylko pomarzyć, poczytać, nic więcej.
„ Granice leżą w naszych głowach” to kolejny cytat wpisany w książce, którą dostałam od Mirka.
I słowo stało się ciałem.
Jest 2011, minęło niespełna 3 lata, a ja sobie zaliczam kolejną wyprawę w zimie w Tatrach, ocieram się o Orlą Perć…
Niemozliwe staje się możliwe.
Ide do góry, chociaż każdy lekarz powiedziałby pewnie: ona nie da rady!!!
Projekt dzisiejszej wyprawy pojawił się w głowach Mirka oraz Adama i Krysi niemalże równocześnie ( niestety w ostatniej chwili z wyprawy wypadła Krysia z powodów rodzinnych). Miała to być wspólna wyprawa z Rowerowaniem, ale chłopaki jednak chyba trochę „zdygali”. Przestraszyli się Tatr Wysokich i poszli w Zachodnie. My pozstaliśmy przy swoim. Mielismy jednak kontakt telefoniczny. Adam na bieżąco zdawał nam relację gdzie są.
Tak więc skład 3 osobowy.
Mirek i Adam wiadomo mocarze – ja odstająca, ale czekali na mnie na szczęście ( czasem…)
Kiedy dojeżdzalismy na miejsce już było wiadomo, że sprzyja nam fortuna. Słonce pięknie wschodziło, panorama Tatr wzbudzała zachwyt.
Adam powiedział: Iza, już rozumiesz dlaczego góry zaczynają się w Tatrach?
„ Tak, rozumiem” – powiedziałam.
Kiedyś jadąc na maraton , rozmawialiśmy o górach.
Adam powiedział, ze dla niego góry to dopiero Tatry. Wszystko inne to namiastka.
I ja teraz go rozumiem.
Płonę do Tatr miłością wielką, na razie odwzajemnioną, bo nic mi Tatry nie uczyniły i przyjmują gościnnie, chociaż czasem pogrożą palcem. Jak dzisiaj….
Zaczęliśmy od wejścia do Morskiego Oka, a potem skręt w górę na szlak do 5 stawów. Tam już jest odrobinę stromo i czuje się, że się podchodzi pod górę.
Chłopaki w pewnym momencie zostawili mnie w lesie… Pognali w górę, a ja zostałam sama, ale pomyślałam: niech idą.. dam radę… muszę iść swoim tempem. Mirek narzucił tempo niesmowite, Adam starał się dotrzymać mu kroku, a ja… samotność długodystansowca…
Miałam dzisiaj cel: trening mentalny czyli oddalanie złych myśli pt : po co ci to kobieto? Co ty tu robisz?
Wyszło mi znakomicie, bo okazało się , że wcale mysli nie musiałam oddaląć. Ich po prostu nie było!
Mirek zapytał w którymś momencie ( kiedy podchodzilismy pod górę)
- co już jest : „ po co ci to kobieto?”
Ja: coś Ty nie! Jeszcze nie!
I szłam i szłam dzielnie do góry.
Zaczęło się podejście pod Dolinę. Nasz słynny trawers z poprzedniego wyjścia.
Uważnie, każdy krok… i te widoki…. Tego się nie da opisać słowami.
Mirek znowu pyta:
( o mój etap myslenia)
- Już?
- Nie! Jeszcze nie ten etap.
Idę.
Pod schroniskiem w Pięciu , jesteśmy dosyć szybko. 1 h 50 min ( od parkingu u wejścia do TPN). To myslę dobry czas jak na zimę. Gdyby chłopaki nie musieli czekać na mnie, zrobilby to pewnie o pół godziny szybciej, a Mirek to pewnie nawet by wybiegł.
Króciutko zatrzymujemy się pod schroniskiem.
Piję herbatę, przegryzam wafla. Idziemy.
Jest cudownie. Słonce grzeje niesamowicie, Tatry jak na dłoni.
Patrzę w pewnym momencie na niebo. Przesuwam po nim wzrokiem, a ono.. ma rózne odcienie błekitu… od niemalże granatu do błękitu najbardziej niebieskiego z niebieskich. Coś niesamowitego. Nie widziałam jeszcze czegoś takiego.
I oto stajemy u stóp Koziego. Szczyt wydaje się blisko, ale ja wiem, ze to tylko złudzenie. Już to wiem.
Nie zakładamy raków, bo chlopaki twierdzą, ze jeszcze nie trzeba.
Rozpoczynamy wspinaczkę. Dla mnie bardzo mozolną. Idę swoim tempem, wydaje mi się, że ślimaczym ( ale kiedy widzę obok idących żlebem dwóch panów, to stwierdzam, ze ze mną nie jest tak źle, potem dowiaduje się ze oni wyszli na Kozi chyba jakąś godzine przed nami, na szczyt dotarli chwile po nas).
Idę. Nie ma złych mysli.
Myślę: to jest trening mentalny. Nie narzekaj, nie narzucaj sobie ograniczeń, dasz radę. Pomyśl Justyna Kowalczyk własnie morduje się na 30 km na nartach. Ty też możesz dać z siebie wszystko.
No to idę. Mijam jakiegoś pana ( yes, yes,yes to jest radość, no nie w sensie że Pani spotyka Pana, tylko, ze Pani mija Pana pod górę).
Chłopaki daleko przede mną, co jakiś czas czekają na mnie.
Jest coraz ciężej, coraz stromiej i coraz ciężej podnosi się nogi.
Potem mam wrażenie, ze nogi są jak z ołowiu, każdy następny krok do góry to ból … Ale idę i powtarzam sobie:
Maszeruj albo giń!
To są Tatry zimą, tu nie ma miejsca dla słabych psychicznie.
No to idę.
Co jakiś czas noga mi zostaje w sniegu i muszę się szarpać , żeby góry mi ją oddały
Mirek się śmieje: co urwało Ci nogę?
Coraz stromiej i stromiej.
Kiedy mam już wrażenie, ze jest blisko za następną skałą, widzę znowu drogę do góry.
Idę.
Trudny moment.. walczę z sobą, jest ogromnie stromy kawałek i wtedy dzwoni telefon.
Andzelika.
- czesc Izunia, co słychać? Jesteś w Tatrach?
Śmieje się głosno, bo ona już nawet nie pyta : co robisz?, tylko od razu „ jesteś w Tatrach?”
Sobota – Iza w Tatrach:) Fajne.
Jest już tak stromo, ze momentami prawie się wczołguję. To już chyba druga godzina tego podjeścia. Nigdy nie robiłam tak długiego, stromego podejścia.
A my bez raków…
Jest jakiś moment, ze Mirek stwierdza:
Dalej bez raków nie damy rady..
Ja: Mirek.. ale tu jest tak stromo, że nie ma ich jak ubrać…
Spróbujmy jeszcze bez…
Mirek w koncu znajduję jakąś drogę gdzie śnieg jest „lepszy”
Idziemy.
W koncu wdrapujemy się na ten Kozi Wierch i mam ochotę z radości wyrzucić ręce w górę, wraz z kijkami, jak Kowalczyk na mecie.
Widoki z Koziego .. przecudne.
Piję herabtę. Zakładamy raki i w dół.
Mirek się smieje , ze zdobywamy szczyt w stylu alpejskim. Szybko, bez przystanków właściwie, podczas gdy ci idący obok nas chyba stosują styl oblężniczy. Długo jeszcze siędzą na Kozim.
No to schodzimy.
Wiem, ze teraz zacznie się „zabawa”, ale… „ No risk, no fun”.
Mam jednak respekt do gór, rzecz jasna, więc pożyczam czekan od Adama i schodzę na początku tyłem. Jest bardzo trudno.
Poza tym uczę się zejścia z czekanem.
Adam miał zapewne przy tym mnóstwo zabawy.
Ale o tym zaraz.
Chłopaki dają mi rady, jeden mówi przez drugiego.
Adam mówi: lepiej byłoby ci schodzić z dwoma czekanami…
Ja mówię: co tam dwa czekany, schodzić z dwoma chłopami, tak mi tu gadającymi nad głową, to dopiero wyzwanie.
Schodzę, uważnie ostrożnie, bo jest bardzo stromo w dół. W pewnym momencie zaczepiam rakiem jakoś tak nieszczęśliwe, ze… lecę… w dół.
Ufff…. Na szczęscie udało mi się zatrzymać…
Śmieje się: ale fajnie…
Za chwilę sytuacja się powtarza , ale tym razem przeszywa mnie strach. Nie mogę zahamować, jadę w dół….czuję bezsilność…
Jakoś się udaje zatrzymać.
Adam się smieje i pyta: czemu ty jak lecisz, to nie hamujesz czekanem, tylko podnosisz go do góry?
„ Czemu, czemu? Nie wiem czemu? Może dlatego, ze nie chcę zniszczyć Adamowi czekana?”
Już wiem: następny zakup to czekan. Ułatwia znaczenie schodzenie.
.
Schodzimy. Potem krótki postój w schronisku i zejście traweresem znowu ( oj miałam chwilę strachu, musiałam raki z powrotem zakładać).
A potem sobie idę.. chłopaki znowu mi „odlatują” a ja idę niespiesznie myślę sobie o zyciu, o górach, o tym jak jest pięknie.
Zresztą dużo tego dnia mówiłam o tym jakie życie jest piękne i że w górach.. w górach nic mnie nie obchodzi. Jestem tylko Ja i One.
Trase zrobilismy w ponad 7 godzin, gdyby nie ja, Adam i Mirek pewnie zrobiliby ją w 5 godzin.
Kozi łatwy nie był, ale okazało się, ze się da.
Co chwilę schodząc z Koziego smiałam się i podnosiłam ręce do góry: udało się…
A do tego dostałam smsa od koleżanki, która dzisiaj była w Krakowie i miała mi kupic bilety na koncert Myslovitz ( sms pt że kupiła)
Radośc. To będzie spełnienie kolejnego marzenia.
Aaa… a słonce nas spaliło tak, że wyglądamy jak nomen omen .., raki:)
no i kolana dały radę, nie mówię, ze nie bolały, troche bolały, ale były bardzo dzielne:)
Dla uzupełnienia i podniesienia rangi naszej wyprawy muszę dodac kilka szczegołów:
1) smiało można byłoby potraktować nasz skład jako wyprawę nie do konca sprawnych.
Ja jeszcze z odczuwalnymi skutkami stłuczenia kolana ( i niestety poboloewajacym drugim kolanem), chłopaki kaszlący tak, że miałam wrażenie, że to nie wyprawa na Kozi Wierch a ucieczka z sanatorium dla gruźlików:)
2) chyba byłam tego dnia jedyną kobietą tego dnia na Kozim.
3) to było moje najtrudniejsze wejście/zejście pod względem technicznym
I wiecie co napiszę teraz? Wiecie:)
„ Od zdobycia Everestu wciąż idę dalej. Ktoś zapytałby „ dokąd?” A ja wiem tylko tyle, że dopóki jestem w drodze, wiem, że żyje”
Martyna Wojciechowska
Mam te słowa wciąż w pamięci.
Idę dalej….
( za 2 tygodnie jak pogoda pozwoli, ma być pełnia, nocna wyprawa celująca w wschód
słonca)
Orla Perć© lemuriza1972
Mirek i ja podczas wchodzenia na Kozi Wierch© lemuriza1972
w rakach jak raki© lemuriza1972
Widok z Koziego© lemuriza1972
Tatry© lemuriza1972
2291 metrów szczęscia czyli Iza na Kozim Wierchu© lemuriza1972
- Czas 07:18
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 154 ( 81%)
- Kalorie 3210kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
I dobrze, że napisałaś wczoraj. Dzisiaj byłaby uporządkowana, przez sen, który układa nam w głowach zdarzenia dnia poprzedniego. Dzisiaj w niej jest to co najfajniejsze - uczucia. Gratuluję przejścia kolejnej granicy.
kubakmtb - 08:42 niedziela, 6 marca 2011 | linkuj
Miałaś jeszcze siły żeby to napisać? Ja po Tatrach + wyjazd tam i z powrotem jestem padnięty.
A tak na serio świetna relacja i wyprawa. daniel3ttt - 00:13 niedziela, 6 marca 2011 | linkuj
A tak na serio świetna relacja i wyprawa. daniel3ttt - 00:13 niedziela, 6 marca 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!