Sobota, 19 marca 2011
Szpilki na Giewoncie:)
Szpilki na Giewoncie© lemuriza1972
„ Nad Giewontem chmura wisi granatowa,
a ja chciałbym ten Giewont pocałować”.
I pocałowałam:)
Plany były zgoła odmienne. Miała być nocna wyprawa na Czerwone Wierchy przy pełni księżyca. Pogoda jak to pogoda spłatała nam jednak figla i trzeba było plany zweryfikować.
Podjęlismy więc decyzję, że jedziemy w dzień. Trasa miała zostać ustalona „ na gorąco”
„ Czwarta nad ranem, może sen przyjdzie może mnie odwiedzi”
No właśnie… zapytała mnie dzisiaj przyjaciółka : co Ty robisz o czwartej rano?
( bo odpowiedziałam jej na maila o 4 rano).
Odpisałam: no jak to pobudka, była o 4 nad rano, bo wyjazd.. w Tatry.
Tak więc znowu przed siebie , w drogę, bo najlepiej się czuję .. w drodze.
Do tego wyjazdu nie byłam jakoś specjalnie nastawiona, pogoda niepewna, więc liczyłam się z tym, że może odwołamy go w ostatniej chwili.
Podczas podróży próbujemy ustalić trasę. Pada nazwa „Giewont”. Mówię „ Tak, chodżmy na Giewont” ( bo jakos tak w pamięci utkwiła mi piękna piosenka Mai Sikorowskiej o Giewoncie własnie)
Ktoś mówi, że Giewont ma poniżej 2000 m npm.
Mówię: nie szkodzi.. jakoś dzisiaj nie jestem zdeterminowana na wysokośc.
Jeśli chodzi o dalszą częśc trasy ( po zdobyciu Giewontu) decyzja ma zapaść „ na miejscu” w zależności od warunków.
W czasie podróży przysypiam i budzę się w pięknym, białym Zakopanem.
Przyjeżdzamy wyjątkowo wcześnie . Jest 7.
Na parkingu jak zwykle ciekawa rozmowa z parkingowym ( och ta góralska gwara, uwielbiam ją).
No i w drogę. Do Kuźnic.
Od Kuźnic znaną mi już dobrze trasą, ąz pod schronisko Na Hali Kondartowej. Tam napoczynamy żurawinówkę i pijemy zdrowie kolegów z Rowerowania.
Na trasie nie ma prawie nikogo. Podczas całej naszej prawie 8 godzinnej wędrówki, spotykamy zaledwie 6 osób.
To jest zapewne nie tylko efekt złej pogody, ale efekt lawiny, która zeszła w Tatrach w ub weeekend i zabrała trójkę turystów.
Zaczynamy podchodzić pod Przełęcz i nagle po lewej stronie wyłania się przerażający widok… Lawina. Tak blisko, na wyciagnięcie ręki.
Snieżne kule wielkości wielkich głazów…kiedy dotykam ich kijkiem są twarde jak kamień.
Człowiek jest bez szans. Oto potęga przyrody.
Mozolnie wrapujemy się na przełęcz.
Mój cel – ponownie trening mentalny. Zakładam sobie, ze nie będzie żadnego marudzenia,żadnych kryzysów, tylko cele przede mną. I tak jest , patrzę do góry na przełęcz i wiem tylko jedno, powoli muszę się tam wdrapać.
Czytam obecnie książeczkę Beaty Pawlikowskiej „ Blondynka w Himalajach”
Cytat:
„ Myślenie o tym, że jest gorąco, sprawia, że człowiek bardziej się poci. Przejmowanie się tym, że boli noga, prowadzi tylko do tego, że ból staje się nie do zniesienia. Liczenie kamiennych schodów daje poczucie przytłaczające ogromu wysiłku jakiemu będę musiała się poddać. Dlatego czasem jest lepiej wyłączyć mózg i dać się unieśc w zupełnie nowe rejony podświadomości, która sama znajdzie dla siebie idealny rytm. Taki stan uwalnia ciało i pozwala mu w najlepszy z możliwych sposób używać swojej siły i energii”
Tak staram się czynić i idzie się naprawdę dobrze.
Cel-Giewont. Idziemy bez raków początkowo, ale tuż przed atakiem szczytowym decydujemy się jednak załozyć i jak się okazuje potem była to decyzja jak najbardziej słuszna.
Kto był na Giewoncie to wie, ze sam koniec to łancuchy i strome podejście. Adam pyta czy chcemy uprzęże. Zastanawiamy się. W końcu decyduję się ubrać – zawsze to bezpieczniej a i jakies nowe doświadczenie. Tak więc mam uprząż,mam karabinki, którymi wpinam się w łancuchy. Jest slisko.
Zdobywamy Giewont, ale też szybko z niego schodzimy.
Adam proponuje asekurację ( lina) postanawiam spróbować, może nie tyle ze strachu ile z ciekawości, jak to jest.
Zejście było dla mnie bardzo trudne, z liną czułam się bezpieczniej. Kiedy patrzyłam w dół.. robiło mi się słabo i zastanawiałam się czy nie mam lęku wysokości.
Oblodzone kamienie budzą respekt.
No ale dajemy radę i idziemy dalej. Ja mam mnóstwo radości z powodu tych nowych karabinkwo- uprzężowych doświadczeń.
Wracamy tą samą drogą , do przełęczy pod Halą Kondratową i tam Krysia ponownie wyjmuje żurawinówkę i przyznaje się , ze ma dzisiaj urodziny.
Sto lat!
Wspaniały pomysł, żeby spędzać urodziny w górach.
Idziemy dalej, w kierunku Czerwonych Wierchów. Ide sobie mozolnie, złych mysli nie ma, nie muszę ich odganiać, znowu wspaniale wychodzi mi trening mentalny.
Jestem zdecydowanie najgorsza z naszej grupy ( Krysia, Adam, Mirek), ale góry dla mnie nie są arena rywalizacji, góry dla mnie są polem do zmagań ze swoimi własnymi słabościami. Tak więc nie przejmuję się zbytnio tym, że idę na końcu zazwyczaj.
Robi się coraz bardziej trudno. Widoczność spada do niemalże zerowej. Widać cokolwiek może na odległosc 3 m.
Mówię w pewnym momencie: patrzcie nic nie widać…
Mirek się smieje: no to na co mamy patrzeć jak nic nie widać?
Zaczyna wiać ogromnie zimne wietrzysko, wieje tak ze mam wrażenie ze zaraz zmiecie mnie z tych gór, pada snieg i chłosta bezlitosnie po twarzy tysiącem drobinek. Szron pokrywa nasze ubrania,plecaki, czyni naprawdę niestworzone rzeczy.
I jest mocno pod górę… a ja idę i usmiecham się, bo jest wspaniale.
Na którymś ze szczytów czeka na mnie cała grupa. Z daleka usmiecham się szeroko i mówię: ale czad!!!
Adam patrzy na mnie i mówi: no nie ty to jednak masz napierdzielone w głowie. Daleko od domu, można się zgubić… a ona mówi : ale czad.
Potem kiedy w aucie wspominamy tę sytuację Adam mówi…
„ No bo szczyt…. wieje, my na ciebie czekamy, zimno, mgła, a Iza idzie z uśmiechem od ucha do ucha”
No cóż.. tak już mam Nic na to nie poradzę, im trudniej tym większa radość.
Faktycznie mgła jest taka, że o zgubienie szlaku nie jest trudno.
Musimy bardzo, bardzo uważać.
Szron zalepia mi rzęsy.Musze coś zrobić, bo nic nie widzę. Próbuję zdjąć z rzęs gulę sniegu i ona odchodzi, ale z trzema rzęsami.
Co to za strata dla kobiety!
Ale się usmiecham i idę dalej.
W pewnym momencie Krysia zatrzymuje się, a ja jestem tak nieostrożona, ze jestem za blisko , ona się obraca i dostaje jej czekanem przymocowanym do plecaka po nosie.
Boli….. ale…zaraz myślę: co z tego poboli i przestanie.
Nie jest łatwo, wiatr,zimno… ta biel, mgła jest tak nieprawdpodobna, ze takiego mleka ja jeszcze nie widziałam.
Powtarzam sobie z uśmiechem na ustach „ Maszeruj albo giń”.
Zaliczamy po kolei wszystkie Czerwone Wierchy czyli
Kopę Kondracką 2005 m nmp
Małołączniak 2096 m nmp
Krzesanicę 2122 m npm
Ciemniak 2096 m nmp
, pomimo tej naprawdę niedobrej pogody.
Powrót zejściem do Doliny Kościeliskiej.
Czas przejścia 7 godz 45 min.
Spalone kalorie : 3194
Wnioski: moja kondycja jest coraz lepsza. Nie mam już takich wielkich kryzysów. Jestem w stanie wytrzymać naprawdę dużo. Zimą w Tatrach.
To było ostatnie zimowe wejście w Tatrach, wszak niebawem kalendarzowa wiosna.
Będę szła dalej..
Teraz czas na rower, ale o Tatrach już nie zapomnę.
Moja przyjaciółka Ela napisała:
wariatka ..po prostu wariatka ...w taką zimę na Giewont i Czerwone Wierchy Uspokój się
No nie dam rady się uspokoić
Górska samotność© lemuriza1972
Wspinaczka na Giewont© lemuriza1972
Na Giewont© lemuriza1972
Oszronione© lemuriza1972
Lawina© lemuriza1972
- Czas 07:45
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 3193kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Tak mi się myślało, czytając to, co napisałaś, że pokonywanie swoich słabości, ograniczeń, niemożności w takiej scenerii jest dużo, dużo przyjemniejsze, niż w "codzienności"...
Fajnie, że masz takie doświadczenia :)
Rzęsy odrosną ;) alistar - 21:47 sobota, 19 marca 2011 | linkuj
Fajnie, że masz takie doświadczenia :)
Rzęsy odrosną ;) alistar - 21:47 sobota, 19 marca 2011 | linkuj
Gratuluję kolejnego udanego treningu mentalnego. Dobrze ,że tym razem już bez marudzenia ;) Marudzenie nikomu jeszcze nie pomogło. Pamiętaj ,że im gorzej -tym lepiej. W takich warunkach hartuje się stal :)
No i współczuję straty rzęs ;) marusia - 21:32 sobota, 19 marca 2011 | linkuj
No i współczuję straty rzęs ;) marusia - 21:32 sobota, 19 marca 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!