Czwartek, 24 marca 2011
Dzień czwarty, podjazdy i zjazd - RADOŚĆ i trochę o RYSACH
Jestem sobie w pracy, dzwoni telefon.
Mirek: cześć co robisz?
Ja: no w pracy jestem... gorąco aktualnie, jak to w pracy..
Mirek: wspólczuję.. ja własnie wchodzę na Rysy
Ja: ?????????? jaja sobie ze mnie robisz?
Mirek: nie
Ja: Ty zdrajco! A ja? beze mnie poszedłeś?
Nie wierzę Ci, pewnie siedzisz gdzieś na Lubince albo Wale, jak nie zobaczę zdjęcia to nie uwierzę.
A jednak poszedł. A jednak wszedł.
Świr totalny no...
Podobno było niebezpiecznie. Wytyrał się, a jak Mirek mówi , że się wytyrał to musiał być mega hardcore.
Trasę przewidzianą na lato na ponad 12 h , zrobił w 7 h 20 min.
Szacunek!!!!
Zazdroszczę!
A ja.. kolejny dzien planu. dzisiaj było podjeżdżanie, więc wyjechałam z wielką radością.
Plan: 10 min rozgrzewki , podjazdy 5-6 x podjazd do 5 min., kadencja 60-70, ostatnie 30 sekund to sprint na maksa na złamanie progu
Postanowiłam uskutecznić te podjazdy na Lubince.
I dlatego rozgrzewka trwała 20 min, bo tyle trwa dojazd na Lubinke ode mnie z domu.
A potem się zaczęło.. pierwszy podjazd.. i te 30 sekund na maksa.... uff.. bolało oj bolało. Ale ja lubię taki ból!
drugi raz jechało mi sie lepiej i za każdym razem miałam wrażenie, ze podjeżdza mi sie lepiej.
Jak skonczyłam to powiedziałam do siebie: dobra robota IZa.
Myślę jednak, ze jeszcze mogę pójść mocniej te 30 sekund.
Ale dzisiaj bardzo przeszkadzał mi porywisty wiatr.
Oprócz tych 5 podjazdów na Lubinkę, było jeszcze kilka pomniejszych, bo zeby dojechać na Lubinkę to nie da się tak po płaskim:)
A potem wpadłam na szaleńczy plan zeby spróbować zjechać żółtym pieszym z Wału.
Ta myśl zaświtała mi już rano. Pomyślałam przez chwilę: nie za wcześnie na takie zjazdy?
Ale pojechałam. Tak się cieszę , ze pojechałam.
jechało mi sie świetnie. Żadnej pozimowej blokady , a zwykle takie miewałam.
Pewnie, dość szybko, z naprawdę fajnym balansem ciała, wszystkie odruchy na przeszkodach terenowych prawidłowe.
Na szczęscie miałam z przodu bulldoga ( jeżdzę teraz na takiej dziwnej kombinacji bulldog- python).
Było duzo błota, liści, patyków , korzeni ale kompletnie mi to nie przeszkdzało.
Za każdą pokonaną przeszkodą mój uśmiech był coraz szerszy. Po prostu czysta ekstaza! To jeden z fajniejszych zjazdów w okolicy chociaż do tych golonkowych to mu daleko
Jak to się stało, ze ja.. kiedyś taki cykor jeśli chodzi o zjazdy tyle sie nauczyłam i zaczęłam się z nich cieszyć?
Ja chyba znam odpowiedź - maratony u GG. Gdyby nie one... dalej nie umiałabym zjeżdzać.
Ale mnie szczęście roznosi!
Jutro wolne, ale.. jadę do Krakowa na koncert Myslovitz i naprawdę cieszę sie jak dziecko!
Mirek: cześć co robisz?
Ja: no w pracy jestem... gorąco aktualnie, jak to w pracy..
Mirek: wspólczuję.. ja własnie wchodzę na Rysy
Ja: ?????????? jaja sobie ze mnie robisz?
Mirek: nie
Ja: Ty zdrajco! A ja? beze mnie poszedłeś?
Nie wierzę Ci, pewnie siedzisz gdzieś na Lubince albo Wale, jak nie zobaczę zdjęcia to nie uwierzę.
A jednak poszedł. A jednak wszedł.
Świr totalny no...
Podobno było niebezpiecznie. Wytyrał się, a jak Mirek mówi , że się wytyrał to musiał być mega hardcore.
Trasę przewidzianą na lato na ponad 12 h , zrobił w 7 h 20 min.
Szacunek!!!!
Zazdroszczę!
A ja.. kolejny dzien planu. dzisiaj było podjeżdżanie, więc wyjechałam z wielką radością.
Plan: 10 min rozgrzewki , podjazdy 5-6 x podjazd do 5 min., kadencja 60-70, ostatnie 30 sekund to sprint na maksa na złamanie progu
Postanowiłam uskutecznić te podjazdy na Lubince.
I dlatego rozgrzewka trwała 20 min, bo tyle trwa dojazd na Lubinke ode mnie z domu.
A potem się zaczęło.. pierwszy podjazd.. i te 30 sekund na maksa.... uff.. bolało oj bolało. Ale ja lubię taki ból!
drugi raz jechało mi sie lepiej i za każdym razem miałam wrażenie, ze podjeżdza mi sie lepiej.
Jak skonczyłam to powiedziałam do siebie: dobra robota IZa.
Myślę jednak, ze jeszcze mogę pójść mocniej te 30 sekund.
Ale dzisiaj bardzo przeszkadzał mi porywisty wiatr.
Oprócz tych 5 podjazdów na Lubinkę, było jeszcze kilka pomniejszych, bo zeby dojechać na Lubinkę to nie da się tak po płaskim:)
A potem wpadłam na szaleńczy plan zeby spróbować zjechać żółtym pieszym z Wału.
Ta myśl zaświtała mi już rano. Pomyślałam przez chwilę: nie za wcześnie na takie zjazdy?
Ale pojechałam. Tak się cieszę , ze pojechałam.
jechało mi sie świetnie. Żadnej pozimowej blokady , a zwykle takie miewałam.
Pewnie, dość szybko, z naprawdę fajnym balansem ciała, wszystkie odruchy na przeszkodach terenowych prawidłowe.
Na szczęscie miałam z przodu bulldoga ( jeżdzę teraz na takiej dziwnej kombinacji bulldog- python).
Było duzo błota, liści, patyków , korzeni ale kompletnie mi to nie przeszkdzało.
Za każdą pokonaną przeszkodą mój uśmiech był coraz szerszy. Po prostu czysta ekstaza! To jeden z fajniejszych zjazdów w okolicy chociaż do tych golonkowych to mu daleko
Jak to się stało, ze ja.. kiedyś taki cykor jeśli chodzi o zjazdy tyle sie nauczyłam i zaczęłam się z nich cieszyć?
Ja chyba znam odpowiedź - maratony u GG. Gdyby nie one... dalej nie umiałabym zjeżdzać.
Ale mnie szczęście roznosi!
Jutro wolne, ale.. jadę do Krakowa na koncert Myslovitz i naprawdę cieszę sie jak dziecko!
Nasze pagórki© lemuriza1972
Rysy dzisiaj© lemuriza1972
- DST 42.00km
- Teren 6.00km
- Czas 02:04
- VAVG 20.32km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 181 ( 96%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 923kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!