Wtorek, 3 maja 2011
Niedzielny rozjazd i o wypadku w Tatrach
Nawet nie było kiedy dodać tego wpisu, wczesniej. Jakoś tak intensywnie życie popłynęło po maratonie.
Ale Złoty Stok to juz historia, kolejny maraton w mojej "karierze", kolejna relacja, którą kiedyś tam po miesiącach, latach bedę czytać z przyjemnością.
Nie żałuję, ze pojechałam pomimo kiepskiego wyniku.
Ania Z Bydgoszczy napisała mi, ze mnie podziwia, ze w takim stanie pojechałam, bo ona pewnie by nie pojechała.
No ale ja już tak mam...tak było w Szczawnicy ze skręconą kostką, tak było w Głuszycy po grypie żołądkowej ( ta Gluszyca wymeczona wtedy to jeden z maratonów, który przyniosł mi najwięcej satysfkacji, bo tylko ja wiem, ile mnie to kosztowało).
Po prostu taką mam mentalność.. nie lubię sie poddawać, dopoki jestem w stanie kręcic korbą będe jechać.
Na rozjazd niedzielny musiałam sie nieco zmusić, w myśl zasady, ze trzeba mięśnie rozruszać po wyścigu.
Pojechałam krótko ( było zimno) i niezbyt szybko.
Teraz myślę juz o Zabierzowie, chociaż niestety od 2 dni nie trenuję i bynajmniej nie pogoda mnie odstrasza, bo ona nie jest w stanie mnie odstarszyć.
Pobolewa jeszcze kolano i wiem, ze prosi mnie o odpoczynek, więc mu go daje, chociaż brak endorfin doskwiera bardzo , bardzo mocno.
Zastanawiam sie na treningowym startem w niedzielę w Cyklokarpatach, ale uzależniam to od stanu mojego kolana.
Chciałabym, bo wiadomo, ze nawet najlepszy trening nie jest lepszy od najgorszego startu.
Zobaczymy.
Najważniejszy jest Zabierzów, więc na nim się będę koncentrować. Na szczeście spadłam tylko do III sektora, wiec nie bedzie źle na starcie.
a teraz trochę o górach.
Kiedy wracalismy ze Złotego dostałam dziwnego smsa od Mirka:
"Żyję. Ja dotrzesz do wiadomości to będziesz wiedzieć o co chodzi"
Zmartwiałam... nie wiedziałam o co biega i wtedy przypomniałam sobie.. ze Mirek miał zaplanowany wypad w Tatry ( znowu beze mnie?????:))
sms: co sie stało????
I Mirek zadzwonił. Widział wypadek w Tatrach.
I teraz jemu oddam głos ( cytat z maila), ku przestrodze, dla tych , ktorzy wychodzą w Tatry bez raków, czekanów.... i idą tam gdzie iść nie powinni.
"A góry jak góry, piękne, ale dla tych co mają choć trochę rozwagi. Niestety gościom ułańska fantazja podpowiedziała, że Orla Perć jest groźna tylko w opowieściach. A widok, faktycznie, niezbyt ciekawy. Najpierw zobaczyłem gościa jak sunie, niczym bobsleista, żlebem. Jak zniknął mi z oczu za jakimś załomem, usłyszałem krzyk. No i wtedy wiedziałem, że jest niedobrze. Zlazłem do żlebu, wyprowadziłem żonę gościa i jego kumpla ze żlebu. Zlazłem na dół żlebu, do półki skalnej z której gość musiał wystrzelić jak Małysz na Wielkiej Krokwi. No i znalazłem gościa (właściwie to co z niego zostało) 200 metrów niżej i dalej. Wkoło pełno krwi, a gość powykręcany jak chiński paragraf. Przyleciał helikopter i pozbierali co było do pozbierania. podobno jeszcze żył, ale po tym co widziałem, nie dawałem szans na przeżycie. Jak przyjechałem do domu już był komunikat, że kolejna ofiara na Świnicy. Gdyby gość miał czekan pewnie by wyhamował"
:(((((((
Monia powiedziała mi: jak ogladałam te Wasze zdjęcia z Tatr to stwierdziłam .. jesteście szaleni.
Opowiedziałam to Krysi , powiedziała:
eee... a maraton... wydzwonisz na zjeździe w drzewo i co???
No właśnie, były dwa groźne wypadki w Złotym, ale po tym co widziałam ( co wyprawiają ludzie na szybkich szutrowych zjazdach), nie dziwię się.
I tego do konca nie rozumiem...
Bo jeśli goście w mojej częsci stawki tak ryzykują, kiedy nie walczą o czołowe lokaty to taka ułanska fantazja na takich zjazdach i zjeżdzanie 70 km/h w terenie, do konca mnie przekonuje, chociaż sama startując w maratonie podejmuje ryzyko.
W koncu to nie są Mistrzostwa Świata w maratonie.
No ale to już kwestia wyboru, moje ryzyko na zjazdach u GG jest bardzo umiarkowane i tego dalej będę się trzymać.
p.S przypomniał mi się fajny dialog z maratonu.
jedziemy pod górę.. cieżko... Idą turyści , patrzą na nas:
Pani: o jezu.. to ja już wole na nogach:)
Zawodnik jadący za mną: ja teraz też bym wolał...:)))
Ale Złoty Stok to juz historia, kolejny maraton w mojej "karierze", kolejna relacja, którą kiedyś tam po miesiącach, latach bedę czytać z przyjemnością.
Nie żałuję, ze pojechałam pomimo kiepskiego wyniku.
Ania Z Bydgoszczy napisała mi, ze mnie podziwia, ze w takim stanie pojechałam, bo ona pewnie by nie pojechała.
No ale ja już tak mam...tak było w Szczawnicy ze skręconą kostką, tak było w Głuszycy po grypie żołądkowej ( ta Gluszyca wymeczona wtedy to jeden z maratonów, który przyniosł mi najwięcej satysfkacji, bo tylko ja wiem, ile mnie to kosztowało).
Po prostu taką mam mentalność.. nie lubię sie poddawać, dopoki jestem w stanie kręcic korbą będe jechać.
Na rozjazd niedzielny musiałam sie nieco zmusić, w myśl zasady, ze trzeba mięśnie rozruszać po wyścigu.
Pojechałam krótko ( było zimno) i niezbyt szybko.
Teraz myślę juz o Zabierzowie, chociaż niestety od 2 dni nie trenuję i bynajmniej nie pogoda mnie odstrasza, bo ona nie jest w stanie mnie odstarszyć.
Pobolewa jeszcze kolano i wiem, ze prosi mnie o odpoczynek, więc mu go daje, chociaż brak endorfin doskwiera bardzo , bardzo mocno.
Zastanawiam sie na treningowym startem w niedzielę w Cyklokarpatach, ale uzależniam to od stanu mojego kolana.
Chciałabym, bo wiadomo, ze nawet najlepszy trening nie jest lepszy od najgorszego startu.
Zobaczymy.
Najważniejszy jest Zabierzów, więc na nim się będę koncentrować. Na szczeście spadłam tylko do III sektora, wiec nie bedzie źle na starcie.
a teraz trochę o górach.
Kiedy wracalismy ze Złotego dostałam dziwnego smsa od Mirka:
"Żyję. Ja dotrzesz do wiadomości to będziesz wiedzieć o co chodzi"
Zmartwiałam... nie wiedziałam o co biega i wtedy przypomniałam sobie.. ze Mirek miał zaplanowany wypad w Tatry ( znowu beze mnie?????:))
sms: co sie stało????
I Mirek zadzwonił. Widział wypadek w Tatrach.
I teraz jemu oddam głos ( cytat z maila), ku przestrodze, dla tych , ktorzy wychodzą w Tatry bez raków, czekanów.... i idą tam gdzie iść nie powinni.
"A góry jak góry, piękne, ale dla tych co mają choć trochę rozwagi. Niestety gościom ułańska fantazja podpowiedziała, że Orla Perć jest groźna tylko w opowieściach. A widok, faktycznie, niezbyt ciekawy. Najpierw zobaczyłem gościa jak sunie, niczym bobsleista, żlebem. Jak zniknął mi z oczu za jakimś załomem, usłyszałem krzyk. No i wtedy wiedziałem, że jest niedobrze. Zlazłem do żlebu, wyprowadziłem żonę gościa i jego kumpla ze żlebu. Zlazłem na dół żlebu, do półki skalnej z której gość musiał wystrzelić jak Małysz na Wielkiej Krokwi. No i znalazłem gościa (właściwie to co z niego zostało) 200 metrów niżej i dalej. Wkoło pełno krwi, a gość powykręcany jak chiński paragraf. Przyleciał helikopter i pozbierali co było do pozbierania. podobno jeszcze żył, ale po tym co widziałem, nie dawałem szans na przeżycie. Jak przyjechałem do domu już był komunikat, że kolejna ofiara na Świnicy. Gdyby gość miał czekan pewnie by wyhamował"
:(((((((
Monia powiedziała mi: jak ogladałam te Wasze zdjęcia z Tatr to stwierdziłam .. jesteście szaleni.
Opowiedziałam to Krysi , powiedziała:
eee... a maraton... wydzwonisz na zjeździe w drzewo i co???
No właśnie, były dwa groźne wypadki w Złotym, ale po tym co widziałam ( co wyprawiają ludzie na szybkich szutrowych zjazdach), nie dziwię się.
I tego do konca nie rozumiem...
Bo jeśli goście w mojej częsci stawki tak ryzykują, kiedy nie walczą o czołowe lokaty to taka ułanska fantazja na takich zjazdach i zjeżdzanie 70 km/h w terenie, do konca mnie przekonuje, chociaż sama startując w maratonie podejmuje ryzyko.
W koncu to nie są Mistrzostwa Świata w maratonie.
No ale to już kwestia wyboru, moje ryzyko na zjazdach u GG jest bardzo umiarkowane i tego dalej będę się trzymać.
p.S przypomniał mi się fajny dialog z maratonu.
jedziemy pod górę.. cieżko... Idą turyści , patrzą na nas:
Pani: o jezu.. to ja już wole na nogach:)
Zawodnik jadący za mną: ja teraz też bym wolał...:)))
- DST 20.00km
- Teren 3.00km
- Czas 00:58
- VAVG 20.69km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Przykro słyszeć o kolejnej ofierze Tatr :/
Trudna jest sztuka oceny ryzyka ,czy to na tatrzańskiej grani ,czy na maratonowym zjeździe. Ale o ile upadek na rowerze będzie błędem na którym się czegoś nauczysz (ewentualnie złamiesz rękę) ,o tyle błąd w Tatrach może Cię kosztować życie. W Tatrach nie jest dobrze uczyć się na swoich błędach. marusia - 22:40 wtorek, 3 maja 2011 | linkuj
Trudna jest sztuka oceny ryzyka ,czy to na tatrzańskiej grani ,czy na maratonowym zjeździe. Ale o ile upadek na rowerze będzie błędem na którym się czegoś nauczysz (ewentualnie złamiesz rękę) ,o tyle błąd w Tatrach może Cię kosztować życie. W Tatrach nie jest dobrze uczyć się na swoich błędach. marusia - 22:40 wtorek, 3 maja 2011 | linkuj
Twarda jesteś - chyba Ciebie widziałem przed startem - miałaś opatrunek na nodze ?
MaciejBrace - 14:06 wtorek, 3 maja 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!