Sobota, 7 maja 2011
Bez treningu i.. historia jednej znajomości... ( a raczej miłości):))))
&feature=related
Fajna i optmistyczna piosenka.
„Odstawiłam” dzisiaj do niej taniec z mopem.
No z mopa okazał się niezły parntner, nie przeszkadzał mi za bardzo i pozwolił… ze tak powiem w tańcu iść na zywioł.
Bez treningu. Niestety. Nie dość , że noga pobolewa ( z jaką ulgą ubrałam dzisiaj sportowe buty, bo całym tygodniu noszenia wysokich obcasów, które niestetey, ale najlepsze dla kolana nie są).
Do tego jakby jakieś choróbsko krazyło po mnie, więc z uwagi na zimno ogromne niestety … bez treningu.
Szalenstwo mnie lekkie ogarnia… ja tak bez ruchu nie daję rady.
Wczoraj wieczórw bilardowani i na kreglach… jako widz tylko niestety… bo nie da rady… no….
Ale będzie dobrze, niebawem, bo dzisiaj jest już lepiej i ufam, ze jutro wreszcie popatrzę na świat z perspektywy siodełka.
A tv jeszcze siatkówka.. i serce płacze , ze grać nie można….
I tak na koniec.. jeśli ktos ma ochotę i cierpliwość, zapraszam na fragment jednej książeczki, znaleziony w sieci.
Ot przypadek.. wczoraj moja kolezanka owinieta szalem przypomniała mi postać z jednej bajki. Zaczęłam szukać w sieci.. i proszę.
Dawno się tak nie usmiałam.
Dziecinstwa i dawnych bajek czar.
Ciekawe czy ktoś pamieta co to za książeczka?:)
Fikander różni się od wszystkich. Złośliwi mówią nawet, że Fikander robi wszystko, żeby odróżnić się od wszystkich, ale jest to tylko złośliwość. Po prostu, jako poeta, Fikander poświęca więcej czasu na sprawy, które są mniej ważne dla innych.
Na przykład wybrał się kiedyś na wspaniały mecz piłki nożnej pomiędzy Pućkami a Paćkami i zamiast oglądać, jak kopią piłkę, cały czas odwracał się do tyłu, gdzie siedziała Malwinka.
- Podczas meczu piłki nożnej potrafi się zakochać tylko Fikander - powiedzieli złośliwi. No, ale Malwinka jest rzeczywiście śliczna.
Podczas tego historycznego meczu zakończonego remisem dwa - dwa Fikander naprawdę zakochał się w Malwince. Dokoła krzyki, marynarki powiewają w górze, spokojny zazwyczaj Fum trąbi na jakiejś wielkiej okarynie, małe asiaki ciągną wiewiórki za ogony, Pciuchy gwiżdżą, koty machają transparentami, a Fikander patrzy tylko na Malwinkę!
I tak rozpoczęła sie historia wielkiej miłości poety i zegarynki.
Mawinka-zegarynka pracowała w centrali telefonicznej i miłym, ciepłym głosem podawała godziny. Oczywiście było tam jeszcze kilka innych osób, dlatego że o godzinę można było się zapytać przez telefon zawsze, ale Malwinka wykonywała tę pracę najczęściej, gdyż posiadała doskonałą dykcję i zawsze starannie trzymała się regulaminu.
Podczas meczu bardzo się zaniepokoiła (bo oczywiście zauważyła, że Fikander przygląda się jej bez przerwy), była jednak wyjątkowo skromna i nawet przez myśl jej nie przeszło, że to z powodu jej urody.
A Fikander taki był nieśmiały, że nie miał odwagi podejść i powiedziedzieć, dlaczego się jej przygląda. Co innego napisać poemat wierszem na sto stron, a zupełnie co innego powiedzieć dwa zdania do nieznajomej w czasie meczu piłki nożnej.
Więc Fikander zamiast po zakończeniu meczu podejść i na przykład bardzo uprzejmie zapytać: czy Malwinka uważa, że wynik jest słuszny, albo czy Malwinka nie zechciałaby z nim zamienić paru słów o pogodzie, ruszył w odległości kilkunastu metrów za nią, ciągle nie mogąc przestać się przyglądać.
Malwinka przestraszyła się nie na żarty. Szła bardzo szybko, a kiedy tylko weszła do domu, zamknęła drzwi na klucz i zatelefonowała do Kajetana Chrumpsa.
- A jak wygląda podejrzany osobnik? - zapytał Kajetan.
- Nosi bardzo długi szalik owinięty kilka razy wokół szyi, uszy chyba po 30 centymetrów każde, bardzo duże, piwne, smutne oczy, ubrany w czarne futerko z żółtym szlaczkiem, pod pachą trzyma dwie książki, ciągle się wpatruje w moje okno - powiedziała Malwinka.
- Ależ to Fikander! - zawołał Chrumps.
- Czy to bardzo groźny przestępca?
- Wstyd, Malwinko - powiedział słynny detektyw - czyżbyś nie czytała poematu Fikandra pod tytułem "Cień moich uszu przeklęty"?
- Nie - powiedziała Malwinka - ostatnio mało czytam. Tyle osób chce wiedzieć, która godzina...
- Mam pewien projekt, który ułatwi ci czytanie, ale o tym porozmawiamy potem, a teraz poproś Fikandra do telefonu - powiedział Kajetan.
Malwinka otworzyła więc okno i zawołała:
- Panie Fikandrze, pan Kajetan Chrumps prosi pana do telefonu.
Fikander zaczerwienił się od stóp do głów i wszedł do pokoju Malwinki, żeby wziąć słuchawkę.
- Halo, czy to Fikander? - zapytał detektyw.
- W pewnym sensie - odpowiedział coraz mocniej zaczerwieniony poeta.
- Nie można być sobą w pewnym sensie, a nie być w innym - powiedział Kajetan.
- Można - odpowiedział smutno Fikander.
- Ale to ty? - zaniepokoił się Kajetan.
- Ale to ja - odpowiedział Fikander - w pewnym sensie.
- A jak ty się czujesz, Fikandrze? Co ci przyszło do głowy, żeby chodzić za Malwinką?
- Och! - westchnął Fikander - przepięknie...
- Wytłumacz się jaśniej, co przepięknie?
- Nie mogę. Imię rymuje się przepięknie... słoninka... wędlinka... koniczynka... przepięknie...
- Zdaje się, że już wiem, o co chodzi. Poproś Malwinkę.
- O co?
- Do aparatu.
Fikander czerwony jak piwonia podał Malwince słuchawkę, ale nie powiedział ani słowa. I kiedy detektyw zaczął tłumaczyć Malwince, że sławny poeta Fikander po prostu, jak to poeta, zamyślił się i trochę niechcący poszedł za nią, ale na pewno... Sławny poeta zamiast grzecznie wyjaśnić sytuację, uciekł z mieszkania Malwinki strasznie zawstydzony i w ponurym nastroju.
Ale na następny dzień Malwinka zobaczyła rano, że Fikander stoi pod jej oknem trzymając w ręku olbrzymi pęk kwiatów. Były tam i bzy, i róże, i goździki, i w ogóle bardzo dużo różnych kwiatów pomieszanych. To było tak wzruszające, że Malwinka, choć przecież powinna mieć żal do Fikandra za wczorajszy dzień, wyszła i powiedziała:
- Dzień dobry! Czy te kwiatki to dla mnie?
- Dzień dobry. Tak - odpowiedział Fikander.
- Bardzo pan miły. Szkoda, że pan wczoraj nie został dłużej.
- Przepraszam - powiedział Fikander i uśmiechnął się chyba po raz pierwszy w życiu, bo zawsze był poważnym i zamyślonym artystą.
Zabiorę te kwiaty i wstawię do wazonu u siebie w pracy
- powiedziałą Malwinka. Przyjdzie pan do mnie, kiedy skończę pracę? Poszlibyśmy na karuzelę.
- Oczywiście! - powiedział Fikander.
- To do widzenia - powiedziała Malwinka - wrócę koło godziny trzeciej.
- Do widzenia - powiedział Fikander. I znów się uśmiechnął, ale teraz trochę smutniej, bo Malwinka odchodziła.
Malwinka też się zakochała w Fikandrze. Trwało to oczywiście dłużej, bo tylko poeci potrafią tak się skupić, zeby zakochać się na meczu piłki nożnej, ale bądź co bądź idąc do pracy miała głowę pełną rozważań, jaki ten Fikander oryginalny, jakie interesujące pisze wiersze (pożyczyła je sobie zeszłego dnia od Pańci), jakie ma duże oczy, jak sympatycznie się uśmiecha... kiedy usłyszała za sobą głos wiewiórki:
- Tego bym się po tobie, Malwinko, nie spodziewała...
- Dzień dobry pani - przywitała się Malwinka.
- Tego bym się nie spodziewała - powtórzyła wiewiórka. - Jestem odpowiedzialna za stan naszego miejskiego ogrodu i właśnie się zastanawiałam, kto dzisiaj nazrywał tyle kwiatów, a tu się okazuje, że to Malwinka. Mogłaś przecież poprosić, a nie tak brutalnie zrywać, co wpadnie w rękę...
Malwinka oczywiście wzięła winę na siebie, ale kiedy Fikander przyszedł, żeby ją zabrać na karuzelę, oświadczyła:
- Przepraszam bardzo, ale miałam dziś kłopoty z tego powodu, że nazrywał pan kwiatów w miejskim ogrodzie, i niestety nie będę panu mogła towarzyszyć na karuzeli!
Powiedziała to tak uroczystym tonem, że jej samej zrobiło się przykro, a Fikander znów milczał.
"Stoję jak rażony gromem" - pomyślał. A potem poszedł.
- Dwunasta pięćdziesiąt trzy, dwunasta pięćdziesiąt trzy - mówiła właśnie Malwinka, kiedy usłyszała w słuchawce:
- Pod twoim białym domem
stałem jak rażony gromem.
I biło mi serce z łomotem,
ale musiałem iść potem.
Och, co za bolesna wiadomość:
ja zrywam kwiaty, ty naszą znajomość.
- Dwunasta pięćdziesiąt trzy, dwunasta pięćdziesiąt trzy - powtórzyła Malwinka, choć tylko żelazna wola powstrzymywała ją od przekroczenia regulaminu.
- O, gdym cię ujrzał wśród tłumu,
mało nie straciłem rozumu.
Za tobą szedłem skrycie,
mógłbym tak całe życie.
Malwinka znała surowy regulamin zegarynek zakazujący prywatnych rozmów. Łzy napłynęły jej do oczu.
- Dwunasta pięćdziesiąt cztery, dwunasta pięćdziesiąt cztery - mówiła.
- Lecz słodka była ta chwilka,
choć jestem kopnięty jak piłka.
Żegnam cię w bólu i trwodze.
Cóż mi zostało - odchodzę.
- Dwunasta pięćdziesiąt cztery, dwunasta pięćdziesiąt cztery... - Szczęknęła odkładana słuchawka. Malwinka rozpłakała się na dobre. Nikomu nie należy życzyć takiego wyboru: obowiązek czy uczucie? A piękna Malwinka przeżyła dwie najcięższe minuty swojego życia od godziny dwunastej pięćdziesiąt trzy do dwunastej pięćdziesiąt pięć.
I nie wiadomo, jak by się skończyłacała historia, gdyby nie roztargnienie Fikandra. Zrozpaczony, powtarzając sobie cały czas w myśli: " Cóż mi zostało... odchodzę", wyszedł z budki telefonicznej, zarzucił spakowany uprzednio plecak i ruszył przed siebie. Ponieważ nie wszystkie książki mieściły się w plecaku, niósł także kilka w rękach, a jego długi, romantyczny szal rozwijał się coraz bardziej, wlókł się po ziemi i już wkrótce poeta mógł się przekonać, skąd się wzięło jego odziedziczone po przodkach imię. Fiknął bowiem takiego fikołka, że kiedy oprzytomniał, powtarzał przekręcone słowa: "cóż mi odeszło... zostaję", a nad sobą zobaczył pochyloną Malwinkę, która właśnie zmieniała mu okład na głowie.
Fiknął tak nieszczęśliwie (albo szczęśliwie), że musiał leżeć w łóżku trzy dni i codziennie rano Bromba przychodziła zmierzyć mu temperaturę szklanym termometrem. Malwinka robiła mu kompot ze śliwek. Ponieważ Kajetan Chrumps wynalazł właśnie urządzenie magnetofonowo-zegarowo-telefoniczne, mogła chodzić do pracy, kiedy chciała, nawet już wtedy, kiedy Fikander wyzdrowiał.
Wiewiórkę oboje jeszcze raz przeprosili i odczytali specjalny utwór na przeprosiny pod tytułem "Daremne żale, próżny ogród". Od tej pory rozstają się z sobą bardzo rzadko, ale tę część opowiadania pozostawmy samemu poecie...
Fajna i optmistyczna piosenka.
„Odstawiłam” dzisiaj do niej taniec z mopem.
No z mopa okazał się niezły parntner, nie przeszkadzał mi za bardzo i pozwolił… ze tak powiem w tańcu iść na zywioł.
Bez treningu. Niestety. Nie dość , że noga pobolewa ( z jaką ulgą ubrałam dzisiaj sportowe buty, bo całym tygodniu noszenia wysokich obcasów, które niestetey, ale najlepsze dla kolana nie są).
Do tego jakby jakieś choróbsko krazyło po mnie, więc z uwagi na zimno ogromne niestety … bez treningu.
Szalenstwo mnie lekkie ogarnia… ja tak bez ruchu nie daję rady.
Wczoraj wieczórw bilardowani i na kreglach… jako widz tylko niestety… bo nie da rady… no….
Ale będzie dobrze, niebawem, bo dzisiaj jest już lepiej i ufam, ze jutro wreszcie popatrzę na świat z perspektywy siodełka.
A tv jeszcze siatkówka.. i serce płacze , ze grać nie można….
I tak na koniec.. jeśli ktos ma ochotę i cierpliwość, zapraszam na fragment jednej książeczki, znaleziony w sieci.
Ot przypadek.. wczoraj moja kolezanka owinieta szalem przypomniała mi postać z jednej bajki. Zaczęłam szukać w sieci.. i proszę.
Dawno się tak nie usmiałam.
Dziecinstwa i dawnych bajek czar.
Ciekawe czy ktoś pamieta co to za książeczka?:)
Fikander różni się od wszystkich. Złośliwi mówią nawet, że Fikander robi wszystko, żeby odróżnić się od wszystkich, ale jest to tylko złośliwość. Po prostu, jako poeta, Fikander poświęca więcej czasu na sprawy, które są mniej ważne dla innych.
Na przykład wybrał się kiedyś na wspaniały mecz piłki nożnej pomiędzy Pućkami a Paćkami i zamiast oglądać, jak kopią piłkę, cały czas odwracał się do tyłu, gdzie siedziała Malwinka.
- Podczas meczu piłki nożnej potrafi się zakochać tylko Fikander - powiedzieli złośliwi. No, ale Malwinka jest rzeczywiście śliczna.
Podczas tego historycznego meczu zakończonego remisem dwa - dwa Fikander naprawdę zakochał się w Malwince. Dokoła krzyki, marynarki powiewają w górze, spokojny zazwyczaj Fum trąbi na jakiejś wielkiej okarynie, małe asiaki ciągną wiewiórki za ogony, Pciuchy gwiżdżą, koty machają transparentami, a Fikander patrzy tylko na Malwinkę!
I tak rozpoczęła sie historia wielkiej miłości poety i zegarynki.
Mawinka-zegarynka pracowała w centrali telefonicznej i miłym, ciepłym głosem podawała godziny. Oczywiście było tam jeszcze kilka innych osób, dlatego że o godzinę można było się zapytać przez telefon zawsze, ale Malwinka wykonywała tę pracę najczęściej, gdyż posiadała doskonałą dykcję i zawsze starannie trzymała się regulaminu.
Podczas meczu bardzo się zaniepokoiła (bo oczywiście zauważyła, że Fikander przygląda się jej bez przerwy), była jednak wyjątkowo skromna i nawet przez myśl jej nie przeszło, że to z powodu jej urody.
A Fikander taki był nieśmiały, że nie miał odwagi podejść i powiedziedzieć, dlaczego się jej przygląda. Co innego napisać poemat wierszem na sto stron, a zupełnie co innego powiedzieć dwa zdania do nieznajomej w czasie meczu piłki nożnej.
Więc Fikander zamiast po zakończeniu meczu podejść i na przykład bardzo uprzejmie zapytać: czy Malwinka uważa, że wynik jest słuszny, albo czy Malwinka nie zechciałaby z nim zamienić paru słów o pogodzie, ruszył w odległości kilkunastu metrów za nią, ciągle nie mogąc przestać się przyglądać.
Malwinka przestraszyła się nie na żarty. Szła bardzo szybko, a kiedy tylko weszła do domu, zamknęła drzwi na klucz i zatelefonowała do Kajetana Chrumpsa.
- A jak wygląda podejrzany osobnik? - zapytał Kajetan.
- Nosi bardzo długi szalik owinięty kilka razy wokół szyi, uszy chyba po 30 centymetrów każde, bardzo duże, piwne, smutne oczy, ubrany w czarne futerko z żółtym szlaczkiem, pod pachą trzyma dwie książki, ciągle się wpatruje w moje okno - powiedziała Malwinka.
- Ależ to Fikander! - zawołał Chrumps.
- Czy to bardzo groźny przestępca?
- Wstyd, Malwinko - powiedział słynny detektyw - czyżbyś nie czytała poematu Fikandra pod tytułem "Cień moich uszu przeklęty"?
- Nie - powiedziała Malwinka - ostatnio mało czytam. Tyle osób chce wiedzieć, która godzina...
- Mam pewien projekt, który ułatwi ci czytanie, ale o tym porozmawiamy potem, a teraz poproś Fikandra do telefonu - powiedział Kajetan.
Malwinka otworzyła więc okno i zawołała:
- Panie Fikandrze, pan Kajetan Chrumps prosi pana do telefonu.
Fikander zaczerwienił się od stóp do głów i wszedł do pokoju Malwinki, żeby wziąć słuchawkę.
- Halo, czy to Fikander? - zapytał detektyw.
- W pewnym sensie - odpowiedział coraz mocniej zaczerwieniony poeta.
- Nie można być sobą w pewnym sensie, a nie być w innym - powiedział Kajetan.
- Można - odpowiedział smutno Fikander.
- Ale to ty? - zaniepokoił się Kajetan.
- Ale to ja - odpowiedział Fikander - w pewnym sensie.
- A jak ty się czujesz, Fikandrze? Co ci przyszło do głowy, żeby chodzić za Malwinką?
- Och! - westchnął Fikander - przepięknie...
- Wytłumacz się jaśniej, co przepięknie?
- Nie mogę. Imię rymuje się przepięknie... słoninka... wędlinka... koniczynka... przepięknie...
- Zdaje się, że już wiem, o co chodzi. Poproś Malwinkę.
- O co?
- Do aparatu.
Fikander czerwony jak piwonia podał Malwince słuchawkę, ale nie powiedział ani słowa. I kiedy detektyw zaczął tłumaczyć Malwince, że sławny poeta Fikander po prostu, jak to poeta, zamyślił się i trochę niechcący poszedł za nią, ale na pewno... Sławny poeta zamiast grzecznie wyjaśnić sytuację, uciekł z mieszkania Malwinki strasznie zawstydzony i w ponurym nastroju.
Ale na następny dzień Malwinka zobaczyła rano, że Fikander stoi pod jej oknem trzymając w ręku olbrzymi pęk kwiatów. Były tam i bzy, i róże, i goździki, i w ogóle bardzo dużo różnych kwiatów pomieszanych. To było tak wzruszające, że Malwinka, choć przecież powinna mieć żal do Fikandra za wczorajszy dzień, wyszła i powiedziała:
- Dzień dobry! Czy te kwiatki to dla mnie?
- Dzień dobry. Tak - odpowiedział Fikander.
- Bardzo pan miły. Szkoda, że pan wczoraj nie został dłużej.
- Przepraszam - powiedział Fikander i uśmiechnął się chyba po raz pierwszy w życiu, bo zawsze był poważnym i zamyślonym artystą.
Zabiorę te kwiaty i wstawię do wazonu u siebie w pracy
- powiedziałą Malwinka. Przyjdzie pan do mnie, kiedy skończę pracę? Poszlibyśmy na karuzelę.
- Oczywiście! - powiedział Fikander.
- To do widzenia - powiedziała Malwinka - wrócę koło godziny trzeciej.
- Do widzenia - powiedział Fikander. I znów się uśmiechnął, ale teraz trochę smutniej, bo Malwinka odchodziła.
Malwinka też się zakochała w Fikandrze. Trwało to oczywiście dłużej, bo tylko poeci potrafią tak się skupić, zeby zakochać się na meczu piłki nożnej, ale bądź co bądź idąc do pracy miała głowę pełną rozważań, jaki ten Fikander oryginalny, jakie interesujące pisze wiersze (pożyczyła je sobie zeszłego dnia od Pańci), jakie ma duże oczy, jak sympatycznie się uśmiecha... kiedy usłyszała za sobą głos wiewiórki:
- Tego bym się po tobie, Malwinko, nie spodziewała...
- Dzień dobry pani - przywitała się Malwinka.
- Tego bym się nie spodziewała - powtórzyła wiewiórka. - Jestem odpowiedzialna za stan naszego miejskiego ogrodu i właśnie się zastanawiałam, kto dzisiaj nazrywał tyle kwiatów, a tu się okazuje, że to Malwinka. Mogłaś przecież poprosić, a nie tak brutalnie zrywać, co wpadnie w rękę...
Malwinka oczywiście wzięła winę na siebie, ale kiedy Fikander przyszedł, żeby ją zabrać na karuzelę, oświadczyła:
- Przepraszam bardzo, ale miałam dziś kłopoty z tego powodu, że nazrywał pan kwiatów w miejskim ogrodzie, i niestety nie będę panu mogła towarzyszyć na karuzeli!
Powiedziała to tak uroczystym tonem, że jej samej zrobiło się przykro, a Fikander znów milczał.
"Stoję jak rażony gromem" - pomyślał. A potem poszedł.
- Dwunasta pięćdziesiąt trzy, dwunasta pięćdziesiąt trzy - mówiła właśnie Malwinka, kiedy usłyszała w słuchawce:
- Pod twoim białym domem
stałem jak rażony gromem.
I biło mi serce z łomotem,
ale musiałem iść potem.
Och, co za bolesna wiadomość:
ja zrywam kwiaty, ty naszą znajomość.
- Dwunasta pięćdziesiąt trzy, dwunasta pięćdziesiąt trzy - powtórzyła Malwinka, choć tylko żelazna wola powstrzymywała ją od przekroczenia regulaminu.
- O, gdym cię ujrzał wśród tłumu,
mało nie straciłem rozumu.
Za tobą szedłem skrycie,
mógłbym tak całe życie.
Malwinka znała surowy regulamin zegarynek zakazujący prywatnych rozmów. Łzy napłynęły jej do oczu.
- Dwunasta pięćdziesiąt cztery, dwunasta pięćdziesiąt cztery - mówiła.
- Lecz słodka była ta chwilka,
choć jestem kopnięty jak piłka.
Żegnam cię w bólu i trwodze.
Cóż mi zostało - odchodzę.
- Dwunasta pięćdziesiąt cztery, dwunasta pięćdziesiąt cztery... - Szczęknęła odkładana słuchawka. Malwinka rozpłakała się na dobre. Nikomu nie należy życzyć takiego wyboru: obowiązek czy uczucie? A piękna Malwinka przeżyła dwie najcięższe minuty swojego życia od godziny dwunastej pięćdziesiąt trzy do dwunastej pięćdziesiąt pięć.
I nie wiadomo, jak by się skończyłacała historia, gdyby nie roztargnienie Fikandra. Zrozpaczony, powtarzając sobie cały czas w myśli: " Cóż mi zostało... odchodzę", wyszedł z budki telefonicznej, zarzucił spakowany uprzednio plecak i ruszył przed siebie. Ponieważ nie wszystkie książki mieściły się w plecaku, niósł także kilka w rękach, a jego długi, romantyczny szal rozwijał się coraz bardziej, wlókł się po ziemi i już wkrótce poeta mógł się przekonać, skąd się wzięło jego odziedziczone po przodkach imię. Fiknął bowiem takiego fikołka, że kiedy oprzytomniał, powtarzał przekręcone słowa: "cóż mi odeszło... zostaję", a nad sobą zobaczył pochyloną Malwinkę, która właśnie zmieniała mu okład na głowie.
Fiknął tak nieszczęśliwie (albo szczęśliwie), że musiał leżeć w łóżku trzy dni i codziennie rano Bromba przychodziła zmierzyć mu temperaturę szklanym termometrem. Malwinka robiła mu kompot ze śliwek. Ponieważ Kajetan Chrumps wynalazł właśnie urządzenie magnetofonowo-zegarowo-telefoniczne, mogła chodzić do pracy, kiedy chciała, nawet już wtedy, kiedy Fikander wyzdrowiał.
Wiewiórkę oboje jeszcze raz przeprosili i odczytali specjalny utwór na przeprosiny pod tytułem "Daremne żale, próżny ogród". Od tej pory rozstają się z sobą bardzo rzadko, ale tę część opowiadania pozostawmy samemu poecie...
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
To musi być opowiadanie z książki Macieja Wojtyszki - "Bromba i inni"
oelka - 18:25 niedziela, 8 maja 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!