Środa, 15 czerwca 2011
To było to!!!
Ha... jak oddać słowami RADOŚĆ i SZCZĘŚCIE?
Nie jestem aż tak utalentowana.
Mogę napisać tylko tyle, że moja radość była ogromna pomimo, że pot zalewał mi oczy, łydki piekły, a po podjeździe w lesie na Lubince dosłownie myslałam, że z wysiłku zwymiotuję ( a pomimo tego powiedziałam do Mirka: "ale fajnie... ale super... aż mi sie chce - sorry za brzydkie słowo - rzygać).
No słowo brzydkie, ale jak człowiekowi z wysiłku jest już trochę niedobrze, to trudno po prostu używać bardzo subtelnego języka.
No to prawda, byłam po dzisiejszych podjazdach zmęczona, ale pomimo tego uśmiech nie znikał z mojej twarzy.
Chciałam żeby mi Mirek pokazał wjazd na jeden świetny szlak na Lubince ( wczoraj tam nie trafiłam, bo byłam tam tylko raz).
Pojechalismy.
Miałam w planach naszą Golgotę. Okazało się, ze Mirek też.
Jak zaczęłam wjeżdzać to jedna jedyna myśl mnie naszła: czemu to sobie wymysliłam?:)
Bo to jest podjazd krótki ( 1, 5 km), asfaltowy, ale tak nastromiony, że w moim przypadku tylko młyneczek i mozolnie do góry.
Ale widoki.. bajeczne są... bajeczne. Dunajec w dole, wkoło górki. Warto aż tak bardzo się mordować, zeby to zobaczyć.
Kiedyś porobię zdjęcia. Dzisiaj chciałam się skupić na podjeżdzaniu.
Łatwo nie było.
Potem zjechalismy na szlak w lesie i to było to!!!!
Szlak prawdziwie górski z kamieniami, korzeniami, koleinami.
Zjeżdzałam powoli, ale udało sie niemalże w całości przejechać. "Niemalże" bo był jeden moment, że niestety.. chwila zwątpienia w swoje umiejętności i stoję.
Źle. jestem pewna, że gdybym próbowałam zjechać , to mój rower dałby sobie radę.
Dawał sobie radę w koncu z różnymi , trudnymi zjazdami .
Przepiekny, ogromnie wymagający terenowy kawałek.
Po zjeździe zaczął się podjazd. Walczylismy o przyczepność i utrzymanie sie w siodle. Prawie się udało.
"Prawie" robi delikatną różnicę, więc trochę pracy przed nami.
Ogromnie byłam szczęsliwa zmagając się z tym terenem i powiedziałam do Mirka: własnie po to jest rower górski!!!
Jak sie skonczył szlak , to podjechalismy szutrówką do szlabanu na Lubince i.. zła wiadomość - chyba będą tam, w środku lasu, asfalt kłaść.
Tak stwierdził Mirek biorąc pod uwagę to jak droga jest "przygotowana". a on sie na tym w koncu zna.
I tak zniknie fajny terenowy zjazd/podjazd.
Z Lubinki zjechalismy asfaltem i tam o mało nie zderzyłabym się z maluchem, bo wypadł mi z kieszonki telefon , odwróciłam się i trochę wyjechałam na przeciwległy pas. Na moje szczęscie kierowca był czujny.
Mirek wrócił pod górę, bo myslał, ze sie coś stało.
Gdybym sie tam przewróciła to przy prędkości 55 km/h na asfalcie pewnie byłoby niewiele do zbierania...
Muszę jakoś inaczej zabezpieczać to co wożę w kieszonkach .
Ogólnie bardzo udana jazda, przynosząca myslę dużo jeśli chodzi o trening, ale przede wszystkim dająca szczęscie.
Tak sobie jechalismy potem do domu i mówiliśmy do siebie: jak to dobrze, ze jest rower:)
Nie jestem aż tak utalentowana.
Mogę napisać tylko tyle, że moja radość była ogromna pomimo, że pot zalewał mi oczy, łydki piekły, a po podjeździe w lesie na Lubince dosłownie myslałam, że z wysiłku zwymiotuję ( a pomimo tego powiedziałam do Mirka: "ale fajnie... ale super... aż mi sie chce - sorry za brzydkie słowo - rzygać).
No słowo brzydkie, ale jak człowiekowi z wysiłku jest już trochę niedobrze, to trudno po prostu używać bardzo subtelnego języka.
No to prawda, byłam po dzisiejszych podjazdach zmęczona, ale pomimo tego uśmiech nie znikał z mojej twarzy.
Chciałam żeby mi Mirek pokazał wjazd na jeden świetny szlak na Lubince ( wczoraj tam nie trafiłam, bo byłam tam tylko raz).
Pojechalismy.
Miałam w planach naszą Golgotę. Okazało się, ze Mirek też.
Jak zaczęłam wjeżdzać to jedna jedyna myśl mnie naszła: czemu to sobie wymysliłam?:)
Bo to jest podjazd krótki ( 1, 5 km), asfaltowy, ale tak nastromiony, że w moim przypadku tylko młyneczek i mozolnie do góry.
Ale widoki.. bajeczne są... bajeczne. Dunajec w dole, wkoło górki. Warto aż tak bardzo się mordować, zeby to zobaczyć.
Kiedyś porobię zdjęcia. Dzisiaj chciałam się skupić na podjeżdzaniu.
Łatwo nie było.
Potem zjechalismy na szlak w lesie i to było to!!!!
Szlak prawdziwie górski z kamieniami, korzeniami, koleinami.
Zjeżdzałam powoli, ale udało sie niemalże w całości przejechać. "Niemalże" bo był jeden moment, że niestety.. chwila zwątpienia w swoje umiejętności i stoję.
Źle. jestem pewna, że gdybym próbowałam zjechać , to mój rower dałby sobie radę.
Dawał sobie radę w koncu z różnymi , trudnymi zjazdami .
Przepiekny, ogromnie wymagający terenowy kawałek.
Po zjeździe zaczął się podjazd. Walczylismy o przyczepność i utrzymanie sie w siodle. Prawie się udało.
"Prawie" robi delikatną różnicę, więc trochę pracy przed nami.
Ogromnie byłam szczęsliwa zmagając się z tym terenem i powiedziałam do Mirka: własnie po to jest rower górski!!!
Jak sie skonczył szlak , to podjechalismy szutrówką do szlabanu na Lubince i.. zła wiadomość - chyba będą tam, w środku lasu, asfalt kłaść.
Tak stwierdził Mirek biorąc pod uwagę to jak droga jest "przygotowana". a on sie na tym w koncu zna.
I tak zniknie fajny terenowy zjazd/podjazd.
Z Lubinki zjechalismy asfaltem i tam o mało nie zderzyłabym się z maluchem, bo wypadł mi z kieszonki telefon , odwróciłam się i trochę wyjechałam na przeciwległy pas. Na moje szczęscie kierowca był czujny.
Mirek wrócił pod górę, bo myslał, ze sie coś stało.
Gdybym sie tam przewróciła to przy prędkości 55 km/h na asfalcie pewnie byłoby niewiele do zbierania...
Muszę jakoś inaczej zabezpieczać to co wożę w kieszonkach .
Ogólnie bardzo udana jazda, przynosząca myslę dużo jeśli chodzi o trening, ale przede wszystkim dająca szczęscie.
Tak sobie jechalismy potem do domu i mówiliśmy do siebie: jak to dobrze, ze jest rower:)
Zjazd© lemuriza1972
Szlak na Lubince, a w oddali Mirek© lemuriza1972
- DST 40.00km
- Teren 14.00km
- Czas 02:06
- VAVG 19.05km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 27.0°C
- HRmax 178 ( 94%)
- HRavg 148 ( 78%)
- Kalorie 1000kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!