Środa, 13 lipca 2011
Podjazdowo- interwałowo:)))) i o niepoddawaniu się
"Próbowałam,
nie udawało się,
wiele razy wodziło na pokuszenie
poddaj się
mogłam znależć wykręt
choćby zwolnienie lekarskie
"niezdolna do walki"
nie zrobiłam nic
walczę
aż do gorzkiego końca
przeciwko nim
przeciwko tobie
przeciwko sobie samej
i wygram
ponieważ
nie mam
innego
wyjścia"
Kiedys już cytowałam ten wiersz, "znaleziony" w ksiązce o Wandzie Rutkiewicz.
Lubię go.
Jest mi bliski.
Często sobie powtarzam w różnych sytuacjach zyciowych: nie mam wyjścia... muszę walczyć.
Zrobiłam sobie pewną analizę ( dzięki prowadzeniu bloga jest to bardzo ułatwione).
Porównałam kilometry przejechane w poszczególnych miesiącach tego roku, popatrzyłam gdzie jeździłam, jak jeździłam.
Wnioski nasuwają się same. Najbardziej pracowity był kwiecień i gdyby nie to co nastapiło potem ( upadek przed Złotym , kontuzja w Zabierzowie) , byłabym zapewne w zupełnie innym miejscu niż teraz. Bo cały maj był do niczego. Prawie bez treningu.
W czerwcu próbowałam to nadrobić, ale tak naprawdę nie było takiej możliwości. Pierwsze dwa tygodnie po kontuzji jeździłam po płaskim, do maratonu w Ustroniu tylko 7 razy byłam w górkach i powiedzmy sobie szczerze wielkie podjeżdzanie to nie było. więc jak mogło byc inaczej w Ustroniu?
Reasumując: trzeba podjeżdzać, podjeżdżać, podjeżdżać . Noga juz prawie nie boli, więc trzeba wziąć sie do pracy.
Nie po to żeby był jakiś świetny wynik... juz niczego raczej nie zdziałam w generalce, raczej nie ma szans zmieszczenia się w szóstce. Musiałby zdarzyć sie cud. ale są jeszcze poszczególne wyścigi przecież..
Poza tym chcę wziąć sie do pracy, zeby czuć RADOŚĆ z jazdy, żeby mieć to moje SPEŁNIENIE na mecie.
Zdecydowałam dzisiaj, ze na maraton do Sanoka nie jadę. Nie jestem gotowa raczej, nie chce kolejnej męczarni i niedobrych mysli potem.
Pojadę w niedzielę szukać RADOŚCI z jazdy, pojadę tam gdzie najłtawiej ją znależć czyli na naszą JAMNĄ.
A dzisiaj wymysliłam sobie podjazdy. Ponieważ chciałam zdążyć na "Tatarak" Wajdy w tv ( skądinąd .. piekny film),postanowiłam nie oddalać sie daleko od domu i zrobić "mój" podjazd w Zbylitowskiej Górze.
Było gorąco.. bardzo gorąco.
Andżelika miała dzisiaj inne plany.
Powiedziała mi też: dzisiaj za gorąco na podjazdy... W pewnym sensie miała rację, ale...
Powiedziałam: deszcz nie pojedziemy, upał nie pojedziemy... to kiedy trenować?
Powiedziała: no tak...
a ja pomyślałam jeszcze: potem jest upał w trakcie maratonu i trzeba jechać.
Wzięłam Magnusa ( raz, że trochę szkoda mi NN ścierać na asfalcie, dwa ze pomyslałam , że jak będę dźwigać dodatkowe kilogramy pod górę to mi nie zaszkodzi. Magnus teraz znacznie cięższy od KTM-a. Myslę ze co najmniej kilogram.
Pomyślałam dzisiaj: jak ja przejeżdzałam na tym rowerze np Głuszycę???).
Pierwszy podjazd w Zbylitowskiej.. cięzko.. nogi pięką, ledwie oddycham.
Zjechałam w dół "moim" podjazdem, ruszyłam do góry.
Nogi bolą, słonce pali niemiłosiernie.. zatrzymałam sie w połowie. Pomyślałam: Nie dasz rady Iza, jest za gorąco... daj sobie spokój ( diabeł, podszepty diabła:)). Zjechalam w dół i pogadałam sobie sama ze sobą:
Jak to nie dasz rady? to po co tu przyjechałaś? jak chcesz poprawić formę jak pękasz, bo jest upał... Do roboty. Do góry.
No i pojechałam. Raz, drugi, trzeci... dociągnęłam do 13 pozdjazdów, chociaż w planie miałam 10:))) czyli 3 podjazdy więcej niż ostatnio.
Łatwo nie było. podjazd ma ok 400 - 500 m. Niby niewiele, ale jest znaczne nachylenie. Czas jednego przejazdu ok 3 minuty.
Cieszę się, ze sie przemogłam i mocno wierzę, ze jesli będę tak dalej wygrywać walkę z moim wewnętrznym treningowym "diabłem" , to w koncu kiedyś będzie ok.
dzisiaj napisałam jednemu poczatkującemu kolarzowi górskiemu, że do gór trzeba mieć cierpliwość. Ze nie da się od razu tak po prostu pięknie na wszystkie wjeżdzać.
Ale że nie wolno pękać. Schodzić z roweru. Powoli, cierpliwie, ale w górę. I będą efekty, prędzej czy później. I każda ta "straszna" góra z początków " kariery" będzie coraz łatwiejsza. Nie łatwa, bo góry nigdy takie nie są, ale łatwiejsza.
Bo wobec gór trzeba mieć pokorę.
I trzeba być cierpliwym.
No właśnie Iza.. cierpliwości.
Po podjazdach była jeszcze ponad godzina jazdy w tlenie.
nie udawało się,
wiele razy wodziło na pokuszenie
poddaj się
mogłam znależć wykręt
choćby zwolnienie lekarskie
"niezdolna do walki"
nie zrobiłam nic
walczę
aż do gorzkiego końca
przeciwko nim
przeciwko tobie
przeciwko sobie samej
i wygram
ponieważ
nie mam
innego
wyjścia"
Kiedys już cytowałam ten wiersz, "znaleziony" w ksiązce o Wandzie Rutkiewicz.
Lubię go.
Jest mi bliski.
Często sobie powtarzam w różnych sytuacjach zyciowych: nie mam wyjścia... muszę walczyć.
Zrobiłam sobie pewną analizę ( dzięki prowadzeniu bloga jest to bardzo ułatwione).
Porównałam kilometry przejechane w poszczególnych miesiącach tego roku, popatrzyłam gdzie jeździłam, jak jeździłam.
Wnioski nasuwają się same. Najbardziej pracowity był kwiecień i gdyby nie to co nastapiło potem ( upadek przed Złotym , kontuzja w Zabierzowie) , byłabym zapewne w zupełnie innym miejscu niż teraz. Bo cały maj był do niczego. Prawie bez treningu.
W czerwcu próbowałam to nadrobić, ale tak naprawdę nie było takiej możliwości. Pierwsze dwa tygodnie po kontuzji jeździłam po płaskim, do maratonu w Ustroniu tylko 7 razy byłam w górkach i powiedzmy sobie szczerze wielkie podjeżdzanie to nie było. więc jak mogło byc inaczej w Ustroniu?
Reasumując: trzeba podjeżdzać, podjeżdżać, podjeżdżać . Noga juz prawie nie boli, więc trzeba wziąć sie do pracy.
Nie po to żeby był jakiś świetny wynik... juz niczego raczej nie zdziałam w generalce, raczej nie ma szans zmieszczenia się w szóstce. Musiałby zdarzyć sie cud. ale są jeszcze poszczególne wyścigi przecież..
Poza tym chcę wziąć sie do pracy, zeby czuć RADOŚĆ z jazdy, żeby mieć to moje SPEŁNIENIE na mecie.
Zdecydowałam dzisiaj, ze na maraton do Sanoka nie jadę. Nie jestem gotowa raczej, nie chce kolejnej męczarni i niedobrych mysli potem.
Pojadę w niedzielę szukać RADOŚCI z jazdy, pojadę tam gdzie najłtawiej ją znależć czyli na naszą JAMNĄ.
A dzisiaj wymysliłam sobie podjazdy. Ponieważ chciałam zdążyć na "Tatarak" Wajdy w tv ( skądinąd .. piekny film),postanowiłam nie oddalać sie daleko od domu i zrobić "mój" podjazd w Zbylitowskiej Górze.
Było gorąco.. bardzo gorąco.
Andżelika miała dzisiaj inne plany.
Powiedziała mi też: dzisiaj za gorąco na podjazdy... W pewnym sensie miała rację, ale...
Powiedziałam: deszcz nie pojedziemy, upał nie pojedziemy... to kiedy trenować?
Powiedziała: no tak...
a ja pomyślałam jeszcze: potem jest upał w trakcie maratonu i trzeba jechać.
Wzięłam Magnusa ( raz, że trochę szkoda mi NN ścierać na asfalcie, dwa ze pomyslałam , że jak będę dźwigać dodatkowe kilogramy pod górę to mi nie zaszkodzi. Magnus teraz znacznie cięższy od KTM-a. Myslę ze co najmniej kilogram.
Pomyślałam dzisiaj: jak ja przejeżdzałam na tym rowerze np Głuszycę???).
Pierwszy podjazd w Zbylitowskiej.. cięzko.. nogi pięką, ledwie oddycham.
Zjechałam w dół "moim" podjazdem, ruszyłam do góry.
Nogi bolą, słonce pali niemiłosiernie.. zatrzymałam sie w połowie. Pomyślałam: Nie dasz rady Iza, jest za gorąco... daj sobie spokój ( diabeł, podszepty diabła:)). Zjechalam w dół i pogadałam sobie sama ze sobą:
Jak to nie dasz rady? to po co tu przyjechałaś? jak chcesz poprawić formę jak pękasz, bo jest upał... Do roboty. Do góry.
No i pojechałam. Raz, drugi, trzeci... dociągnęłam do 13 pozdjazdów, chociaż w planie miałam 10:))) czyli 3 podjazdy więcej niż ostatnio.
Łatwo nie było. podjazd ma ok 400 - 500 m. Niby niewiele, ale jest znaczne nachylenie. Czas jednego przejazdu ok 3 minuty.
Cieszę się, ze sie przemogłam i mocno wierzę, ze jesli będę tak dalej wygrywać walkę z moim wewnętrznym treningowym "diabłem" , to w koncu kiedyś będzie ok.
dzisiaj napisałam jednemu poczatkującemu kolarzowi górskiemu, że do gór trzeba mieć cierpliwość. Ze nie da się od razu tak po prostu pięknie na wszystkie wjeżdzać.
Ale że nie wolno pękać. Schodzić z roweru. Powoli, cierpliwie, ale w górę. I będą efekty, prędzej czy później. I każda ta "straszna" góra z początków " kariery" będzie coraz łatwiejsza. Nie łatwa, bo góry nigdy takie nie są, ale łatwiejsza.
Bo wobec gór trzeba mieć pokorę.
I trzeba być cierpliwym.
No właśnie Iza.. cierpliwości.
Po podjazdach była jeszcze ponad godzina jazdy w tlenie.
- DST 42.00km
- Teren 4.00km
- Czas 02:12
- VAVG 19.09km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 35.0°C
- HRmax 171 ( 90%)
- HRavg 142 ( 75%)
- Kalorie 931kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!