Piątek, 22 lipca 2011
Z serwisu i "upadkowe" wspomnienie...
Wczoraj była regeneracja, dzisiaj tylko z serwisu, bo obowiązki domowe czekały. Kiedyś trzeba coś w koncu zrobić w domu...
Rower zajmuje mnóstwo czasu:)
A chłopaki z Rowerowania dzisiaj w Zakopanem, jutro idą na Orlą. Bardzo chciałam iść z nimi, ale nie było jak:(
Jak sobie wsiadłam dzisiaj na Kateemka to zrozumiałam, że "schudł" jednak.
Do niedawna nie było wielkiej wagowej różnicy między nim a Magnusem. No jakaś tam była ale niewielka..
teraz przy nowych kołach jest to mocno odczuwalne.
I ta jakość hamulców:). Czułam się na nim jak w Mercedesie po przesiadce, z jakieogś mniej komfortowego auta.
Kocham mojego Magnusa, za wszystkie maratony, które ze mną przejechał, za to ze na nim załapałam maratonowego bakcyla, ale .. jest różnica kolosalna pomiędzy tymi rowerkami..
Zapytał mnie dzisiaj Kefir w serwisie, czy będę wymieniac ramę na carbon.
Powiedziałam, że nie, że po co, że chce odpocząć trochę w przyszłym roku , że chce jechać na wakacje.
Kefir się usmiechnął i powiedział: taaaakkkk.... zobaczymy, zobaczymy za rok.
Znowu przylecisz i powiesz: Kuba przeserwisuj mi rower bo do Głuszycy jadę...
Usmiechnęłam się.
Niewykluczone.
Ale we wrzesniu raczej na maratonach mnie nie bedzie. Wtedy w planie Toskania.
Ale kto wie.. kto wie.. moze jednak zrobię tę generalkę, tyle, ze .. wcześniej zaliczę wymagane starty.
Nie mówię nie:)
a całkiem niedawno znalazłam w kompie stare zdjęcie. Sprzed lat prawie 3.
Wiele razy przewracałam sie na maratonach. Tylko raz ( Zabierzów) tak, że nie dojechałam do mety.
Ale najbardziej spektakularne były te upadki sprzed 3 lat. Jednego dnia dwa.
I najbardziej bolesne.
Najpierw poleciałam na zjeździe z Wału, wtedy był jeszcze kamienisty... teraz jest tam asfalt.przeleciałam chyba przez kierownicę i zaryłam twarzą w kamienie tak, jak nigdy wczesniej i nigdy potem.
Siniaki pod okiem, napuchnięte wargi ( wtedy dostałam do Mirka ksywę Angelina:)) i ogólne stłuczenia.
Bolałoooo...
Alek chciał dzwonić po pogotowie. Jakoś sie jednak pozbierałam i dotarłam do Chaty pod Wałem.
Tam lekkie zamroczenie.. nie wiem czy nie było jakiegoś wstrząsienia mózgu.
Powrót do domu... powolutku bo wszystko bolało..
i na skrzyżowaniu gość autem wymusza pierwszeństwo a ja ratując sie przed zderzeniem z autem hamuje mocno i koło dostaje uslizgu na piachu, lecę z impetem na asfalt, znowu uderzam twarzą...
Do domu już nie docieram na rowerze.
Ból... Na szczęscie byly tylko obtarcia na twarzy, siniaki na twarzy i całym ciele, podarte ubranie.
Ale bolało bardzo...
to jest zdjęcie z tamtego dnia.
Skąd te wspomnienia? oglądałam dzisiaj na youtubie kraksy kolarskie...
Rower zajmuje mnóstwo czasu:)
A chłopaki z Rowerowania dzisiaj w Zakopanem, jutro idą na Orlą. Bardzo chciałam iść z nimi, ale nie było jak:(
Jak sobie wsiadłam dzisiaj na Kateemka to zrozumiałam, że "schudł" jednak.
Do niedawna nie było wielkiej wagowej różnicy między nim a Magnusem. No jakaś tam była ale niewielka..
teraz przy nowych kołach jest to mocno odczuwalne.
I ta jakość hamulców:). Czułam się na nim jak w Mercedesie po przesiadce, z jakieogś mniej komfortowego auta.
Kocham mojego Magnusa, za wszystkie maratony, które ze mną przejechał, za to ze na nim załapałam maratonowego bakcyla, ale .. jest różnica kolosalna pomiędzy tymi rowerkami..
Zapytał mnie dzisiaj Kefir w serwisie, czy będę wymieniac ramę na carbon.
Powiedziałam, że nie, że po co, że chce odpocząć trochę w przyszłym roku , że chce jechać na wakacje.
Kefir się usmiechnął i powiedział: taaaakkkk.... zobaczymy, zobaczymy za rok.
Znowu przylecisz i powiesz: Kuba przeserwisuj mi rower bo do Głuszycy jadę...
Usmiechnęłam się.
Niewykluczone.
Ale we wrzesniu raczej na maratonach mnie nie bedzie. Wtedy w planie Toskania.
Ale kto wie.. kto wie.. moze jednak zrobię tę generalkę, tyle, ze .. wcześniej zaliczę wymagane starty.
Nie mówię nie:)
a całkiem niedawno znalazłam w kompie stare zdjęcie. Sprzed lat prawie 3.
Wiele razy przewracałam sie na maratonach. Tylko raz ( Zabierzów) tak, że nie dojechałam do mety.
Ale najbardziej spektakularne były te upadki sprzed 3 lat. Jednego dnia dwa.
I najbardziej bolesne.
Najpierw poleciałam na zjeździe z Wału, wtedy był jeszcze kamienisty... teraz jest tam asfalt.przeleciałam chyba przez kierownicę i zaryłam twarzą w kamienie tak, jak nigdy wczesniej i nigdy potem.
Siniaki pod okiem, napuchnięte wargi ( wtedy dostałam do Mirka ksywę Angelina:)) i ogólne stłuczenia.
Bolałoooo...
Alek chciał dzwonić po pogotowie. Jakoś sie jednak pozbierałam i dotarłam do Chaty pod Wałem.
Tam lekkie zamroczenie.. nie wiem czy nie było jakiegoś wstrząsienia mózgu.
Powrót do domu... powolutku bo wszystko bolało..
i na skrzyżowaniu gość autem wymusza pierwszeństwo a ja ratując sie przed zderzeniem z autem hamuje mocno i koło dostaje uslizgu na piachu, lecę z impetem na asfalt, znowu uderzam twarzą...
Do domu już nie docieram na rowerze.
Ból... Na szczęscie byly tylko obtarcia na twarzy, siniaki na twarzy i całym ciele, podarte ubranie.
Ale bolało bardzo...
to jest zdjęcie z tamtego dnia.
Skąd te wspomnienia? oglądałam dzisiaj na youtubie kraksy kolarskie...
wspomnienia...© lemuriza1972
- DST 8.00km
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Heh, rzeczywiście, zdjęcie robi wrażenie :). Wspomina się takie rzeczy fajnie, bo bólu już się nie pamięta... ;)
klosiu - 17:50 sobota, 23 lipca 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!