Sobota, 23 lipca 2011
Jurasówka, Wał, Słona Góra, Marcinka:)
Taka to była fajna, udana sobota.
Po tygodniu deszczu, nareszcie pokazało się słońce i to od razu tak, że im dłużej jechałam tym coraz bardziej dawało znać o sobie.
Wszystkie domowe zaległości zostały nadrobione, więc z czystym sumieniem mogłam wyjechać.
Plan był taki.. żeby pojechać około 4 godzin. Brakuje mi długich jazd, a w Głuszycy czeka mnie pewnie znowu około 6 godzin jazdy.
Chciałam zrobić też kilka podjazdów.
Nieśmiało ułożyłam w głowie trasę, nie wiedząc czy wystarczy mi na nią i sił i determinacji.
Wystarczyło.
Dzisiaj samotnie.
Zanim o trasie to jeszcze słówko o bezdetkowych kołach.
Rzeczywiście czuje się ogromną różnice w jeździe.
Ja zawsze , w obawie przed kapciami jeżdziłam z dosyć wysokim ciśnieniem. Wydawało mi się, ze to bardziej słuszne, bo zmiana dętki na maratonie to dla mnie od razu ok. 10 min w plecy.
Ale jazda z niższym ciśnieniem po terenie to duży, duży komfort.
Zjeżdza mi się o niebo lepiej.
Po pierwsze to jechałam dzisiaj spokojnie.
Takie było założenie, spokojnie, ale długo.
Pogoda piękna, słonce wyszło, ale temperatura był fajna, ani zimno, ani gorąco. Dopiero ok. 14 zaczęło się robić upalnie.
Zaczęłam tradycyjnie niebieskim przez Buczynę i wzdłuż Dunajca. I tu niemiła niespodzianka. Znowu urwało drogę w dwóch miejscach. A dopiero niedawno ją naprawili po ubiegłorocznych powodziach.
Nie da się więc przejechać w całości, w dwóch miejscach trzeba zejść z roweru.
Nad Dunajcem ogromne kałuże, więc po 10 km jazdy byłam i ja i Kateemek prawdziwymi „góralami” Błoto na mnie, błoto na nim.
Pierwszy w planie był podjazd na Jurasówkę ( 4 km).
Wstyd się przyznać, ale jeszcze go w tym roku nie robiłam.
Ekstremalnie trudny nie jest, ale długi i dwa fragmenty dosyć wymagające. Ale jak się człowiek zaweźmie, to wjedzie ze średniej tarczy. Taki człowiek jak ja rzecz jasna, bo jakis inny to pewnie i z blatu da radę.
Widoki u góry rekompensują wysiłek. Dzisiaj było widać zarys Tatr. Pomyslałam od razu o chłopakach z Rowerowania… ze gdzieś tam są.
Z Jurasówki w dół i chociaż wyasfaltowali drogę przez las , to i tak ją lubię.
Zapach lasu, cień, leśne zakamarki.
Na Wał krótka, ale konkretna wspinaczka i tu już na młynku.
Z Wału zjechałam w doł w kierunku Łowczowa. I tu niemiła niespodzianka… świetny lesny szlak zamienił się w asfaltowy.
Cóż… taka rzeczywistość. Niedługo naprawdę ciezko będzie znaleźć kawałek terenu.
Zjazd z Łowczowa długgiiiii i fajny i jak sobie pomyślam, ze czasem wjeżdzam tędy, to aż sama sobie wspołczułam.
Potem pojechałam w kierunku Piotrkowic, kawałek pod górę.
Tutaj pod sklepem spotkałam Natalię z MPEC- u i jej koleżankę. Dziewczyny jechały z GPS-em i myslały ze zwariował, ale wszystko było ok. Jechały też na Słoną ( ja miałam taki plan), ale one prosto do góry, a ja trochę okrężną drogą. Chciałam zrobić podjazd od Pleśnej, więc miałam zamiar zjechać do Plesnej.
Próbowałam je namówić, żeby jechały ze mną, ale nie dały się skusić..
Pożegnałam się mówiąc: pewnie się gdzieś spotkamy… jeszcze.
Natalia powiedziała: no pewnie tak, zanim my wjedziemy, to ty już szybciej wjedziesz tą okrężną drogą.
Pokiwałam głową, ze nie, bo nie ta forma ….
Pamiętam z 5 lat temu pewnie to było, siedząc na dole w Relaksie w Pleśnej patrzyłam na dwóch kolarzy wjeżdzających na Słoną i pomyslałam:
Chciałabym tam kiedyś wjechać….
Tak cięzki i nie do zdobycia wydawał mi się ten podjazd.
Potem doszłam do takiej mocy, ze wjeżdzałam go ze sredniej tarczy.
Dzisiaj .. częściowo na młynku, ale tez i ze średniej, ale jakoś tak w miarę szybko.
Jak to mawiał Lance A.? „ Nigdy nie jest lżej, jest po prostu szybciej”
Na szczycie Słonej spotkałam Natalię :) i koleżankę:)
Ze Słonej zjechałam zjazdem za Domem Weselnym. Super mi się zjeżdzało, chociaż slisko.
Zresztą dzisiejszy wyjazd jeśli chodzi o zjazdy oceniam na 5. Bez strachu, bez hamowania nadmiernego, dość pewnie, a co najważniejsze ze zjazdową Radością!
W Porębie Radlnej skręciłam na czerwony pieszy bo w planie miałam Marcinkę.
Niestety cos gdzieś pomyliłam i z powrotem zjechałam pod kościół w Porębie. Tam trafiłam na ślub ( a ja taka ubłocona). Jakiś pan idąc z daleka i patrząc na mnie mówił:
Dziewczyna? Dziewczyna!!!!
Kobieta na rowerze , ubłocona chyba wciąż jeszcze budzi zdziwienie.
Przez swoją pomyłkę miałam więc po raz drugi tę samą wspinaczkę.
Potem już Marcinka i krótki przystanek. Popatrzyłam na Tarnów z ruin zamku.
Zjazd szutrowym zjazdem za ruinami. Prawie w ogóle nie hamowałam!!!!
Piękne widoki… piekne słonce, piękne zapachy.
To jest życie własnie!
Nogi mnie bolą, co oznacza jedno: było solidne podjeżdzanie!
Lubię tak czasem pojeździć sama. Pod względem treningowym to lepiej miec targeta, ale ... czasem fajnie jest pojechać tak bez "napinki", dokładnie wsłuchać się w organizm i swoje myśli, improwizować sobie trasę.
Było naprawdę udanie:)
Ilość endorfin dostarczona... bezcenna.
i pomyśleć, ze .. za darmo:)
No może nie do konca za darmo, bo to jednak kosztuje trochę wysiłku:)
P.S Rozmawiałam z Kubą, chłopaki z Rowerowania zaszaleli. 13 godzin w drodze. W Tatrach.
Zmęczyli się nie ma co.
Po tygodniu deszczu, nareszcie pokazało się słońce i to od razu tak, że im dłużej jechałam tym coraz bardziej dawało znać o sobie.
Wszystkie domowe zaległości zostały nadrobione, więc z czystym sumieniem mogłam wyjechać.
Plan był taki.. żeby pojechać około 4 godzin. Brakuje mi długich jazd, a w Głuszycy czeka mnie pewnie znowu około 6 godzin jazdy.
Chciałam zrobić też kilka podjazdów.
Nieśmiało ułożyłam w głowie trasę, nie wiedząc czy wystarczy mi na nią i sił i determinacji.
Wystarczyło.
Dzisiaj samotnie.
Zanim o trasie to jeszcze słówko o bezdetkowych kołach.
Rzeczywiście czuje się ogromną różnice w jeździe.
Ja zawsze , w obawie przed kapciami jeżdziłam z dosyć wysokim ciśnieniem. Wydawało mi się, ze to bardziej słuszne, bo zmiana dętki na maratonie to dla mnie od razu ok. 10 min w plecy.
Ale jazda z niższym ciśnieniem po terenie to duży, duży komfort.
Zjeżdza mi się o niebo lepiej.
Po pierwsze to jechałam dzisiaj spokojnie.
Takie było założenie, spokojnie, ale długo.
Pogoda piękna, słonce wyszło, ale temperatura był fajna, ani zimno, ani gorąco. Dopiero ok. 14 zaczęło się robić upalnie.
Zaczęłam tradycyjnie niebieskim przez Buczynę i wzdłuż Dunajca. I tu niemiła niespodzianka. Znowu urwało drogę w dwóch miejscach. A dopiero niedawno ją naprawili po ubiegłorocznych powodziach.
Nie da się więc przejechać w całości, w dwóch miejscach trzeba zejść z roweru.
Nad Dunajcem ogromne kałuże, więc po 10 km jazdy byłam i ja i Kateemek prawdziwymi „góralami” Błoto na mnie, błoto na nim.
Pierwszy w planie był podjazd na Jurasówkę ( 4 km).
Wstyd się przyznać, ale jeszcze go w tym roku nie robiłam.
Ekstremalnie trudny nie jest, ale długi i dwa fragmenty dosyć wymagające. Ale jak się człowiek zaweźmie, to wjedzie ze średniej tarczy. Taki człowiek jak ja rzecz jasna, bo jakis inny to pewnie i z blatu da radę.
Widoki u góry rekompensują wysiłek. Dzisiaj było widać zarys Tatr. Pomyslałam od razu o chłopakach z Rowerowania… ze gdzieś tam są.
Z Jurasówki w dół i chociaż wyasfaltowali drogę przez las , to i tak ją lubię.
Zapach lasu, cień, leśne zakamarki.
Na Wał krótka, ale konkretna wspinaczka i tu już na młynku.
Z Wału zjechałam w doł w kierunku Łowczowa. I tu niemiła niespodzianka… świetny lesny szlak zamienił się w asfaltowy.
Cóż… taka rzeczywistość. Niedługo naprawdę ciezko będzie znaleźć kawałek terenu.
Zjazd z Łowczowa długgiiiii i fajny i jak sobie pomyślam, ze czasem wjeżdzam tędy, to aż sama sobie wspołczułam.
Potem pojechałam w kierunku Piotrkowic, kawałek pod górę.
Tutaj pod sklepem spotkałam Natalię z MPEC- u i jej koleżankę. Dziewczyny jechały z GPS-em i myslały ze zwariował, ale wszystko było ok. Jechały też na Słoną ( ja miałam taki plan), ale one prosto do góry, a ja trochę okrężną drogą. Chciałam zrobić podjazd od Pleśnej, więc miałam zamiar zjechać do Plesnej.
Próbowałam je namówić, żeby jechały ze mną, ale nie dały się skusić..
Pożegnałam się mówiąc: pewnie się gdzieś spotkamy… jeszcze.
Natalia powiedziała: no pewnie tak, zanim my wjedziemy, to ty już szybciej wjedziesz tą okrężną drogą.
Pokiwałam głową, ze nie, bo nie ta forma ….
Pamiętam z 5 lat temu pewnie to było, siedząc na dole w Relaksie w Pleśnej patrzyłam na dwóch kolarzy wjeżdzających na Słoną i pomyslałam:
Chciałabym tam kiedyś wjechać….
Tak cięzki i nie do zdobycia wydawał mi się ten podjazd.
Potem doszłam do takiej mocy, ze wjeżdzałam go ze sredniej tarczy.
Dzisiaj .. częściowo na młynku, ale tez i ze średniej, ale jakoś tak w miarę szybko.
Jak to mawiał Lance A.? „ Nigdy nie jest lżej, jest po prostu szybciej”
Na szczycie Słonej spotkałam Natalię :) i koleżankę:)
Ze Słonej zjechałam zjazdem za Domem Weselnym. Super mi się zjeżdzało, chociaż slisko.
Zresztą dzisiejszy wyjazd jeśli chodzi o zjazdy oceniam na 5. Bez strachu, bez hamowania nadmiernego, dość pewnie, a co najważniejsze ze zjazdową Radością!
W Porębie Radlnej skręciłam na czerwony pieszy bo w planie miałam Marcinkę.
Niestety cos gdzieś pomyliłam i z powrotem zjechałam pod kościół w Porębie. Tam trafiłam na ślub ( a ja taka ubłocona). Jakiś pan idąc z daleka i patrząc na mnie mówił:
Dziewczyna? Dziewczyna!!!!
Kobieta na rowerze , ubłocona chyba wciąż jeszcze budzi zdziwienie.
Przez swoją pomyłkę miałam więc po raz drugi tę samą wspinaczkę.
Potem już Marcinka i krótki przystanek. Popatrzyłam na Tarnów z ruin zamku.
Zjazd szutrowym zjazdem za ruinami. Prawie w ogóle nie hamowałam!!!!
Piękne widoki… piekne słonce, piękne zapachy.
To jest życie własnie!
Nogi mnie bolą, co oznacza jedno: było solidne podjeżdzanie!
Lubię tak czasem pojeździć sama. Pod względem treningowym to lepiej miec targeta, ale ... czasem fajnie jest pojechać tak bez "napinki", dokładnie wsłuchać się w organizm i swoje myśli, improwizować sobie trasę.
Było naprawdę udanie:)
Ilość endorfin dostarczona... bezcenna.
i pomyśleć, ze .. za darmo:)
No może nie do konca za darmo, bo to jednak kosztuje trochę wysiłku:)
P.S Rozmawiałam z Kubą, chłopaki z Rowerowania zaszaleli. 13 godzin w drodze. W Tatrach.
Zmęczyli się nie ma co.
Słonecznikowe pole nad Dunajcem© lemuriza1972
Urwana droga© lemuriza1972
Widoczek z Jurasówki© lemuriza1972
Koncówka podjazdu na Jurasówkę© lemuriza1972
Konie trzy w Piotrkowicach:)© lemuriza1972
Widok ze Słonej Góry© lemuriza1972
- DST 70.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:50
- VAVG 18.26km/h
- VMAX 66.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 1700kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Pięknie... miło się ogląda rodzinne okolice :) Też miałem w sobotę tamtędy przejeżdżać, lecz pewnie dopiero za tydzień (jeśli pogoda dopisze)
Petroslavrz - 06:59 niedziela, 24 lipca 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!