Czwartek, 28 lipca 2011
O Ani, Zbyszku, Konradzie i ostatnim treningu przed Głuszycą
" Ludzie myślą, że szlismy na Everest tylko po sławę. Nie rozumieją, że to był po prostu jeden z etapów naszej pasji, która na Evereście nie zaczyna się , ani nie kończy"
Leszek Cichy
Dlaczego zacytowałam tę słowa?
Bo chciałam dzisiaj napisać o ludziach, których jedną z pasji jest mtb.
Mają różne osiągnięcia, rózne marzenia, stawiają sobie różne wyzwania, ale jest jeden wspolny mianownik PASJA.
Nie robią nic dla sławy, dla pieniędzy.. robią to z miłości do dwóch kółek:)
I na pewno to co udało im sie osiągnąć w ostatnich dniach, to na pewno nie jest koniec. To jest tylko jeden z etapów.
Zacznę od Ani.
Ania Krzyżelewska- Suś, moja "rywalka" z kat K3 na maratonach z serii Powerade Suzuki Mtb Marathon.
To ogromnie cenne, że pomimo , iż jesteśmy tzw rywalkami, to lubimy się, rozmawiamy ze sobą, w jakiś tam sposób się wspieramy. To jest zdrowa rywalizacja.
Ania w Ustroniu skręciła nogę. Pomimo tego zdecydowała się jechać na dawno zaplanowany w jej sportowym kalendarzu Sudety MTB Challenge ( dla niewtajemniczonych 6 etapowy wyścig). I jedzie! jutro ostatni etap. Rozmawiałam z nią dzisiaj.
Podziwiam, podziwiam, podziwam i mocno będe trzymać kciuki zeby jutro udało jej sie żałozyć koszulkę finishera.
Zbyszka Górskiego poznałam na fatalnym maratonie w Zabierzowie. On rozciął łokieć i wspolnie wędrowalismy po szpitalach.
Zbyszek to niezły wycinak.
W sobotę został Mistrzem Polski w maratonie MTB ( wśród zawodników bez licencji).
wielkie gratulacje!!!
Konrada i jego córkę poznałam niedawno. Są początkującymi kolarzami.
Konrad bardzo dzielnie zmaga sie z tarnowskimi górkami.
Jeszcze niedawno pisał mi, że Lubinka serpentynami to poza jego zasiegiem.
przekonywałam, że nie wolno sobie w głowie budować barier...
W sobotę dostałam smsa : wjechałem na Lubinkę!
nawet nie wiecie jak było miło to przeczytać:), jak fajnie jest wiedzieć, że gdzieś ktoś pokonuje swoje słabosci, przekracza granice
Kazdy ma swój Everest prawda?:), ale nie jest on ani początkiem ani końcem. jest tylko etapem.
A teraz będzie o dzisiejszym treningu.
Udanym powiem od razu.
Umówiłam się na dzisiaj ze Słoną Górą. Pokonała mnie ostatnio... pokonała bo zdezerterowałam i chociaż wjechałam rzecz jasna, to na młynku.
Męczyło mnie to.
Dlatego dzisiaj sie z nią umówiłam, a cel byl jeden: ze średniej tarczy.
Umówiłam się tez z Mirkiem i napisałam mu: musisz być, bo mam taki a taki cel, a ktos mnie musi zagadywac jak będę wjeżdzać na górę ( a Mirek zagaduje bezkonkurencyjnie)
No to pojechalismy. dzisiaj ani przez chwilę nie miałam myśli: jechać, nie jechać?
Cel był jasno sprecyzowany.
Już na pierwszym podjeździe w Zbylitowskiej poczułam coś w rodzaju mocy.
Jakoś tak lżej się wjeżdzało:)
I Słona.
Zaczęłam mocno. Mirek zaczał mówić... im więcej mówil, tym ja wolniej jechałam, bo cieżko było.
Powiedziałam Mirkowi: gadaj sobie gadaj, tylko nie oczekuj, ze będę Ci odpowiadać.
Jechałam, sapałam, jechałam.
Diabeł szeptał: po co sie tak męczyć? zrzuć sobie na młynek.
Nie! wiedziałam, ze jeśli to zrobię, stracę do samej siebie rowerowy szacunek.
Koncówkę mordowałam okropnie.. tam jest bardzo stromo.. kadencja potworna.
Ciekawa jestem jakie nachylenie? czy podobne jak na Marcince. Myslę, ze jest to podjazd porównywalny.
I w koncu mogłam powiedzieć: udało się.
Mirek zapytał: co? ze średniej?
Chciałaś sprawdzić czy w sobotę to była starość czy lenistwo?
I jakie wnioski?
Uśmiechnęłam się.
Mirek powiedział: na szczęscie lenistwo.
Na szczęscie!!!
A potem decyzja , ze zjeżdzamy szlakiem przez las.
Ponieważ padało i padało od wielu dni, było to nieco ryzykowne.
Mirek powiedział: bedziesz mieć trening przed Gluszycę
Kiwnęłam głową.
to jest zjazd, który kiedyś tam był dla mnie wielkim wyzwaniem, nawet jak był suchy.
Dzisiaj było bardzo slisko, ale pomyślałam: Iza, nie bój się, po prostu jedż!
i jechałam i rower mnie sluchał i oponki trzymały. Na samym koncu wystraszyłam się jakiegoś kamienia i popełniłam błąd ( zły wybór ścieżki), ale bez upadku.
Jaka byłam zadowolona:)
Potem jeszcze jeden podjazd w Rzuchowej i na myjkę , umyc rumaka.
Rumak przygotowany do drogi, nasmarowany, czysty, jedziemy w sobotę dośc wczesnie. Moze uda nam sie znaleźć gdzieś knyszę, o której marzymy z Krysią od 2009 roku ( tak nam wtedy Knysza w Głuszycy o połnocy smakowała).
Dobrze mi sie dzisiaj jechało. Nie chcę zapeszać, ale naprawdę dawno nie jechało mi się tak fajnie.
Kto wie może nadszedł ten czas, ze coś ruszy się wreszcie do przodu?
Zobaczymy.
Na razie mentalnie przygotowuję się do Głuszycy. Staram się zmienić swoje myślenie odnośnie tego wyścigu. Bo dotąd było takie: o matko... przede mną ta okropnie trudna Gluszyca.
Przeczytałam swoją relację z Głuszycy z 2009 r. Byłam wtedy zachwycona trasą, walczyłam na niej jak lew.
Przeczytałam relację z ub roku kiedy z wielką determinacją stanęłam na starcie, sponiewierana tygodniową prawie chorobą.
A jednak przejechałam.
Chce znowu dojechać na metę zmęczona , ale usmiechnięta.
I powiedzieć sobie: udało się, trzeci rok z rzędu udało sie przejechać najbardziej wyczerpującą trasę maratonową w Polsce.
To jadę:)
Proszę o trzymanie kciuków.
P.S udało mi sie zrealizować jeszcze jeden cel. Obiecałam sobie, że do Głuszycy dociągnę do 4 tys km. Udało sie dzisiaj:)
Leszek Cichy
Dlaczego zacytowałam tę słowa?
Bo chciałam dzisiaj napisać o ludziach, których jedną z pasji jest mtb.
Mają różne osiągnięcia, rózne marzenia, stawiają sobie różne wyzwania, ale jest jeden wspolny mianownik PASJA.
Nie robią nic dla sławy, dla pieniędzy.. robią to z miłości do dwóch kółek:)
I na pewno to co udało im sie osiągnąć w ostatnich dniach, to na pewno nie jest koniec. To jest tylko jeden z etapów.
Zacznę od Ani.
Ania Krzyżelewska- Suś, moja "rywalka" z kat K3 na maratonach z serii Powerade Suzuki Mtb Marathon.
To ogromnie cenne, że pomimo , iż jesteśmy tzw rywalkami, to lubimy się, rozmawiamy ze sobą, w jakiś tam sposób się wspieramy. To jest zdrowa rywalizacja.
Ania w Ustroniu skręciła nogę. Pomimo tego zdecydowała się jechać na dawno zaplanowany w jej sportowym kalendarzu Sudety MTB Challenge ( dla niewtajemniczonych 6 etapowy wyścig). I jedzie! jutro ostatni etap. Rozmawiałam z nią dzisiaj.
Podziwiam, podziwiam, podziwam i mocno będe trzymać kciuki zeby jutro udało jej sie żałozyć koszulkę finishera.
Zbyszka Górskiego poznałam na fatalnym maratonie w Zabierzowie. On rozciął łokieć i wspolnie wędrowalismy po szpitalach.
Zbyszek to niezły wycinak.
W sobotę został Mistrzem Polski w maratonie MTB ( wśród zawodników bez licencji).
wielkie gratulacje!!!
Konrada i jego córkę poznałam niedawno. Są początkującymi kolarzami.
Konrad bardzo dzielnie zmaga sie z tarnowskimi górkami.
Jeszcze niedawno pisał mi, że Lubinka serpentynami to poza jego zasiegiem.
przekonywałam, że nie wolno sobie w głowie budować barier...
W sobotę dostałam smsa : wjechałem na Lubinkę!
nawet nie wiecie jak było miło to przeczytać:), jak fajnie jest wiedzieć, że gdzieś ktoś pokonuje swoje słabosci, przekracza granice
Kazdy ma swój Everest prawda?:), ale nie jest on ani początkiem ani końcem. jest tylko etapem.
A teraz będzie o dzisiejszym treningu.
Udanym powiem od razu.
Umówiłam się na dzisiaj ze Słoną Górą. Pokonała mnie ostatnio... pokonała bo zdezerterowałam i chociaż wjechałam rzecz jasna, to na młynku.
Męczyło mnie to.
Dlatego dzisiaj sie z nią umówiłam, a cel byl jeden: ze średniej tarczy.
Umówiłam się tez z Mirkiem i napisałam mu: musisz być, bo mam taki a taki cel, a ktos mnie musi zagadywac jak będę wjeżdzać na górę ( a Mirek zagaduje bezkonkurencyjnie)
No to pojechalismy. dzisiaj ani przez chwilę nie miałam myśli: jechać, nie jechać?
Cel był jasno sprecyzowany.
Już na pierwszym podjeździe w Zbylitowskiej poczułam coś w rodzaju mocy.
Jakoś tak lżej się wjeżdzało:)
I Słona.
Zaczęłam mocno. Mirek zaczał mówić... im więcej mówil, tym ja wolniej jechałam, bo cieżko było.
Powiedziałam Mirkowi: gadaj sobie gadaj, tylko nie oczekuj, ze będę Ci odpowiadać.
Jechałam, sapałam, jechałam.
Diabeł szeptał: po co sie tak męczyć? zrzuć sobie na młynek.
Nie! wiedziałam, ze jeśli to zrobię, stracę do samej siebie rowerowy szacunek.
Koncówkę mordowałam okropnie.. tam jest bardzo stromo.. kadencja potworna.
Ciekawa jestem jakie nachylenie? czy podobne jak na Marcince. Myslę, ze jest to podjazd porównywalny.
I w koncu mogłam powiedzieć: udało się.
Mirek zapytał: co? ze średniej?
Chciałaś sprawdzić czy w sobotę to była starość czy lenistwo?
I jakie wnioski?
Uśmiechnęłam się.
Mirek powiedział: na szczęscie lenistwo.
Na szczęscie!!!
A potem decyzja , ze zjeżdzamy szlakiem przez las.
Ponieważ padało i padało od wielu dni, było to nieco ryzykowne.
Mirek powiedział: bedziesz mieć trening przed Gluszycę
Kiwnęłam głową.
to jest zjazd, który kiedyś tam był dla mnie wielkim wyzwaniem, nawet jak był suchy.
Dzisiaj było bardzo slisko, ale pomyślałam: Iza, nie bój się, po prostu jedż!
i jechałam i rower mnie sluchał i oponki trzymały. Na samym koncu wystraszyłam się jakiegoś kamienia i popełniłam błąd ( zły wybór ścieżki), ale bez upadku.
Jaka byłam zadowolona:)
Potem jeszcze jeden podjazd w Rzuchowej i na myjkę , umyc rumaka.
Rumak przygotowany do drogi, nasmarowany, czysty, jedziemy w sobotę dośc wczesnie. Moze uda nam sie znaleźć gdzieś knyszę, o której marzymy z Krysią od 2009 roku ( tak nam wtedy Knysza w Głuszycy o połnocy smakowała).
Dobrze mi sie dzisiaj jechało. Nie chcę zapeszać, ale naprawdę dawno nie jechało mi się tak fajnie.
Kto wie może nadszedł ten czas, ze coś ruszy się wreszcie do przodu?
Zobaczymy.
Na razie mentalnie przygotowuję się do Głuszycy. Staram się zmienić swoje myślenie odnośnie tego wyścigu. Bo dotąd było takie: o matko... przede mną ta okropnie trudna Gluszyca.
Przeczytałam swoją relację z Głuszycy z 2009 r. Byłam wtedy zachwycona trasą, walczyłam na niej jak lew.
Przeczytałam relację z ub roku kiedy z wielką determinacją stanęłam na starcie, sponiewierana tygodniową prawie chorobą.
A jednak przejechałam.
Chce znowu dojechać na metę zmęczona , ale usmiechnięta.
I powiedzieć sobie: udało się, trzeci rok z rzędu udało sie przejechać najbardziej wyczerpującą trasę maratonową w Polsce.
To jadę:)
Proszę o trzymanie kciuków.
P.S udało mi sie zrealizować jeszcze jeden cel. Obiecałam sobie, że do Głuszycy dociągnę do 4 tys km. Udało sie dzisiaj:)
- DST 49.00km
- Teren 5.00km
- Czas 02:18
- VAVG 21.30km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 950kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Hm, chciałbym mieć choć taki przebieg. I oczywiście, jest różnica między szosą a terenem a kilometry w górach liczą się podwójnie. Ale mimo wszystko sporo już przejechałaś a jak będzie dobrze z pogodą to jeszcze ładnych kilka miesięcy jeżdżenia zostało.
slawek76 - 18:58 piątek, 29 lipca 2011 | linkuj
Hej. Gratuluję przebiegu - robi wrażenie. Jeszcze raz powodzenia w Głuszycy. Postaraj się czerpać maksimum przyjemności z jazdy a maraton na pewno wyjdzie dobrze. A na zjazdach uwierz w siebie i w rower.
Pozdrawiam slawek76 - 17:24 piątek, 29 lipca 2011 | linkuj
Pozdrawiam slawek76 - 17:24 piątek, 29 lipca 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!