Poniedziałek, 15 sierpnia 2011
Węgry - relacja i fotorelacja i o dzisiejszej jeździe
Nie miałam zbyt wiele okazji w życiu do podróżowania za granicę.
W Polsce głownie dzięki siatkówce i rowerowi, udało mi się być w wielu miejscach, ale zwykle za krótko żeby zobaczyć coś więcej.
Moje zagraniczne „podróże” to jak dotychczas : Węgry ( po tegorocznej wycieczce, trzykrotnie), Praga, Wiedeń, Chorwacja i rzecz jasna Słowacja ( ta tez wielokrotnie). Ale i tak jestem wielką szczęściarą, że już tyle widziałam.
Może dla niektórych mój dorobek skromny jest, ale ja się cieszę.
Lubię poznawać inne kultury, podpatrywać życie ludzi gdzieś tam indziej…
Chciałabym mieć możliwość robić to częsciej, ale no nie da się w zyciu mieć wszystkiego.
Wróciłam wczoraj z Węgier pełna wrażeń tak dużych, że ciężko to wszystko opisac i znaleźć odpowiednie słowa.
Było wszystko co powinno być w takich wypadkach: piękne miejsca, cudowne widoki, cudowne zabytki, bardzo fajne towarzystwo czyli pracownicy PGNiG, których serdecznie pozdrawiam:) ( wśród którego znalazła się nawet para – Wojtek i Dorotka, którzy zdobyli Mount Blanc, Wojtek ponadto się wspina, to wiadomo szczególnie mi bliskie, więc z zainteresowaniem słuchałam ich opowieści).
Była też piękna , słoneczna pogoda. Momentami było wręcz upalnie. Zreszta nawet nie dopuszczałam do siebie innej mozliwości.
Były i akcenty rowerowe , ale o tym szerzej za chwilę.
Oczywiście siła przyzwyczajenia, oglądałam się za każdym rowerem, a rowerzystów na Węgrzech było wielu.
Zaczęlismy naszą podróż od wizyty w miasteczku Tokaj. Nazwa wszystkim zapewne doskonale znana. Urokliwe , małe miasteczko. Najpierw wizyta w małej przytulnej kawiarence. Pyszna kawa, klimatyczne miejsce…
Potem wizyta w winnicy, gdzie zjedlismy węgierski gulasz i degustowaliśmy wino. Od wytrwanego po słodkie, słuchając przy okazji opowieści jak każde z nich powstaje.
Ale wcześniej na jednej z ulic miasteczka spotkałam rowerzystkę.
Była objuczona sakwami. Spojrzałam na rower. Cóż… mam nadzieję, ze Wiola się nie obrazi jak to napiszę, zresztą sama zdaje sobie sprawę.. jej rower to jest staruszek marki Romet.
Naprawdę nie pierwszej młodości, tym bardziej byłam pełna podziwu, że na takim nie pierwszej młodości sprzęcie wybrała się tak daleko.
Bo Wiola skoro miała Rometa, to była z Polski wiadomo. Konkretnie z Krakowa. Długo rozmawiałyśmy. Wiola wyruszyła z Nowego Targu, sama i jej celem jest Rumunia.
Takich wypraw odbyła już kilka.
Ja nie mogłam się nadziwić, ze jest taka odważna i jedzie sama.
A kiedy podniosłam jej rower to miałam ochotę bić jej pokłony. Rower ledwie udało mi się unieśc do góry, ale może tak 10 cm od ziemi. Nie przesadzę jak powiem ze ważył może z 30 kg… a może więcej. Stara, stalowa rama i te bagaże.
Jak ta dziewczyna wjeżdza pod górę.. nie wiem… Mówiła, ze sama jest zdziwiona.
Wstyd mi się trochę zrobiło… ze ja na swoim 11 kg rowerze czasem narzekam jak wjeżdzam pod górę.
Mam nadzieję, ze Wiola szczęsliwie dotrze do celu podróży, czego jej bardzo życzę.
Jeszcze jeden akcent rowerowy. W pewnym momencie zauważyłam w samochodzie na parkingu numer startowy jak z maratonu albo zawodów xc. Podeszłam, a tam… Mountinbike European Championships. Wyobrażacie sobie?
Ciekawe kto to był. Z tego podniecenia nie spojrzałam nawet na rejestrację.
My wyruszyslismy dalej. Po południe już w cudownym Budapeszcie, który miałam już okazję widzieć, ale i tak znowu zrobił na mnie wielkie wrażenie.
Pojechaliśmy na Wzgórze Zamkowe, skąd widok nieziemski.. Dunaj, mosty, Parlament.
Potem hotel, kolacja i nocne Polaków rozmowy ( duzo o górach z Wojtkiem i jego żoną)
Hotel bardzo , bardzo powiedziałabym luksusowy, więc przyjemnie się w nim przebywało.
Kiedy obudziłam się nad ranem i uświadomiłam sobie, ze czeka mnie cały dzień wrażeń to az usmiechnełam się do siebie.
Zaczelismy od miasteczka Szentendre. Pani przewodniczka porównała go do naszego Kazimierza nad Wisłą i rzeczywiście pewne podobienstwa są, chociaż w Kazimierzu Rynek na pewno pieknieszy.
Potem był Wyszehrad, ale na króciutko, własciwie niewiele zobaczylismy.
A potem….Esztergom, gdzie znajduje się Bazylika,5 co do wielkości kościół na świecie.
Rzeczywiście bazylika robi wrażenie, jest taka majestatyczna.
Największą atrakcją było wejście na jej kopułę, z której widok naprawdę zapierał dech w piersiach.
Następny punkt programu to oczywiście Budapeszt. Najpierw wzgórze Gellerta, potem Bazylika ( tam akurat był slub chyba jakiejś ważnej osobistości, tak to wyglądało, wiec to było również ciekawe doświadczenie, piękne eleganckie stroje, zwłaszcza 3 druhny w sukniach w kolorze fuksji).
No a potem rejs statkiem po Dunaju. Przyjemne doznania i mozliwość pooglądania pieknych mostów i zabytków ( przepiekny parlament)
Kolacja w doscyc ciekawej restauracji.. gdzie było coś w rodzaju szwedzkiego stołu i można było jeść i jeść i jeść i pić wino . Najsmaczniejsze były chyba desery , a zapamietam lody cynamonowe… pyszne!!!!
Wieczorem poszłyśmy z Natalia ( poznaną b. miłą 18 latką) obserwować wegierskie wesele.
Albo po prostu na takie trafiłysmy, albo tam wesela z mniejszą pompą się odbywają. Stroje nie do końca eleganckie i tance jaby z mniejszym entuzjazmem.
Najmniej ciekawy był dzien trzeci.. wizyta na basenach w Miszkolcu. Tak ciekawostka – to jedyne chyba w Europie baseny gdzie pływa się w grotach. Wrażenie bardzo, bardzo ciekawe. Zwłaszcza, ze woda cieplutka i płynie się jakby z nurtem rzeki.
Ale baseny jak baseny. W Mielcu są zdecydowanie fajniejsze. Tam nawet nie było gdzie popływać. Jedyny basen możliwy do pływania 1 m 40 cm głębokości.
Coś tam popływałam.
I refleksje znowu takie: trzeba powrócić do pływania zimą. Dlaczego? Po pierwsze bo to lubie, po drugie dobrze mi to zrobi na oddech, kregosłup i inne partie mięśni, których mało użwam na rowerze.
Lubię Węgry, lubię ich architekturę, te małe , zgrabne, dośc schludne domki.
I nie było też aż tak nizinnie. Co prawda górki nie takie jak w Polsce, ale trochę ich było i było na co popatrzeć.
A dzisiaj trzeba było wejść w rzeczywistość i nie było to takie całkiem proste. Pomyślałam, ze pomoże rower i nie bez lekkich oporów wyruszyłam. Opory były.. bo jeszcze jakieś takie zmęczenie, taka wycieczka to taki maratonik.
Umówiłam się z Andżelika i Tomkiem na 15, o 15 wyszło piękne słonce i było upalnie. Kiedy tylko przekręciłam korbą, już wiedziałam: to była dobra decyzja.
Trasa: Buczyna, niebieski nad Dunajcem, podjazd na uroczyskow Janowicach, podjazd na Wał, zjazd do Łowczowa, Pleśna, Swiebodzin, Koszyce.
Tempo raczej wycieczkowe chociaż Andżelika gnała od początku dystansu. Ja po połowie postanowiłam parę razy mocniej docisnąć, a potem jeszcze dwa razy pojawiły się nam targety, to wiadomo co się działo.
Trasa 60 km, prawie 3 godziny.. Fajnie.
W Polsce głownie dzięki siatkówce i rowerowi, udało mi się być w wielu miejscach, ale zwykle za krótko żeby zobaczyć coś więcej.
Moje zagraniczne „podróże” to jak dotychczas : Węgry ( po tegorocznej wycieczce, trzykrotnie), Praga, Wiedeń, Chorwacja i rzecz jasna Słowacja ( ta tez wielokrotnie). Ale i tak jestem wielką szczęściarą, że już tyle widziałam.
Może dla niektórych mój dorobek skromny jest, ale ja się cieszę.
Lubię poznawać inne kultury, podpatrywać życie ludzi gdzieś tam indziej…
Chciałabym mieć możliwość robić to częsciej, ale no nie da się w zyciu mieć wszystkiego.
Wróciłam wczoraj z Węgier pełna wrażeń tak dużych, że ciężko to wszystko opisac i znaleźć odpowiednie słowa.
Było wszystko co powinno być w takich wypadkach: piękne miejsca, cudowne widoki, cudowne zabytki, bardzo fajne towarzystwo czyli pracownicy PGNiG, których serdecznie pozdrawiam:) ( wśród którego znalazła się nawet para – Wojtek i Dorotka, którzy zdobyli Mount Blanc, Wojtek ponadto się wspina, to wiadomo szczególnie mi bliskie, więc z zainteresowaniem słuchałam ich opowieści).
Była też piękna , słoneczna pogoda. Momentami było wręcz upalnie. Zreszta nawet nie dopuszczałam do siebie innej mozliwości.
Były i akcenty rowerowe , ale o tym szerzej za chwilę.
Oczywiście siła przyzwyczajenia, oglądałam się za każdym rowerem, a rowerzystów na Węgrzech było wielu.
Zaczęlismy naszą podróż od wizyty w miasteczku Tokaj. Nazwa wszystkim zapewne doskonale znana. Urokliwe , małe miasteczko. Najpierw wizyta w małej przytulnej kawiarence. Pyszna kawa, klimatyczne miejsce…
Potem wizyta w winnicy, gdzie zjedlismy węgierski gulasz i degustowaliśmy wino. Od wytrwanego po słodkie, słuchając przy okazji opowieści jak każde z nich powstaje.
Ale wcześniej na jednej z ulic miasteczka spotkałam rowerzystkę.
Była objuczona sakwami. Spojrzałam na rower. Cóż… mam nadzieję, ze Wiola się nie obrazi jak to napiszę, zresztą sama zdaje sobie sprawę.. jej rower to jest staruszek marki Romet.
Naprawdę nie pierwszej młodości, tym bardziej byłam pełna podziwu, że na takim nie pierwszej młodości sprzęcie wybrała się tak daleko.
Bo Wiola skoro miała Rometa, to była z Polski wiadomo. Konkretnie z Krakowa. Długo rozmawiałyśmy. Wiola wyruszyła z Nowego Targu, sama i jej celem jest Rumunia.
Takich wypraw odbyła już kilka.
Ja nie mogłam się nadziwić, ze jest taka odważna i jedzie sama.
A kiedy podniosłam jej rower to miałam ochotę bić jej pokłony. Rower ledwie udało mi się unieśc do góry, ale może tak 10 cm od ziemi. Nie przesadzę jak powiem ze ważył może z 30 kg… a może więcej. Stara, stalowa rama i te bagaże.
Jak ta dziewczyna wjeżdza pod górę.. nie wiem… Mówiła, ze sama jest zdziwiona.
Wstyd mi się trochę zrobiło… ze ja na swoim 11 kg rowerze czasem narzekam jak wjeżdzam pod górę.
Mam nadzieję, ze Wiola szczęsliwie dotrze do celu podróży, czego jej bardzo życzę.
Jeszcze jeden akcent rowerowy. W pewnym momencie zauważyłam w samochodzie na parkingu numer startowy jak z maratonu albo zawodów xc. Podeszłam, a tam… Mountinbike European Championships. Wyobrażacie sobie?
Ciekawe kto to był. Z tego podniecenia nie spojrzałam nawet na rejestrację.
My wyruszyslismy dalej. Po południe już w cudownym Budapeszcie, który miałam już okazję widzieć, ale i tak znowu zrobił na mnie wielkie wrażenie.
Pojechaliśmy na Wzgórze Zamkowe, skąd widok nieziemski.. Dunaj, mosty, Parlament.
Potem hotel, kolacja i nocne Polaków rozmowy ( duzo o górach z Wojtkiem i jego żoną)
Hotel bardzo , bardzo powiedziałabym luksusowy, więc przyjemnie się w nim przebywało.
Kiedy obudziłam się nad ranem i uświadomiłam sobie, ze czeka mnie cały dzień wrażeń to az usmiechnełam się do siebie.
Zaczelismy od miasteczka Szentendre. Pani przewodniczka porównała go do naszego Kazimierza nad Wisłą i rzeczywiście pewne podobienstwa są, chociaż w Kazimierzu Rynek na pewno pieknieszy.
Potem był Wyszehrad, ale na króciutko, własciwie niewiele zobaczylismy.
A potem….Esztergom, gdzie znajduje się Bazylika,5 co do wielkości kościół na świecie.
Rzeczywiście bazylika robi wrażenie, jest taka majestatyczna.
Największą atrakcją było wejście na jej kopułę, z której widok naprawdę zapierał dech w piersiach.
Następny punkt programu to oczywiście Budapeszt. Najpierw wzgórze Gellerta, potem Bazylika ( tam akurat był slub chyba jakiejś ważnej osobistości, tak to wyglądało, wiec to było również ciekawe doświadczenie, piękne eleganckie stroje, zwłaszcza 3 druhny w sukniach w kolorze fuksji).
No a potem rejs statkiem po Dunaju. Przyjemne doznania i mozliwość pooglądania pieknych mostów i zabytków ( przepiekny parlament)
Kolacja w doscyc ciekawej restauracji.. gdzie było coś w rodzaju szwedzkiego stołu i można było jeść i jeść i jeść i pić wino . Najsmaczniejsze były chyba desery , a zapamietam lody cynamonowe… pyszne!!!!
Wieczorem poszłyśmy z Natalia ( poznaną b. miłą 18 latką) obserwować wegierskie wesele.
Albo po prostu na takie trafiłysmy, albo tam wesela z mniejszą pompą się odbywają. Stroje nie do końca eleganckie i tance jaby z mniejszym entuzjazmem.
Najmniej ciekawy był dzien trzeci.. wizyta na basenach w Miszkolcu. Tak ciekawostka – to jedyne chyba w Europie baseny gdzie pływa się w grotach. Wrażenie bardzo, bardzo ciekawe. Zwłaszcza, ze woda cieplutka i płynie się jakby z nurtem rzeki.
Ale baseny jak baseny. W Mielcu są zdecydowanie fajniejsze. Tam nawet nie było gdzie popływać. Jedyny basen możliwy do pływania 1 m 40 cm głębokości.
Coś tam popływałam.
I refleksje znowu takie: trzeba powrócić do pływania zimą. Dlaczego? Po pierwsze bo to lubie, po drugie dobrze mi to zrobi na oddech, kregosłup i inne partie mięśni, których mało użwam na rowerze.
Lubię Węgry, lubię ich architekturę, te małe , zgrabne, dośc schludne domki.
I nie było też aż tak nizinnie. Co prawda górki nie takie jak w Polsce, ale trochę ich było i było na co popatrzeć.
A dzisiaj trzeba było wejść w rzeczywistość i nie było to takie całkiem proste. Pomyślałam, ze pomoże rower i nie bez lekkich oporów wyruszyłam. Opory były.. bo jeszcze jakieś takie zmęczenie, taka wycieczka to taki maratonik.
Umówiłam się z Andżelika i Tomkiem na 15, o 15 wyszło piękne słonce i było upalnie. Kiedy tylko przekręciłam korbą, już wiedziałam: to była dobra decyzja.
Trasa: Buczyna, niebieski nad Dunajcem, podjazd na uroczyskow Janowicach, podjazd na Wał, zjazd do Łowczowa, Pleśna, Swiebodzin, Koszyce.
Tempo raczej wycieczkowe chociaż Andżelika gnała od początku dystansu. Ja po połowie postanowiłam parę razy mocniej docisnąć, a potem jeszcze dwa razy pojawiły się nam targety, to wiadomo co się działo.
Trasa 60 km, prawie 3 godziny.. Fajnie.
Wiola z Krakowa spotkana w Tokaju© lemuriza1972
Widok ze Wzgórza Zamkowego m.in Parlament© lemuriza1972
Wzgórze Zamkowe w Budapeszcie© lemuriza1972
Na Kopule Bazyliki© lemuriza1972
W Miszkolcu© lemuriza1972
Widok z Kopuły Bazyliki© lemuriza1972
Bazylika w Esztergom© lemuriza1972
Wyszehrad© lemuriza1972
W miasteczku Szentendre© lemuriza1972
- DST 60.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:52
- VAVG 20.93km/h
- VMAX 57.00km/h
- Temperatura 28.0°C
- HRmax 174 ( 92%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 1200kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Ja dodam jeszcze tylko ciekawostkę, że zanim zacząlem się morsic, byłem sceptykiem wszelkiego pływactwa. Głównie dlatego, że woda latem jest... za zimna (sic!). ;D;D
Totalne przewartościowanie, a co dopiero jak ktoś lubi te sporty. ;) mors - 15:42 wtorek, 16 sierpnia 2011 | linkuj
Totalne przewartościowanie, a co dopiero jak ktoś lubi te sporty. ;) mors - 15:42 wtorek, 16 sierpnia 2011 | linkuj
W Esztergom jest fantastyczny zamek:)
Ciekawa wycieczka:) Kajman - 06:56 wtorek, 16 sierpnia 2011 | linkuj
Ciekawa wycieczka:) Kajman - 06:56 wtorek, 16 sierpnia 2011 | linkuj
Fajnie Iza :)
Mój zagraniczny dorobek jest znacznie skromniejszy :)
Racja z tym pływaniem - zimą od kilku sezonów (z niewielkimi przerwami) to robię. JPbike - 19:52 poniedziałek, 15 sierpnia 2011 | linkuj
Mój zagraniczny dorobek jest znacznie skromniejszy :)
Racja z tym pływaniem - zimą od kilku sezonów (z niewielkimi przerwami) to robię. JPbike - 19:52 poniedziałek, 15 sierpnia 2011 | linkuj
To szkoda. ;) Korzystając z okazji - GORĄCO polecam! :)
mors - 19:21 poniedziałek, 15 sierpnia 2011 | linkuj
"I refleksje znowu takie: trzeba powrócić do pływania zimą."
W sensie w przeręblach? :> Czy pod dachem? mors - 18:31 poniedziałek, 15 sierpnia 2011 | linkuj
W sensie w przeręblach? :> Czy pod dachem? mors - 18:31 poniedziałek, 15 sierpnia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!