Środa, 17 sierpnia 2011
Dziwny trening...
Słowo "dziwny" tak naprawdę nie wiadomo co znaczy prawda?
Ale sama nie wiem jak określić ten dzisiejszy trening...czy uznać , ze jakis pożytek z niego był, czy raczej nie, czy szukać dobrych stron, czy rozstrząsać straty i pechowe zdarzenia?
Zaczęło sie od tego, że nie dogadałysmy sie z Andżeliką kiedy umawiałyśmy się na trening.
I stało się tak, ze ja stałam przy innym moście, a ona przy jakimś na drugim koncu miasta... Duzo czasu straciłysmy.
Cięzko nam sie było dzisiaj spotkać.
Miałam dzisiaj mocne postanowienie powalczenia na podjazdach.
Pojechałam na Marcinkę szutrówką
Kiedy dojechałam na Marcinkę ( A. miała być gdzieś w okolicach restauracji), nie było jej.
a ja zrobiłam coś totalnie dziwnego...
Zjeżdżałam w doł i zbliżał sie zakręt.. zwolniłam ... i spojrzałam w lewo, bo wydawało mi się ze widzę Andżelikę... wytraciłam prędkość, ale nie zdązyłam sie wypiąc.. przednie koło wpadło mi w jakąś dziurę i tak sie zaklinowało.. ze rower własciwie połozyl mi sie na plecach i w jakieś takiej dziwnej pozycji był, ze noga mi sie zaklinowała między wykrzywioną kierownicą a ramą.
ja się nawet nie przewróciłam.. tylko rower mnie "złapał".. uderzyłam w nogę... rozcięcie, obicia ,siniaki... uderzyłam rogiem w klatkę, wiec na chwilę przytkało mnie.
po prostu przedziwna sprawa... chwila nieuwagi i takie dziwne wydarzenie.
Przyjechała Andżelika z Michałem spotkanym na Marcince ( wcześniej minełam sie z Mateuszem - Kicajem). Andzelika ponaglała zeby wjechać w las, ale mnie było jeszcze cieżko oddychać... wsiadłam na rower, okazało sie ze kierownica wykrzywiona, wiec prostowanie...
Nie sprawdziłam koła.. w sumie...wiec nie wiem co z nim, musze popatrzeć.
Ruszylismy.. pod górkę spadł mi łancuch. Pomyślałam.. niech jadą, ja sobie spokojnie pojeżdzę sama, boli mnie noga.. nie mam siły gnać..
i pojeździłam sama.. fajnie było. Na Marcince dość trudne warunki.. slisko.. były fragmenty, ze koło mi grzęzło w blocie.. ale kilka zjazdów świetnych, sliskich , korzeniastych, kamienistych, niebezpiecznych...
Masę znajomych spotkałam, bo w niedzielę zawody na Marcince, wiec chłopaki trenują.
Wjechałam sobie jeszcze potem dwa razy odcinek od skrętu pod placem zabaw do skrzyżowania na szczycie za restauracją, a potem jeszcze zjechałam na doł do Tarnowca i podjechałam długi 2 km podjazd. Sporo było tego podjeżdzania w sumie.
Potem skusiło mnie zeby jeszcze wjechać do lasu, a tam spotkałam Marcina B. Chwilę pojechalismy razem, a potem ja do domu, on jeszcze w las.
Na wysokości sądu zorientowałam się, że coś cennego zgubiłam niestety...
Taki to był dzień....
Treningowo sama nie wiem ile dało mi te dwie godziny.. za duzo przestojów, rozmów, zeby jakoś pozytywnie ten trening zaliczyć.
Trzeba sie będzie jutro zrehabilitować.
Ale sama nie wiem jak określić ten dzisiejszy trening...czy uznać , ze jakis pożytek z niego był, czy raczej nie, czy szukać dobrych stron, czy rozstrząsać straty i pechowe zdarzenia?
Zaczęło sie od tego, że nie dogadałysmy sie z Andżeliką kiedy umawiałyśmy się na trening.
I stało się tak, ze ja stałam przy innym moście, a ona przy jakimś na drugim koncu miasta... Duzo czasu straciłysmy.
Cięzko nam sie było dzisiaj spotkać.
Miałam dzisiaj mocne postanowienie powalczenia na podjazdach.
Pojechałam na Marcinkę szutrówką
Kiedy dojechałam na Marcinkę ( A. miała być gdzieś w okolicach restauracji), nie było jej.
a ja zrobiłam coś totalnie dziwnego...
Zjeżdżałam w doł i zbliżał sie zakręt.. zwolniłam ... i spojrzałam w lewo, bo wydawało mi się ze widzę Andżelikę... wytraciłam prędkość, ale nie zdązyłam sie wypiąc.. przednie koło wpadło mi w jakąś dziurę i tak sie zaklinowało.. ze rower własciwie połozyl mi sie na plecach i w jakieś takiej dziwnej pozycji był, ze noga mi sie zaklinowała między wykrzywioną kierownicą a ramą.
ja się nawet nie przewróciłam.. tylko rower mnie "złapał".. uderzyłam w nogę... rozcięcie, obicia ,siniaki... uderzyłam rogiem w klatkę, wiec na chwilę przytkało mnie.
po prostu przedziwna sprawa... chwila nieuwagi i takie dziwne wydarzenie.
Przyjechała Andżelika z Michałem spotkanym na Marcince ( wcześniej minełam sie z Mateuszem - Kicajem). Andzelika ponaglała zeby wjechać w las, ale mnie było jeszcze cieżko oddychać... wsiadłam na rower, okazało sie ze kierownica wykrzywiona, wiec prostowanie...
Nie sprawdziłam koła.. w sumie...wiec nie wiem co z nim, musze popatrzeć.
Ruszylismy.. pod górkę spadł mi łancuch. Pomyślałam.. niech jadą, ja sobie spokojnie pojeżdzę sama, boli mnie noga.. nie mam siły gnać..
i pojeździłam sama.. fajnie było. Na Marcince dość trudne warunki.. slisko.. były fragmenty, ze koło mi grzęzło w blocie.. ale kilka zjazdów świetnych, sliskich , korzeniastych, kamienistych, niebezpiecznych...
Masę znajomych spotkałam, bo w niedzielę zawody na Marcince, wiec chłopaki trenują.
Wjechałam sobie jeszcze potem dwa razy odcinek od skrętu pod placem zabaw do skrzyżowania na szczycie za restauracją, a potem jeszcze zjechałam na doł do Tarnowca i podjechałam długi 2 km podjazd. Sporo było tego podjeżdzania w sumie.
Potem skusiło mnie zeby jeszcze wjechać do lasu, a tam spotkałam Marcina B. Chwilę pojechalismy razem, a potem ja do domu, on jeszcze w las.
Na wysokości sądu zorientowałam się, że coś cennego zgubiłam niestety...
Taki to był dzień....
Treningowo sama nie wiem ile dało mi te dwie godziny.. za duzo przestojów, rozmów, zeby jakoś pozytywnie ten trening zaliczyć.
Trzeba sie będzie jutro zrehabilitować.
- DST 31.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:00
- VAVG 15.50km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 27.0°C
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 142 ( 75%)
- Kalorie 1009kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
czasem zdarzają się takie felerne treningi. Ja raz w zimie na jednym wyjeździe złapałem 3 gumy...
Jelitek - 20:39 sobota, 20 sierpnia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!