Niedziela, 21 sierpnia 2011
Operacja : Orla Perć
Kiedy stoję w swojej kuchni i spoglądam przez okno, mam wrażenie, że coś tu jest nie tak. Bo stoję tu, a za oknem jakieś drzewa, jakieś samochody, a ja przecież wiem, że jest inny świat i to wcale nie jest tak, że „tamto” jest nierzeczywiste.
To co tutaj , na dole wydaje mi się takie jakieś pozbawione sensu, a to co prawdziwie jest tam.
W Tatrach.
Mój wyjazd w Tatry był mega spontaniczny. Chociaż Kuba proponował mi go kilka dni wcześniej, to ja właściwie jeszcze do czwartku myslałam, ze weekend spędzę w Nowym Sączu.
Ale wyjazd do Nowego Sącza nie wypalił i w czwartek ok. południa wysłałam do Kuby smsa: Mogę jechać z wami:)
Wiedziałam gdzie chcą iść ( Kuba, MiśQu i Andy), wiedziałam, ze będzie trudno, że to bardzo trudny szlak, ale żeby chociaż minimalnie się przygotować poczytałam trochę i przeczytałam:
Orla Perć – jeden z najtrudniejszych i najbardziej niebezpiecznych[1] szlaków w Tatrach Wysokich, poprowadzony zboczami oraz granią przez przełęcze i szczyty, między przełęczami Zawrat i Krzyżne i dalej grzbietem Wołoszyna na Polanę pod Wołoszynem
A potem pooglądałam zdjęcia i filmy w internecie i od samego patrzenia zrobiło mi się słabo.
Miałam obawy, wątpliwości, ale kilka osób przekonywało mnie, żeby iść, że dam radę, a ja myślałam: nie jestem tchórzem, zagryzę zęby i jakoś dam radę.
Moje główne obawy dotyczyły moich umięjetności technicznych i moich ograniczeń zdrowotnych. Po prostu bałam się, ze kolano, kostka nie wytrzymają takiej górskiej ekstremy.
Tym bardziej, ze od czasu kontuzji kostki , nie miałem okazji jej popróbować przy długim chodzeniu.
To było moje pierwsze letnie wyjście w Tatry.
W piątek po pracy szybciutko do pociągu do Krakowa i jedziemy samochodem z chłopakami do Zakopanego.
Tam spimy w pięknym mieszkaniu siostry Kuby. Jest wesoło, ale ja czuję lekki niepokój , jak też poradzę sobie dnia następnego.
Fortuna nam sprzyja o 5 rano budzi nas słońce.
Budzi nas też telefon MiśQa i jego wesoła piosenka : hej Miśki czas wstać…
O 6.30 wyruszamy. Pierwsze kilometry z Kuźnic w kierunku Zawratu, chociaż oczywiście pod górę to łatwe technicznie, wiec na razie jest fajnie.
Potem zaczyna się coraz trudniej, a kiedy na Zawracie zaczyna się sekwencja z łańcuchami, przez chwilę przebiega mi przez głowę myśl: co ty tu robisz kobieto?
Łatwo nie jest.
Dla mnie to kompletnie nowe doświadczenie. Po łańcuchach szłam tylko na Giewont, ale to jednak duzo łatwiejsze podejście niż to na Zawrat i te ,które potem były na Orlej. W zimie poza tym chodzi się inaczej. Nie czuć skał, kamieni. Także to dla mnie była kompletna nowość.
W końcu wdrapujemy się na Zawrat, Andy i MiśQu przed nami sporo minut.
Chwila odpoczynku i ruszamy dalej. Kuba powiedział: na pizzę trzeba sobie zasłużyć. Uśmiechnęłam się i pomyślałam: racja…
Zaczęły się schody.
Tak.. wiem, ze dla tych, którzy przeszli Orla już ileś razy, albo dla tych, którzy się wspinają, to nie jest trudny szlak, ale dla mnie to było ogromne wyzwanie.
Przede wszystkim kłaniał się brak techniki, obycia na tatrzańskich szlakach i teraz mogę powiedzieć, ze to ze poszłam od razu na Orlą, nie było rozsądne. Trzeba było najpierw zrobić w lecie jakiś łatwiejszy szlak.
Ja po prostu nie wyobrażałam sobie, że tam może być AŻ TAK.
Myślałam , ze to jest taki górski szlak, gdzie idzie się sobie, idzie…a miejscami są jakies trudniejsze sekwencje , jakieś drabinki, łańcuchy.
A to nie tak. Mało było miejsc gdzie tak po prostu się szło. Za to przeważająca część trasy to po prostu wspinanie się po pionowych ściankach, schodzenie po nich, przylepianie się do ściany tuż nad przepaściami.
I właśnie takie pierwsze przejście sprawiło mi najwięcej trudności.
Nie jestem tchórzem, ale przyznam się bez bicia- nigdy w życiu nie bałam się tak jak w czasie tego pierwszego przesmyku, kiedy przylepiona do ściany.. nie wiedziałam gdzie postawić nogę i byłam pewna, ze za chwile odpadnę od niej i runę w przepaść.
Z każdym krokiem na Orlej myslałam tylko: ja chcę przeżyć, jak chce po prostu przeżyć…
Myślałam sobie: jestem nienormalna…. Tak też mówiłam do Kuby, jeśli tylko była mozliwość cos powiedzieć, bo generalnie mało było takich możliwości… najpierw mówiłam… jestem nienormalna a z biegiem czasu zaczęłam mówić: jestem pojeb…..
I tak też myślałam:” chyba mnie całkiem pogrzało, ze tu przyszłam.”
W tym miejscu chciałabym podziękować Kubie, który był ze mną od początku szlaku do końca i często tylko dzięki niemu przechodziłam niektóre miejsca, bo idąc przede mną instruował gdzie mam zrobić następny krok, gdzie postawić nogę.
Najtrudniejsze były dla mnie zejścia. Te pionowe ściany… gdzie od samego patrzenia w dół robiło się słabo ( więc starałam się jak najmniej patrzeć). Świadomość niestabilności mojego kolana i kostki powodowała ze moje zejścia były mocno asekuracyjne.
Wejścia też łatwe nie były, kiedy trzeba było zaufać sile swoich rąk i czasem po prostu wciągnąć się na łańcuchu, bo w skale nie było żadnych chwytów na których można byłoby postawić nogi.
To nie była taka sobie wędrówka po górach. To była bardziej wspinaczka, bo wciąż oprócz nóg trzeba było używać rąk. Albo łapać chwyty w skale, albo łańcuchy, albo klamry.
Z biegiem czasu szło mi się coraz lepiej, chociaż rzecz jasna byłam zmęczona, ale załapałam o co w tym chodzi i jakoś tak bardziej zaufałam swoim nogom, ciału.
Jak się potem okazało… zawiodło mnie.
W końcu doszliśmy do miejsca , gdzie znajdowała się osławiona drabinka.
Starałam się nie patrzeć w doł i pamietać o tym co powiedział mi Mirek:
Ale gdyby nie było przepaści, to przecież nie bała bys się wejść na drabinę, wiec nie myśl o tym , ze ona jest.
Tak więc pomyślałam: idziesz po normalnej drabinie, nie takiej przytwierdzonej do ściany w tatrach.
No i poszło ok. Trudny był tylko ten pierwszy krok, kiedy musiałam postawić nogę na pierwszy stopień drabiny. Potem żartowałam nawet do tych co na górze.
„ jakaś śruba tu odpada” ( faktycznie trochę chwiejna ta drabinka) „ o i druga”.
Kiedy weszliśmy na Kozi ( chyba to było na Kozim, albo ciut wcześniej) Kuba powiedział:
Ale piękne widoki..
Ja byłam już zmęczona i tak wystraszona, ze powiedziałam:
Pierd…. te piękne widoki.
Kuba się zaśmiał.
Ale miał rację.. widoki rzeczywiście były nieziemskie. Góry i te stawy w dole. Nie da się tego opisać, ani zdjęcia nie oddadzą magii gór.
Ten szlak wymagał maksymalnej koncentracji, rozważnego stawiania każdego kroku.
Kiedy czytałam , że niespełna 4 km idzie się podobno 6 godzin… nie mogłam uwierzyć:
Jak to możliwe , ze tak długo…
A jednak… tam każdy metr kosztuje sporo czasu i sporo wysiłku.
Na Kozim byłam już zmęczona, a to była dopiero połowa Orlej ( albo i mniej)
No i zaczęło się schodzenie Żlebem Kulczyńskiego.
Zejścia były ze względu na nogę, bardzo trudne. No i stało się. W którymś momencie mojego kolano nie wytrzymało. Podcięło go jakby ktoś złamał gałąź a ja poleciałam w dół. Głową w dół.
Okropne przeżycie. Miałam jednak sporo szczęscia, bo akurat w tym miejscu były jakieś dwie skały i ja między nimi się zatrzymałam. Inaczej poleciałabym w doł , a biorąc pod uwagę, ze było stromo , skaliście i kamieniście, to mogłoby się skonczyć bardzo źle. Kiedy spróbowałam się podnieść, obsunełam się jeszcze kilkadziesiąt centymetrów. W koncu udało mi się wstać i tylko jedna myśl: czy zdołam stanąć na nogę.. bo jeśli nie.. jestem w takim miejscu, że zostaje TOPR.
Usiedlismy z Kubą na jakims kamieniu. Kuba zapytał: co dalej? Idziemy , czy schodzimy do Murowańca?
Siedziałam i myslałam… i łezka prawie pojawiła się w oku… ale wiedziałam, że nie mam innego wyjścia jak zrobić wycof, bo noga będzie boleć, a psychika tego nie wytrzyma, bo będę bała się zrobić każdy krok tą nogą.
No wiec w koncu powiedziałam, ze tak.. ze musimy zejść.
Tak więc operacja pt : Orla Perć nie powiodła się.
Pomyślałam jednak, ze może tak miało być.. może gdybym poszła dalej… ze zmeczenia popelniłabym jakis błąd, który kosztowałby mnie zbyt wiele.
Dziękuję Kubie, ze poświęcił swój cel.
Andy i MiśQu przeszli całą Orlą.
A dla mnie zaczął się.. kto wie czy nie najtrudniejszy punkt programu, zejscie Żlebem Kulczyńskiego do Murowańca.
Każde postawienie nogi w dół na kamień to był strach, ze znowu upadnę.
Na moje nieszczęscie znowu zaczęła się pionowa ściana w doł z łańcuchami.
W pewnym momencie buty mi się poslizgneły i zawisłam na łańcuchu, jednoczesnie uderzając goleniem drugiej nogi w skałę. Ból potworny i strach w głowie: co ja teraz zrobię.. obie nogi niesprawne.
Prawie łzy stanęły mi w oczach. Zaczełam pojękiwać.
Bezsilność i taki stan, jakie pamiętam z początków mojego jeżdzenia w górach na rowerze górskim. Wtedy też czasem tak pękałam… złościłam się,kiedy trzeba było pchać rower pod górę, kiedy było mi bardzo ciężko.
Kuba wyciągnał bandaż, a ja powiedziałam: teraz już nie mam żadnej nogi..
Jakis turysta powiedział:
Będziecie tutaj obcinać tę nogę?
Ja odpowiedziałam: tak , kolega własnie szuka scyzoryka.
Na szczęscie ból ustał, a ja jakoś pokonałam to zejście.
Schodziłam jednak żlebem długo.. spokojnie, z dużym strachem, czasem zsuwając się z niektórych skał na pupie.
Zresztą tego dnia i ja i Kuba stracilismy spodnie i musielismy zabawnie wyglądać jak tak szlismy obydwoje z dziurami na pupach.
Droga do Murowańca długa…. Tam odpoczynek,kwaśnica i piwo…i ból i zmęczenie., a potem jeszcze jakieś 1, 5 godziny drogi do Zakopanego.
Końcówka już po ciemku.
Wyszlismy z mieszkania o 6.30 , w Zakopanem byliśmy o 21.
Długooooooooo………………………..
Mam dzisiaj takie zakwasy, ze z trudem wstaje z krzesła.
To był świetny weekend pomimo tego strachu, bólu.
Nie żałuję , że tam poszłam, chociaż kiedy byłam na szlaku, żałowałam.
Nie polecam tego szlaku osobom o słabej kondycji, bo ja jakąś tam mam, a było mi ciężko, osobom z lękiem przestrzeni, osobom bez siły w rękach i osobom niezbyt odważnym.
Odwaga to to co na tym szlaku jest w wielkiej cenie.
Dziękuję chłopakom z rowerowania za towarzystwo i fajnie spędzony czas . Było naprawdę rewelacyjnie. Odprowadzili mnie do samego pociągu i nawet zajęli miejsce:)
Czy kiedyś wrócę na Orlą?
Nie wiem.
Chciałabym, ale być może niestety nie będzie mi dane. Nie dlatego, ze się boję ( chciałabym z tym strachem walczyć), ale dlatego, że ze względu na moje kolano kolejna próba pokonania Orlej mogłaby zakonczyć się tragicznie.
Być może gdybym ubrała stabilizator, byłoby inaczej, ale nie zrobiłam tego…
Teraz już bez niego w Tatry nie pójdę.
Po tej wyprawie nabrałam do Tatr jeszcze większego respektu, nie mówiąc już o wielkim szacunku dla ludzi którzy się wspinają, dla himalaistów, alpinistów.
Nie ma chyba bardziej odważnych ludzi na swiecie. Tak myślę.
Może nie wrócę na Orlą, ale w Tatry.. na pewno tak. Nie potrafię już bez nich żyć.
Pomyslałam wczoraj: który ja raz w tym roku jestem w Tatrach?
6?
Chyba tak/ sporo jak na te kilka miesiecy.
Myślałam zimą: chciałabym zobaczyć te stawy niezamarznięte. Latem
Zobaczyłam.
Nie żałuję, ze poszłam.. bo góry są we mnie i wiem, ze tych emocji , wystarczy na kilka dni.
MiśQu, Andy i Kubak czyli rowerowanie.pl w Tatrach© lemuriza1972
MiśQu pławi się w batonach z Lidla© lemuriza1972
Tatry:)© lemuriza1972
Slynna drabinka na Orlej© lemuriza1972
Gdzieś tam w górze© lemuriza1972
Uphill ( tu było łatwiej):)© lemuriza1972
Koncówka zejścia do Murowańca© lemuriza1972
Tatry© lemuriza1972
Kuba© lemuriza1972
Zachód słońca w Tatrach© lemuriza1972
- Czas 11:00
- Kalorie 4000kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Iza to tylko z daleka tak wygląda. Oczywiście są w Tatrach takie drogi gdzie mało kto da radę, mam na myśli drogi o wycenie VIII, IX i X UIAA. Ale jest sporo dobrze ubezpieczonych V i VI które dają wielką satysfakcję:) Nie polecam III, no chyba że to graniówki, bo inne to zazwyczaj kruszyzna i mało chodzone. Są fajne niedługie drogi na Mnichu, Zamarłej i Kościelcu. Pozdr
daniel3ttt - 11:12 środa, 24 sierpnia 2011 | linkuj
Piękne miejsca, byłem, i dalej wspominam, świetny szlak
tlenek - 22:28 wtorek, 23 sierpnia 2011 | linkuj
Fajne fotki. Tatry to jednak Tatry i tak samo latem i zimą trzeba uważać. Orlą perć przechodziłem latem całą a w zimie na 2 raty. Ciekawe kiedy pojawi się u ciebie wpis o wspinaniu w Tatrach?:) Życzę powrotu do zdrowia.
daniel3ttt - 20:19 wtorek, 23 sierpnia 2011 | linkuj
Wbrew pozorom podchodzenie zimą (jeżeli śnieg nie jest zbyt rozmokły) po bardzo stromych żlebach jest łatwiejsze niż latem.
Dla kolan najbardziej wykańczające są wielogodzinne podejścia do grani, nawet mało strome. Sama Orla to w zasadzie trudności wspinaczkowe (ręce bardziej pracują). Czy używasz w Tatrach kijków?
marusia - 19:28 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Dla kolan najbardziej wykańczające są wielogodzinne podejścia do grani, nawet mało strome. Sama Orla to w zasadzie trudności wspinaczkowe (ręce bardziej pracują). Czy używasz w Tatrach kijków?
marusia - 19:28 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Na Rysach można fajnie pobawić się z łańcuchami :) z Morskiego na szczyt wg mapy 4:30 ale kolarskim tempem w 3h spokojnie. w sam raz na naukę chodzenia z łańcuchami, nie ma takich przepaści jak na Orlej
etheth - 14:58 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Ciekawe, że ktoś, kto poznał Tatry najpierw od zimowej strony, będzie się bał wejścia na Orlą latem.
Ja akurat chodziłem po Tatrach wyłącznie latem, Twoje opisy zimowych wypraw czytałem z niedowierzaniem; nie powiem trochę mnie to zainspirowało, ale nie mam znajomych chodzących zimą, a samemu jest bardzo niebezpiecznie bez doświadczenia. A Orlą Perć uważam latem za szlak faktycznie trudny, ale nie jakiś masakrujący, najwięcej czasu zajmuje podejście i zejście.
Myślałem że Twoje zimowe wojaże są znacznie bardziej niebezpieczne i trudne, a tu patrz - jednak stara prawda, ze człowiek się najbardziej boi nieznanego, to faktycznie prawda ;).
Ale dobrze, że miałaś tyle szczęścia w tym upadku. klosiu - 19:32 niedziela, 21 sierpnia 2011 | linkuj
Ja akurat chodziłem po Tatrach wyłącznie latem, Twoje opisy zimowych wypraw czytałem z niedowierzaniem; nie powiem trochę mnie to zainspirowało, ale nie mam znajomych chodzących zimą, a samemu jest bardzo niebezpiecznie bez doświadczenia. A Orlą Perć uważam latem za szlak faktycznie trudny, ale nie jakiś masakrujący, najwięcej czasu zajmuje podejście i zejście.
Myślałem że Twoje zimowe wojaże są znacznie bardziej niebezpieczne i trudne, a tu patrz - jednak stara prawda, ze człowiek się najbardziej boi nieznanego, to faktycznie prawda ;).
Ale dobrze, że miałaś tyle szczęścia w tym upadku. klosiu - 19:32 niedziela, 21 sierpnia 2011 | linkuj
O kurde nieźle:) jakoś nigdy nie ciągnęło mnie w Tatry ale po tych zdjęciach chyba będę się musiał tam wybrać. Ciekawa relacja, bardzo się fajnie czytało, szkoda że nie udało CI się wejść na Orlą ale najważniejsze że jesteś cała. Jak będziesz w Sączu to daj znać wcześniej to możemy pojechać na jakąś traskę. Pozdr.
GraLo - 19:29 niedziela, 21 sierpnia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!