Poniedziałek, 29 sierpnia 2011
Kraków po raz piąty... ale niestety niezaliczony:(
Wczoraj pomyślałam: nie będę nic pisać na blogu na temat wydarzenia pt maraton w Krakowie.
Wersja oficjalna miała brzmieć: poblismy się z Kubą na trasie, a Kuba kopał mnie po kolanie:)
Tylko kto by w to uwierzył?:)
Wczoraj było we mnie duzo negatywnych emocji ( złagodzonych na szczęscie przez dobre towarzystwo), a ze zdwojoną siłą zaatakowały mnie one po powrocie do domu.
Ale może po kolei.
Nie miałam motywacji na jazdę w Krakowie. Nawet w pewnym momencie pomyslałam sobie:
Rany.. tak było przed Zabierzowem.. i co się stało?!
Tyle, ze przez Zabierzowem , głowę miałam zaprząnietą pozasportowymi rzeczami, a teraz…?
Dlaczego nie było motywacji? Bo wciąż czułam brak formy, bo jeździło mi się w ub tygodniu żle.
Na szczęscie w niedziele dość skutecznie spadła temperatura, gdyby był upał taki jak w sobotę, strach pomyśleć co by się działo.
Przed startem oczywiście wiele rozmów i spotkań ( chłopaki z Rowerowania rzecz jasna, Ada Bieniasz, Zbyszek z Corratecu, z każdym zamieniam się kilka słów i tak czas do startu leci nie wiadomo kiedy)
Na starcie stoję z Pociem z Rowerowania, za chwile pojawia się Andy , a potem jeszcze Kuba.
Ruszamy. I tu niespodzianka, jedzie mi się dobrze. Po tych niefajnych Błoniach, gdzie zawsze uda mnie już piękły zaraz na poczatku, jedzie się nieźle.
A potem już asfalt i jest.. szybko i mocno. Jakaś dziewczyna już leży na asfalcie.. przykro.
A ja słyszę dziwny dźwięk dochodzący z mojego roweru.
Już trochę lat jeźdżę na tym rowerze, wiec chyba wiem o co chodzi. Myślę sobie…potem stanę i to zrobię.. teraz trzeba zająć jakąś dobrą pozycję przed pierwszą górką w lesie. No ale dźwięk staje się nieznośny, wiec muszę się zatrzymać.. I chociaż moja operacja ( czyli zgięcie linki od tylnej przerzutki, która zahaczała o szprychy) zajmuje dosłownie może 30 sekund, to mija mnie wiele osób. No trudno. Jadę dalej.
Nie jest źle. Fajna temperatura, tętno wysokie, ale nie czuję się źle, nie ma złych myśli. Jadę i jadę i nawet wyprzedzam.
O matko! Znowu wyprzedzam! Dawno mi się to nie zdarzyło.
I ciagle miałam w głowie słowa Kuby sprzed maratonu w Murowanej:
„ nie oszczedzaj się, odpoczniesz na mecie”. Powtarzam to sobie.
Jadę, przede mną Pociu, mijam go, pytam: jak leci?
Mówi: oszczedzam siły.
Jadę do przodu.
Jest fajnie, szybko, jedziemy godzinę, a ja mam na liczniku cos ponad dwadzieścia km, wiec mysle sobie… 1/3 trasy za mną. Jest ok.
I… zdarza się coś co sprawiło, ze moja fajna jazda i nadzieja na dobry wynik , odpłynęła w siną dal.
Parują mi moje niebieskie okulary ( nie wiem co mnie podkusiło żeby je ubrać, wiedziałam ze bardzo parują), zaczyna się zjazd. Zamiast je ściagnąć , myślę sobie: jest zjazd .. odparują mi.
No i cóż.. pozbyłam się okularów niebieskich raz na zawsze . Jest szybki, szutrowy zjazd… pewnie prędkosć z 40 km/h, niby nie jadę specjalnie szybko.. ale coś się dzieje… chyba na coś najeżdzam, a nie widzę po czym jadę i upadam.. upadam tak, że jestem pewna: na pewno coś złamałam…
Upadam na twarz, ręka jakoś dziwnie podwinięta.. myślę tylko: o matko…
Przeze mnie upada jakiś człowiek jadący za mną.. leci z impetem… ale zaraz dobiega do mnie.. pyta się czy nic się nie stało… ktoś za mną cos mówi.. ja jestem oszolomiona bardzo, kolano tonie we krwi… wstaje… boli bardzo.. odwracam się za mną Kuba.
Mówię: o to ty… Kuba zaparowały mi okulary…
Kuba coś do mnie mówi.. ja robię dziwne rzeczy ( podobno, tak potem mówił Kuba, ze wyszłam gdzieś na środek drogi, jak ludzie jechali).
Ten człowiek, który się przewrócił przeze mnie, mówi: trzeba dzwonić po ratowników… jestes cała..? pewnie coś złamałaś…
Siedzę kolano boli, ale pooblewa też prawa kostka, myślę sobie: rany skręciłam drugą kostkę.. w głowie tysiące mysli przebiegają jak galopujące konie:) i nagle mówię do Kuby:
Kuba ale w co ja się ubiorę jutro do pracy….?????
Wszystkie spódnice mam krótkie….
Kuba zbiera mój rower, doprowadza do porządku ( łancuch był mocno poskręcany) . Ja dochodzę do siebie. To cud , ze jestem cała, na takich kamieniach i przy takiej prędkości…Okulary połamane, daszek od kasku odleciał:)
Kuba pyta: co robimy?
Pytam : ile do mety?
Jakaś połowa dystansu.
To jedziemy.
Kuba mówi: pociągnę cię trochę..
Śmieję się.. kolano tonie we krwi, policzek boli .. jak tu utrzymać się za Kubą? Ale Kuba dostosowuje swoje tempo do moich mozliwości i jedzie się fajnie.
Jedziemy już w koncowej części stawki ( wiele osób nas mineło niestety, bo dosyc długo zeszło mi to zbieranie się po upadku) i ludzie robią trochę nieprzewidywalne rzeczy.
Ale i tak momentami udaje mi się wyprzedzać na podjazdach i fajnie mi się jedzie.
Nawet zjeżdzam prawie w całości jeden trudny zjazd ( podpieram się tylko raz nogą, bo jakis gośc przede mną coś dziwnego zrobił). Tam czuję się jak mistrzyni na tym zjeździe. Nikt nie jedzie – tylko Kuba i ja.
I w myslach usmiecham się sama do siebie, myslę sobie: dojade do konca ten maraton. Nic takiego się nie stało, jestem tylko potluczona, nieraz tak bywało.
Ale ok. 30 km zaczynam mieć ciemno przed oczami i już wiem co będzie.. migrena…
Mówię Kubie: Kuba nie widzę cię… i tuz przed Wąwzoem Kochanowskim zjeżdzam ze ścieżki.
Kuba mówi: odpocznij…
Ja mówie: to nic nie da, to tak będzie pół godziny…
Siadamy… Kuba po chwili dzwoni po Miśqa, żeby do po nas przyjechał.
Ja nie protestuję…takie mnie zniechęcenie ogarnia.. myślę, ze to za dużo jak na jeden maraton… mam serdecznie dość… gdzies uleciał ze mnie w tym sezonie charakter fightera… cos się dzieje.. nie wiem co…
Kuba mowi, ze to brak koncentracji… Możliwe.
Jakiś pech, jakas klątwa… nie wiem co….nie idzie. Siedzę i myślę: już nie zrobie generalki. Nie jadę do Miedzygórza i Istebnej. Nie ma po co…
Przyjeżdza Miśq, ładujemy się do samochodu. Jedziemy do Krakowa.
Panie w karetce mówią: no przydałby się jeden szew, ale taki tam brud pani ma , ziemia powchodziła…czyszczą.. mówią:
Będzie blizna…
Śmieję się: też mi nowość:)
A potem jest miło spędzony czas, wiele rozmów.. spotykam znowu wielu znajomych, własciwie cały czas KTOŚ mnie "zaczepia", albo ja KOGOŚ, jest Ania z Bydgoszczy i jej mąż, który mi mówi : zebys nie myślała, ze jesteś taka wyróżniona, to popatrz.. i pokazuje mi swoje rozbite kolano, znowu spotykam Zbyszka, który był na giga 5 open ( prawdziwy gigant), Ryszard z Poznania przedstawia mi swoją żonę, jest Piotrek Klonowicz. No i przed wszystkim cały czas sa chłopaki z Rowerowania.
Te wszystkie fajne rozmowy pozwalają przełknąć gorycz porażki.
Skutki wycofu zaczynam odczuwać w domu. Nieważne ze jestem troche potłuczona, ze boli okropnie ( pomigrenowo głowa, ze musze wziąć drugi ketonal), najgorsze jest to ze psychicznie nie mogę dać sobie rady z tym, ze nie dojechalam do mety.
Przecież już dojeżdzałam .. poobijana, z migreną.. Kilka razy. Przemyśl, Jasło, Kraków.
Dlaczego teraz … spasowałam?
Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
Wczoraj mówiłam: koniec sezonu dla mnie. Już nie ma co jechać na dwa pozostałe maratony.
Rano zaczynam mysleć intensywnie…a może jednak nie odpuszczać… może jednak jeszcze coś pojechać w tym sezonie…
I pojadę. Wiem, że pojadę. Może Istebną, może pojade do Jasła na Cyklokarpaty.
I na pewno niezależenie od tego czy podejmę decyzję o starcie, postaram się być w Istebnej żeby pożegnać się po sezonie ze wszystkimi znajomymi.
Bo wiecie co pomyslałam dzisiaj…?
Dostałam dzisiaj maila do Damiana. Napisał : coś się stalo?
( pewnie spojrzał sobie na wyniki)
Miło. Pomyślałam. Fajnie.
Zawsze wiedziałam, ze dzięki sportowi, rowerowi zyskałam dużo więcej niż tylko sportowe emocje, ale dzisiaj po wczorajszych wielu rozmowach, po życzliwości, której doswiadczyłam od wielu osób, pomyślalam sobie,że największą wartoscią tych maratonów wcale nie są te emocje sportowe, to uczucie spełnienia na mecie ( to jest b. ważne owszem), ale NAJWIEKSZĄ WARTOŚCIĄ SĄ LUDZIE.
Ci wszyscy ludzie z Tarnowa , Krakowa i wszystkich stron Polski, których dzięki maratonom spotkałam na swojej drodze.
Dziękuję Wam!
Dzisiaj boli bardzo głowa, ogólnie czuje się fizycznie.. rozbita, nie skonczyłam maratonu w Krakowie, nie zaliczę generalki u GG, ale.. to nie jest takie ważne.
Nie jest.. bo wczoraj spędziłam fajny dzień, w towarzystwie wielu fajnych osób i to jest najwazniejsze:)
A maratony?
„Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie wspaniale”
Dzisiaj juz chciało mi sie jeździć na rowerze i gdyby nie ten ból głowy, pewnie bym pojechała.
Takie zdjęcie... powinno nosić tytuł: rozdwojenie jaźni - Bikeholicy- Rowerowanie.
ale ja pomyślalam: a moze.. jakaś większa przyjaźn nawiążę się między tymi dwiema grupami?:), moze będę łacznikiem?
Wersja oficjalna miała brzmieć: poblismy się z Kubą na trasie, a Kuba kopał mnie po kolanie:)
Tylko kto by w to uwierzył?:)
Wczoraj było we mnie duzo negatywnych emocji ( złagodzonych na szczęscie przez dobre towarzystwo), a ze zdwojoną siłą zaatakowały mnie one po powrocie do domu.
Ale może po kolei.
Nie miałam motywacji na jazdę w Krakowie. Nawet w pewnym momencie pomyslałam sobie:
Rany.. tak było przed Zabierzowem.. i co się stało?!
Tyle, ze przez Zabierzowem , głowę miałam zaprząnietą pozasportowymi rzeczami, a teraz…?
Dlaczego nie było motywacji? Bo wciąż czułam brak formy, bo jeździło mi się w ub tygodniu żle.
Na szczęscie w niedziele dość skutecznie spadła temperatura, gdyby był upał taki jak w sobotę, strach pomyśleć co by się działo.
Przed startem oczywiście wiele rozmów i spotkań ( chłopaki z Rowerowania rzecz jasna, Ada Bieniasz, Zbyszek z Corratecu, z każdym zamieniam się kilka słów i tak czas do startu leci nie wiadomo kiedy)
Na starcie stoję z Pociem z Rowerowania, za chwile pojawia się Andy , a potem jeszcze Kuba.
Ruszamy. I tu niespodzianka, jedzie mi się dobrze. Po tych niefajnych Błoniach, gdzie zawsze uda mnie już piękły zaraz na poczatku, jedzie się nieźle.
A potem już asfalt i jest.. szybko i mocno. Jakaś dziewczyna już leży na asfalcie.. przykro.
A ja słyszę dziwny dźwięk dochodzący z mojego roweru.
Już trochę lat jeźdżę na tym rowerze, wiec chyba wiem o co chodzi. Myślę sobie…potem stanę i to zrobię.. teraz trzeba zająć jakąś dobrą pozycję przed pierwszą górką w lesie. No ale dźwięk staje się nieznośny, wiec muszę się zatrzymać.. I chociaż moja operacja ( czyli zgięcie linki od tylnej przerzutki, która zahaczała o szprychy) zajmuje dosłownie może 30 sekund, to mija mnie wiele osób. No trudno. Jadę dalej.
Nie jest źle. Fajna temperatura, tętno wysokie, ale nie czuję się źle, nie ma złych myśli. Jadę i jadę i nawet wyprzedzam.
O matko! Znowu wyprzedzam! Dawno mi się to nie zdarzyło.
I ciagle miałam w głowie słowa Kuby sprzed maratonu w Murowanej:
„ nie oszczedzaj się, odpoczniesz na mecie”. Powtarzam to sobie.
Jadę, przede mną Pociu, mijam go, pytam: jak leci?
Mówi: oszczedzam siły.
Jadę do przodu.
Jest fajnie, szybko, jedziemy godzinę, a ja mam na liczniku cos ponad dwadzieścia km, wiec mysle sobie… 1/3 trasy za mną. Jest ok.
I… zdarza się coś co sprawiło, ze moja fajna jazda i nadzieja na dobry wynik , odpłynęła w siną dal.
Parują mi moje niebieskie okulary ( nie wiem co mnie podkusiło żeby je ubrać, wiedziałam ze bardzo parują), zaczyna się zjazd. Zamiast je ściagnąć , myślę sobie: jest zjazd .. odparują mi.
No i cóż.. pozbyłam się okularów niebieskich raz na zawsze . Jest szybki, szutrowy zjazd… pewnie prędkosć z 40 km/h, niby nie jadę specjalnie szybko.. ale coś się dzieje… chyba na coś najeżdzam, a nie widzę po czym jadę i upadam.. upadam tak, że jestem pewna: na pewno coś złamałam…
Upadam na twarz, ręka jakoś dziwnie podwinięta.. myślę tylko: o matko…
Przeze mnie upada jakiś człowiek jadący za mną.. leci z impetem… ale zaraz dobiega do mnie.. pyta się czy nic się nie stało… ktoś za mną cos mówi.. ja jestem oszolomiona bardzo, kolano tonie we krwi… wstaje… boli bardzo.. odwracam się za mną Kuba.
Mówię: o to ty… Kuba zaparowały mi okulary…
Kuba coś do mnie mówi.. ja robię dziwne rzeczy ( podobno, tak potem mówił Kuba, ze wyszłam gdzieś na środek drogi, jak ludzie jechali).
Ten człowiek, który się przewrócił przeze mnie, mówi: trzeba dzwonić po ratowników… jestes cała..? pewnie coś złamałaś…
Siedzę kolano boli, ale pooblewa też prawa kostka, myślę sobie: rany skręciłam drugą kostkę.. w głowie tysiące mysli przebiegają jak galopujące konie:) i nagle mówię do Kuby:
Kuba ale w co ja się ubiorę jutro do pracy….?????
Wszystkie spódnice mam krótkie….
Kuba zbiera mój rower, doprowadza do porządku ( łancuch był mocno poskręcany) . Ja dochodzę do siebie. To cud , ze jestem cała, na takich kamieniach i przy takiej prędkości…Okulary połamane, daszek od kasku odleciał:)
Kuba pyta: co robimy?
Pytam : ile do mety?
Jakaś połowa dystansu.
To jedziemy.
Kuba mówi: pociągnę cię trochę..
Śmieję się.. kolano tonie we krwi, policzek boli .. jak tu utrzymać się za Kubą? Ale Kuba dostosowuje swoje tempo do moich mozliwości i jedzie się fajnie.
Jedziemy już w koncowej części stawki ( wiele osób nas mineło niestety, bo dosyc długo zeszło mi to zbieranie się po upadku) i ludzie robią trochę nieprzewidywalne rzeczy.
Ale i tak momentami udaje mi się wyprzedzać na podjazdach i fajnie mi się jedzie.
Nawet zjeżdzam prawie w całości jeden trudny zjazd ( podpieram się tylko raz nogą, bo jakis gośc przede mną coś dziwnego zrobił). Tam czuję się jak mistrzyni na tym zjeździe. Nikt nie jedzie – tylko Kuba i ja.
I w myslach usmiecham się sama do siebie, myslę sobie: dojade do konca ten maraton. Nic takiego się nie stało, jestem tylko potluczona, nieraz tak bywało.
Ale ok. 30 km zaczynam mieć ciemno przed oczami i już wiem co będzie.. migrena…
Mówię Kubie: Kuba nie widzę cię… i tuz przed Wąwzoem Kochanowskim zjeżdzam ze ścieżki.
Kuba mówi: odpocznij…
Ja mówie: to nic nie da, to tak będzie pół godziny…
Siadamy… Kuba po chwili dzwoni po Miśqa, żeby do po nas przyjechał.
Ja nie protestuję…takie mnie zniechęcenie ogarnia.. myślę, ze to za dużo jak na jeden maraton… mam serdecznie dość… gdzies uleciał ze mnie w tym sezonie charakter fightera… cos się dzieje.. nie wiem co…
Kuba mowi, ze to brak koncentracji… Możliwe.
Jakiś pech, jakas klątwa… nie wiem co….nie idzie. Siedzę i myślę: już nie zrobie generalki. Nie jadę do Miedzygórza i Istebnej. Nie ma po co…
Przyjeżdza Miśq, ładujemy się do samochodu. Jedziemy do Krakowa.
Panie w karetce mówią: no przydałby się jeden szew, ale taki tam brud pani ma , ziemia powchodziła…czyszczą.. mówią:
Będzie blizna…
Śmieję się: też mi nowość:)
A potem jest miło spędzony czas, wiele rozmów.. spotykam znowu wielu znajomych, własciwie cały czas KTOŚ mnie "zaczepia", albo ja KOGOŚ, jest Ania z Bydgoszczy i jej mąż, który mi mówi : zebys nie myślała, ze jesteś taka wyróżniona, to popatrz.. i pokazuje mi swoje rozbite kolano, znowu spotykam Zbyszka, który był na giga 5 open ( prawdziwy gigant), Ryszard z Poznania przedstawia mi swoją żonę, jest Piotrek Klonowicz. No i przed wszystkim cały czas sa chłopaki z Rowerowania.
Te wszystkie fajne rozmowy pozwalają przełknąć gorycz porażki.
Skutki wycofu zaczynam odczuwać w domu. Nieważne ze jestem troche potłuczona, ze boli okropnie ( pomigrenowo głowa, ze musze wziąć drugi ketonal), najgorsze jest to ze psychicznie nie mogę dać sobie rady z tym, ze nie dojechalam do mety.
Przecież już dojeżdzałam .. poobijana, z migreną.. Kilka razy. Przemyśl, Jasło, Kraków.
Dlaczego teraz … spasowałam?
Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
Wczoraj mówiłam: koniec sezonu dla mnie. Już nie ma co jechać na dwa pozostałe maratony.
Rano zaczynam mysleć intensywnie…a może jednak nie odpuszczać… może jednak jeszcze coś pojechać w tym sezonie…
I pojadę. Wiem, że pojadę. Może Istebną, może pojade do Jasła na Cyklokarpaty.
I na pewno niezależenie od tego czy podejmę decyzję o starcie, postaram się być w Istebnej żeby pożegnać się po sezonie ze wszystkimi znajomymi.
Bo wiecie co pomyslałam dzisiaj…?
Dostałam dzisiaj maila do Damiana. Napisał : coś się stalo?
( pewnie spojrzał sobie na wyniki)
Miło. Pomyślałam. Fajnie.
Zawsze wiedziałam, ze dzięki sportowi, rowerowi zyskałam dużo więcej niż tylko sportowe emocje, ale dzisiaj po wczorajszych wielu rozmowach, po życzliwości, której doswiadczyłam od wielu osób, pomyślalam sobie,że największą wartoscią tych maratonów wcale nie są te emocje sportowe, to uczucie spełnienia na mecie ( to jest b. ważne owszem), ale NAJWIEKSZĄ WARTOŚCIĄ SĄ LUDZIE.
Ci wszyscy ludzie z Tarnowa , Krakowa i wszystkich stron Polski, których dzięki maratonom spotkałam na swojej drodze.
Dziękuję Wam!
Dzisiaj boli bardzo głowa, ogólnie czuje się fizycznie.. rozbita, nie skonczyłam maratonu w Krakowie, nie zaliczę generalki u GG, ale.. to nie jest takie ważne.
Nie jest.. bo wczoraj spędziłam fajny dzień, w towarzystwie wielu fajnych osób i to jest najwazniejsze:)
A maratony?
„Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie wspaniale”
Dzisiaj juz chciało mi sie jeździć na rowerze i gdyby nie ten ból głowy, pewnie bym pojechała.
przed startem© lemuriza1972
Z Andym© lemuriza1972
Na starcie© lemuriza1972
Takie zdjęcie... powinno nosić tytuł: rozdwojenie jaźni - Bikeholicy- Rowerowanie.
ale ja pomyślalam: a moze.. jakaś większa przyjaźn nawiążę się między tymi dwiema grupami?:), moze będę łacznikiem?
Z Kubą© lemuriza1972
Z Lesławem© lemuriza1972
- DST 34.00km
- VMAX 62.00km/h
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 155 ( 82%)
- Kalorie 900kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Wielkie serce Masz dla jazdy na rowerze jęsli łączysz w krótkim czasie Orlą Perć trening rowerowy, no i starty w zawodach :-). Nogi czuja siłę, ale z elastycznością już gorzej - prawda? Życzę szybkiego powrotu do ścigania
KrzysiekFunBike - 16:47 wtorek, 30 sierpnia 2011 | linkuj
KrzysiekFunBike - 16:47 wtorek, 30 sierpnia 2011 | linkuj
„Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie wspaniale”
ot cała filozofia!!!
Szczerze współczuje migreny, to podobno najgorsze cholerstwo, bo przychodzi niespodziewanie i rozkłada człowieka.
Moim skromnym zdaniem Izka i tak jesteś wielka!
Pozdrawiam cieplutko
i trzymam kcuki za szybką poprawe! karla76 - 13:26 wtorek, 30 sierpnia 2011 | linkuj
ot cała filozofia!!!
Szczerze współczuje migreny, to podobno najgorsze cholerstwo, bo przychodzi niespodziewanie i rozkłada człowieka.
Moim skromnym zdaniem Izka i tak jesteś wielka!
Pozdrawiam cieplutko
i trzymam kcuki za szybką poprawe! karla76 - 13:26 wtorek, 30 sierpnia 2011 | linkuj
A propos stopnia zrastania - to wystarczy spojrzeć na moje RTG :)
JPbike - 21:19 poniedziałek, 29 sierpnia 2011 | linkuj
W porządku, jedynie muszę ograniczać dźwiganie.
W niedzielę pościgam się u Grabka na własnym podwórku :) JPbike - 21:14 poniedziałek, 29 sierpnia 2011 | linkuj
W niedzielę pościgam się u Grabka na własnym podwórku :) JPbike - 21:14 poniedziałek, 29 sierpnia 2011 | linkuj
Ja też, zaraz jak wróciłem z treningu i spojrzałem na wyniki - pomyślałem sobie: biedna Iza i coś chyba się stało ... :) Dobrze że po tejże relacji już chociaż trochę jest lepiej :)
No to w Istebnej też MUSZĘ być ! :) JPbike - 21:02 poniedziałek, 29 sierpnia 2011 | linkuj
No to w Istebnej też MUSZĘ być ! :) JPbike - 21:02 poniedziałek, 29 sierpnia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!